Reklama

Czykier: Mourinho narzeka na Fortnite’a, a ja gram w tę grę razem z trenerem!

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

16 lutego 2023, 12:44 • 14 min czytania 0 komentarzy

Jest synem legendy Jagiellonii Białystok. Chociaż w pewnym momencie kusiło go żeby spróbować szczęścia w piłce nożnej, to od tego pomysłu odwiódł go kolega z treningów lekkoatletycznych… który po kilku latach został jego trenerem. I razem osiągnęli niemałe sukcesy, gdyż Damian Czykier – bo o nim mowa – w ustanowił rekord Polski w biegu przez płotki zarówno na stadionie, jak i w hali. Przy czym ten drugi wynik dla samego biegacza był sporym zaskoczeniem.

Czykier: Mourinho narzeka na Fortnite’a, a ja gram w tę grę razem z trenerem!

Dlaczego przygotowania do tegorocznych startów nie przebiegły do końca po jego myśli? O różnicach w bieganiu w poszczególnych halach i samym podejściu do halowych startów. O Macieju Ryszczuku, który przedłużył jego karierę, oraz Mikołaju Justyńskim – trenerze, z którym dzieli pasję do e-sportu. A także o zbliżających się halowych mistrzostwach Polski, celach do zrealizowania w tym sezonie, czy też pogodzeniu roli zawodnika z rolą ojca. O tym wszystkim dowiecie się z naszej rozmowy z najszybszym płotkarzem w historii Polski.

SZYMON SZCZEPANIK: Pia Skrzyszowska niestety doznała kontuzji i zakończyła sezon halowy. Wygląda na to, że podczas halowych mistrzostw Europy zadanie obrony honoru polskich płotków spada na ciebie.

DAMIAN CZYKIER: Będę robił, co w mojej mocy, pomimo że sam też nie mam lekko – choć oczywiście nie porównuję swojej sytuacji do kontuzji Pii. Okres przygotowawczy bardzo dał mi w kość. Drugi raz złapała mnie infekcja.

Ale pamiętam, że w zeszłym sezonie również na początku chorowałeś.

Reklama

Tak, w zeszłym sezonie miałem podobną historię. Dlatego nie poddaję się i będę dalej walczył. Jednak w poprzednim roku różnica była taka, że od choroby do momentu, w którym pobiłem halowy rekord Polski, miałem pięć tygodni na przygotowania. Mogłem trenować w zdrowiu i spokojnie budować formę. Teraz tego czasu do mistrzostw Europy będzie mniej.

Wielu lekkoatletów omija sezon halowy lub traktuje go jako element przygotowań do rywalizacji na stadionie. Jak ty podchodzisz do rywalizacji w hali?

Powiem w ten sposób – wraz z moim trenerem nie nastawialiśmy się bardzo na sezon halowy i traktujemy go bardziej jako okres treningowy. Jedyna ważna impreza w tym roku halowym to mistrzostwa Europy, które odbędą się na początku marca. Ale w udziale w nich kieruje mną bardziej sportowa ambicja. Chcę się tam pokazać i wygrać, bo to zawsze jest szansa na tytuł. Jednak generalnie hala to element przygotowawczy do stadionu.

Jesteś autorem zarówno halowego, jak i stadionowego rekordu Polski w biegu przez płotki. W hali na 60 m ppł pobiegłeś 7.48. Na stadionie na 110 m ppł – 13.25. Masz preferencje co do swoich startów? Na przykład na płaskich dystansach Ewa Swoboda podkreśla, że 60 metrów pasuje jej bardziej od 100. Z kolei Dominik Kopeć mówi odwrotnie – woli setkę od sześćdziesiątki.

Nie mam żadnych preferencji, tu i tu dobrze mi się biega. Ale wiadomo – chociażby ze względu na igrzyska olimpijskie, to biegi na stadionie są bardziej prestiżowe. Więc pod tym kątem wolałbym stadion.

Reklama

A same nawierzchnie pomiędzy halami bardzo się zmieniają? Kiedy byłem w łódzkiej Atlas Arenie, to słyszałem opinie że tamtejsza bieżnia jest ciężka. Z kolei Toruń jest bardzo chwalony pod tym względem.

Oczywiście że są różnice, które wynikają z typów konstrukcji hal. Na niektórych bieżniach tartan jest położony na deskach, przez co czucie biegowe jest inne. Są też twarde tartany, położone na betonie – jak w Arenie Toruń. Tam kiedy uderzysz nogą w ziemię to czujesz, że tartan oddaje energię od twardego spodu, nie taką wybijającą. Większość hal ma takie konstrukcje jak Toruń. Chyba że nawierzchnia jest specjalnie budowana pod zawody danej rangi. Tak było rok temu podczas halowych mistrzostw świata w Belgradzie. Normalnie jest to hala do koszykówki. Wobec tego na płycie głównej postawiono konstrukcję, która przystosowała obiekt do zawodów lekkoatletycznych. Ta konstrukcja jest właśnie na deskach, czasami można się nawet pod nią przejść i zobaczyć od spodu na czym biegamy. Ale jak wspomniałem, czucie biegania na takim czymś jest zupełnie inne niż w takim Toruniu.

Można powiedzieć, że w Belgradzie koszykarze gościli lekkoatletów, a w Toruniu to lekkoatleci goszczą koszykarzy.

Dokładnie tak. Dla nas to ogromna przyjemność, że posiadamy swój narodowy halowy obiekt.

Skoro jesteśmy przy Toruniu, to chyba czekają cię najtrudniejsze halowe mistrzostwa Polski od dawna. W porównaniu do zeszłego sezonu Jakub Szymański jeszcze się rozwinął, Krzysztof Kiljan również jest szybszy. Ciężko będzie wywalczyć ci mistrzostwo kraju.

Zdecydowanie. I szczerze, bardzo mnie to boli, bo jeżeli chodzi o tytuły, to szczególnie na nich mi zależy. Z tego względu nie lubię przegrywać mistrzostw Polski. Ubiegłoroczna porażka z Kubą strasznie mnie zakłuła. Szczególnie, że wcześniej w hali wywalczyłem pięć tytułów z rzędu, a tu Jakub zdołał mnie pokonać. No nic, będzie ciężko, ale nie poddaję się – będę chciał odebrać złoto. Zobaczymy w niedzielę, jak ten bój się rozstrzygnie. Ale powiem w ten sposób – im prędzej wyzdrowieję, tym bardziej moje szanse wzrosną.

Szymański odebrał ci mistrzowski tytuł, ale ty zostałeś autorem dwóch rekordów Polski – halowego i stadionowego. Który z tych czasów większym zaskoczeniem?

To były dwa różne wyniki pod względem mojego nastawienia do nich. Przez ostatnich kilka sezonów goniłem stadionowy rekord Artura Nogi [13.26 – dop. red.]. Po tym jak wyglądałem na treningach do lata, nastawiałem się na jego pobicie. Więc poniekąd spodziewałem się takiego wyniku. Natomiast rekord halowy wyszedł trochę… przypadkowo.

Na zasadzie – okej, mam dobrą formę podczas przygotowań do lata, co widać w hali?

Dokładnie. Ten rekord był szalony. Tego dnia, podczas Copernicus Cup, wszystko tak zagrało, że zrobiłem kosmiczny wynik. Bo 7.48 to wynik z pierwszej pięćdziesiątki najlepszych biegaczy w historii światowej lekkoatletyki. Z kolei letni rekord to 112. miejsce. Ale z drugiej strony, to znaczy że mogę go jeszcze poprawić.

Porozmawiajmy o osobie, która bardzo pomogła ci osiągnąć takie rezultaty. Mikołaj Justyński to twój rówieśnik i zarazem trener.

Zgadza się. Ale to tak długa historia, że nie starczy nam wywiadu, gdybym miał powiedzieć, jak dużo zawdzięczam swojej drużynie – w której znajduje się też Maciej Ryszczuk, trener od przygotowania motorycznego. Mikołaj dwa razy uratował moje płotkarskie życie. Pierwszy raz w 2014 roku, kiedy dołączył do grupy Pawła Rączki, u którego wówczas trenowałem bieg przez płotki. Ja wtedy już byłem psychicznie na wylocie. Mówiłem, że płotki to nie jest to, że może po tacie spróbuję grać w piłkę nożną.

Przypomnę tylko, że twój ojciec – Dariusz – to jedna z legend Jagiellonii Białystok.

Kupiłem już nawet korki, piłkę, chodziłem na treningi indywidualne. Ale Mikołaj zaczął mnie motywować. Mówił „Damian, dawaj, popracujemy ciężko i będzie dobrze”. Posłuchałem, stworzyliśmy wtedy taki fajny zespół jako rówieśnicy i zawodnicy. Po pół roku treningów przyszedł mój pierwszy sukces, jakim było wywalczenie minimum na halowe mistrzostwa świata w Sopocie.

Drugi raz miał miejsce w ubiegłym roku. Wiedziałem, że współpraca z moim ówczesnym trenerem Cezarym Markuszewskim utknęła w ślepym zaułku. Poszukiwałem alternatywy i rozmawiałem z różnymi trenerami. Myślałem o Jarosławie Skrzyszowskim czy Maćku Wojtkowskim, który trenuje Krzysztofa Kiljana. Ale miałem przeczucie, że to współpraca z Mikołajem Justyńskim zapewni mi sukcesy i rekordy Polski. Nie myliłem się.

W przeciwieństwie do Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, który dość nieprzychylnie spoglądał na tę zmianę.

Oczywiście że tak, byli bardzo sceptyczni. Szef szkolenia tłumaczył się, że Mikołaj był nowym trenerem i trzeba go było sprawdzić. I stąd był rzetelnie „sprawdzany” przez działaczy PZLA. (śmiech)

Zastanawiam się jak działa twoja relacja z Justyńskim. Ze względu na różnicę wieku i lata znajomości jest bardziej kumpelska, czy jednak forma trener-zawodnik została zachowana?

Śmiało mogę powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi. Kiedy byliśmy zawodnikami, to od razu złapaliśmy wspólny język. Później przyszło kilka lat rozłąki, robiliśmy w życiu inne rzeczy. Ale kiedy wróciliśmy do współpracy, to złapaliśmy ten sam vibe. Praca szła fenomenalnie. To jest coś niesamowitego, bo kiedy jesteśmy na treningu czy zawodach, to zachowujemy się, jakby nie docierały do nas żadne zewnętrzne bodźce. Wiesz, czuć u nas taką synergię we wspólnym dążeniu do celu. Rozumiemy się bez słów, każdy wie, co ma zrobić.

Wspólna partyjka w Fortnite’a z trenerem wchodzi w grę?

No jasne! Mikołaj dobrze w to gra. Ostatnio zresztą wysyłał mi wypowiedź Jose Mourinho, że Fortnite to gówno, bo piłkarze grają w niego po nocach zamiast odpoczywać. Śmiał się z tego, mówił mi „Zobacz, Mourinho jedzie po swoich zawodnikach, a my gramy razem!”.

Mou powinien wziąć przykład i też zagrać partyjkę z Zalewskim!

Tak pół żartem, pół serio wtedy masz większą kontrolę nad tym, jak dużo czasu zawodnicy spędzają w grze. Faktycznie nie wypada grać po nocach, bo to zaburza proces regeneracji. Ale kiedy w ciągu dnia zagramy sobie jakąś partyjkę, to dla nas obu jest sama przyjemność.

Ty ogólnie jesteś fanem e-sportu. W kadrze Polski bardziej znany z tej zajawki jest tylko Paweł Fajdek. Zdarzają się wam wspólne mecze?

Z tego co wiem, Paweł najbardziej lubi Counter Strike’a. Zdarzyło mi się raz zagrać z nim w CS-a.

Kto był górą?

Paweł zdecydowanie lepiej w to gra – ja jestem w to słaby.

Trochę jak do rzutu młotem – zaprosił cię na swoje podwórko i skasował?

(śmiech) Można tak powiedzieć. Ostatni raz graliśmy chyba z dwa lata temu, ale pamiętam, że był o wiele lepszy.

Poza Fortnite’em, masz jakieś inne ulubione gry?

Uwielbiam League of Legends. Z tym że sam w nią nie gram, ale śledzę rozgrywki mistrzowskie. Kibicuję w lidze europejskiej, oglądam rozgrywki światowe, jestem na bieżąco. Wiadomo – Jankos [Marcin Jankowski – dop. red.], który gra obecnie w Team Heretics, to jest mój numer jeden do kibicowania. Staram się oglądać ich wszystkie mecze.

Jeździsz na IEM do Katowic?

Miałem okazję tam być. Najgorsze jest to, że ta impreza wypada w okresie sezonu startowego. Kiedy zacząłem osiągać lepsze wyniki i moje życie bardziej skupiało się na sporcie, to IEM zawsze kolidował z mityngami. Ale w latach 2013-2015 to był nasz stały punkt w roku. Nasz, czyli mój, Mikołaja Justyńskiego i jeszcze jednego kolegi – jeździliśmy na IEM we trzech.

Trudno pogodzić rolę sportowca i pasjonata e-sportu, ale pewnie jeszcze trudniej pogodzić rolę ojca i zawodnika. Zdarzają się ciężkie noce?

Czasami tak. Staram się trzymać zdrowy, sportowy tryb, dbać o sen i regenerację. Między innymi dlatego żona opiekuje się Emilką w nocy. Ja zajmuję kanapę, a żona z małą urzędują w sypialni. Ale czasami muszę zrezygnować z kontaktu z rodziną, bo wyjeżdżam na zawody czy obóz. Staram się spędzać jak najwięcej czasu w domu, ale czasami decyduje siła wyższa – trzeba się dobrze przygotować do zawodów.

Zwłaszcza, że kariera sportowca jest krótsza niż w bardziej standardowej pracy.

Tak, chociaż teraz limity wieku bardzo się przedłużają. Kiedyś sportowcem było się do trzydziestki, a teraz u niektórych to się ciągnie i ciągnie. To bardziej zależy już od ambicji i tego, kto ma w sobie mentalną siłę by tak długo wytrzymać w sporcie, bo to jednak jest ciężka sprawa. Ale organizm potrafi jeszcze długo wytrzymać na wysokich obrotach.

Sam jesteś tego przykładem – rekordy Polski pobiłeś mając 29 lat. Kiedy Usain Bolt ustanawiał swoje rekordy, miał 23 lata. Grant Holloway, bijąc halowy rekord świata na 60m ppł, miał lat 24. Maciej Ryszczuk to osoba której zawdzięczasz długowieczność? Jego gwiazda rozbłysła za sprawą Igi Świątek, ale Ryszczuk podkreśla, że jest taki lekkoatleta z którym współpracuje od 2016 roku. I bardzo ceni sobie tę współpracę.

MACIEJ RYSZCZUK – SYLWETKA WSPÓŁTWÓRCY SUKCESÓW IGI ŚWIĄTEK

Maciek miał ogromny wpływ na moją karierę. Otworzył mi oczy na wiele elementów treningu i szkolenia. Kiedy jako junior zaczynałem swoją karierę, to w Polsce panowały inne standardy treningowe – chociażby pod względem całego rozkładu roku treningowego. Maciek pokazał mi kilka niuansów. Udowodnił, że można coś robić troszkę inaczej, ale to daje lepszy efekt.

Powrócę do tematu tego, skąd wziął się halowy rekord Polski. Maciej Ryszczuk miał spory udział w tym sukcesie, bo jego rady pomogły mi poprawić elementy w początkowej fazie biegu. Czyli akcelerację, dobieg do pierwszego płotka i motorykę, z której czerpie się wynik. Długo goniłem rekord letni, a w przypadku halowego – nie było widoków na to, że kiedyś go pobiję. Po współpracy z Maćkiem rekord halowy również zaczął się pojawiać na moim radarze.

Widzisz jakieś rezerwy w swoim bieganiu? Analizując swoje najlepsze występy, zauważasz elementy które mógłbyś poprawić?

Tak, z obu rekordów – halowego i stadionowego – można uszczknąć jeszcze kilka setnych. Kiedy ustanowiłem rekord w hali, to jeszcze miałem problemy z dobiegiem do pierwszego płotka. Latem robiłem już lepsze wyniki na dobiegu. Ale jeżeli chodzi o halę, to tylko w tej jednej rzeczy mógłbym się poprawić, bo od drugiego płotka to był fenomenalny bieg. To naprawdę było „The best of Damian Czykier”. (śmiech)

Jeżeli natomiast chodzi o wynik letni, to wtedy miałem problemy z drugą częścią dystansu. Kombinujemy wraz z trenerem nad tym, jak poprawić moją technikę, bo zdarzało się tak, że przez moje własne błędy wytracałem prędkość i biegłem nieco wolniej. Jeżeli ktoś dokładnie śledził moje występy, to widział, że zdarzało mi się przegrywać na ostatnich metrach, przeciwnicy dochodzili do mnie w końcówce. To nie wynikało z braku wytrzymałości, ale błędów technicznych. Dlatego będziemy pracować nad tym, by je wyeliminować. Wtedy moje wyniki mogą kręcić się nawet w okolicach 13.20.

Jesteś sportowcem, który w pełni profesjonalnemu treningowi poświęcił się dopiero w trzeciej klasie liceum. Żałujesz czasami, że zacząłeś tak późno? Wielu lekkoatletów rozpoczyna treningi już w podstawówce – chociażby wspomniana już Pia Skrzyszowska.

Niczego w życiu nie żałuję. Widocznie tak miało być – trzeba patrzeć na swoją przyszłość, nie przeszłość. Nie mam z tylu głowy żadnych negatywnych myśli związanych z tym, że tak późno zacząłem. Ale jeżeli miałbym opisywać sportowe kariery, które do tej pory widziałem – a trochę lat jestem w tym sporcie – takie jak te Pii Skrzyszowskiej czy Marcina Krukowskiego i jego brat Rocha, którzy są prowadzeni przez ojca i mieli bardzo fajne wejście w sport, to uważam to za super sprawę. Jeżeli dziecku podoba się lekkoatletyka i rodzic albo trener są na tyle ogarnięci, żeby go wprowadzić w ten świat, to na pewno warto to zrobić. Organizm najlepsze wyniki osiąga jednak za młodu.

Tata płotkarz, mama zawodniczka fitness, dziadek piłkarz. Twoja córka chyba jest skazana na sport.

Dokładnie tak, córka na pewno będzie pchana do sportu. Jak tylko tata zobaczy, że to jej się podoba i ma do tego smykałkę, to będziemy trenować.

W rozmowie z Onetem Mikołaj Justyński powiedział o tobie „Zupełnie zmieniliśmy jego spojrzenie na sport i starty. Nie ma już Damiana narzekającego, szukającego dziury w całym. Jest zawsze zadowolony”. Obserwując twoje zachowanie w ostatnim roku, trudno mi wyobrazić sobie ciebie na siłę szukającego problemu.

To jest ciekawe. Moim zdaniem, to co wy jako media widzicie, co sam pokazuję przed kamerami, to dowód na to, że potrafię radzić sobie ze swoimi problemami. Nie okazuję ich na zewnątrz, ale istotnie – takie problemy się pojawiały. Mikołaj tak powiedział, bo pomimo że dopiero od niedawna jest moim trenerem, to był obecny w moim życiu. Widział co się u mnie dzieje i wydaje mi się, że na tej podstawie wyciągnął takie wnioski.

Czyli ta opinia powstała bardziej na bazie prywatnych rozmów, niż twojego zachowania podczas startów.

Tak, powstała na podstawie mojej relacji z byłym trenerem, czy też wywnioskował tak z naszych rozmów. Ale miał w swojej opinii sporo racji, bo dzięki niemu inaczej zacząłem patrzeć na sport i w stu procentach skupiam się na bieganiu przez płotki.

Współpracujesz z psychologiem, czy to nie jest konieczne w twoim przypadku?

Nie mam stałej współpracy z psychologiem, ale czasami korzystam z takiej możliwości. Zdarzało mi się rozmawiać z panią Małgosią Szewczyk-Nowak czy profesorem Janem Blecharzem. Niektóre z tych rozmów otworzyły mi oczy na pewne aspekty i coś zmieniły w moim życiu. Więc każdemu polecam współpracę z psychologiem.

Podejrzewam, że może się ona przydać zwłaszcza zawodnikom biegającym przez płotki, które są dość loteryjną konkurencją. Jeden mały błąd może zniweczyć wiele miesięcy przygotowań. Jak wspomnieliśmy, twoje przygotowania na początku tego roku nie przebiegły najlepiej. Czy z tego względu masz konkretny cel na halowe mistrzostwa Europy, czy jedziesz bez presji wyniku?

Kiedy byłem w pełni treningu, to miałem w głowie to, że jadę tam po złoty medal. A zanim go zdobędę, to że z dobrym wynikiem wygram halowe mistrzostwa Polski. Ale ostatnie zawirowania trochę zmieniły moje plany. Dlatego w trakcie tego sezonu halowego zachowuję spokój ducha. Nic nie żyłuję, nie przeciążam organizmu. Nie biorę lekarstw, byle tylko zjawić się na treningu i próbować osiągnąć jak najlepszy wynik. Pochodzę do tego ze spokojem, hala to dla mnie forma treningu. I co będzie, to będzie.

Za to w sierpniu będziesz walczył o powtórkę sukcesu z ubiegłorocznych mistrzostw świata w Eugene, gdzie zająłeś czwarte miejsce. Masz konkretny cel na tegoroczne mistrzostwa globu, które odbędą się w Budapeszcie?

Na te letnie zawody już bardzo się nastawiam. W jednym z postów na Instagramie napisałem, że mój cel w tym sezonie to po pierwsze, by biegać bardzo równo, zahaczyć jak najwięcej Diamentowych Lig i ponownie zakwalifikować się do finału tego cyklu. Punktem kulminacyjnym sezonu będą jednak mistrzostwa świata w Budapeszcie. Nie mam tam żadnego celu medalowego, ale chciałbym ponownie wejść do finałowego biegu tej imprezy.

A tam wszystko może się zdarzyć.

Dokładnie. Jeżeli poprawimy drugą część dystansu i super się przygotuję, to nie będę bał się występu w finale mistrzostw świata. Wiem, że to jest w moim zasięgu i będę pewny, że sobie w nim poradzę.

ROZMAWIAŁ SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o lekkoatletyce:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...