Mecz-symbol. Tak można nazwać spotkanie Górnika Łęczna z Ruchem Chorzów. Żaden to klasyk polskiej piłki, ale losy obydwu drużyn ułożyły się tak, że poprzednie konfrontacje tych drużyn były obrazem zjazdu, jakie zaliczały. Wspólny spadek z pierwszej ligi. Niebiescy lecący do trzeciej ligi po takich wynikach, jak 1:5 w Łęcznej. Tak, w tej rywalizacji działo się sporo.
W obecnym sezonie Górnik z Ruchem także symbolizują jakąś drogę. Ekipa z Lubelszczyzny dopiero co opuściła Ekstraklasę. Na jej zapleczu zawodzi, snując się w dolnych rejonach tabeli. Rozczarowanie było tak duże, że w Łęcznej w końcu pojawił się nowy trener – Ireneusz Mamrot. Chorzowianie natomiast wstają w tempie, które budzi wrażenie.
Beniaminek drugiej ligi, który korzysta z wprowadzenia systemu play-offs i robi zaskakujący awans.
Beniaminek pierwszej ligi, który dzięki kapitalnej defensywie wspina się na dwa pierwsze miejsca w tabeli, wyrastając na jednego z faworytów w walce o awans.
Ruch Chorzów i Ekstraklasa. Czy to może się wydarzyć?
Przełamanie-widmo. Szywacz zabrał gola Podlińskiemu?
Rosnący faworyt został jednak chwilowo — albo i na dłużej, bo o tym się dopiero przekonamy — zatrzymany. Ruch Chorzów zdominował trzy pierwsze spotkania ligowe w tym roku. Nie stracił gola. Zmiażdżył Stal Rzeszów, słynącą z odważnej, bezkompromisowej postawy. Wyszarpał punkty Chrobremu Głogów i Puszczy Niepołomice, trafiając do siatki w ostatnich minutach spotkania. Niebiescy maskowali problemy – ze skutecznością, bo mogli pozwolić sobie na niewykorzystane rzuty karne i pudła z bliskiej odległości; ze stadionem, bo zostali wyrzuceni z obiektu przy ul. Cichej i przenieśli się do Gliwic. W końcu jednak mejkap opadł i niedoskonałości zostały obnażone.
Serhij Krykun, tak nazywa się człowiek, który najmocniej dawał się we znaki piłkarzom z Chorzowa. Atuty Ukraińca znamy bardzo dobrze: gaz, technika, odwaga. Gdyby tylko ustabilizował formę i pokazywał je co tydzień, byłby na wyższej półce. Ale nie jest, pokazuje je raz na jakiś czas. Traf chciał, że tym razem pokazał je defensorom Ruchu. To on wjechał lewym skrzydłem w pole karne Niebieskich, ograł Tomasza Wójtowicza i z linii końcowej strzelił piłkę w plątaninę nóg na piątym metrze. Do końca nie wiadomo, kto w końcu został nią trafiony w taki sposób, że trafiła ona do siatki.
Czy był to Karol Podliński, którego modlitwy o przełamaniu się, zostały wysłuchane po blisko czterdziestu meczach przerwy?
Czy może jednak był to Remigiusz Szywacz, który do ostatniej chwili liczył na przyblokowanie napastnika Górnika?
Nieistotne. Przynajmniej nie dla trenera Mamrota, dla którego ligowy debiut nie mógł rozpocząć się w lepszy sposób. Dla ścisłości — w protokole zapiszemy to trafienie obrońcy Ruchu. Ale jeśli Podliński ma inne zdanie, reklamację rozpatrzymy.
W Lubinie jednak da się znaleźć napastnika
Ponad 1500 minut bez strzelonego gola w wykonaniu Podlińskiego sprawia, że można wątpić w sens szukania napastnika w Lubinie, bo to stamtąd rosły napastnik trafił do Łęcznej. Na Śląsku muszą mieć jednak dokładnie odwrotne odczucia, bo gdy Jarosław Skrobacz wybrał się na giełdę pod stadionem Zagłębia do Zagłębia na zakupy, wrócił ze znacznie skuteczniejszym snajperem. Szymon Kobusiński ma całkiem niezły pomysł na wprowadzenie się do zespołu.
Wchodzi z ławki rezerwowych i strzela gole.
W pierwszym meczu dostał płaskie podanie, przytrzymał obrońcę na plecach, odwrócił się, załadował, świętował bramkę. W drugim meczu nie przejął się zbytnio asystą dwóch obrońców Górnika. Ot, zabrał się z piłką, popracował ciałem i nawet leżąc na ziemi kopnął piłkę tak, że Maciej Gostomski stracił nadzieje na zachowanie czystego konta. Przy okazji zresztą Kobusiński przysłużył się Danielowi Szczepanowi. Nie ma co ukrywać – widywaliśmy skuteczniejsze „dziewiątki”. Szczepan przed tygodniem nie trafił na pustą bramkę, pomylił się przy strzale z „wapna” i dopiero trzecia doskonała sytuacja dała mu gola.
Tym razem było podobnie. W pierwszej połowie ustrzelił poprzeczkę po dobrym zgraniu głową przez Michała Feliksa. Potem nie potrafił znaleźć się w na tyle dobrej sytuacji, żeby pomóc swojej drużynie. Ale ostatecznie to on wygrał pojedynek powietrzny, który uruchomił akcję bramkową. Łańcuszek pokutny trzeba też przeciągnąć na kolejne nazwisko. Jeśli Szywacz trafił wcześniej do własnej siatki, to przy wyrównującym golu zapiszemy mu asystę drugiego stopnia.
***
Ale nawet jeśli przyznamy, że obaj piłkarze Ruchu Chorzów odkupili winy, to nie była to winda z piekła do nieba. Niebiescy ostatecznie przecież punkty stracili, co szczególnie ucieszyło Kraków, bo Wisła być może była niepokonana, ale jednak dopiero teraz zaczęła odrabiać straty do prowadzącej dwójki.
Górnik Łęczna – Ruch Chorzów 1:1 (1:0)
Szywacz 21′ (sam.) – Kobusiński (61′)
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Już nie Sosnowieś. Zagłębie hucznie otwiera nowy stadion
- Moda na zagranicznych napastników w 1. lidze
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix