Jest najmłodszym trenerem w Ekstraklasie. Jako najmłodszy trener uzyskał licencję UEFA Pro. Ma 31 lat i dziesięć lat doświadczenia w pracy szkoleniowej. Dawid Szulczek, trener Warty Poznań, opowiada o tym, jak to jest być wkręcanym w ziemię przez Michała Janotę. O tym, czy trudno jest licealiście powiedzieć sobie w lustrze „nie, nie będę dobrym piłkarzem”. Ale i o tym, jak został trenerem, jak trudno było mu odpowiedzieć na propozycję Warty i o tym, czym różnią się trenerzy młodzi od starych.
***
Pewnie godzinkę porozmawiamy. O 16:30 będę w domu. Nie jest źle…
O której przyszedłeś do klubu?
Około 7. Staram się być w pracy około 10 godzin dziennie. Ale pracy netto wychodzi mniej.
Nie lubię tej trenerskiej gadki o tym, jak to przychodzą do klubu pierwsi, wychodzą ostatni.
Jeśli tak robisz, to pewnie masz problem z organizacją pracy. Mówimy o poziomie Ekstraklasy, gdzie masz asystentów, ludzi w sztabie. Nie musisz zrobić wszystkiego samemu. Dla przykładu – wczoraj wieczorem obejrzałem mecz Wisły Kraków z Widzewem Łódź. Ale w 60. minucie go wyłączyłem. Czy to coś zmieni, że pół godziny obejrzę dziś rano? No nie. A przynajmniej przyjdę wyspany do pracy, jesteśmy już po odprawie, mamy ten mecz przeanalizowany.
Poza tym – praca po 16 godzin dziennie to krótka droga do psychicznego i fizycznego wypalenia.
Lubię pracować. Zwłaszcza w sytuacji, gdy robię to, co po prostu lubię. Ale higiena pracy jest ważna. Kiedyś słyszałem, że jestem pracoholikiem, ale wydaje mi się, że potrafię znaleźć równowagę.
Nie za dużo tych porównań do Juliana Nagelsmanna?
Nie zajmuje się tym.
Więcej mówi się o tym, że jesteś najmłodszym trenerem niż o tym, że jesteś trenerem, który sprawdził się w II lidze.
Ale czy ja mam na to wpływ? To bardziej ja ciebie mógłbym spytać o to, czy długo jeszcze będziecie mnie porównywać do Nagelsmanna.
A nie zastanawia cię to, dlaczego następuje taki zwrot w kierunku zatrudniania coraz młodszych trenerów? Brede, Skowronek, Niedźwiedź, Kaczmarek są przed czterdziestką. Ty czy Artur Węska w rezerwach Lecha – krótko po trzydziestce.
Wydaje mi się, że mamy przewagę w kwestii pracy z komputerami. W futbolu nastąpił też bardzo szybki rozwój pod względem taktycznym, rozumienia gry. Piłka przyspieszyła. Zrób sobie eksperyment – włącz dwa mecze. Jeden z roku 1997, drugi z 2017. Będziesz miał wrażenie, że oglądasz dwie różne dyscypliny sportu. Ja się wychowywałem już tylko w tej nowej dyscyplinie. Fazy przejściowe, wysoki pressing, „Szybcy i wściekli”, rock&roll Kloppa…
Cała szkoła Rangnicka, filozofia Red Bulla, szachy Guardioli.
I do tego cała ta analiza komputerowa. InStat, programy statystyczne. Dla nas – młodych trenerów – to środowisko naturalne, bo właściwie mieliśmy komputery od dziecka, niektórzy od nastolatka. Futbol skręca w tę stronę, że musisz być biegły w takich kwestiach i wydaje mi się, że w tym tkwi jakaś nasza przewaga. Natomiast mamy też braki względem tych doświadczonych trenerów.
Jacek Zieliński mówił ostatnio, że jego doświadczenie polega między innymi na tym, że już wiele razy dostał od futbolu w mordę.
To jedno. A drugie – doświadczeni trenerzy wiedzą już jak działa ten świat od środka. Znają szatnie, znają prezesów, znają zawodników. Wiedzą kto, jak i kiedy się zachowa. Tego nie ma w komputerze.
Ale dzięki komputerowi możesz łatwiej dotrzeć do zawodnika. Jesteśmy wzrokowcami, odpowiednia obróbka wideo z analizą trafi do piłkarza lepiej niż coś rozrysowanego na kartce papieru.
Ja też jestem wzrokowcem. Świat cyfryzacji to pomocne narzędzie. Może opowiem ci o tym, jak wygląda nasz dzień pracy? Dzień wcześniej przygotowujemy trening. Nagrywamy sam trening z drona. Zgrywamy wideo. Przewijamy martwe strefy, więc to nie trwa długo. Wyciągamy coś, co nam się podobało. Do następnego treningu korygujemy to, co źle funkcjonuje. Przez cały mikrocykl możemy przygotować plan na mecz i poprawić te elementy, które uważamy za kluczowe. Możemy to pokazać zawodnikom na wideo – to robimy dobrze, to źle, taki produkt końcowy chcemy wykonać. W konsekwencji zawodnik wie, co ma robić w trakcie meczu.
To omówmy plan na Lecha. Ustawienie 1-6-3-1. Zagęszczenie środka, co w konsekwencji prowadziło do tego, że Amaral w tym meczu nie zaistniał. Wyrzucenie Lecha w boczne strefy, gdzie często skrzydłowi Lecha musieli grać przeciwko dwóm obrońcom.
Zgadza się. Lech mógł się dostać w boczny sektor, ale nie wyżej niż 30 metr od naszej bramki. Tam już bardzo agresywnie pressowaliśmy. Musieliśmy zakładać, że na skrzydłach nie możemy wystawiać się na grę jeden na jednego, bo Kamiński i Ba Loua mają ogromną jakość. Nawet jeśli kogoś z naszych zawodników minęli, to trafiali na kolejnego. Przed szóstką obrońców wystawiliśmy trzech pomocników ustawionych w strefie, by zablokować Amarala. Ale Kamiński i Ba Loua schodzą też do środka, więc wpadali na tych trzech pomocników. Mogli więc albo strzelać, albo wrzucać na dalszy słupek. A tam mieliśmy przewagę wzrostu.
I oba gole straciliście ze stałych fragmentów gry.
Patrzyliśmy sobie na statystykę expected goals. Lech prześcignął nas dopiero po golu na 2:0, gdy musieliśmy się otworzyć. Straciliśmy bramki po stałych fragmentach gry, gdy źle się poprzesuwaliśmy. Lechici też zachowali się sprytnie przy tym drugim rzucie wolnym, gdzie przesunęli piłkę bliżej naszej bramki. Ale to nie tak, że chce się tłumaczyć i usprawiedliwiać.
Z Lechem zagrałbyś teraz tak samo?
Identycznie. Nie mam co do tego wątpliwości.
Tak sobie myślę o tym, od czego zaczęliśmy – o trenerach nowej generacji. Wy też chyba nie jesteście przywiązani do jednego systemu gry. Weźmy dla przykładu dwa mecze Warty. Z Wisłą Płock zagraliście 1-3-4-2-1, tydzień później z Lechem 1-6-3-1. U młodych trenerów jest elastyczność taktyczna, zmieniacie systemy w trakcie spotkania.
Myślę, że możemy to rozszerzyć – bo to nie tylko elastyczność taktyczna, ale generalnie do podejście do piłki. Też do świata. Ja się wychowywałem w latach ’90 i wiem, że moje środowisko do dorastania było łatwiejsze niż to, w którym wychowywali się trenerzy z lat ’60 czy ’70. A to środowisko, jakieś traumy z dzieciństwa, sposób wychowania – to wszystko wpływa na to, jak zachowujesz się później w dorosłym życiu. Porównywanie szkoły podstawowej mojej i mojego taty nie ma sensu, bo to jak dwie różne szkoły. My mogliśmy sobie pozwolić na przekraczanie pewnych granic, pokolenie moich rodziców nie, bo dostawało za to linijką po rękach. I dzisiaj w pracy trenera też mogę pewne zasady złamać, nie siedzieć w ścisłych ramach. Mamy inne nastawienie.
A co z tą elastyczność taktyczną? Niektórzy twierdzą, że to sztuka dla sztuki.
Powiem tak – gdybym był trenerem Rakowa, Pogoni czy Lecha, to pewnie grałbym jednym systemem. A jeśli jesteś trenerem zespołu z dołu tabeli, to musisz starać się czymś przechytrzyć rywala. Gdybym dzisiaj poszedł do Rakowa, to grałbym cały sezon trójką w tyle. Może 1-3-5-2, może 1-3-4-3 i to by było na tyle, jeśli chodzi o kombinowanie. Bo oni mają zawodników wyskautowanych pod ten system, znają swoje zadania, dominują, mają wysoką jakość. Wszystko się zgadza. Co pół roku dorzucają sobie lepszych zawodników. Po każdym awansie robili lekką korektę kadry i w ciągu dwóch lat od drużyny przeciętnej w danej lidze stawali się drużyną topową. Widziałem jak to wyglądało w Stali Mielec, widzę jak to wygląda teraz w Warcie.
W Stali – gdzie byłeś asystentem Artura Skowronka – mierzyliście w awans i trzymaliście się jednego ustawienia.
Praktycznie cały jeden sezon graliśmy w systemie 1-4-1-4-1. Dlaczego? Bo na niemal każdej pozycji mieliśmy piłkarza topowego w lidze.
A dzisiaj w Warcie nie macie ani jednego takiego piłkarza.
Musimy maskować pewne rzeczy.
Widzę, że Warta się zmieniła, gra inaczej. Ale po dwóch kolejkach za twojej kadencji macie dwie porażki. Boli?
Oczywiście, że boli, ale patrzę na to tak – ile mogłem zrobić jako trener? Czy straciliśmy bramki przez zły plan? Co mogę poprawić w grze? Z Lechem straciliśmy dwie bramki po stałych fragmentach gry. Z Wisłą Płock – po aucie i po błędzie indywidualnym. Plan nie zawinił. Widzimy, że nie jesteśmy skuteczni, więc w tym tygodniu dorzuciliśmy do zajęć dużo pracy w polu karnym przeciwnika. Czy przyjdą efekty już w meczu z Wisłą Kraków? Taką mam nadzieję.
Kiedy uznałeś, że nie będziesz dobrym piłkarzem?
Miałem tę okazję, by pojechać kilka razy na kadrę województwa śląskiego, grałem kilka razy przeciwko Janocie czy Szczęsnemu. Janota… Gdybyś wtedy zapytał kogokolwiek o to, kto będzie najlepszym polskim piłkarzem z rocznika 1990, to każdy wskazałby Janotę. Był niesamowity. Gdy mieliśmy grać z UKP Zielona Góra, to był koszmar. W Ruchu grając na stoperze czy jako defensywny pomocnik, to była katorga. Cierpiałem. Ale pytałeś o to, kiedy uznałem, że nie będę piłkarzem. Byłem w liceum. Gdy patrzyłem na innych zawodników, to oni byli szybsi, silniejsi, lepsi. Jak maszyny. Nie szło grać na takiego Pawła Wojciechowskiego. Nie miałem szans. Później zaczęli dochodzić młodsi – Gajos, Hołota, Zachara. Mogłem dojść do III ligi, może tak bym zakotwiczył. Ale poszedłem już w kierunku szkoły. Spotkałem fajnych ludzi, zacząłem inaczej patrzeć na takiego Darka Rzeźniczaka, analizowałem treningi. I wcześnie zrozumiałem, że mogę być lepszym trenerem niż piłkarzem.
Masz 31 lat, a dziesięć lat doświadczenia w roli trenera.
Osiem lat w seniorskiej piłce.
Rozmawiałeś z rodzicami o tym, że jako osiemnastolatek podejmujesz decyzję „chcę być trenerem”?
Nie przypominam sobie takiej rozmowy. Szybko to poszło. Poszedłem na AWF, zacząłem pracować z dziećmi. Ale interesowała mnie piłka seniorska. I w trakcie studiów pracowałem w III lidze jako asystent. A rodzice? Nigdy nie wymagali ode mnie określenia się w sprawie przyszłości. Miałem bardzo dobry dom.
Rodzice byli sportowcami?
Nie. Tata trenował w Ruchu, teraz jest kibicem. Ale mama nie trenowała profesjonalnie, woli rekreację typu jazda na rowerze.
Byłeś dzieckiem śląskiego podwórka?
Zdecydowanie tak. To było specyficzne otoczenie. Nie mieszkałem w dzielnicy, gdzie wszyscy mieli ładne fryzury i drogie ciuchy. Trzeba było przetrwać. To hartowało charakter. Miałem dobry, szczęśliwy dom, ale podwórko kształtowało charakter.
Może to głupie pytanie, bo jesteś dopiero miesiąc w Ekstraklasie. Ale masz 31 lat, dziesięć lat w branży i tak się zastanawiam – nie boisz się szybkiego wypalenia w tym zawodzie? Przed tobą pewnie z 30 lat pracy w tym zawodzie.
Gdybym pracował jako trener tylko po to, by zarabiać, to bym się bał. Ale lubię ten zawód. Lubię odpalić mecz sobie mecz Wisły z Widzewem, by sprawdzić pomysł trenera na Wisłę. Cieszę się, że mam kompetentny i ambitny sztab, który przeanalizuje stałe fragmenty. Dostanę raport o przygotowaniu fizycznym. To ułatwia pracę. Mogę skupić się na innych rzeczach – nawiązaniu relacji z piłkarzami, z pracownikami, z władzami Warty. I nie, absolutnie mnie to nie wyczerpuje.
Miałeś numer do dyrektora Mozyrko zanim do ciebie zadzwonił?
Nie.
To jak zareagowałeś, gdy zobaczyłeś obcy numer, a w słuchawce padło „Cześć Dawid, Radosław Mozyrko z tej strony”?
Dyrektor wysłał mi SMS-a. „Dzień dobry, Radosław Mozyrko, Warta Poznań. Proszę o kontakt”.
I co pomyślałeś?
Że chodzi o transfer jakiegoś zawodnika. Rozmawiałem wcześniej z trenerem Tworkiem o wypożyczeniach. Ale w tamtym momencie nie wiedziałem, że Warta rozważa rozstanie z trenerem, więc nie wpadło mi w ogóle do głowy to, że dyrektor Mozyrko może rozważać moje zatrudnienie.
Od razu się zdecydowałeś, że przechodzisz do Warty?
Pierwsza rozmowa nie wyglądała tak, że przyjechał dyrektor i od razu negocjowaliśmy umowę. Najpierw chciał porozmawiać. Poznać moje spojrzenie na futbol. Zobaczyć jakim jestem człowiekiem. Co umiem. Jaka się moja wizja piłki. Jak pracuję.
Badanie rynku.
Można tak powiedzieć.
Zdziwił cię ten telefon?
Zdziwiło mnie to, że chciał przyjechać do Suwałk, bo to kawał drogi. Ale wszystko potoczyło się bardzo szybko. Dyrektor miał przygotowanych mnóstwo pytań, a zdaję sobie sprawę z tego, że nie byłem jedynym trenerem, z którym rozmawiał. Później sprawy nabrały tempa, bo przyszedł mecz Warty z Lechią, dłużej porozmawialiśmy ponownie, dyrektor porozmawiał z radą nadzorczą i jestem tu, gdzie jestem.
Pomyślałeś sobie, że pociąg do Ekstraklasy przyjeżdża tylko raz? Na zasadzie – jak nie wskoczę teraz, to będę musiał długo czekać na kolejną taką propozycję?
Najpierw pomyślałem, że odejście byłoby niesprawiedliwe wobec kilku zawodników Wigier. Spisałem sobie plusy i minusy odejścia oraz pozostania. Ostatecznie uznałem, że warto spróbować.
Dlaczego twoje odejście mogłoby być niesprawiedliwe? Bo namówiłeś zawodników na przyjście do Wigier, a teraz odchodzisz?
Tak. Namawiałem przecież Kacpra Michalskiego czy Mikołaja Łabojko, rozmawiałem z Mariuszem Rybickim. Uważałem, że to nie jest w porządku. Ale potem pomyślałem też o drugiej stronie tego wszystkiego. To nie jest tak, że my – trenerzy – wybieramy sobie kluby. Rynek pracownika-trenera jest inny od rynku pracownika-piłkarza. Zawodnicy mają swoje okienka na transfery, my nie. Po drugie – a co by było, gdyby mnie zwolnili z Wigier miesiąc czy dwa później?
Czyli warto wsiadać do pociągu i nie zastanawiać się – „a co jeśli się sparzę?”?
U mnie chronologia była taka: najpierw radość, bo zadzwonił klub z Ekstraklasy. Potem refleksja – czy jest fair wobec Wigier? A ostatecznie chłodna kalkulacja i męska decyzja. Myślałem też o tym tak, że chyba żaden zawodnik nie podjąłby innej sytuacji niż ja. Wyobrażasz sobie, że przychodzi do mnie piłkarz Iksiński i mówi „trenerze, dzwonią z Ekstraklasy, transfer zimą, ale ja mam tu jeszcze kontrakt, dogram chociaż do końca sezonu”?
Nie.
No właśnie. A ja zanim określiłem się w kwestii Warty, to spotkałem się z zawodnikiem, którego najdłużej namawiałem na transfer do Wigier. Poszliśmy na kawę, porozmawialiśmy. Zapytałem wprost – czy jego zdaniem zachowałbym się fair, gdybym teraz odszedł. Ten zawodnik powiedział, że każdy na moim zdaniu poszedłby do klubu z Ekstraklasy. Myślę, że szatnia też to zrozumiała. Poza tym… Może to wyświechtane, ale prawda jest taka, że Ekstraklasie się nie odmawia. Zwłaszcza, gdy pracujesz nie w I lidze, a w II lidze.
Słyszałem, że w pierwszych dniach przeprowadziłeś ankiety wśród piłkarzy. Dlaczego?
Najpierw wyszliśmy na boisko. Pokazałem rzeczy, których oczekuję i rzeczy, których w Warcie bym nie chciał. A na przestrzeni dwóch-trzech dni rozdałem piłkarzom i trenerom ankiety. Prosiłem ich o odpowiedzi na kilka pytań. Pokażę ci.
(Szulczek wyciąga stos kartek. Na dwustronnej ankiecie jest kilkanaście pytań. O to, jak zawodnik ocenia przygotowania zespołu oraz własne. Co zmieniłby w treningu. Z kim chciałby gonić wynik, a jakiego piłkarza wpuszczałby, gdyby zespół prowadził. Jest też tabelka z nazwiskami piłkarzy i oceną każdego w skali 1-10)
Ankieta jest anonimowa i to pozwala na szczerość. Każdemu zależy na wyniku, więc każdy robił to rzetelnie.
Robiłeś to wcześniej?
Tak, w Wigrach. I przynosiło to skutek. Robiliśmy to albo w trudnych momentach, albo na początku rundy, gdy byliśmy po przetasowaniu kadrowy. Początkowa reakcja była taka, że zawodnicy byli zdziwieni. „Nie no, jak? Mam skład trenerowi ustawiać?”. Ale gdy niektórzy robili to już trzeci raz, to podchodzili do tego jak do ważnego zadania. Po pierwsze – czuli, że ich zdanie jest istotne. A po drugie – zaczęli odpowiadać sobie w głowie na pytania, na którymi wcześniej by się nie zastanawiali.
I co wynika w Warcie z tych ankiet?
Nie mogę ci powiedzieć wszystkiego, ale myślę, że dobry będzie przykład. W ankiecie jest pytanie „z kim chciałbyś grać, gdy prowadzisz 1:0”. 80% odpowiedzi – z Bartoszem Kielibą. Dla mnie to istotna informacja. Nie jest tak, że Bartek po powrocie do składu będzie grał zawsze. Ale jeśli zdecydowana większość składu dobrze się z nim czuje, to dlaczego mam robić coś przeciwko? Nie jestem głupcem, by popełniać błędy, których mogę uniknąć w bardzo prosty sposób. A tym sposobem jest słuchanie ludzi. Wydaje mi się, że szybko udało mi się zrozumieć tę szatnię. Mam nadzieję, że za tym pójdą też wyniki.
Bo to nie jest łatwa szatnia. Każdy powie „eee, swojska banda, fajne chłopaki”. Ale to szatnia, która dużo razem przeżyła i która też przeszła zmiany. Przychodzisz z zewnątrz. Jesteś jak ten gość na imprezie, którego przyprowadził kolegę. Ty nie znasz nikogo, oni nie znają ciebie.
Trener Tworek wykonał tu kawał dobrej roboty. Był z zespołem dłuższy czas, przeżył piękne chwile z drużyną. I wiedziałem, że w szatni może być grupa zawodników, którzy to rozstanie z trenerem potraktują jako niesprawiedliwość, będą odczuwać jakąś żałobę. Natomiast nie napotkałem na żadne utrudnienie. Zawodnicy wiedzą, że im szybciej złapiemy wspólny język, to każdemu wyjdzie to na dobre. Mamy wspólny cel – utrzymanie się. A utrzymanie sprawia, że każdy realizuje też swój cel indywidualny.
Dostałeś zapewnienie, że zimą zespół zostanie realnie wzmocniony?
Nie dostałem listy nazwisk i obietnicy, że będziemy grać lepiej. Ale dostałem zapewnienie, że zrobimy wszystko, by w tym następnym oknie transferowym zespół zostanie wzmocniony. Jeśli będzie nas stać tylko na drobne korekty, to trudno, powalczymy z taką kadrą, jaką będziemy mieć. Uważam, że mamy dobrą drużynę. Zwłaszcza pierwszą jedenastkę. Ale wiadomo, że każdy trener chce wzmocnień. Nawet Maciej Skorża pewnie chciałby na tej czy tamtej pozycji piłkarza lepszego od tego, którego ma. Ale nie było powiedziane, że wydamy tyle i tyle pieniędzy. Pewnie jest to uzależnione od tego, jakie wyniki osiągniemy do końca tego roku i jak będzie wyglądała nasza perspektywa na utrzymanie się.
Czytaj też:
- Najmłodszy trener w Ekstraklasie. Kim jest Dawid Szulczek?
- Pięć zadań dla Szulczka, czyli co trzeba zrobić w Warcie
- Mozyrko: Nie lubię nudy. Najbliżej mi do wściekłej filozofii Red Bulla
fot. NewsPix