– Messi, this way! – wołają wolontariusze na stacji metra Msheireb, pokazując w lewo na czerwoną linię prowadzącą prosto pod stadion Lusajl. – Neymar, this way! – dodają po sekundzie, wskazując na prawo, gdzie za chwilę nadjedzie automatyczny pociąg jadący na Education City Stadium. Rzesza kibiców w żółtych i błękitno-białych koszulkach, do tego grupki w kraciastych i jednostki w pomarańczowych, stosuje się do poleceń porządkowych. Nie wiedzą jeszcze wtedy, jak symboliczny gest wykonują wolontariusze.
Messi i Neymar faktycznie podążyli w przeciwległych kierunkach.
Messi do półfinału.
Neymar do domu.
Ja sam udałem się w prawo, na linię zieloną, jadącą w kierunku Education City Stadium, gdzie przyszło mi obejrzeć prawdopodobnie ostatni (?) mecz Neymara na mistrzostwach świata. Choć w starciu z Chorwacją gwiazda PSG zrównała się z Pele dorobkiem bramkowym w reprezentacji Canarinhos (77), to wszyscy będący zwolennikami wyższości 82-latka nad obecnym liderem kadry mają w swoim ręku niezawodny argument – on wygrał mundial trzy razy, a Neymar ile? No cóż – zero. A całej Brazylii stukną już podczas kolejnego turnieju 24 lata bez zdobycia trofeum. Jak na warunki Canarinhos – szmat czasu.
Chwilę po zakończeniu serii jedenastek porządkowi niechętnie wpuszczają dzieci na murawę. Chorwaccy piłkarze, świętujący właśnie awans do półfinału, szybko ich jednak przekonują. Dzieciaki z dziesiątką na koszulkach biegają wokół Luki Modricia. Chyba są jeszcze zbyt małe, by zdawać sobie sprawę z tego, jak wielką dumę powinny czuć z występu swojego ojca. Inne lądują w ramionach wciąż aktualnych wicemistrzów świata, jeszcze inne biegają radośnie pod sektorem chorwackich kibiców, dziękującym za niebywałe emocje, jakich dostarczyli im piłkarze. Pociechy Ivana Perisicia, jak ja i Argentyńczycy na stacji Msheireb, podążają w odmiennym kierunku do swoich kolegów. W stronę środka boiska.
Tam, w kole środkowym, powolne kroki stawia rozbity Neymar, skrywający twarz w koszulce. Maluchy z czwórką na plecach, syn i córka chorwackiego skrzydłowego, nie wyciągają telefonów, nie chcą od niego zdjęcia. Nie chcą też zagadać, bo niby w jakim języku? Są malutkie, rozbiegane, radosne, niczego nieświadome. Może poznały, że to gwiazda PSG, którą widziały już w telewizji, a może zobaczyły po prostu smutnego pana, którego trzeba pocieszyć.
Podbiegają i wyciągają rękę. Chcą zbić piątkę. Neymar nie wie, jak się zachować. Jest kompletnie skołowany. Właśnie odpadł z turnieju, którego był faworytem. Właśnie zakończył mundial, który zapewne był jego ostatnim w życiu. Właśnie zrównał się z Pele w bilansie bramek dla reprezentacji, właśnie przeprowadził ze swoimi kolegami bajeczną akcję na 1:0, właśnie był o kilka minut od półfinału mistrzostw świata…
W końcu zbija piątkę z dziećmi jednego ze swoich „oprawców” i z jego twarzy na kilka chwil schodzi smutek. Próbował pocieszyć go Dani Alves, wieloletni przyjaciel, o którym żartowano, że jedzie na mundial wyłącznie w roli kumpla Neymara. Nie udało się. Podobnie jak innym kolegom z zespołu czy Modriciowi, który zamiast celebrować sukces, podchodził do kolejnych piłkarzy Canarinhos, by podziękować za walkę i wesprzeć ich w trudnym momencie. Zwłaszcza Rodrygo, kolegę z zespołu. – Dzięki temu będzie silniejszy. Zdarza się. Każdy kiedyś się myli – mówił po meczu. Ale i Casemiro, z którym zna się przecież doskonale czy tonącego w łzach Antony’ego.
Takie gesty jeszcze bardziej pokazują wielkość chorwackiego kapitana, obiektu westchnień każdego z pozostałych 210 członków federacji FIFA, bo przecież każdy chciałby w swojej drużynie narodowej piłkarza tak wpływowego, tak oddanego, z takim charakterem i z taką jakością. – Niesamowite, że gra na takim poziomie i nie jest zmęczony. Pytałem go w trakcie meczu, czy potrzebuje zmiany. Powiedział, że nie. Pokazał dziś, że jest jednym z najlepszych piłkarzy na świecie – chwali na konferencji prasowej Zlatko Dalić.
Gdy tylko pojawia się w sali, dostaje aplauz od chorwackich dziennikarzy, których rzecznik prasowy zagrzewa ich do mocniejszego aplauzu. Zupełnie tak, jakby stał właśnie na murawie, a piętrzące się fotele dla mediów były trybunami. – Jaki jest klucz do tego, by 37-letni Modrić rozegrał 120 minut na takiej intensywności? – pyta zagraniczny dziennikarz, a Dalić wpada w trans pochwał. Ogromny profesjonalizm. Wielki zawodnik. Boiskowy dżentelmen. Codzienna rutyna. Życie piłką non stop. Świetna osobowość. Świetny człowiek. Poważne podejście do swojego zawodu. Wszystkie te frazy chorwacki selekcjoner wypowiada w ciągu kilkudziesięciu sekund. Po raz drugi doszedł ze swoją drużyną narodową do strefy medalowej mundialu. Tak samo jak Modrić po raz drugi…
Nie, tym razem o Złotą Piłkę będzie mu niezwykle ciężko, przecież w 2018 roku, gdy jako najlepszy piłkarz mundialu sięgnął po te trofeum, Real Madryt wygrał Ligę Mistrzów, a losy tegorocznej są jeszcze nieznane. Mimo to Dalić rzuca jeszcze jedną mocną tezą. – Chorwacja ma najlepszy środek pola na świecie – mówi z pewnością siebie, wiedząc, że to w dużej mierze benedyktyńska praca Modricia, Brozovicia i Kovacicia pozwoliła wygrać spotkanie z faworyzowaną Brazylią. – Podania, kontrola piłki, posiadanie, blokowanie przeciwników, pokazaliśmy wszystko – komplementuje. Ale bohaterów ta drużyna ma znacznie więcej. Gvardiol, którego wycena puchnie z każdym kolejnym meczem. Juranović, który dopiero co pozostawił Legię chwilę przed jednym z największych kryzysów w jej historii. Petković, który doprowadził do wyrównania na kilka minut przed końcem. Wreszcie Livaković, który zmierza pewnym krokiem po tytuł najlepszego bramkarza turnieju.
Czepki – charakterystyczny element chorwackiej kultury kibicowskiej
Pod taką tezą podpisałby się zapewne sam Tite, który wpadł na spotkanie z mediami z obstawą. Obok niego zasiadło trzech asystentów, a kolejne trzy osoby ze sztabu zajęły miejsce na sali. Odpowiadał z uśmiechem i pewnością siebie, wysyłając światu sygnał: stało się, nic nie poradzimy, zrobiliśmy co się dało. Wchodził w polemikę z dziennikarzami, którzy uważali na przykład, że jego zespół był dzisiaj niezorganizowany. Wina trenera? Owszem, taka sama jak każdego innego w zespole. – Tite, czy dzisiaj obejrzeliśmy najlepszą wersję Brazylii? – zapytał w końcu jeden z brazylijskich dziennikarzy. – Biorąc pod uwagę ogólną średnią – tak. Mogliśmy być bardziej efektywni i wcześniej strzelić gola, ale tak, tak sądzę, to najlepsza wersja mojego zespołu.
Powód porażki? Dla Tite jest bardzo prosty: wybitna postawa Dominika Livakovicia. Przygotowanie mentalne? Odpowiednie. Liczba okazji? Również odpowiednia. Przyszłość? – Nie róbmy dramatu. Zastąpi mnie inny profesjonalista. Zaliczyłem z tą drużyną pełny cykl. I ten cykl już się zakończył – przyznaje wprost, potwierdzając, że nie zamierza zmieniać decyzji o odejściu z reprezentacji wraz z wygasającym kontraktem.
***
Brodaty fan Ronaldinho z jego koszulką na plecach. Arab w brazylijskim szaliku. Hindus skradający się jakby rozprowadzał zakazane substancje. Koreańczyk w żółto-zielonych okularach. Oni wszyscy, a także kilka innych osób, rzucili do mnie i idących w niedalekiej odległości ode mnie osób frazę „need ticket”. Nie widziałem jeszcze na tym mundialu takich tłumów przed stadionem. Jeszcze pięć minut do meczu osoby zgromadzone przed Education City Stadium można było liczyć w tysiącach. Wielu z nich liczyło na to, że jakimś cudem, w ostatniej chwili, uda się nabyć wejściówkę.
– Za ile chcesz kupić bilet? – pytam Hindusa, tego skradającego się, chcąc wybadać, ile kosztuje obecnie możliwość wejścia na stadion.
– A masz?
– Nie, a za ile są?
– Masz czy nie masz? – pyta już wyraźnie zirytowany.
– Tysiąc dolarów? – rzucam bezwiednie stawkę.
– OK – zgadza się bez namysłu.
Do transakcji nie doszło, biletu przecież nie miałem, na akredytację dziennikarską Jakuba Białka nie będąc Jakubem Białkiem nie wejdzie, a nos mi podpowiada, że Jakubem Białkiem jednak nie jest. Na stadion pognałem więc ja, i to z uśmiechem na ustach, przecież to na Education City wygraliśmy jedyny mecz na tegorocznym mundialu. Choć temperatura meczu powinna rosnąć z minuty na minutę, i przed telewizorami pewnie rosła, to na trybunach było wręcz przeciwnie. Na żadnej innej arenie nie podkręcają klimy aż tak mocno. Dowód? Zobaczcie jak ubrał się jeden z dziennikarzy – kurtka z elementem puchu, zimowa czapka, a na zewnątrz lato w pełni, ja przyszedłem w krótkim rękawku.
Kichnięcie. Kaszlnięcie. Kichnięcie. Kaszlnięcie. Na trybunie prasowej można poczuć się jak w poczekalni do miejskiej przychodni – widać, że dwudziesty dzień obcowania z ostrą klimatyzacją już wszystkim daje się we znaki. Tak samo jak i zmęczenie turniejowe, na karb którego chciałem zrzucić moje dzisiejsze omamy. Wiodłem oczami po biurze prasowym, by znaleźć jakiegoś dziennikarza, od którego mógłbym pożyczyć na chwilę przejściówkę do kontaktu, gdy obok mnie przystanął Neymar, który zaczął sprawdzać coś na telefonie.
Neymar, w biurze prasowym, sprawdza coś na telefonie, a obok ja szukam przejściówki do kontaktu. No jak nic – mam halucynacje. Może z niedożywienia? Nie, jem raczej solidne posiłki. Może z innych powodów? Może wcisnął mi coś Hindus, który wyglądał jakby rozprowadzał nielegalne substancje? Niczego nie spożywałem – ze względu na specyfikę kraju, w którym się znajduję, jestem poza podejrzeniem – więc chyba to zmęczenie turniejowe dało się we znaki. Zerkam nieśmiało raz jeszcze: no Neymar, wykapany, jak żyw. Ma rozjaśniane włosy, wycięte dokładnie tak jak Neymar, ekstrawaganckie kolczyki-krzyże w uszach, jak Neymar, luźną stylówkę w oldschoolowych dresach Nike’a, jak Neymar, sygnety na palcach, jak Neymar. Tatuaże, myślę sobie, po tatuażach rozpoznasz kto zacz.
No i te również jakby podobne. Może trochę ich za mało, może zbyt duża część szyi niepokryta tuszem, ale z drugiej strony ta dziara na karku identyczna. Zanim zorientowałem się, o co biega, kolega Neymar już sobie poszedł, a szkoda, bo okazał się sobowtórem brazylijskiej gwiazdy, całkiem znanym (1,1 miliona obserwujących na Instagramie i podobna liczba na TikToku). Zostałem wkręcony, ale nie tylko ja. Szybki research w Google pozwolił ustalić, że wkręcił także kibiców przed meczem ze Szwajcarią (na którym zabrakło Neymara – leczył kontuzję), amerykańską telewizję FOX (ta podała „newsa”, że lider brazylijskiej kadry spaceruje po mieście) i ogół kibiców, który oblepiał go, gdy czillował paląc sziszę na mieście w stylówce Neymara. Ciekawy pomysł na życie, ale widać, że robi to dobrze, bo nawet porusza się jak Neymar – z takim zblazowanym luzem, ale wcale nie aroganckim, raczej wesołym.
@sosianey#neymar #qatar2022 #copadomundo #brasil #fy♬ Evoque Prata – MC MENOR HR & MC MENOR SG & DJ ESCOBAR
W mediach społecznościowych furorę robi także modelka z Chorwacji, obwołana miss mundialu, na którą znowu wpadłem pod stadionem. Ostatnio widziałem ją w poniedziałek, przed meczem z Japonią, a więc pół miliona followersów temu. Wtedy udało jej się dość sprawnie uciec przed kibicami, teraz… miała trochę trudniej. Na każde pięć kroków przypadało dziesięć selfie. Widać, że zainwestowała także w ochroniarza – gość o hinduskiej urodzie nie odstępował jej o krok, pilnując, czy chorwackiej gwieździe nie grozi niebezpieczeństwo.
Kolejne zdjęcie – trudna robota influencerki
Kolejne zdjęcie – trudna robota fotografa na wysokościach
Jak będzie po odpadnięciu Brazylii? Smutniej. Nie wiem, czy ten mundial miał w ogóle atmosferę. Nie mam na myśli meczów, a to, co działo się na mieście, bo zawsze gdy się pojawiałem w centrum, niekoniecznie można było ją poczuć. Przeprowadziłem się do samego centrum, a więc kluczowe punkty miasta mam na wyciągnięcie ręki. Zrobiłem sobie wczoraj wieczorny spacer po starówce – wiało nudą. Dziś – wiało nudą. Nie czuć atmosfery mundialu, czuć atmosferę dużego, arabskiego miasta.
Czy wpływ na ten fakt mają pewne kulturowo-obyczajowe restrykcje? O nie, nie ośmieliłbym się o taką sugestię. Ale o atmosferze jeszcze będzie dane wam tu przeczytać. Faktem jest, że do domu wraca trzecia najliczniejsza grupa, jaka zjechała na mundial, jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie niearabskie kraje. – Airport? This way! – instruowali zaczepnie po meczu chorwaccy kibice. I właśnie tam udaje się Brazylia. Paradoksem tej sytuacji jest fakt, że na lotnisko prowadzi czerwona linia metra. Ta, do której trzeba było wsiąść, by obejrzeć Leo Messiego.
REPORTAŻE Z KATARU
- Nie wierzymy w hidżab. O piekle irańskich kobiet
- Dzień wielkich miłości. Do Rosji, Ronaldo i praw człowieka
- Japończycy i sprzątanie stadionu. „Taką mamy kulturę”
- Schowani czy docenieni? Robotnicza strefa kibica
Fot. Jakub Białek