Reklama

Infantino o polskich sędziach: „Po co ja tyle płacę za te technologie, jak oni tak sędziują?”

Maciej Wąsowski

Autor:Maciej Wąsowski

23 grudnia 2022, 08:30 • 17 min czytania 25 komentarzy

W środę w siedzibie Polskiego Związku Piłki Nożnej odbył się briefing prasowy z polskimi sędziami finału mistrzostw świata. Na pytania dziennikarzy odpowiadali: Szymon Marciniak (arbiter główny), Tomasz Listkiewicz i Paweł Sokolnicki (asystenci boczni) oraz Tomasz Kwiatkowski (VAR). Opowiadali oni o kulisach pracy w trakcie finałowego spotkania. Mówili też o tym, co działo się po konkursie rzutów karnych.

Infantino o polskich sędziach: „Po co ja tyle płacę za te technologie, jak oni tak sędziują?”

O używaniu języka polskiego w trakcie finału

Szymon Marciniak: W takiej bezpośredniej komunikacji między naszym zespołem zawsze używamy języka polskiego. W taki sposób najszybciej jesteśmy w stanie sobie coś przekazać. To jest naturalne, że mówimy po polsku.

Tomasz Kwiatkowski: Trzeba jednak przyznać, że na tych wszystkich ćwiczeniach i treningach (practical sessions – przyp. red.) wymagano od nas komunikacji w języku angielskim. To dość istotne, bo podczas wszystkich naszych meczów w mistrzostwach świata mieliśmy międzynarodową ekipę, obsługującą VAR. Dlatego główne komunikaty, które były skierowane do wszystkich staraliśmy się przekazywać po angielsku. Chłopaki wewnątrz zespołu, na boisku rozmawiali po polsku. Jak coś trzeba było przetłumaczyć pozostałym sędziom na VAR, to robiłem to na bieżąco. Dla przykładu, kiedy „Liściu” (Tomasz Listkiewicz – przyp. red.) mówił po polsku, że „spalony był bliski”, to ja mówiłem pozostałym ludziom na VAR, że chodzi o „tight offside”. Wtedy wszyscy asystenci na VAR wiedzieli, że takiej sytuacji trzeba się lepiej przyjrzeć na powtórkach. Sam też po sprawdzeniu przekazywałem jakieś detale chłopakom po polsku. To jest dla nas bardziej naturalne. Czasami w naszym interesie było to, żeby te małe detale niekoniecznie były zrozumiałe dla pozostałych członków zespołu sędziowskiego. To jest stała praktyka.

O tym, żeby traktować finał jak zwykły mecz

Tomasz Listkiewicz: Każdy podchodzi do takich spraw indywidualnie. Szymon doszedł do tego poprzez swoje doświadczenie. Ja pracowałem kilka lat z psychologiem sportowym. Sam czułem, że mam z tym problem. Postanowiłem, że trzeba nad tym dość metodycznie popracować, żeby później móc traktować te największe i najważniejsze mecze, jak zwykle ligowe spotkania. Dlatego też w trakcie meczów staramy się nie mówić do piłkarzy po nazwisku. Nie wołamy ich na zasadzie: „Ej, Messi czy Mbappe”, tylko wołamy ich numerami. Nie możemy ulegać presji, bo na przykład ktoś jest gwiazdą. Wszystkich zawodników traktujemy tak samo. Nie patrzyliśmy też na to, że na trybunach było kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Równie dobrze mogło być tam dwóch kibiców albo 90 tysięcy. Na końcu liczy się tylko boisko.

Reklama

Tomasz Kwiatkowski: Najważniejsze było to, żeby traktować ten finał, jak normalny mecz. Nie mogliśmy sobie budować dodatkowej presji, mimo że znaliśmy stawkę. Ze dwa dni przed spotkaniem odczułem, że to będzie specjalne wydarzenie, bo sen nie był taki jak zazwyczaj. Głowa trochę więcej myślała o tym „co będzie”, zamiast odpoczywać. Już w trakcie meczu wszyscy koncentrowali się głównie na swojej normalnej pracy. Szymon poprowadził zawody wybitnie i dlatego na przykład moja praca na VAR była dość prosta. Nie będę też ukrywał, że w trakcie spotkania czułem jakieś takie podniecenie, związane z kolejnymi podejmowanymi decyzjami. Do chłopaków często mówiłem przez system komunikacji: „Spokojnie, spokojnie”, ale to bardziej też było do mnie, żebym gdzieś nie odleciał. W tej ekipie przesędziowaliśmy już sporo meczów. Może nie były aż tak ważne, jak ten finał, ale staraliśmy się wszyscy podejść do tego, jak do poprzednich spotkań, które prowadziliśmy.

Paweł Sokolnicki: Ale co jest ważne, mieliśmy już doświadczenie i obycie. Prowadziliśmy już mecze takich zespołów jak: Barcelona, Real Madryt czy Liverpool. Sędziowaliśmy spotkania tych największych klubów w Europie. To na pewno pomaga, jak się wychodzi na finał mistrzostw świata. Zdawaliśmy sobie sprawę, że z częścią zawodników z obu reprezentacji spotykaliśmy się już w rozgrywkach europejskich. To też inaczej wpływa na naszą mentalność i możliwość pracy w trakcie meczu.

Szymon Marciniak: Jak się sędziuje takie spotkania Ligi Mistrzów, stoi się w tunelu i podchodzą do ciebie Hugo Lloris czy Oliver Giroud i witają się „na misia”, to wytwarza się pozytywna adrenalina. Ja generalnie nigdy nie przeżywałem jakoś specjalnie tych większych meczów. Zawsze byłem taki „młody byczek” i cieszyłem się, że im grają większe nazwiska, to tym bardziej ja im pokaże, jak dobrze można poprowadzić mecz. Przyjmowałem jednak to wszystko na chłodno. Zawsze też starałem się wykorzystywać w pozytywny sposób relacje z piłkarzami. Adrenalina mija jak skończą się hymny. Robisz losowanie z kapitanami, później pierwszy gwizdek i jedni stają się „niebieskimi”, a drudzy „białymi”. Każda dobra decyzja później mnie napędza. Zawodnicy na boisku czasami coś chcą udawać albo przysymulować, ale tylko po to żeby coś wygrać, a nie po to, żeby mieć do mnie jakąś złą krew. Nie mam też problemu z tym, żeby się przyznać, jak podejmę złą decyzję. Tak było w finale z Lautaro Martinezem. W końcówce była taka sytuacja, że nie wiedzieliśmy od razu czy powinien być rożny i dałem wznowienie gry od bramki. Później on przebiegał i zapytał mnie, czy nie powinno być rożnego. Tomek Kwiatkowski sprawdził to na VAR i faktycznie wyglądało na korner. Powiedziałem: „Lautaro, jak rożny to sorry, nie widziałem”. Od razu jednak zapytałem go: „A ty czasem nie dotknąłeś piłki ręką?”. To trochę rozładowało sytuację. Często jest tak, że jak się pomylisz, ale przyznasz się zawodnikom, to też sobie myślą: „OK, potrafi się przyznać do błędu”. Piłkarz często docenia, kiedy jesteś z nim szczery na boisku. Gorzej jest jak idziesz w zaparte.

O tym czy jeszcze będą mogli prowadzić finał MŚ

Szymon Marciniak: Takiej opcji nie ma. To jest nierealne. Nigdy dotąd żaden sędzia nie prowadził dwa razy finału mistrzostw świata.

Tomasz Kwiatkowski: A może napiszemy nową historię? (śmiech)

O memie, z uśmiechem i gestem „zamykania ust”

Szymon Marciniak: Widziałem to już w internecie. To sytuacja z Rodrigo de Paulem. On domagał się odgwizdania jakiegoś faulu. Ja się uśmiechnąłem na zasadzie „nie rozśmieszaj mnie” i on coś dalej chciał mówić. Powiedziałem mu wtedy już trochę mocniej, bo nie można sobie dać wejść na głowę. Widać, że on lubi rozmawiać z sędzią. On jest takim generałem środka pola w reprezentacji Argentyny. Lubi przypressować i trochę zmobbingować sędziego. To był już nasz drugi mecz na mundialu. W tym pierwszym spotkaniu Argentyna – Australia (2:1 w 1/8 finału – przyp. red.) ruszył w stronę Tomka Listkiewicza z pretensjami i musiałem trochę zainterweniować. Ale o takich rozmowach i gestach z zawodnikami się nie myśli. To jest coś, co się ma lub po prostu się tego nie ma. Czasami oglądam swój mecz i sam zadaje sobie pytanie: „Co ci przyszło do głowy, że tak się zachowałeś?”. To jest czasami impuls, nie kontroluje tego.

Reklama

O gratulacjach z całego świata

Szymon Marciniak: Spłynęły tysiące gratulacji niemal z całego świata. Również gratulowali koledzy sędziowie i to z różnych miejsc na świecie. Wszyscy przekazywali, że zasłużyliśmy na to spotkanie. Jeszcze po tym, co się stało półtora roku temu, kiedy przez moje problemy zdrowotne wszyscy straciliśmy EURO 2020, wielu innych sędziów dobrze nam życzyło. Wiadomo, że pewnie byli też tacy, którzy cieszyli się, że nas zabrakło na tamtym turnieju, bo odpadła im konkurencja. Była jednak duża, bardzo duża grupa ludzi, która się cieszyła z naszej nominacji na finał. Dlatego teraz będzie siara jak coś zrobimy gorzej. Zdawaliśmy sobie sprawę, że finał na papierze będzie niesamowity, ale przed spotkaniem nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak to wszystko wyjdzie taktycznie. Zastanawialiśmy się czy będą bardziej szachy, czy może bardziej otwarta gra. Teraz mogę powiedzieć, że nie spodziewałem się, że to będzie tak fantastyczny mecz. Bardzo zależało mi na tym, żeby nikt nie zarzucił nam, że podyktowaliśmy miękkiego karnego czy wyrzuciliśmy jakiegoś zawodnika po drugiej niepewnej żółtej kartce.

O zarządzaniu kartkami w finale

Szymon Marciniak: Dużo więcej rozmawiałem z zawodnikami niż w innych meczach. W pierwszej połowie dałem tylko jedną żółtą kartkę. Enzo Fernandez dostał w doliczonym czasie pierwszej połowy. Długo nie pokazałem kartek. Meczu finałowego jeszcze nie oglądałem, ale na pewno go obejrzę. Już z boiska na przykład wiedziałem, że przy karnym, kiedy faulował Otamendi mogłem pokazać kartkę. Miałem jednak świadomość, bo znam tych zawodników, że taki Otamendi w każdej kolejnej akcji mógłby dostać drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną. Trzeba takie mecze prowadzić tak, żeby liczyć się z takimi konsekwencjami. Wszyscy pamiętamy finał z 2010 roku: Holandia – Hiszpania. Taki Nigel de Jong gdyby wtedy był VAR, to nie dokończyłby meczu. Jako sędzia starasz się, żeby obie drużyny skończyły po jedenastu, ale są czasami sytuacje, w których musisz wyrzucić zawodnika z boiska. Nie masz wyjścia. W naszym finale udało się to wszystko zrobić w odpowiedni sposób.

O Pierluigim Collinie

Szymon Marciniak: Wydźwięk naszej pracy jest bardzo pozytywny. Sporo ludzi, których szanuję tak mówi, ale najważniejsze jest to, co przekazał nam Pierluigi Collina (szef Komisji Sędziowskiej FIFA – przyp. red.). To jest coś, co pozostanie na długo z nami. Mega duma. Powiedział mi, że może kiedyś on był moim idolem, a teraz po tym meczu to my jesteśmy jego idolami. To jest niesamowite. Nie mamy żadnych kompleksów, ale jesteśmy sędziami z Polski. To nie jest najmocniejszy kraj piłkarski. Jak zaczynaliśmy karierę międzynarodową, to byliśmy w tak zwanym trzecim koszyku. Sędziowie z tych największych państw trafiają od razu do drugiego i są obsadzani w lepszych meczach. I to jest naturalna rzecz, bo są arbitrzy z Anglii czy Włoch, którzy niemal co tydzień sędziują niemalże finał Ligi Mistrzów, mając takie spotkania jak: Manchester United – Liverpool czy Juventus – Inter itd. Na początku znaliśmy swoje miejsce w szeregu, ale nigdy nie czuliśmy się gorsi. Kiedyś Pierluigi coś w nas zobaczył, pociągnął nas do góry i teraz strasznie ten mecz przeżywał. Życzył nam bardzo dobrze i po finale później puściły nam emocje. Był z nas mega dumny. My tym meczem trochę spłaciliśmy jego zaufanie. Po tym jak wróciliśmy do szatni „wjechały” szampany. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi. Gianni Infantino (prezydent FIFA) i Massimo Busacca (wiceszef Komisji Sędziowskiej FIFA – przyp. red.) byli zdziwieni, że w naszej szatni jest tak cicho. Mentalnie po tym meczu byłem strasznie zmęczony. Rzadko kiedy masz tak dużo ciężkich decyzji. A jeszcze w finale mistrzostw świata każda decyzja dużo ważyła. Pierluigi przyszedł na murawę po karnych i wyściskał nas wszystkich. Został już z nami do końca. Później po rozdaniu medali dołączył do nas Massimo Busacca, który oglądał mecz przed telewizorem. On cały czas był w kontakcie z Pierluigim i przyznał się nam, że czasami wątpił w nasze decyzje z boiska i zdzwaniał się z Colliną. Później jednak mówił mu: „Nie no, dziś to nie trzeba powtórek”. Jak sędziemu wchodzą decyzję, to się to czuje. Każda kolejna dobra decyzje napędza. Tak było w finale.

Pierluigi Collina

O próbie wymuszenia karnego przez Thurama

Szymon Marciniak: Jeszcze była ta sytuacja z symulacją Thurama i „Kwiatek” na VARze powiedział: „Poczekaj Szymon, bo to wygląda na karnego”. I wtedy sobie pomyślałem: „Kurde, myślałem, że widziałem to dobrze”. Jego noga poszła w prawo i sam zahaczył o Argentyńczyka. Na szczęście wszystko trwało maksymalnie pięć sekund i Tomek powiedział: „Nie no, perełka! Symulacja, elegancko wjechała”. Jak spojrzałem „body language” Thurama i jego twarz, to już wiedziałem, że jest dobrze. On zrobił mimikę na zasadzie: „OK, złapałeś mnie”. W ogóle do mnie nie podszedł i nie protestował. Poszedł w swoją stronę. Jak „Kwiatek” potwierdził symulację, to wiedziałem, że już mnie nikt nie oszuka w tym meczu. To nie było takie buńczuczne, tylko sam tak czułem. Zawodnicy też to czuli.

O faulu Dembele na karnego

Szymon Marciniak: Chyba „L’Equipe” pisało, że to było „lekkie nadepnięcie” itd. Niestety, nie mamy na to wpływu, ale w telewizji była pokazana nieco słabsza powtórka. „Kwiatek” powiedział, że miał kilka takich, że jakbym tego nie zagwizdał, to od razu wołałby mnie do monitora VAR. Patrzyłem też na reakcję zawodników. Giroud złapał się tylko za głowę i zaczął coś krzyczeć do Dembele. Pretensji nie było.

O zagraniu ręką Montiela z końcówki dogrywki, po której był karny:

Szymon Marciniak: To też była bardzo trudna sytuacja. Po pierwsze była już końcówka dogrywki przy stanie 3:2. Generalnie jak sędziuje się dogrywkę, to chyba każdy sobie myśli: „Kurde, obejrzałoby się te karne”. My się zawsze śmiejemy, że doświadczony sędzia nie doprowadza do dogrywki i przyznam szczerze, że po bramce Messiego na 3:2, myśleliśmy że jest już po meczu. No i nagle jest strzał, po którym jest ta ręka. „Liściu” krzyknął do mnie coś takiego: „Kurde ode mnie było widać, że dostał w plecy”. Argentyńczycy podeszli i spytali się czy nie mógłbym tego jeszcze raz zobaczyć na monitorze. Ten zawodnik, który się rzucił, od razu wiedział, co się stanie. Kilku argentyńskich piłkarzy od razu padło na kolana. Nawet nie protestowali specjalnie. Przyznam jednak, że nie byłem na sto procent pewien. Czasami masz przeczucie, taki „feeling”. Zawsze miałem to na dobrym poziomie. Widziałem gdzieś rękę, ale czasami ważne są takie rzeczy, jak odchylenie ręki od ciała itp. Czasami to jest mniej, a innym razem więcej. Przy takim rzucie w powietrzu zdarzą się, że problemy z ocenę. Tutaj wyszło fajnie. Radość jest duża, ale to wszystko dojdzie do nas dopiero, jak obejrzymy sobie ten mecz tak na spokojnie, w domu. Też zdaję sobie sprawę, że nie było do końca idealnie. Była taka sytuacja, w której Acuna zaatakował Comana. Ja to zagwizdałem, a ten Coman zaczął się szybko zrywać. Zląkłem się, że on się chce odwinąć i oddać zawodnikowi drugiej drużyny. Trochę źle to przeczytałem. Trzeba było dać w tej sytuacji korzyść i wrócić z kartką. Niestety to uciekło. Jeden taki błąd, w takim meczu biorę w ciemno. Mógł się zdarzyć, ale błąd to jest zawsze błąd.

O telefonie do Zbigniewa Bońka w trakcie „Prawdy Futbolu”

Szymon Marciniak: Pierwszy zapytał Massimo Busacca: „Zibi dzwonił?”. Odpowiedziałem, że nie. „To dzwoń do Zibiego!”. Dałem mu telefon i włączyłem na głośnomówiący. Powiedziałem: „Witam prezesie, Massimo z Pierluigim stoją i chcieli do pana zadzwonić”. Oni od razu przejęli telefon i zaczęli z prezesem rozmawiać po włosku. Prezes Boniek powiedział tylko, że jest „na żywo” w programie, ale była taka euforia, że zupełnie nie zwrócili uwagi. Tomek [Listkiewicz – przyp. red.] wrzucił już swoją playlistę, korki od szampana strzelały i zrobił się straszny harmider. Dzwoniliśmy na WhatsAppie.

O drugim golu Messiego

Szymon Marciniak: Wszyscy nas chwalili z uwagi na trudność decyzji. Podkreślali to inni sędziowie i instruktorzy FIFA. Ta bramka na 3:2 Messiego to było na zasadzie: „Piłka przeszła za linię czy nie przeszła?”. Zanim zegarek z goal-line technology zaczął wibrować i pokazał, że był gol, to „Liściu” już podniósł chorągiewkę, sygnalizując, że była bramka. Massimo skomentował to tak: „Oni są lepsi niż technologia”. Gianni Infantino na after party powiedział: „Po co ja tyle płacę za te technologie, jak oni tak sędziują?. Ile to pieniędzy można zaoszczędzić”. To było tak pół żartem, pół serio. Trzeba powiedzieć, że VAR na tych mistrzostwach uratował kilka sytuacji.

Marciniak

O sędziowaniu po finale MŚ

Szymon Marciniak: Zdaję sobie sprawę z tego, że teraz poprzeczka wymagań wobec nas pójdzie do góry i to niezależnie, gdzie będziemy prowadzić mecz. Wiem jak oczekiwania wzrosły, kiedy awansowaliśmy do grupy sędziów ELITE i zaczęliśmy prowadzić te najważniejsze spotkania w Europie. Dlatego zdaje sobie sprawę, że ludzie będą mówić: „Patrz, finał mistrzostw świata sędziował, a teraz źle pokazuje aut”. To tak czasami bywa. Trzeba to akceptować. Sędziowanie to jest taka robota, że te błędy się zdarzały i będą się zdarzać. Nie zawsze można tak poprowadzić spotkanie jak to finałowe.

O braku ocen na mundialu

Szymon Marciniak: Po meczach na mundialu nie było not. Po radości szefostwa sędziowskiego FIFA można wnioskować, że byłyby pewnie same 10.0. Na meczach mistrzostw świata nie mieliśmy nawet obserwatorów. Po każdym spotkaniu mieliśmy takie spotkanie na temat wszystkich meczów z poprzedniego dnia. Analizowaliśmy najtrudniejsze sytuacje z szefami Komisji Sędziowskiej FIFA. Każdy sędzia mógł zabrać głos. Była fajna konstruktywna rozmowa. Jak Pierluigi Collina i Massimo Busacca weszli do szatni po finale i powiedzieli: „Chapeau bas”, to ja nie potrzebuję żadnego innego raportu czy oceny.

O transferach sędziów do lepszych lig

Szymon Marciniak: Coraz częściej się o tym mówi. Już wcześniej pojawiły się zaproszenia, ale na pojedyncze mecze. Mamy ich bardzo dużo, ale nie zawsze są one mile widziane. Wiąże się to z tym, że jak jedziemy gdzieś sędziować zagranicę, to nie ma nas w kraju. I wtedy pojawiają się komentarze: „Jeżdżą po Europie, a nie sędziują w Polsce”. U nas wszystkim się nie dogodzi. Nam te wyjazdy sporo pomogły. Jeździliśmy do Arabii Saudyjskiej czy Kataru już wcześniej. Poznaliśmy dzięki temu kulturę arabską. Mocno zaaklimatyzowaliśmy się w tym klimacie, a tam jest naprawdę zupełnie inaczej. Inaczej się nawet oddycha. Pogoda jest totalnie inna.

Tomasz Kwiatkowski: Szymon w Doha był bardziej rozpoznawalny niż ja na swoim osiedlu.

Szymon Marciniak: Przez sędziowanie spotkań w Arabii Saudyjskiej czy prowadzenie meczu Al-Ahly – Zamalek w Egipcie całe społeczeństwo arabskie kojarzyło nas. Jak się zakładało czapkę i okulary, to i tak ludzie prosili o zdjęcia. Jeżeli chodzi o te transfery sędziów, to są one możliwe. Idziemy powoli w tym kierunku. Muszą się jednak dogadać federacje i konfederacje. Była słynna sprawa Marka Clattenburga, po której nie pojechał on na mistrzostwa świata w Rosji, bo przeniósł się na stałe do Arabii Saudyjskiej i tam sędziował. Został za to skreślony z listy sędziów, bo nie zostało to zaakceptowane przez władze sędziowskie. Jak na najwyższych szczeblach będzie akceptacja, stanie się to szybciej niż później.

O rozmowie z Mbappe po finale

Szymon Marciniak: Normalna sprawa, że takie rzeczy się dzieją. Były wtedy skrajne emocje. Z jednej strony radość Argentyńczyków, a z drugiej smutek Francuzów. Z kilkoma zawodnikami mam bardzo dobre relacje. Taki Paulo Dybala nigdy nie wstydzi się swoich polskich korzeni i zawsze przyjdzie, porozmawia. Często pozdrawia nas od swojej polskiej babci. Tu po meczu też fajnie pogadał. Z drugiej strony byli Francuzi, więc do nich też podszedłem. Pierwszy był Hugo Lloris. Zamieniliśmy ze dwa zdania. „Na misia” podziękowaliśmy sobie za mecz. Podszedł też Giroud, który nie miał żadnych pretensji, a przecież dostał żółtą kartkę. Zbiliśmy piątkę. Stał też Mbappe, który tak patrzył na mnie, a ja wiedziałem, że jest zdruzgotany. Podszedłem do niego, po czym powiedziałem, że zagrał świetny mecz, jest rewelacyjnym piłkarzem i pewnie wygra jeszcze niejeden puchar. Trochę się rozczulił i pewnie nie chciał, żeby ktoś to zobaczył. To był taki moment, impuls. Przytulił się „na misia”. Powiedziałem mu jeszcze ze dwa słowa, ale te już zostaną między nami.

O rezerwowych Argentyny na boisku przy golu na 3:2

Szymon Marciniak: Szkoda, że francuska prasa nie przypomina, że kiedy Mbappe strzelił gola na 3:3, to na boisku było siedmiu Francuzów. Screeny to suchy zapis. To wejście na murawę musi mieć jakiś wpływ na to, co dzieje się na boisku. To jest szukanie jakichś nieprawidłowości na siłę. Wiadomo „tonący brzytwy się chwyta”. Są gazety poważne i takie, które szukają rozgłosu. Odezwali się do mnie również bardzo dobrzy znajomi z Francji i szefowie francuskich sędziów. Ich odbiór tego, jak prowadziliśmy mecz był mega dobry. Przekazali, że na przykład francuski Eurosport i Canal+ dały nam najwyższe oceny.

sedziowie

O kluczowym momencie finału

Szymon Marciniak: Uważam, że najważniejsze było pierwszych sześć, siedem minut. Rabiot wtedy bardzo ostro wszedł, a De Paul od razu chciał mu oddać. Rabiot się zgrzał i powiedział: „Widziałeś, że zrobił to bez piłki?”. Odpowiedziałem: „Widziałem, ale widziałeś, że go dojechałem za to?”. Oni czuli, że widziałem wszystko, co działo się na boisku. Był faul, zarządziłem, porozmawiałem i później bardzo długo z jednym i drugim nie miałem w ogóle problemu. Oni normalnie walczyli, ale w ramach przepisów.

Tomasz Kwiatkowski: Ten początek był kluczowy. Mimo że zawodnicy znają Szymona, to tutaj dodatkowo trzeba było zbudować autorytet. Dlatego poszły trzy, cztery mocniejsze reprymendy. Później wszystko szło tak jak zawsze.

O Michale Listkiewiczu, sędziującym na linii finał Italia ‘90

Tomasz Listkiewicz: Pamiętam to jak przez mgłę. Miałem 12 lat. To było bardzo dawno temu. Mecz na pewno oglądałem i byłem dumny z taty. Całe mistrzostwa też oglądałem. Wtedy za bardzo nie myślałem o tym, że kiedyś będę sędzią. Zająłem się tym dopiero w trakcie studiów i to trochę z przypadku. Nie mówiłem tacie, że idę na kurs sędziowski. Bardziej chodziło o to, żeby się poruszać i mieć kontakt ze sportem, bo w trakcie studiów człowiek różnie się prowadzi. W tym 1990 roku inna była technologia pokazywania meczów w telewizji. Mieliśmy jeszcze czarno-biały telewizor, ale trzymałem kciuki. Ja nawet nie miałem wiedzy i nie potrafiłem rzetelnie ocenić, czy tata dobrze sędziuje. Uważałem oczywiście, że bardzo dobrze. Tata opowiadał, że na tamtym mundialu była rodzinna atmosfera i oni sobie wychodzili na miasto. Mieli dużą swobodę. My w Katarze byliśmy skoszarowani w jednym miejscu. Cały czas byliśmy ubrani w służbowe ubrania i mieliśmy non-stop profesjonalne treningi. Tata mówił, że ich trening to było 20 minut grania w piłkę między sędziami, a rozgrzewką było dziesięć przysiadów w szatni. Dziś jest zupełnie inaczej. Ja na ten nasz finał trochę się wyłączyłem. Skoncentrowałem się na tym, że to być dla mnie zwykły mecz, taki jak spotkanie okręgówki. Udało mi się wejść w taki stan mentalny, że koncentrowałem się na zadaniu, a nie na tym, kto gra. Nie myślałem o tym, że idę w ślady ojca. Dumę i wzruszenie czułem raz, kiedy biegałem po tej samej linii bocznej, co tata na finale w 1990 roku. To było na jakimś meczu Lazio w europejskich pucharach. Tutaj wyłączyłem emocje.

WIĘCEJ O SZYMONIE MARCINIAKU I JEGO ZESPOLE SĘDZIOWSKIM:

Fot. Newspix

Rocznik 1987. Urodził się tego samego dnia, co Alessandro Del Piero tylko 13 lat później. Zaczynał w tygodniku „Linia Otwocka”, gdzie wnikliwie opisywał m.in. drugoligowe losy OKS Start Otwock pod rządami Dariusza Dźwigały. Od lutego 2011 roku do grudnia 2021 pracował w „Przeglądzie Sportowym”, gdzie zajmował się głównie polską piłką ligową. Lubi pogrzebać przy kontrowersjach sędziowskich, jak również przy sprawach proceduralnych i związkowych. Fan spotkań niższych klas rozgrywkowych, gdzie kibicuje warszawskiemu PKS Radość (obecnie liga okręgowa). Absolwent XXV LO im. Józefa Wybickiego w Warszawie i Wyższej Szkoły Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Dyrektor Lechii: Nie ma żadnego transferu, którego byśmy żałowali

Bartek Wylęgała
1
Dyrektor Lechii: Nie ma żadnego transferu, którego byśmy żałowali
1 liga

Trela: Klub niekonieczny. Czy „efekt Michała Świerczewskiego” uratuje Podbeskidzie od niebytu?

Michał Trela
1
Trela: Klub niekonieczny. Czy „efekt Michała Świerczewskiego” uratuje Podbeskidzie od niebytu?

Mistrzostwa Świata 2022

1 liga

Dyrektor Lechii: Nie ma żadnego transferu, którego byśmy żałowali

Bartek Wylęgała
1
Dyrektor Lechii: Nie ma żadnego transferu, którego byśmy żałowali
1 liga

Trela: Klub niekonieczny. Czy „efekt Michała Świerczewskiego” uratuje Podbeskidzie od niebytu?

Michał Trela
1
Trela: Klub niekonieczny. Czy „efekt Michała Świerczewskiego” uratuje Podbeskidzie od niebytu?

Komentarze

25 komentarzy

Loading...