Reklama

Dyskusje o sędziach robią się dziwne

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

06 marca 2023, 16:03 • 8 min czytania 74 komentarzy

Nic tak nie pobudza polskiego środowiska piłkarskiego, jak smakowite kontrowersje sędziowskie. Wzburzony Michał Żewłakow żartuje z rzekomego braku premedytacji wpakowania się autem w autobus podczas wesołej przejażdżki z 1,7 promila alkoholu we krwi po ulicach stolicy. Zaczepny Zbigniew Boniek rzuca tekstem godnym swojej ponadprzeciętnej błyskotliwości: „Wypadły zęby? Zdarza się!”. A w każdym jednym klubie panuje niezmącone choćby najmniejszą wątpliwością przekonanie, że arbitrzy uwzięli się „konkretnie i kompletnie” właśnie na tym jednym jedynym uciśnionym i poszkodowanym klubie. 

Dyskusje o sędziach robią się dziwne

Gorąca dyskusja w Lidze+Extra. Adam Lyczmański broni kontrowersyjnych decyzji sędziego Frankowskiego w meczu Górnika Zabrze z Legią Warszawa. Na to odpala się Michał Żewłakow. – Dlaczego, jak wypadają zęby przy takim uderzeniu, to my zastanawiamy się, czy jest to zamierzone, czy też nie. Szczerze? Przepraszam, że teraz zażartuję, ale ja też nie zamierzałem wjechać w autobus, a zostałem ukarany. Dla mnie tu ma być oceniony skutek, a decyzja, którą podejmuje sędzia, ma być też nauką na następny raz dla tego piłkarza – rzuca były reprezentant Polski. I już wiadomo, że dyskusje o pracy arbitrów jakoś zawsze muszą być dziwaczne.

Żeby była jasność: Bartosz Frankowski nie poradził sobie z meczem podwyższonego ryzyka. Za sprawą jego decyzji na murawie powstał chaos. Dyskusje. Kłótnie. Przepychanki. Szarpaniny. Szamotaniny. Taka ogólna atmosfera nerwowości. 36-letni arbiter ma paskudną skłonność do sztucznego pompowania swojego autorytetu poprzez karykaturalne zgrywanie szefa, czym tylko podjudza niesfornych piłkarzy do jeszcze bardziej zapalonych dyskusji i pretensji. Tak też było i tym razem. Zaliczył popis niekompetencji.

Kłębienie się w uścisku z cieszącymi się piłkarzami Legii, sterczenie przy monitorze VAR, a następnie decyzja o pokazanie żółtej kartki Mvondo, który w gąszczu nóg kopnął sobie Josue? Raz, że dziwne, bardzo to było dziwne, a dwa, że cel Kameruńczyka został zinterpretowany jako jasny i klarowny – kopnąć Portugalczyka. Nieważne, czy lekko, czy mocno, czy noga krótka, czy długa, czy lewa, czy prawa, czy podbiciem, czy wewnętrzną częścią stopy, tu aż prosiło się o czerwoną kartkę.

Reklama

Anthony van den Hurk wybija łokciem dwa zęby Rafałowi Augustyniakowi? Klasyfikowaliśmy to zagranie jako pomarańczową kartkę. Albo w jedną stronę, albo w drugą, obie decyzje można obronić. – Oczywiście nie ma przepisu, żeby za wybicie zębów pokazywać czerwoną kartkę: ona należy się przykładowo za poważny rażący faul czy agresywne brutalne zachowanie, a przewinienie Van den Hurka arbiter zgodnie ze szkoleniami potraktował jako faul nierozważny, który tylko zakończył się nieszczęśliwie. To decyzja uprawniona, choć chyba wszyscy czujemy, że czerwona kartka w tej sytuacji też nie byłaby błędem – diagnozował Rafał Rostkowski w rozmowie z Przeglądem Sportowym. – Atak Hurka na Augustyniaka zakończył się pechowo: wybitymi zębami, ale był to nierozważny atak łokciem, żółta kartka była prawidłową decyzją. Wiem, że podpadnę tym co powiem, ale kieruję się swoim doświadczeniem – oceniał Adam Lyczmański w Lidze+Extra.

Ta druga wypowiedź zdenerwowała Żewłakowa. Jego zdaniem skutek ma znaczenie. Nawet, jeśli jest przypadkowy, pechowy i powstaje bez premedytacji. Nawet, jeśli nokautujący cios Van den Hurka na Augustyniaku to zupełnie inny kaliber przewinienia niż chociażby złośliwy łokieć Frana Tudora na Miłoszu Szczepańskim z początku rundy. I może nawet zasłużony reprezentant Polski ma moralną rację. Problem w tym, że bez większej żenady rzuca żart o jeździe na podwójnym gazie i wpakowaniu się autem w autobus. Szanujmy się. To fatalnie bezczelny dobór porównania. Nie będziemy się powtarzać, ale Żewłakow wrzucał zdjęcie z biesiady, po czym wychylił tyle preparatu, że dobił do 1,7 promila alkoholu (nie jest to jedno piwko i lampka winka), a w międzyczasie chwycił kierownicę i ruszył na drogę. Był autobus, mogli być ludzie. Nie wypada robić z tego beki. I tyle. 

Zbigniew Boniek to inny przypadek. Były prezes PZPN-u lubi podostrzyć. Taka natura. Po meczu napisał więc na swoim ukochanym Twitterze: – Sędzia Frankowski nie popełnił żadnego błędu. Wszystko w tym meczu zgodnie z przepisami. Wypadły zęby? Zdarza się, zero w tym było premedytacji czy złośliwości. Gramy dalej.

Emotikon łaciatej piłki.

Emotikon kciuka.

Gramy dalej.

Reklama

Wiadomo, że za czasów Bońka grało się w przeręblach i na pustyniach, ze złamanymi nogami, naderwanymi uszami i wypadniętymi barkami, niekiedy podczas dziesięciodniowej głodówki i mimo wiecznie niesprzyjających warunków atmosferycznych, a i tak nikt nie narzekał, nikt nie psioczył, nikt nie symulował, nikt nawet nie stęknął, ale to chyba jednak trochę zbyt prymitywna wizja rzeczywistości, w której po prostu gramy dalej” przy jednoczesnym abstrahowaniu od przepisów gry w piłkę nożną. I tego, że o Bartoszu Frankowskim można powiedzieć wszystko, ale nie to, że w meczu Górnika z Legią „nie popełnił żadnego błędu”.

To obniżanie poziomu dyskusji.

Niepotrzebne.

Jednocześnie zaś temperaturę całego sporu podgrzewają kibice z całego kraju, którzy trwają w świętym przekonaniu, że każdy sędzia chce źle dla ich ukochanego klubu. Jest to na swój sposób wytłumaczalne, bo nie ma chyba nic bardziej przygnębiającego w polskim środowisku piłkarskim niż licząca sobie prawie pół tysiąca osób lista hańby ze skazanymi w śledztwie dotyczącym korupcji. Znajduje się na niej ponad stu sędziów, którym wymiar sprawiedliwości skrócił nazwiska do inicjałów. Arbitrów międzynarodowych i krajowych, lepszych i gorszych, mniej lub bardziej znanych, ładniej lub brzydziej biegających, kategorii do wyboru do koloru. Sens jest jeden: uczestniczących w procesie sprzedawania meczów. Sprawa wciąż jest świeża, bo to perspektywa nie kilkudziesięciu, a zaledwie kilkunastu lat, więc nic dziwnego, że na polskiej ziemi, tak jak i na całym świecie, sędziowie piłkarscy nie mogą poszczycić się dobrą reputacją. Przyjęło się, że to „kalosze”, „drukarze”, „sprzedawczyki”, „wrogowie” w sensie ścisłym.

W Legii są przekonani, że sędzia Bartosz Frankowski nienawidzi Legii. I to nienawidzi tak bardzo, że aż trzeba było wystosować specjalne pismo do Kolegium Sędziów, które zakazałoby sędziemu Bartoszowi Frankowskiemu prowadzić jakiekolwiek mecze Legii. Pismo, które sprawiło, że Kolegium Sędziów na ponad półtora roku wykluczyło sędziego Bartosza Frankowskiego z prowadzenia jakichkolwiek meczów Legii. A kiedy nagle coś się w Kolegium Sędziów odmieniło, sędzia Bartosz Frankowski dał popis niekompetencji i Artur Jędrzejczyk swobodnie mógł stanąć przed kamerą i rzucić: – Może Bartosz Frankowski powinien odpocząć od sędziowania naszych spotkań. 

Tak to działa prawie wszędzie. Środowisko Lechii twierdzi, że Daniel Stefański robi wszystko, byle tylko zaszkodzić Lechii. Do tego ostatniego Janusz Filipiak z Cracovii potrafił zwrócić się per „chuju”, twierdząc, że żona arbitra sprzyja Wiśle Kraków. Władze Białej Gwiazdy jeszcze niedawno przekonywały zaś, że jednym z głównych powodów spadku 13-krotnego mistrza Polski z Ekstraklasy do I ligi była właśnie nieprzychylność „sędziowskiej szajki”. W czasie minionego sezonu Marek Papszun z Rakowa Częstochowa całkiem jawnie sugerował, że arbitrzy sprzyjają Lechowi w walce o mistrzostwo. – Biorąc jeszcze pod uwagę okoliczności, w jakich odbywają się mecze ostatnio, a mówię o sędziowaniu, to pościg może być trudnym zadaniem. Mam nadzieję, że kiedyś to sędziowskie szczęście odda nam, co nasze – rzucał ni to tajemniczo, ni to otwarcie.

Klasę zachowywał za to Maciej Skorża. – Błędy się zdarzają. Nie zamierzam iść drogą takich sugestii. Podoba mi się profesjonalizm sędziów i to, jak podchodzą do meczu. Myślę, że ten element w naszej Ekstraklasie zrobił duży progres – mówił, choć w otoczeniu Kolejorza wrzało chociażby po ręce Lindsay’a Rose’a w doliczonym czasie gry zremisowanego spotkania z Legią i niepodyktowanym rzucie karnym przez Damiana Sylwestrzaka, który przedwcześnie zakończył spotkanie po błędzie w komunikacji z wozem VAR. Do tej pory kibice Lecha często promują narrację, wobec której Warszawie sukces Poznania jest nie w smak, więc tylko w tym sezonie doszukiwali się wielkiego spisku w rzekomym geście „L” pokazanym przez pracownika wozu VAR czy bezradności tłumaczeń Szymona Marciniaka po spotkaniu z Zagłębiem Lubin i nieuznanym golu Mikaela Ishaka. 

To też obniżanie poziomu dyskusji.

Niepotrzebne.

Mimo wszystko.

Emocje emocjami, spiski spiskami, drukowania drukowaniem, ale prawda jest taka, że najrozsądniejszym rozwiązaniem byłaby rzeczowa rozmowa o pracy sędziów. Bartosz Frankowski nie radzi sobie z emocjami i podejmuje absurdalne decyzje, ale przecież nie tylko w meczach Legii, a po prostu w stanowczo zbyt wielu spotkaniach tej ligi. Może więc wypadałoby zastanowić się nad jego przyszłością w Ekstraklasie? Damian Sylwestrzak błyskawicznie pnie się po szczeblach kariery i jest w tym coś dziwnego, bo stanowczo zbyt często przydarzają mu się wpadki poważnej rangi. Daniel Stefański ma tendencję do sprawdzania absolutnie każdej możliwej decyzji przy monitorze VAR, co jest tak irytujące i męczące, jak i po prostu podważające jego naturalne kompetencje do wykonywania tej roboty w sposób samodzielny.

Prawie każdemu ekstraklasowemu arbitrowi można byłoby coś wyciągnąć, choć nie da się podważyć tego, że liczba pomyłek sędziowskich, które w jednoznaczny sposób wypaczają wyniki i wpływają na przebieg spotkań, ewidentnie spadła od momentu wprowadzenia weryfikacji VAR. Arbitrom, którym w przeszłości zdarzało się mylić relatywnie często i gęsto, aktualnie wcale nie tak łatwo przypisać konkretnych wpadek w ujęciu całych sezonów.

I to pocieszająca tendencja.

Pretensje zawsze będą, to część tego sportu, ale na litość boską, niech jednak ta dyskusja ma jakieś ręce i nogi, jakiś poziom, klasę i smak, a nie będzie wynikiem ślepej i nienawistnej przepychanki, kto jest „kaloszem”, kto jest „drukarzem”, kto jest „sprzedawczykiem”, kto jest „wrogiem” w sensie ścisłym, bo to piaskownica i zabawa dla przedszkolaków.

Czytaj więcej o pracy sędziów:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Inne kraje

Kluby z Arabii Saudyjskiej chcą Kevina De Bruyne. W grze 100 milionów euro

Patryk Fabisiak
0
Kluby z Arabii Saudyjskiej chcą Kevina De Bruyne. W grze 100 milionów euro
Ekstraklasa

Pertkiewicz: Marchewka zamiast kija z młodzieżowcami, kwota w PJS co najmniej podwojona

Patryk Fabisiak
7
Pertkiewicz: Marchewka zamiast kija z młodzieżowcami, kwota w PJS co najmniej podwojona

Ekstraklasa

Inne kraje

Kluby z Arabii Saudyjskiej chcą Kevina De Bruyne. W grze 100 milionów euro

Patryk Fabisiak
0
Kluby z Arabii Saudyjskiej chcą Kevina De Bruyne. W grze 100 milionów euro
Ekstraklasa

Pertkiewicz: Marchewka zamiast kija z młodzieżowcami, kwota w PJS co najmniej podwojona

Patryk Fabisiak
7
Pertkiewicz: Marchewka zamiast kija z młodzieżowcami, kwota w PJS co najmniej podwojona

Komentarze

74 komentarzy

Loading...