Reklama

Chorwacja jest jak Zlatko Dalić

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

13 grudnia 2022, 09:41 • 9 min czytania 34 komentarzy

Po zdobyciu srebrnego medalu na rosyjskim mundialu najpierw nazwał się „drugim najlepszym selekcjonerem globu”, żeby następnie poważnie rozważać podanie się do dymisji i rzucenie roboty marzeń, by nie musieć dłużej tłuc się w środowiskowym piekiełku. Na stanowisku pozostał, bo zobaczył tłum kibiców w Zagrzebiu. Zlatko Dalić nie mógł ich zawieść. I cztery lata później jego Chorwacja ponownie mąci na mistrzostwach świata. 

Chorwacja jest jak Zlatko Dalić

Zlatko Dalić nie jest ani najlepszym, ani najciekawszym trenerem na mundialu w Katarze, ale jeśli w którymś selekcjonerze niemal soczewkowo i mikroskopowo miałby odbijać się charakter narodowy zatrudniającego go kraju, to trudno o właściwszy przykład niż figura 56-letniego sternika Chorwacji.

Różaniec na wojnie

Chorwacja ma cztery miliony mieszkańców, którzy szczerze wierzą w dwa wyróżniki swojej narodowej tożsamości – dispet i zajednistvo. Dispet: absolutnie szalone „pomimo”, prawdziwie opętańcze zaklinanie losu, gruntownie wariacka zdolność do przewalczenia każdej wrogiej mocy, każdej paskudnej okoliczności, każdego największego upokorzenia w imię wielkości bojowo nastawionej jednostki i wstającego z kolan narodu. Zajednistvo: bałkańsko pojmowana „wspólnotowość”, niezmącone przekonanie, że brat to brat, sąsiad to sąsiad, rodzina to rodzina, wszyscy za wszystkich idą w ogień. Nieprzypadkowo więc „dispet” i „zajednistvo” słusznie często występują w narracji Zlatko Dalicia o budowaniu silnej, charakternej i skonsolidowanej reprezentacji Chorwacji.

Chorwacja chwali się przywiązaniem do katolicyzmu. Aż osiemdziesiąt sześć procent kraju deklaruje wyznawanie tego odłamu chrześcijaństwa. Dlatego tak bardzo tamtejszym kibicom imponują religijne gesty i zwyczaje Dalicia, który „wszystko zawdzięcza Trójcy Świętej”, „nie osiągnąłby sukcesu bez Boga”, zawsze nosi ze sobą różaniec, po który sięga we wszelkiego rodzaju „trudnych momentach”, a przed początkiem mistrzostw świata wyruszył w ponad stukilometrową pielgrzymkę ze swojej miejscowości Livno do Medjugorie. Wymadla powodzenie.

Chorwacja jest niepodległa od zaledwie trzech dekad. Starsi ludzie wiedzą tam, że autonomia wymagała ofiar i gruzów, samorządność dopominała się trupów i zgliszczy, późniejsza suwerenność to wcześniejsze pożary i zgliszcza. Dalić widział grozę tej upiornej wojny domowej z początku lat dziewięćdziesiątych. Miał dwadzieścia pięć lat. Kopał dla Velezu Mostar. Na wieść o bombach i strzałach spakował manatki, zgłosił się do Chorwackiej Rady Obrony i wrócił do rodzinnego Livna. Nie dostał karabinu. Służył w logistyce. Latał z jedzeniem dla żołnierzy. Widział śmierć.

Reklama

Niektórzy po dziś dzień nazywają go bohaterem. On za każdym razem stanowczo zaprzecza: to element szerszego doświadczenia narodowego. Współcześnie Livno leży na Bośni i Hercegowinie. Ale Zlatko Dalić to Chorwat z krwi i kości.

Człowiek znikąd

Luka Modrić powiedział kiedyś, że Zlatko Dalić wziął się znikąd. Piłkarzem był najwyżej średnim. Skakał po bałkańskich klubach bez ładu i składu. Podobnie zaczynał jako trener. Tu rok w Rijece, tam rok w Dinamo Tirana, tu rok w Slavenie Belupo, tam kilka lat w roli asystenta Chorwacji U-21. Żadnych spektakularnych sukcesów. Żadnych poważnych dowodów na jakiś wyjątkowy nos szkoleniowy. Brak perspektyw na świetlaną przyszłość w zawodzie. I podbijający efekt tej wielopoziomowej przeciętności wyjazd na Bliski Wschód.

W stołecznej saudyjskiej Rijadzie objął stanowisko sternika rezerw Al-Hilal. Kasa lepsza niż w ojczyźnie, ale nawet późniejsze szesnaście meczów w roli pierwszego trenera klubu ze Stadionu Króla Fahda nie mogły zmyć wrażenia, że Zlatko Dalić znalazł się na peryferiach poważnego futbolu. Odczarował to trochę wygraniem wszelkich możliwych krajowych trofeów z emirackim Al-Ain i dojściem do finału Azjatyckiej Ligi Mistrzów, ale czy były to jakiekolwiek powody do większej ekscytacji?

Zlatko Dalić, który lubił narzekać na systematyczne oddalanie się od rodziny z każdym rokiem pracy na Bliskim Wschodzie, wspominał czasami, że na chorwackiej ziemi jego sukcesy w świecie arabskim przechodzą raczej niezauważone. Jednocześnie jednak wszyscy jego współpracownicy prześcigali się w peanach na cześć jego warsztatu. Chwalili go za doskonałą umiejętność pracy z grupą piłkarzy z różnych kręgów kulturowych i podkreślali, że sprostanie wymaganiom lokalnych szejków i wytrwanie przez tak długi czas na trenerskim stołku w Al-Ain świadczy tylko i wyłącznie o jego olbrzymiej klasie osobistej.

– Zagraniczni szkoleniowcy przyjeżdżają do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, żeby udawać wszystkowiedzących i wszechmocnych, a po sześciu czy ośmiu miesiącach musza zwijać manatki z poczuciem porażki. Zlatko Dalić był inny. To nie jest człowiek wielkich słów i wymyślnych zdań. Mówi niewiele, ale konkretnie. Poza boiskiem jest dość skryty, ale na murawie potrafi być impulsywny, wymaga zaangażowania. Skompletowano mu obszerny sztab, ale całą pracę taktyczną i trenerską wykonywał niemal w pojedynkę. Nie odstawał od szkoleniowców, których spotkałem w Anglii. Właściwie to spokojnie mógłby pracować w Premier League. Miał w sobie potrzebną nowoczesność i konieczny pragmatyzm, żeby trwać na stanowisku przez lata. Nawet, kiedy ziemia zaczęła się pod nim palić po przegranym finale Azjatyckiej Ligi Mistrzów i wypychano go z Al-Ain w sposób niezbyt elegancki, odchodził z podniesioną głową i w atmosferze odniesionego sukcesu – mówił David Rouse, trener bramkarzy w sztabie Dalicia w Al-Ain, w rozmowie z The Athletic.

Reklama

Zlatko Dalić stracił pracę w Al-Ain na początku stycznia 2017 roku. W tym samym czasie Ante Cacić przygotowywał reprezentację Chorwacji do finiszu eliminacji o udział w rosyjskich mistrzostwach świata. Przestało żreć. Mecze towarzyskie? Porażka z Chile i Chinami. Kwalifikacje? Zacięta walka o awans z Islandią, Ukrainą i Turcją. Sprawa na ostrzu noża. Nie wypada wyłożyć się na samej końcówce.

0:1 z Islandią.

0:1 z Turcją.

1:1 z Finlandią.

Gol Pyry Soiriego w doliczonym czasie gry dla Finów na Stadionie Rujevica w Rijece przelał czarę goryczy. W drużynie panowała paskudna atmosfera. Starszyzna domagała się zmian. Davor Suker, prezes Chorwackiego Związku Piłki Nożnej, musiał reagować i działać w sposób więcej niż zdecydowany. Poleciała głowa Ante Cacicia. Dwa dni później Chorwacja miała rozegrać kluczowy dla siebie mecz z Ukrainą. Suker ogłosił nazwisko nowego selekcjonera. Zlatko Dalić. Legenda głosi, że niemała część chorwackich reprezentantów nie wiedziała, co to za jeden i czego się po nim spodziewać.

Zlatko Dalić

Płacz, tarzaj się i wygrywaj

Czterdzieści osiem godzin do meczu. Wygłoszenie natchnionej mowy do drużyny na lotnisku. Podniesienie na duchu skonfliktowanej, toksycznej i rozbitej grupy na co dzień zdolnych i cenionych piłkarzy. Wylot z Zagrzebia do Kijowa. Pyknięcie Ukrainy. Wygrany baraż z Grecją. Zapewnienie sobie wyjazdu do Rosji. A wszystko to bez zapewnionego kontraktu. Na tej bajerze Zlatko Dalić mógłby jechać do końca trenerskiej kariery. A przecież najlepsze zdarzyło się dopiero później.

Nie szukał kwadratury koła. Nie musiał wysilać się przy poszukiwaniu złotej formuły. Wystarczyło, żeby trafił do głów swoich podopiecznych. Luka Modrić streścił do później krótko: – Sprawił, że każdy odłożył swoje ego do szuflady. 

Na mundialu Chorwaci śmigali jak miło. Chyba nigdy wcześniej tak bardzo nie uwidoczniła się siła wartości „dispet” i „zajednistvo”. Luka Modrić, Vedran Corluka, Mario Mandżukić, Danijel Subasić, Ivan Strinić czy Ivan Rakitić – liderzy tamtej kadry i symbole dekady chorwackiej piłki – usłyszeli prosty komunikat: wieku nie oszukacie, drugi raz się nie urodzicie, to wasza ostatnia szansa na coś wielkiego. Dlatego też Chorwaci zapomnieli o wszelkich żalach, kłótniach i niesnaskach, żeby tak żwawo, ochoczo i niezmordowanie wychodzić na kolejne przekopane mecze i dzikie dogrywki, lejąc na błyskawicznie pęczniejącą liczbą mniejszych lub większych kontuzji i urazów. Zasuwali i zapieprzali. Wypruwali żyły i przełamywali bóle.

Byle tylko zajść jak najdalej.

„Jestem dumny z tej drużyny”, powtarzał jak mantrę Zlatko Dalić. Udowadniał, że nie jest marionetką w rękach piłkarzy. Gdy trzeba było wyrzucić Nikolę Kalinicia, bo ten strzelał fochy i symulował dolegliwości pleców, to wyrzucił Nikolę Kalinicia, bo potrzebował piłkarzy „zdrowych i zdolnych do poświęceń”. Dowodził, że nie zamierza klękać przed popularniejszymi od siebie. Gdy skompromitowany i rozwścieczony Jorge Sampaoli nie podał mu ręki po porażce w fazie grupowej, rzucił ostro, że „ten człowiek nie zostanie wielkim trenerem, bo nie umie się zachować”. Rósł na tym turnieju wraz ze swoją bandą. Dodawał podopiecznym otuchy. Zatrzymaliście Leo Messiego? Nie bójcie się Harry’ego Kane’a! Po zwycięstwie nad Rosją płakał ze szczęścia, po pokonaniu Anglików tarzał się ze szczęścia po murawie wraz z Sime Vraljko.

W pewnym momencie rzucił nawet, że wierzy, iż na rosyjskim mundialu nie ma silniejszej ekipy niż ognista Hrvatska. Lepsza okazała się tylko Francja. W finale. Na pomeczowej konferencji prasowej po zakończonym mundialu i zdobyciu srebra mistrzostw świata Zlatko Dalić dostał gromkie brawa. – Czy to się komuś podoba czy nie, jestem drugim najlepszym trenerem na świecie – rzuci niedługo później, ale wtedy naprawdę będzie chciał zrezygnować z pracy w atmosferze zwycięstwa i uniesienia.

– Miałem sporo problemów, nawet tuż przed mistrzostwami, ale nie chciałem o tym mówić głośno. Pojawiły się naciski ze strony działaczy, kluby mnie atakowały, a federacja nie reagowała. Nie mam tu na myśli prezesa Davora Sukera, który był dla mnie świetny, ale ludzi z jego otoczenia, to specyficzne środowisko, bardzo wpływowe. Ostatecznie jednak decyzja należała do mnie. Życie nauczyło mnie, że najlepszą porą na odejście jest chwila po sukcesie. Jak zrobił to Zinedine Zidane w Realu Madryt. Zmieniłem zdanie po przylocie do Zagrzebia. Zacząłem się zastanawiać: czy mam prawo zawieść tych ludzi? – opowiadał Dalić.

„Drugi najlepszy selekcjoner globu”

– Nie chciałem, żeby dwie czy trzy osoby decydowały o mojej przyszłości, więc sam o niej zdecydowałem. Naszym następnym celem jest wygranie Euro 2020. Po tym, co pokazaliśmy na mundialu, wiem, że stać nas na to – zapowiedział chorwacki selekcjoner, któremu pozwolono prowadzić zespół na warunkach normalnej i długoterminowej umowy.

Mistrzostw Europy nie wygrał. W 1/8 fazy pucharowej lepsi okazali się Hiszpanie, ale kto żyw i trzeźwy, ten pamięta ten bój: od 1:0, przez 1:3 i 3:3, po 3:5 w dogrywce. To był dreszczowiec i spotkanie, dzięki któremu można było zakochać się w futbolu, co nie było wcale takie oczywiste, bo w fazie grupowej Hrvatska nie zachwycała – ani stylem, ani wynikami, co do niej nie podobne. Ale po tym starciu z La Roja stało się jasne, że w odmładzanej i restaurowanej kadrze Chorwacji, stanowiącej ciekawe połączenie młodości i doświadczenia, tkwi olbrzymi potencjał. A jednak taki Ante Rebić potrafił napisać w mediach społecznościowych: – Przykro mi, że nie mieliśmy nikogo, kto mógłby wykorzystać to utalentowane pokolenie. Nie będę nawet mówił, czyją winą jest, że ostatnie dwa albo trzy lata były tak gówniane.

Celował w Dalicia. Dalić, jak to Dalić, odstrzelił Rebicia. Minęło półtora roku. Chorwacja przegrała tylko jeden mecz. Chorwacja wbiła się do Final Four w Lidze Narodów. Chorwacja awansowała na MŚ. Pojechała do Kataru. Wyszła z mocnej piłkarsko grupy z Belgią, Marokiem i Kanadą. Przetrwała sto dwadzieścia minut i rzuty karne najpierw z Japonią, a następnie Brazylią, żeby wbić się do półfinału, po raz trzeci w swojej zaledwie trzydziestoletniej historii.

„To, co robimy, robimy dla Chorwacji”, przekonuje do znudzenia Zlatko Dalić. Wtórują mu liderzy tego zespołu. I reszta ekipy tak samo. W końcu dispet i zajednistvo. Luka Modrić twierdzi, że sekretem chorwackiej kadry jest przekonanie, że każde zwycięstwo trzeba wyszarpać jak niegdyś niepodległość. Josip Juranović mówi jeszcze bardziej wprost: „reprezentujemy tych, co walczyli za kraj”. To wojownicza narracja wpajana przez Dalicia.

Selekcjonera, który poucza Johna Herdmana po jego niezbyt eleganckich wypowiedziach i zachowaniach przy okazji grupowego meczu między Kanadą i Chorwacją. Selekcjonera, który śmiało pompuje Joško Gvardiola i nazywa go najlepszym stoperem na świecie. Selekcjonera, który obtoczył się bardziej znanymi asystentami – Vedranem Corluką, Mario Mandżukiciem czy Ivicą Oliciem – i chętnie słucha ich rad. Selekcjonera, który jest selekcjonerem, po prostu. Takim, na jakiego zasłużyła sobie Chorwacja.

Czytaj więcej o reprezentacji Chorwacji:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Nestorzy kontra młode wilczki na ławkach trenerskich Ekstraklasy

AbsurDB
0
Nestorzy kontra młode wilczki na ławkach trenerskich Ekstraklasy

Mistrzostwa Świata 2022

Ekstraklasa

Nestorzy kontra młode wilczki na ławkach trenerskich Ekstraklasy

AbsurDB
0
Nestorzy kontra młode wilczki na ławkach trenerskich Ekstraklasy

Komentarze

34 komentarzy

Loading...