– Jak się za dużo mówi, to jest źle. Lepiej siedzieć cicho — żartuje trener Jarosław Skrobacz, gdy zagadujemy go o Ruch Chorzów, który świetnie rozpoczął wiosnę i wzmacnia swoją i tak już silną pozycję w ligowej tabeli. Trzy zwycięstwa oraz trzy czyste konta mimo przeszkód w postaci utraty domu: to kilka powodów, przez które coraz ciężej siedzieć cicho, gdy rozmawiamy o „Niebieskich” i ich szansach na awans do Ekstraklasy.
Autokary z kibicami wyjeżdżają z Chorzowa, jest 10.30 na zegarku. Za dwie godziny Ruch Chorzów zagra ze Stalą Rzeszów. To mecz domowy, rozgrywany przed własną publicznością — dlaczego więc kilkanaście pekaesów wypełnionych fanami w niebieskich barwach zmierza w kierunku tabliczki z przekreśloną nazwą miasta, które reprezentuje ich klub?
Na krótko przed startem rundy rewanżowej pierwszej ligi zespół trenera Skrobacza usłyszał fatalne wieści. Stadion przy ul. Cichej znalazł się w tak opłakanym stanie, że stwarzał zagrożenie dla bezpieczeństwa tych, którzy się na niego wybierają. Słynną „świeczkę”, słup oświetleniowy, trzeba było zdemontować, co oznaczało także przymusową i ekspresową wyprowadzkę z własnego obiektu.
Lata zaniedbań miasta Chorzów, które uparcie ignoruje jak najbardziej uzasadnione apele o budowę nowego stadionu, sprawiły, że stojący u progu najważniejszej wiosny w najnowszej historii klubu Ruch, został „bezdomny”.
Ruch Chorzów walczy o awans do Ekstraklasy. Czy to się uda?
Reakcja „Niebieskich” była ekspresowa, co zresztą nie dziwi. Trudna sztuka odbudowy klubu, który na moment znalazł się na czwartym poziomie rozgrywkowym w Polsce, zaprawiła chorzowian w boju i rozwinęła ich kreatywność w walce o swoje. Akcja „Gra warta Świeczki” miała sprawić, że frekwencja z trącającego prehistorią obiektu przy ul. Cichej 6 zostanie przeniesiona na stadion w Gliwicach, z którego na co dzień korzysta tamtejszy Piast.
Poszło lepiej niż się spodziewano. W pierwszym spotkaniu na trybunach pojawiło się ponad 8200 osób — to jedna z największych frekwencji na Ruchu w sezonie. Drugi mecz to już komplet. 9285 biletów rozeszło się bez problemu.
– Paradoks Ruchu jest taki, że im gorzej, tym lepiej. Reakcja społeczeństwa jest fajna, bo to pół godziny jazdy, ale jednak 9000 ludzi musi się przemieścić. Na mecz o godz. 17.30 zbiórkę i autokary dla dzieciaków zorganizowaliśmy na godz. 15, a w domu byliśmy o godz. 21, więc na mecz domowy trzeba przeznaczyć pół dnia. Nikt nie obraża się na Ruch, żal jest do miasta — mówi nam Szymon Michałek, który „dowodzi” sektorem rodzinnym.
Najmniejsi kibice „Niebieskich” także podążyli za nimi do Gliwic. O ile jednak frekwencja dopisuje, tak nie oznacza to braku problemów. Koszty związane z grą poza domem są spore, bo nie chodzi tylko o wynajem stadionu, ale i organizację przejazdu kibiców. Klub zapewnia 10-14 autokarów, różne grupy kibicowskie kombinują także na własną rękę. Dzieci z domów dziecka z okolic Mikołowa, które dostały od fanów darmowe bilety na jedno ze spotkań, zgarnie lokalna grupa kibiców. Oczywiście są też tacy, którym gra w Gliwicach jest na rękę. W końcu Ruch ma sympatyków na całym Śląsku.
– Gdyby to był taki GKS Tychy – w miarę bogate miasto, miejska spółka, nowy stadion, drużyna, w której można dobrze zarobić i ciągła gra o miejsca 3-12 to byłaby lekka nuda. W Ruchu dzieje się tyle, że kibice traktują to jako fajną przygodę. Chorzowianie na meczach Ruchu przy ul. Cichej i tak stanowią, powiedzmy, 50%, więc ludzie i tak muszą na te spotkania dojeżdżać. Mocny fanklub z Radlina ma bliżej do Gliwic niż do Chorzowa. Sporo osób zachęciło do przyjścia to, że są lepsze warunki — jest dach nad głową, więc jak z Chrobrym padało, to na nikogo deszcz nie padał — przyznaje Maciej Grygierczyk, dziennikarz katowickiego „Sportu”.
Lepsze warunki to faktycznie pewien magnes i rekompensata. Przy ul. Cichej było tak źle, że kibice z własnej inicjatywy zgłosili do Budżetu Obywatelskiego projekt kontenerów, które pozwoliłyby kobietom na załatwianie się jak na cywilizowane czasy przystało.
– Na stadionie przy ul. Cichej nie ma bieżącej wody w toaletach. Jak masz nawilżane chusteczki, to jesteś gość. Tutaj masz nowy stadion, lustra, godne warunki. Gliwice to kolejny nowy stadion, który odwiedzamy i widzimy, jak to powinno wyglądać. Staramy się tym motywować: mamy dach nad głowami, a piłkarze słyszą doping, bo dźwięk nie ucieka gdzieś po wolnej przestrzeni — Michałek wylicza „nagrody pocieszenia”.
Przedstawiciele klubu sami idą w tę narrację. Po spotkaniu ze Stalą Rzeszów Jarosław Skrobacz mówił politykom wprost: zobaczcie, ilu ludzi pojechało za Ruchem z Chorzowa do Gliwic, jaką atmosferę stworzyli na nowoczesnym obiekcie. Nie możecie tego ignorować.
Ruch Chorzów i przeprowadzka do Gliwic. „Brakuje spokoju w dniu meczowym”
– Mecze w Gliwicach mają znamiona „gry u siebie”. Jeśli na trybunach ponad 90% osób to kibice Ruchu, to trudno czuć się inaczej — mówi nam trener Ruchu. Po chwili nawiązuje też jednak do ciemnych stron przeprowadzki.
– Przeszkadza co innego – nie ma meczu, w którym spokojnie przyjeżdżasz na zbiórkę, idziesz do swojej szatni, możesz robić sobie kawę, posiedzieć. Ogromną przewagą meczów u siebie jest nie tylko to, że znasz każdy kąt, ale też to spokojne przygotowanie. Do Gliwic jest blisko, ale organizacja nie jest spokojna. Zbiórka musi być wcześniej, trzeba się spakować, z wyprzedzeniem zawieźć i rozłożyć rzeczy. Staraliśmy się jednak mówić piłkarzom, że nie mamy na to wpływu i trzeba do tego podchodzić normalnie. Chcieliśmy jak najmniej o tym rozmawiać. Pierwszy moment był lekkim szokiem. Teraz jest już z górki.
W szatni o atmosferę dba weteran Tomasz Foszmańczyk, który tłumaczył wszystkim, że Ruch jest tak samo silny, czy to za rogiem, czy w samym Chorzowie. Patrząc na to, jak “Niebiescy” prezentują się na boisku, faktycznie nikt nie przejął się tym drobnym kłopotem. W obydwu spotkaniach przed własną publicznością wicelider ligi piłkarsko zmiażdżył rywala, wypracowując ponad 3,00 w statystyce przewidywanych bramek, nie schodząc z jego połowy, gdy mówimy o pressingu. Jest tylko jeden minus. Murawa, czy raczej murawopodobne coś.
– Murawę trzeba brać pod uwagę. Niekiedy będziemy zmuszeni do innej gry, ale nie mamy na to wpływu i nie możemy o tym rozmyślać. Ale skoro o murawie, to plusy wyprowadzki są takie, że teraz mamy dwa naturalne boiska do treningu, jedno podgrzewane. Komfort, jakiego nie ma nikt! — pociesza się trener Skrobacz, jednak problem z boiskiem ligowym może w Ruch uderzać. Jesienią był to zespół z jednym z najwyższych współczynników “passing rate”, który mówi o liczbie podań na minutę posiadania piłki. Drużyna z Chorzowa gra szybko i kombinacyjnie, więc dobra nawierzchnia tylko mu pomoże.
Jarosław Skrobacz – trener niedoceniany
Czy mecz mógłby potoczyć się inaczej, gdyby Daniel Szczepan rozjechał się na błocie pod bramką Stali Rzeszów tak, że nie zdołałby wpakować piłki do siatki? Możliwe. Czy na równiutkim, zielonym placu nie skiksowałby fatalnie z bliskiej odległości, mając przed sobą pustą bramkę? Powiedzmy, że można dać wiarę i tej teorii, choć akurat Szczepan nad skutecznością mógłby popracować. Ten sezon to w jego wykonaniu sześć bramek przy xG 11,05, czyli kilku bramek w worku brakuje. Trener Skrobacz docenia jednak jego wkład w grę zespołu, dlatego zimowe transfery napastników pociągnęły za sobą nie zmiany personalne na tej pozycji, a dokooptowanie jeszcze jednej „dziewiątki” do i tak już ofensywnego ustawienia.
– Odwróciliśmy proporcje z przodu, bo zamiast jednej dziewiątki i dwóch dziesiątek, jest jedna dziesiątka i dwie dziewiątki. To wymagało korekt taktycznych, innego dojścia do pressingu, zachowania w defensywie. Trenujemy mnóstwo schematów, rozwiązań ofensywnych, dotyczących zasad współpracy, timingu. Samo wykonanie zostawiamy momentowi, decyzji i kreatywności zawodnika — wyjaśnia doświadczony szkoleniowiec.
Ofensywa się dociera, defensywa działa wybitnie. Tu uniknięto wielkich zmian, choć w sparingach sprawdzono, jak zespół wyglądałby w ustawieniu 4-3-3, które znamy z czasów pracy Skrobacza w GKS-ie Jastrzębie. To jednak rozwiązanie awaryjne. Ruch ma już swój kręgosłup i to właśnie on jest największym argumentem na rzecz końcowego sukcesu „Niebieskich”.
Ruch gra tak, jak grały zespoły, które awansowały do Ekstraklasy
Czym, pod względem statystyk, wyróżnia się zespół, który robi bezpośredni awans do Ekstraklasy? Sprawdzając trzy poprzednie sezony, widzimy kilka prawidłowości. Drużyny z miejsc 1-2 zawsze były w czołówce pod względem expected goals – Podbeskidzie Bielsko-Biała czy Bruk-Bet Termalica Nieciecza przewodziły zresztą takiemu zestawieniu. Podobnie jest z Ruchem, który wyróżnia się także wyjątkowo dobrą jakością strzałów na bramkę.
W obecnym sezonie pierwszej ligi nikt nie oddaje strzałów na bramkę częściej niż piłkarze Jarosława Skrobacza, którzy są także na piątym miejscu pod względem liczby kontaktów z piłką w polu karnym. Tak się składa, że każdy z sześciu zespołów, który zaliczał bezpośrednią promocję, zawsze był w TOP 5 wspomnianego zestawienia. W poprzednim sezonie zaś do Ekstraklasy weszły dwa zespoły, które najlepiej operowały piłką. Zerknijmy na wspomniany już passing rate.
- Widzew Łódź – 13,9 (1.)
- Miedź Legnica – 13,8 (2.)
- RUCH CHORZÓW – 13,3 (2.)
Bez dwóch zdań możemy więc stwierdzić, że postawa ofensywy Ruchu Chorzów nosi znamiona poczynań ekip, które w poprzednich latach okazywały się najlepsza na drugim szczeblu rozgrywek ligowych. Podobny werdykt wydamy jednak także wtedy, gdy przyjrzymy się obronie “Niebieskich”. Ruch ma siódme najniższe xGA w pierwszej lidze, a jeszcze lepiej wygląda, gdy mierzymy jakość poszczególnych strzałów. Im niższa, tym gorsze okazje do zdobycia bramki mają rywale. Obecnie na zapleczu Ekstraklasy wygląda to tak:
- ŁKS – 0,089
- Skra Częstochowa – 0,095
- Puszcza Niepołomice – 0,099
- Ruch Chorzów – 0,103
Zwolennicy teorii mówiącej o tym, że trofea wygrywa obrona, mają sporo racji. W ostatnich latach najlepsze wyniki w pierwszej lidze wykręcały ekipy, którym bardzo blisko do odnotowanej powyżej formy Ruchu.
Ruch i realia biednego klubu. „12 tysięcy? Nic z tego nie będzie”
“Niebiescy” mają powody do radości, bo przecież najważniejsza w przypadku awansu jest forma sportowa. Gdybyśmy zaczęli przyglądać się temu, co dzieje się wewnątrz — czy dookoła — Ruchu, liczba podobieństw do topowych pierwszoligowców z poprzednich lat malałaby z każdą kolejną kategorią. Nie, nie chodzi o to, że chorzowianie mają liczne zaniedbania i w Ekstraklasie ich sobie nie życzymy. Wszyscy wiemy jednak, że jest to klub wychodzący z poważnych kłopotów. Ich widmo wcale nie zniknęło.
– Są jeszcze rzeczy do spłacenia, które trzeba będzie uregulować w następnym procesie licencyjnym. Umowa z ALBĄ nie jest sformalizowana, na giełdzie za ostatni kwartał jest kilkaset tysięcy złotych straty – wymienia Maciej Grygierczyk, który dodaje, że zdziwiła go mocna ofensywa transferowa Ruchu w zimowym oknie transferowym.
Michał Feliks, Szymon Kobusiński, Jan Sedlak, Paweł Baranowski. Zgoda, może nie są to gwiazdy, ale dla przykładu Puszcza Niepołomice kontraktu Kobusińskiego dźwignąć nie mogła. W Chorzowie sobie z tym poradzili, co jednak nie znaczy, że nagle zaczęto obsypywać zawodników złotem.
– Myślę, że łatwiej byłoby wymienić kluby, które mają budżet zbliżony do nas albo mniejszy. Z drugiej strony jestem w Chorzowie drugi rok i to, na co się umawiamy, jest realizowane. Nie spotkałem się z nawet jednym dniem poślizgu, to jest komfort. A to, że mieliśmy problem z pozyskiwaniem różnych zawodników… Jesteśmy na takim pułapie, że nie można pewnych rzeczy przeskoczyć. Nie można jednemu czy dwóm zawodnikom dać kwoty o 30-50% wyższej, a takie oczekiwania były. Stąd dziękowaliśmy za rozmowy albo nam dziękowano. Jak na te możliwości i tak zrobiliśmy kapitalną robotę — uważa trener Skrobacz.
Na potwierdzenie tych słów anegdota o niedoszłym, letnim transferze. Chorzowianie rozmawiali z potencjalnym nowym zawodnikiem. Zaoferowali mu zarobki rzędu 12 tysięcy złotych. Ten odpowiedział:
– Panowie, jak będziecie ściągać piłkarzy za takie pieniądze, jakichś drugoligowców, to nic z tego nie będzie.
Ostatecznie wylądował u innego pierwszoligowca, furory nie zrobił. Ruch na drugoligowcach wychodzi nieźle — Przemysław Szur czy Tomasz Swędrowski sporo do zespołu wnieśli. Być może poczuli się docenieni, bo kibice, chcąc stworzyć społeczność ludzi, którym na klubie zależy, rozdają nowym nabytkom książkę „Niebieskie Majstry”, opowiadającą o historii Ruchu. Drobny gest, ale cieszy. W szatni faktycznie da się wyczuć, że grupa ludzi, która w niej przebywa, ma ambicje, żeby wywalczyć coś dla siebie i dla Chorzowa.
Słowo awans nie jest zakazane
O ile prezenty dla piłkarzy mogą być lekką podpowiedzią odnośnie miejsca, do którego trafiają, tak sztabowi Ruchu Chorzów nie trzeba tłumaczyć, o co toczy się gra. Jan Woś i Wojciech Grzyb dla “Niebieskich” grali, Jarosław Skrobacz pochodzi ze Śląska.
W zakładce dotyczącej pracowników klubu, przy każdej “cefałce” mamy informację o tym, od kiedy dana osoba jest związana z chorzowianami. Przy nazwisku Ryszarda Kołodziejczyka, trenera bramkarzy, widnieje wiele mówiące hasło “od zawsze”. Kierownikowi zespołu leci czternasty rok pracy, jednemu z fizjoterapeutów — trzynasty. Adrian Gach, analityk, który dołączył do drużyny przed sezonem, to “świeżak” tylko z pozoru. Wcześniej latami doglądał m.in. drużyn młodzieżowych.
To właśnie młody trener, którego Skrobacz i spółka wciągnęli na pokład, pomógł usprawnić pracę całego sztabu. Zbiera dobre recenzje, a główny szkoleniowiec cieszy się, że znalazł swojego “komputerowca”.
– Wcześniej dzieliliśmy obowiązki między siebie — Janek Woś odpowiadał za przeciwnika, ja za nasz zespół. Adrian umożliwia nam lepszą dokumentację treningów oraz meczów. Obsługuje drona, dzięki temu mamy materiały podglądowe na bieżąco. Wcześniej nie mieliśmy takich możliwości, bo po prostu nie miał kto się tym zająć — mówi nam Skrobacz.
Trener “Niebieskich” nie jest jednak do tyłu, jeśli chodzi o nowinki techniczne i zastrzega: gdy przyszedł do Ruchu, obejmował zespół po młodym szkoleniowcu, a i tak zdołał zaskoczyć piłkarzy metodami pracy, z którymi wcześniej się nie spotkali. Trener Skrobacz razem z asystentami spędza mnóstwo czasu na analizach, przekopuje “InStata” – tak wpadł im w oko Jan Sedlak. To wciąż jeden z niedocenianych trenerów, który świetnie zna śląski rynek. Także dlatego wie, że choć o awansie lepiej nie mówić, to nie da się od tego tematu uciec.
– Proszę powiedzieć kibicom 14-krotnego mistrza Polski, że nie powinni o tym myśleć – podpuszcza.
Nie skorzystamy. Nie ma sensu, bo w Chorzowie wiele klocków układa się tak, że fani mogą być optymistami.
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Paweł Baranowski wspomina grę w Kazachstanie [WYWIAD]
- Burman: Mogę być przykładem, że warto robić dokładniejsze badania serca
- Zagraniczny napastnik gwarancją sukcesu? Przedstawiamy nowych snajperów w 1. lidze
- Azacki, Buchał, Jakuba. Prześwietlamy nowych stoperów w 1. lidze
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix