Dawid Szwarga szybko zakończył karierę piłkarską i poszedł w trenerkę. Ledwo przekroczył trzydziestkę, a już pracuje w Rakowie Częstochowa, gdzie współtworzy sztab szkoleniowy stawiany za wzór w całej Polsce. Współautor projektu “Deductor”, który szkoli trenerów, opowiada nam o swojej wizji futbolu, kulisach i detalach pracy z jedną z najlepszych drużyn w kraju oraz inspiracjach czy wątkach z kariery piłkarskiej w pierwszym dłuższym wywiadzie, jakiego udzielił.
Jak dużo brakowało, żeby Jastrzębie-Zdrój miało kolejnego reprezentanta Polski po Kamilu Gliku, Szymonie Żurkowskim i Michale Skórasiu?
Bardzo dużo. Można się oszukiwać, że niewiele brakowało, żeby zostać ekstraklasowym piłkarzem, ale jak patrzę na siebie dzisiaj, z perspektywy trenera, to wydaje mi się, że to nie był przypadek. Przede wszystkim zabrakło mi motoryki na wyższym poziomie. Był faktycznie taki moment, gdy byłem blisko Ekstraklasy. Przez dłuższy czas byłem w Koronie Kielce u trenera Leszka Ojrzyńskiego i niewiele zabrakło, żeby podpisać kontrakt, ale finalnie go nie podpisałem i cieszę się, że tak się stało, bo mogłem zacząć swoją przygodę z piłką nożną jako trener.
Skoro podobał się pan trenerowi Ojrzyńskiemu, to chyba był pan dość agresywnym obrońcą.
Tu jest pewien paradoks, bo trenerzy przeważnie zarzucali mi, że gram zbyt ryzykownie, zbyt często wyprowadzam piłkę od tyłu. Może trener Ojrzyński chciał trochę zmienić swój sposób gry!
Był pan środkowym obrońcą tak jak pański tata. Była w tym jakaś inspiracja?
Był obrońcą, ale był bardziej zawodnikiem, który grał na wszystkich pozycjach. Tam, gdzie go potrzebowali. Ja schodziłem do defensywy stopniowo: zaczynałem jako “dziewiątka”, potem był środek pomocy i na koniec stoper. Predysponowały mnie do tego warunki fizyczne, tam najlepiej mogłem wykorzystać swoje atuty. To była jedyna pozycja, na której mogłem zrobić jakąś karierę.
Wczesne zakończenie kariery to był świadomy wybór?
Już w trakcie gry w piłkę na poziomie drugiej czy trzeciej ligi miałem przekonanie, że chcę być trenerem. Poznając ludzi, którzy mają dużą wiedzę na temat zarządzania treningiem, prowadzenia procesu treningowego, widziałem, jak dużo mi brakuje. Chciałem to przyśpieszyć, a grając w piłkę nie mogłem tego zrobić. Jak zobaczyłem, ile wiedzy dzieli mnie od osób, z którymi się zadaje, postanowiłem, że trzeba zająć się czymś na poważnie i poświęcić się trenerce w stu procentach.
To była ryzykowna decyzja? Druga czy trzecia liga to bezpieczny poziom, niezłe pieniądze.
Zawsze utrzymywałem się z piłki nożnej, zwłaszcza w trakcie studiów. To na pewno była decyzja trudna, bo pamiętam ten moment. Czułem wewnątrz emocje, wzruszenie, ale dobrze, że zamknąłem ten rozdział. Tylko bym się oszukiwał, nie byłbym w stanie zrobić kroku do przodu, poświęcić się trenerce. Żeby zrobić progres, zdobyć wiedzę, trzeba zainwestować bardzo, bardzo dużo czasu. Grając co tydzień mecze, nie jest się w stanie tego zrobić.
Pańska kariera czy kariera pana taty, który przeżył gorsze czasy dla polskiej piłki, nie zniechęcały pana, żeby pozostać w tym środowisku?
Wręcz przeciwnie. Byłem wychowany przez tatę piłkarza, dziadka działacza. Całe moje środowisko od gimnazjum przez liceum po studia kręciło się wokół piłki nożnej. Dla mnie to zawsze była i jest ogromna pasja. Nigdy nie czułem odrzucenia, nawet gdy wychodziły różne skandale. Wiedziałem, że chcę być trenerem, że chcę w tym być i się rozwijać.
W jaki sposób został pan trenerem myślącym i pracującym w ten, a nie inny sposób?
Dość często o tym mówię, ale pamiętam taką scenę, gdy miałem 16 i czułem, że trener, który nas prowadzi, przekazuje nam rzeczy, które nie do końca mają związek z piłką nożną. Starałem się mu wytłumaczyć, że wcale nie muszą kryć kogoś indywidualnie, że mogę zostać w strefie, że nie muszę wracać za rywalem, tylko mogę go przekazać. Miałem opinię filozofa, trener skwitował to tekstem:
– Szwarga, za dużo oglądasz tej “Ligi+ Extra”.
Moja wizja kształtowała się przez długi czas. Zawsze byłem fanem FC Barcelony i złożoności futbolu. Momentem przełomowym było poznanie Tomasza i Łukasza Włodarków, z którymi pracuję do dzisiaj, Mateusza Maciejewskiego, który jest dyrektorem w Stali Rzeszów i Łukasza Targiela. To była grupa, która spotykała się co tydzień w Tychach, gdzie robiliśmy meetingi, rozmawialiśmy o piłce, sposobie treningu, metodologii, stażach. Tamte spotkania pokazały mi to, co zawsze czułem w głębi: że trenerzy, którzy wcześniej mnie prowadzili, nie patrzyli na futbol w taki sposób, w jaki powinien na niego patrzeć nowoczesny trener.
Takie piłkarskie “Stowarzyszenie Umarłych Poetów”.
Trochę tak to wyglądało, czasami się z tego śmialiśmy. Co ciekawe, wiele osób, które wtedy do nas przyjeżdżało, np. Dawid Szulczek, Łukasz Tomczyk, Dawid Kroczek, Maciej Szymański, odgrywa dziś jakąś rolę w piłce.
Można powiedzieć, że grupa “Deductor”, którą stworzyliście, dała wam jakąś przewagę nad resztą?
Tak uważam. Przede wszystkim środowisko — to najprostszy sposób, żeby zrobić progres. Jeśli chcesz być dobrym piłkarzem, musisz mieć obok siebie dobrych piłkarzy, żeby cię bodźcowali. Tak samo jest z trenerami. Dość znana jest teoria “power five”, czyli że jesteś taką osobą, jak piątka osób, z którą najczęściej się spotykasz. W pewnym momencie najczęściej spotykałem się z ludźmi z “Deductora”.
Kto stanowi pańskie “power five” teraz?
Na pewno moja narzeczona, ona ma duży wpływ nie tylko na to, jakim jestem człowiekiem, ale też trenerem. Pracuje w branży IT, nie raz mamy ciekawe rozmowy na temat zarządzania. Trener Marek Papszun to niesamowita dawka inspiracji. Łukasz Włodarek, który jest ze mną w sztabie szkoleniowym Rakowa Częstochowa, Tomek Włodarek, z którym cały czas mamy dobre relacje, cały sztab Rakowa. To trochę więcej niż pięć osób.
Jakie były inne źródła pańskich inspiracji, poza wspomnianymi już osobami?
Poszukiwaliśmy miejsc, gdzie będziemy czuli, że możemy się rozwinąć. Dzięki znajomościom, jakie Łukasz i Tomek nawiązali w Polish Soccer Skills, dzięki poznaniu Miguela Angela Catalana, wylecieliśmy na staż do FC Barcelony czy Atletico Madryt. Potem, dzięki Ednardo Monteiro, który obecnie pracuje w Miedzi Legnica, byliśmy na stażu w FC Porto, porozmawialiśmy z Vitorem Frade, był staż u Luisa Castro, byłego trenera Szachtaru Donieck. Szukaliśmy miejsc, gdzie mieliśmy przesłanki ku temu, że dostaniemy tam to, czego chcemy, czyli konkrety i wiedzę. Nie jestem zdania, że na szkolenie idzie się po to, żeby usłyszeć jedno zdanie, to brednie. Na szkolenie idzie się po to, żeby dostawać przez półtorej godziny konkrety. Jeżeli nie mieliśmy przekonania, że w danym miejscu mogą zmienić nasz sposób postrzegania futbolu, to woleliśmy się spotkać w swoim gronie.
Jak skorzystać z takiego stażu? Mam wrażenie, że część osób jeździ po Europie, ogląda duże kluby, ale nie zawsze idzie za tym jakiś progres. Taka wizyta po fajne zdjęcie.
To prawda, kiedyś usłyszałem od jednego eksperta, że był na stażu w Realu Madryt, ale oni tam wszystko robią tak samo, więc to strata czasu. Dużo zależy od odbiorcy, od nastawienia — czy chcesz wyłapywać detale, czy chcesz je potem wdrożyć do swojej pracy? Czy jedziesz tylko po wiedzę, czy zapisałeś te elementy i chcesz je przetransportować do swojej pracy, metodologii? Czy masz już jakąś metodologię i tylko ją dopracowujesz, czy jesteś białą księgą, nie masz wiedzy i wizji? Najważniejszą rzeczą dla mnie jest to, żeby jechać nie do klubu, tylko do konkretnej osoby. Pamiętam staż u Luisa Castro, z którym rozmowy po treningach były dużo bardziej wartościowe niż opowieści dyrektorów, gdy przyjeżdża do nich 20 trenerów. Mniejsze grono, konkretna osoba, najlepiej z czyjegoś polecenia, bo wtedy taka osoba podejdzie do ciebie bardziej szczegółowo i merytorycznie.
Wy raczej uchodzicie za osoby, które niekoniecznie kopiują wzorce, tylko wymyślają coś swojego.
Pracując w swoich wcześniejszych klubach, staraliśmy się pomóc wprowadzić pierwszym trenerom metodologię, którą opracowaliśmy sami. Oczywiście nie wszystko, bo jest wiele rzeczy, które działają, wszyscy wybitni artyści kradną i my też “kradliśmy”, jeśli coś było dobre. Staraliśmy się jednak adaptować to do polskich warunków, bo one są specyficzne i jeżeli tego nie zrobisz, to możesz się zdziwić, czemu coś nie działa.
Odsłoni pan kulisy swojej metodologii, na tyle, w jakim stopniu możemy to zrobić?
Możemy, bo robimy na ten temat szkolenia. Łącznie przeszkoliliśmy 5000 trenerów. Myślę, że to najbardziej szczegółowe szkolenia w kraju — może to brzmi nieskromnie, ale uczestniczyłem w wielu szkoleniach i tak po prostu uważam. Generalnie nasza metodologia bazuje na rozumieniu gry i nieodseparowywaniu danej części — że ktoś jest dobry taktycznie, technicznie albo motorycznie — od piłki. Chodzi o bazowanie na tym, że ktoś dobrze rozumie, interpretuje grę. Wie, jak się zachować bez piłki, kiedy obniżyć, kiedy wbiec w przestrzeń. Jego rozumienie gry jest dla nas najważniejsze. Od tego wychodzimy, analizując indywidualnie zawodnika czy grę zespołu. Motoryka w tym wszystkim jest bardzo istotna, ale pierwsza zawsze jest decyzja. Jak już ktoś podejmie decyzję o wbiegnięciu w przestrzeń i jest dobry pod względem motorycznym, to wbiegnie w nią szybciej, ale są i tacy, którzy tam nie wbiegną, bo nie rozumieją, że tam mają wbiec oraz tacy, którzy wbiegają wolniej, ale rozumieją, w którym momencie mają zrobić ruch i zrobią go w odpowiednim timingu. Wolę takiego zawodnika niż tego, który nie interpretuje dobrze momentów, które istnieją w futbolu. Rozumienie gry to dla nas najważniejszy element treningu, mikrocyklu, rozmowy z zawodnikiem.
Czy jako grupa “Deductor” byliście początkowo lekceważeni i wyśmiewani?
Oczywiście, że tak. Niektórzy nazywają nas “Destruktor”. Gdy mówiliśmy o otwartej piłce, dość popularnym koncepcie, rozmawiając z trenerem Ekstraklasy wspominałem, że gdy nie ma presji na piłkę, obrońcy muszą bardziej chronić plecy, bo przeciwnik może zagrać piłkę w przestrzeń. Że nie można iść jeden na jeden z zawodnikiem. Zaczął się śmiać, że piłka nie jest otwarta, tylko okrągła. Takich sytuacji było dużo, jeszcze pięć-sześć lat temu zdarzały się często, ale z biegiem czasu się to zmienia. Jest coraz większa grupa trenerów, która pracuje w ten sam sposób, jak my. Przykładem jest wspomniany Dawid Szulczek.
Dawid Szulczek: Może młodzi nie boją się ryzyka, bo nie dostawali linijką po rękach?
Który zabrał panu ksywkę “polski Nagelsmann”, którą pewnie i pan zyskałby po zaczęciu kariery pierwszego trenera.
Nie mam ciśnienia na to, że muszę być pierwszym trenerem za miesiąc czy dwa. Moim głównym celem w piłce nożnej jest przebywanie z ludźmi, z którymi lubię pracować, w miejscu, w którym czuję, że się rozwijam. Raków Częstochowa jest takim projektem, GKS Katowice również był takim projektem, zwłaszcza za kadencji dyrektora Roberta Góralczyka. Jeżeli jeszcze przez trzy lata będę asystentem u trenera, od którego mogę się uczyć, u którego mam dobre warunki do pracy, to będę to robił z radością, bez problemu.
Wracając do podejścia środowiska — jak wyglądały wasze relacje z PZPN-em na przestrzeni lat?
Nasza współpraca z PZPN-em właściwie nigdy nie istniała, nie było z ich strony chęci, mimo że kilka razy zapraszaliśmy ich na nasze szkolenia. Mam bardzo dobry kontakt z trenerem Adamem Łopatko, uważam, że ta grupa ludzi — Łopatko, Daniel Wojtasz, Paweł Grycmann — z odpowiednim zapleczem finansowym, otoczona odpowiednimi osobami, jest w stanie wprowadzić wiele dobrego w szkoleniu dzieci i młodzieży.
Spodziewał się pan, że ta kariera potoczy się tak szybko? Jeszcze pięć lat temu pracował pan z młodzieżą w Dąbrowie Górniczej.
Już wtedy miałem pierwszy kontakt z Michałem Świerczewski. Chciał zwerbować “Deductor” do akademii Rakowa Częstochowa, ale przegraliśmy rywalizację z dyrektorem Markiem Śledziem. Ojcem chrzestnym dynamiki tej akcji był Jakub Dziółka, obecny trener Skry Częstochowa, który sprowadził mnie wtedy do GieKSy.
Pan był chętny, żeby pracować w tej roli, czy ciągnęło już do seniorów?
Na pewno ciągnęło, ale projekt był bardzo ciekawy. Wiązał się z dużymi możliwościami skautingowymi, sprowadzeniem najlepszych zawodników z Polski, dobrych trenerów. Środowisko, które zbudowałbym wokół tego projektu, byłoby dobre, a jak wspominałem to dla mnie istotne. Interesująca była też sama osoba Michała Świerczewskiego, który chciał zamieszać w polskiej piłce, zrobić coś odwrotnie, czyli zatrudniać ludzi z kompetencjami, a nie nazwiskiem.
W czasach pracy w Dąbrowie Górniczej stwierdził pan, że szatnia seniorska bywa dla młodego trenera brutalna.
Bywa i nadal tak jest. Młody trener bez przeszłości piłkarskiej jest przez pierwszy tydzień badany przez piłkarzy. Patrzą na niego w każdym momencie, nie mają zaufania. Jeżeli po dwóch tygodniach obroni się kompetencjami, podejściem, nastawianiem i charakterem, zawodnicy się otwierają. Najprostszy sposób na dobrą relację z zawodnikiem to dać mu taką wskazówkę, która pomoże mu lepiej funkcjonować w meczu. Wtedy relacja zaczyna się układać.
Trudniej było wejść do szatni Rakowa, GKS-u Katowice czy może zespołów z niższych lig — np. Unii Dąbrowa Górnicza?
Szatnia Rakowa Częstochowa jest bardzo wymagająca, bo ma doświadczenie w pracy z dobrymi fachowcami, wejście tutaj było wyzwaniem. Trudniejszy był jednak debiut i wejście do szatni GieKSy. To była moja pierwsza stuprocentowa praca w seniorskiej piłce, gdy już w nią nie grałem, nie dorabiałem w żaden sposób. Była jedna sytuacja, gdy mój autorytet został podważony przez jednego z zawodników. Na szczęście dobrze z tego wybrnąłem — tak mi się przynajmniej wydaje — chociaż dzisiaj pewnie wybrnąłbym jeszcze inaczej. To czeka każdego trenera, nawet tego z dużym doświadczeniem. Będą się rodzić konflikty, pracując z kimś na co dzień, rodzą się trudne sytuacje. Trzeba nimi zarządzać, wiedzieć, jak z nich wyjść. Młody trener jest bardziej zestresowany, nie ma autorytetu, ale starszy też musi zachować zimną krew.
W GKS-ie Katowice zaczynał pan od analiz, ale podkreślał pan, że zależy panu na pracy na boisku, przy treningach.
Zawsze jak wchodziłem do sztabu, to mówiłem, że chciałem dołączyć do danego klubu, żeby mieć możliwość wywierania wpływu na sposób gry zespołu. Nie chciałem być trenerem, który coś kopiuje, wpisuje, jest tylko analitykiem — mimo że to ważna, często niedoceniana rola — tylko mieć wpływ na grę zespołu. Wchodząc do sztabu trzeba budować pozycję, dlatego na początku moje kompetencje były węższe.
Jak zmieniała się pańska rola w sztabie Rakowa Częstochowa i czym się pan w nim zajmuje?
Gdy przyszedłem do Rakowa, Goncalo Feio był pierwszym asystentem, ja byłem osobą, która mu pomagała. Zajmowałem się rozwojem indywidualnym zawodników, zarówno pod kątem stricte indywidualnego treningu, jak i odpraw formacyjnych. Do tego prowadzenie jednostki treningowej w tych obszarach, w których oddeleguje mnie do tego trener i oczywiście tworzenie środków treningowych. To były trzy najważniejsze sprawy, bo kompetencje są ustalone, ale codzienność wymaga od nas wielu innych rzeczy do wykonania.
Co jest najciekawszą, najfajniejszą rzeczą w pracy w sztabie Rakowa Częstochowa?
Jeżeli ktoś lubi proces i wierzy w to, że to on doprowadza do sukcesu, że codziennie dokładnie cegiełki spowoduje progres, to tutaj tego doświadczy, zobaczy to z bliska na każdym obszarze. Jestem przekonany, że każda osoba, która przyjedzie na trening Rakowa Częstochowa, ma otwartą głowę i potrafi spojrzeć w sposób krytyczny na swój trening, będzie w stanie wyciągnąć z tego wiele rozwiązań systemowych, które usprawnią jego jednostkę treningową. Ten proces uważam za najważniejszą wartość w całym cyklu treningowym.
Trenujecie bardzo ciężko, intensywnie, ale nie przekraczacie granicy. Waszym sekretem jest złoty środek?
Przeciwnie, nikt z nas nie ma przekonania, że go znalazł. Cały czas dążymy do kolejnych optymalizacji. Jestem tu niemal dwa lata i każde półrocze wiąże się z pewnymi ulepszeniami, zmianami w wielu obszarach, ale również w procesie treningowym. Cały czas szukamy, podsumowujemy swoją pracę i wskazujemy elementy, które możemy poprawić, żeby wskoczyć na wyższy poziom. Kompleksowość treningu ma na to duży wpływ. W jednostce treningowej uwzględniamy względy organizacyjne, fizyczne, techniczno-taktyczne, model gry, sposób gry przeciwnika. To sprawia, że trening jest bardzo skuteczny.
Brzmi to tak, jakby trening Rakowa Częstochowa był bardzo trudny do przygotowania.
Uważam, że tak jest. Można porozmawiać z trenerami, którzy tutaj trafiali, ja sam miałem szok, gdy tutaj trafiłem i zobaczyłem pierwszy trening. Jeżeli wchodzisz do tego środowiska, to widzisz, że to wymaga dużej koncentracji, profesjonalnego podejścia, przygotowania jednostki treningowej wcześniej — mówię o wizualizacji, nie o konspektach. To wymagające, ale satysfakcja po treningu jest zawsze bardzo duża.
Nie lubi miękkich faj. Sylwetka Marka Papszuna
Da się wyłączyć piłkę nożną spoza myślenia, gdy praca wymaga takiego nakładu sił i koncentracji?
Czasami szukam takiej odskoczni, bo uważam, że również na tym polega kreatywność. Można znaleźć inspirację w zupełnie innym obszarze. Momentem na odskocznię na pewno nie jest obóz, bo przy dwóch treningach dziennie pracy jest dużo, ale w normalnym mikrocyklu, gdy dochodzimy do czwartku, piątku, gdy najważniejsze rzeczy są za nami, to są momenty, gdy popołudniami można poszukać odskoczni. Czasami śmiejemy się, że dla nas w sztabie relaksem jest obejrzenie meczu na topowym poziomie.
Co jest pańską odskocznią poza meczami na topowym poziomie?
Od ponad roku interesuję się ekonomią, inwestowaniem, byciem świadomym konsumentem treści pod kątem finansowym. Jak wejdę w świat gospodarki, to nie myślę o niczym innym, jestem w stanie spędzić nad tym wiele godzin. Książki, ale niezwiązane z piłką nożną, o zarządzaniu, o osobach, które odniosły sukces, tworzyły coś dużego. Seriale — z narzeczoną często wieczorami wciągamy się w jakiś dobry serial. Ostatnio oglądaliśmy ten o Arsenalu
Rozumiem, że narzeczona chętnie ogląda seriale jak ten o Arsenalu?
Nie była chętna, ale przekonałem ją do tego! Doszliśmy do kompromisu, że raz wybieram ja, raz ona.
Daniel Myśliwiec, trener Stali Rzeszów, mówił mi, że chce mieć w sztabie ludzi, którzy się z nim nie zgadzają i iść z nimi w zwarcie. Wy też się ze sobą nie zgadzacie?
Na pewno są momenty, gdy mocno dyskutujemy na temat jakiejś sytuacji, ale generalnie wszyscy w sztabie patrzą na piłkę w bardzo podobny sposób. Uważam, że kierunek patrzenia, wizji na futbol, dobór osób przez trenera Papszuna jest taki, że to wszystko jest zbieżne, ale nie oznacza to, że nie różnimy się w detalach.
Szczerość, odwaga i konsekwencja. Daniel Myśliwiec, trener warty uwagi
Jak radzicie sobie w wielokulturowej szatni, w której są zawodnicy z różnych stron świata, gdzie podejście do pracy, mentalność, jest różna?
Cała procedura, która została stworzona przez Raków i trenera, badania mentalne, które przeprowadza Paweł Frelik w kontekście osobowości i profilu osobowości, pomaga nam wdrożyć zawodnika. Jeżeli jego profil predysponuje go do tego, żeby przyswajać dużą liczbę informacji, jeżeli jest osobą analityczną, to wiemy, że możemy mu przekazać więcej szczegółów. Jeżeli dla kogoś innego ważniejsze są relacje, to jego wdrożenie do drużyny też jest inne, więc pracujemy bardzo indywidualnie. Na co dzień też mamy podział zawodników — który trener opiekuje się kim w danym dniu. Żeby mieć kontakt, budować relacje i zaufanie. Kluczem jest indywidualizacja.
A czemu Raków Częstochowa broni własnego pola karnego najlepiej w Europie?
Bo mecz rozgrywa się w polu karnym, a my bronimy go kapitalnie. To nie jest czcze gadanie. Często w odprawach formacyjnych dyskutujemy z zawodnikami o jakiejś bramce, która padła na poziomie europejskim i oni sami są w stanie wskazać — przez pryzmat naszych zasad — jakie błędy zostały tam popełnione. Zawodnicy czują, że nasze zasady pomagają im być skuteczniejszymi w działaniach.
Jakie to są zasady?
To temat na godzinne szkolenie. Pierwszą, najważniejszą, jest to, że w polu karnym staramy się myśleć bardziej o przestrzeni, a nie o kryciu indywidualnym. Trenerzy często mówią o tym, że trzeba w polu karnym kryć i szukają winnego w kryjącym. U nas winny nie zawsze jest kryjący, winę ponosi cała struktura, gra obronna, zawodnik, który nie zajął przestrzeni, nie odbudował przestrzeni czy nie mógł jej odbudować. Staramy się patrzeć w bardziej złożony sposób, co jest znacznie trudniejsze dla trenerów i piłkarzy, ale gdy to opanują, stają się skuteczni.
Czy w związku z tym najtrudniej jest ściągnąć do Rakowa pasującego obrońcę?
Jeżeli przychodzi do nas taki zawodnik jak Stratos Svarnas, który jest inteligentny, ma łatwość w przyswajaniu informacji, jest otwarty, wie, do jakiego klubu i trenera trafia, a nie tylko i wyłącznie przychodzi tutaj pograć, to wejście do Rakowa i ściągnięcie obrońcy nie jest trudne. Oczywiście są sytuacje, w których obrońca nie ma łatwo się wdrożyć, ale to już nasza rola, żeby mu to ułatwić. Nie powiedziałbym, że to najtrudniejsza pozycja do obsadzenia.
Ilość pracy w Rakowie Częstochowa nie skłania pana do chęci ograniczenia zaangażowania czy rezygnacji z “Deductora”?
Pojawiała się taka pokusa, bo czasu jest mało, ale zakładając ten projekt, mieliśmy przeświadczenie, że chcemy, żeby ten projekt cały czas istniał, bo chcemy mieć platformę, dzięki której będziemy się dzielić wiedzą z innymi trenerami. Najważniejszą wartością “Deductora” była chęć rozwoju środowiska trenerskiego w aspekcie rozumienia gry, bo pięć-sześć lat temu nie było tego w ogóle. Teraz jest tego więcej, ale jeżeli zamknęlibyśmy “Deductora”, realizowanie tej idei nie byłoby możliwe. Oczywiście nie będziemy robić tego tak często, jak kiedyś, liczba szkoleń będzie się zmniejszać, ale minimum raz na rok chcemy taki event organizować.
Co pan czuje, gdy widzi pan bardziej uznanych trenerów, którzy ściągają na wasze eventy?
Cieszymy się z tego. Dzisiaj marka “Deductor” jest rozpoznawalna, trener, który przyjeżdża na szkolenie, wie, czego się spodziewać. Wie, że będzie dużo detali, inspiracji, dużo przykładów wideo, które będą poparte naszą codzienną pracą, że nie będą to oderwane od rzeczywistości wycinki z meczów, tylko nasze treningi i wdrożenie tego w mecz. Wiadomo, że to jest duma, bo zaczynaliśmy od zera, ale nadal możemy zrobić więcej.
Są jeszcze ludzie, którzy się dziwią i pytają pana, czy to dobry pomysł, żeby zdradzać kulisy swojej pracy i tak ją odsłaniać?
Często się to słyszy, ale nawet gdy ja przeczytam tę samą książkę to pan, to pewnie wyciągniemy z tego inne wnioski i kiedy będziemy o niej rozmawiać, będziemy ekscytować się innymi momentami. Podobnie jest z treningiem: jeżeli ktoś dostanie gotowy konspekt Rakowa Częstochowa, nie będzie w stanie realizować tego w swoim klubie. Ma inny sztab, zawodników, środowisko, inny sposób patrzenia na piłkę i nie będzie to kompatybilne z jego wizją. Taka implementacja czyjejś wizji sprawia, że ona staje się sztuczna, to pierwszy krok do porażki.
Kiedyś było takie spięcie Marka Papszuna z Dariuszem Banasikiem, gdy trener Rakowa stwierdził, że Radomiak jest przewidywalny, szkoleniowiec Radomiaka się obruszył, a Marek Papszun wyjaśniał, że to nie jest zarzut, bo przewidywalność nie oznacza, że można kogoś zatrzymać.
Wizja gry, idea gry i tożsamość drużyny nie może się zmieniać, ona musi być taka sama. Raków Częstochowa taką tożsamość ma, jedynie lekko ją podrasowuje. Samochód się nie zmienia, dokładane są tylko części, żeby lepiej jeździł. Zawsze się cieszymy, gdy możemy grać z drużyną, która ma jakiś sposób grania i możemy ten sposób określić, bo przypadkowość w futbolu jest ogromna i możesz ją ograniczyć tylko wtedy, gdy masz jakieś zasady, które zwiększają prawdopodobieństwo odniesienia sukcesu, zwycięstwa. Więcej wejść w pole karne, więcej wejść na połowę przeciwnika, sytuacji. Jeśli masz zasady, które ci to ułatwiają, to jest większa szansa na to, że wygrasz. Często na poziomie centralnym są zespoły, które…
… bardziej starają się nie przegrać niż wygrać.
I celem numer jeden jest to, jak się obronić, jak zmienić strukturę, jaki plan ustawić, jak zmienić swój sposób gry tylko i wyłącznie po to, żeby się wybronić, zamiast rozwijać swój model pracy i gry. To widać zwłaszcza po porażkach. Łatwo się to mówi z perspektywy drugiego trenera, ale zdarza się, że szkoleniowcy po przegranych zmieniają swój sposób gry o 180 stopni, gdy może to być efekt przypadkowego błędu jednego zawodnika czy braku skutecznej finalizacji. Jeśli po czymś takim zmieniasz swoją wizję, to znaczy, że nie wierzyłeś w swój sposób grania. Mówiliśmy o Danielu Myśliwcu — on swoją wizję ma, uaktualnia, ulepsza, a nie modyfikuje, mimo że pamiętam, jak jego Stal Rzeszów przegrywała w drugiej lidze 0:5. Dzięki temu zrobił awans i jest na najlepszej drodze do kolejnego.
Zdradzi pan, z czego jest pan najbardziej zadowolony, jeśli chodzi o rozwój Rakowa Częstochowa, o to, co udało się poprawić?
Dwie najważniejsze kwestie — trener Marek Papszun od wielu lat ma bardzo sprecyzowaną wizję tego, jak zespół ma wyglądać. Osobą, z którą miałem okazję pracować, która wiele rzeczy ulepszyła, uaktualniła, był Goncalo Feio. Największą siłą trenera Papszuna jest to, że on szuka ludzi, od których może dostać jakąś wiedzę. To on decyduje, czy tę wiedzę wykorzysta i wdroży, ale takich ludzi szuka. Nie będę teraz mówił o konkretach, ale jako cały sztab na rozmowie przed wyjazdem do Holandii wskazaliśmy, jakie elementy możemy poprawić i teraz będziemy to robić. Zobaczymy, czy skutecznie.
Co do szukania ludzi z wiedzą — pana rozmowa rekrutacyjna z pierwszym trenerem była bardzo wymagająca.
Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem. Bardzo szczegółowe pytania odnośnie wizji gry, sposobu pracy, patrzenia na piłkę, poprzednich miejsc pracy czy mnie jako człowieka, moich wartości. To spotkanie trwało dość długo, było bardzo ciekawe. To siła i kolejny plus trenera, bo on nie zatrudni przypadkowego człowieka. Zadając takie, a nie inne pytania, jest w stanie zdiagnozować, z kim ma do czynienia. Moja narzeczona miała trzystopniową rekrutację do firmy, w której się zatrudniała. Najpierw z pierwszymi osobami, potem z działem, który zajmuje się tym, co ona, na koniec trzecia rozmowa. Tak się dzieje w biznesie, to działa i te rzeczy będą implementowane w futbolu, to kwestia czasu. Rekrutacja na zasadzie “wyślij CV” nie istnieje. A jeśli istnieje, to jest to przypadkowe.
Nie obawia się pan, że gdy będzie chciał pan zostać pierwszym trenerem, to w którymś momencie nadejdzie chwila odejścia z Rakowa, a miejsc, które są podobne do niego brakuje i może się pan zderzyć z niechcianą rzeczywistością?
Nawet jadąc na sparing, śmialiśmy się, że po Rakowie kończymy przygodę z polską piłką, bo nigdzie nie będzie lepiej. Ale nie, jestem człowiekiem futbolu i jeżeli będę miał możliwość wzięcia ze sobą ludzi, z którymi dobrze mi się pracuje, to nie mam problemu z pracą nawet w niższej lidze. Nie rozpatruję tego tak, że to musi być wielki projekt. Oczywiście będę chciał podejść do swojej pracy bardzo analitycznie, bo pierwsza praca może cię zdefiniować, zaszufladkować.
Marek Papszun co jakiś czas wspomina o przejściu na emeryturę. Obawia się pan tego momentu, czy bardziej myśli pan o tym, że to byłaby szansa, bo zwolni się miejsce dla pana?
Ten wiek emerytalny może zostać w tym przypadku trochę wydłużony, przynajmniej mam taką nadzieję, bo dobrze mi się pracuje z trenerem Papszunem, cenię sobie tę relację. Myślę, że jeszcze trochę razem popracujemy.
Mówiliśmy o serialach i tak sobie myślę, że wyścig po tron po Marku Papszunie może przypominać “Sukcesję”.
To serial, który oglądałem, bardzo dobry. Sam jestem ciekaw, bo kiedyś pewnie do tego dojdzie i trener Papszun odejdzie z Rakowa Częstochowa. Nie będę zazdrościł ewentualnemu następcy, to będzie musiała być osoba bardzo, bardzo kompetentna, żeby w tych procedurach dobrze funkcjonować. To już jest wybór właściciela; jestem pewien, że patrząc na to, jak rekrutuje ludzi, będzie to dobry kandydat.
Sukces w Europie to jest rzecz, której wiele osób od was wymaga, wbijając szpilkę, że skoro jest tak dobrze, to czemu puchary pozostają rzeczą nieosiągalną.
Zawsze trochę śmieszy, że trener Marek Papszun nie zrobił sukcesu w Europie, dlatego nie może być trenerem reprezentacji Polski. Tyle że z drugoligowca zrobił potwora. Nie zaczynał z poziomu Legii Warszawa, tylko zbudował klub, który był o krok od wyrzucenia Slavii Praga z europejskich pucharów. Klubu, który ma dwie akademie w Afryce, który potrafi ściągać zawodników z każdej strony świata, a trener Papszun zabrał ze sobą ludzi z pierwszej ligi i stworzył wielką drużynę — oczywiście upraszczając. Punkt startowy był jednak zupełnie inny i trzeba o tym pamiętać. Tak jak mówiłem, futbol jest bardzo nieprzewidywalny, to mówią statystyki. Pracą trenera jest to, żeby zwiększać prawdopodobieństwo pewnymi zachowaniami, ale nie można zapominać o tym, że zdarzają się takie sytuacje, jak niewykorzystana okazja na pustą bramkę w meczu wyjazdowym, czy gol w 120. minucie spotkania, który ma definiować ciebie jako dobrego bądź słabego trenera? Trzeba patrzeć na pracę danego trenera z szerokiej perspektywy. Analizując wszystkie mecze, widzimy dużo zwycięstw, dużo czystych kont, bardzo dobry bilans bramkowy, trofea, awanse. Zabrakło kropki nad “i”, mamy apetyt na więcej. W kolejnej edycji chcemy zrobić następny krok, wiemy jednak, że duży wpływ na sukces ma losowanie, odrobina szczęścia. Jeśli to nam dopisze, to zrobimy wszystko, żeby prawdopodobieństwo zwycięstwa zwiększyć.
WIĘCEJ O ZGRUPOWANIU W TURCJI:
- Kupisz: Mówienie o turyście z Polski wkurzało, ale znów wybrałbym Włochy
- Dzień z życia na zgrupowaniu. Jak Widzew Łódź trenuje w Turcji?
- Hinokio: Zaskoczyło mnie, że w Polsce tak szybko się przebiłem
- Inflacja i pomundialowe boiska. Jak wygląda tegoroczne zgrupowanie w Turcji?
- Zator: Patrzyłem na Daviesa i mówiłem – o ja cię, on nie może być aż tak szybki
- Matysik: Podziwiałem Pazdana, ale nie goliłem się na łyso!
fot. Newspix