Reklama

Sztafeta mieszana bez medalu. Bieg niezły, ale rywale byli znakomici

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

16 lipca 2022, 06:33 • 9 min czytania 9 komentarzy

Miał być medal dla Polski pierwszego dnia mistrzostw świata w Eugene i faktycznie był. Tyle że wywalczyła go Katarzyna Zdziebło w chodzie na 20 kilometrów, a zgodnie z przewidywaniami powinna to zrobić sztafeta mieszana 4×400 metrów. Zresztą zgadzał się nawet kolor – wierzyliśmy przecież, że nasi mistrzowie olimpijscy z Tokio na amerykańskiej bieżni zajmą drugie miejsce. Poza zasięgiem wydawała się bowiem sztafeta USA. Jak pokazał bieg – ani nam nie udało się stanąć na podium, ani Amerykanie nie byli nie do pokonania.

Sztafeta mieszana bez medalu. Bieg niezły, ale rywale byli znakomici

Wyszły kwasy

Głośno o naszej sztafecie mieszanej zrobiło się w Eugene jeszcze… przed eliminacjami. A to wszystko przez oświadczenie Anny Kiełbasińskiej (do przeczytania poniżej), która napisała, że nie wystartuje w tej konkurencji. Dlaczego? Bo trener Aleksander Matusiński miał obiecać jej, że pobiegnie tylko w finale, ale gdy – w ostatniej chwili – Polacy zorientowali się, że pomiędzy eliminacjami a finałem mogą wymienić tylko jedną osobę, chcieli, by Kiełbasińska pobiegła też w eliminacjach. Ta się nie zgodziła, a Matusiński – chcąc oszczędzać najszybszą w tym sezonie Natalię Kaczmarek – zdecydował, że w takim razie Anna nie pobiegnie w ogóle.

Zdjęcie

Kto ma rację – trudno powiedzieć. Faktem jest z pewnością, że z Anią – zakładając, że biegłaby na swoim normalnym poziomie – pewnie wykręcilibyśmy lepszy czas. Ale, jak się potem okazało, na pewno nie taki, żeby stanąć na podium. Więc przynajmniej pod tym względem kontrowersji nie ma. Choć to marne pocieszenie.

Reklama

Bo dało się dostrzec, że cała ta sytuacja trochę polską ekipą zachwiała. I nie chodzi tylko o brak Kiełbasińskiej w dzisiejszej sztafecie, ale o to, że ta sprawa nigdy nie powinna rozwinąć się w ten sposób. Anna co prawda zapewniała w swoim oświadczeniu, że szanuję ostateczną decyzję i życzy całej drużynie powodzenia, ale ze środka sztafety i tak dochodziły głosy, że to wszystko było niepotrzebne i nie w pełni zrozumiałe. Karol Zalewski, który w język raczej nigdy się nie gryzie, tak skomentował to na łamach sport.pl:

– Widziałem, że dziewczyny, które nie biegły w eliminacjach, czytały w internecie jakieś dziwne i śmieszne dla nas oświadczenie, które mówi jednostronnie, jak wygląda sytuacja. A sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Można powiedzieć, że Ania po prostu odmówiła startu. Wiedziała o przepisie, o którym my nie wiedzieliśmy, ale nam nie powiedziała. To jest tak naprawdę największy problem. Trenerzy zdecydowali, że nie będzie biegać w biegu finałowym, skoro nie chce pobiec też w eliminacjach. Zrezygnowała. Przez to ta sztafeta jest delikatnie osłabiona. 

Generalnie w całej sprawie obie strony mają swoje za uszami. Trenerzy i związek, bo nie ogarniali przepisów. Kiełbasińska – bo mogła jednak zdecydować się pobiec, choć da się zrozumieć, dlaczego nie chciała. My w tej chwili możemy mieć jedynie nadzieję, że przed sztafetą kobiet sytuacja zostanie opanowana i tam Ania wraz z koleżankami dadzą z siebie wszystko. Polki to w końcu jedne z największych faworytek do medalu.

A dziś sztafeta mieszana, cóż, pobiegła bez Kiełbasińskiej. Bo w końcu co jej zostało?

Eliminacje pokazały problemy

Bieg eliminacyjny poszedł nam nieźle, ale równocześnie od razu uświadomił kilka ważnych rzeczy. Przede wszystkim, że Kajetan Duszyński to nie ten sam „Kajetano Kapitano”, jakiego oglądaliśmy w Tokio. Niby nie było to zaskoczenie, ale na pierwszej zmianie pobiegł naprawdę kiepsko i reszta polskiej sztafety musiała później nadrabiać straty. Sam mówił zresztą, że bieg kosztował go bardzo dużo sił i właściwie nic z niego nie pamiętał. Był tak skołowany, że musiał dopytywać innych o to, które miejsce zajęła Polska.

– Regeneracja przychodziła bardzo powoli, długo odczuwałem bieg eliminacyjny. Dopiero po dwóch godzinach wyszedłem ze stadionu. Fizjoterapeuci jakoś mnie poskładali. Start w dwóch mocnych biegach w jeden dzień jest wyzwaniem, dużo mnie to kosztuje. Do tego się chyba nie da przygotować, trzeba to wziąć na klatę – opowiadał na antenie TVP Sport już po finale. I widać było, że faktycznie, biegi sporo go kosztowały. Choć ten z finału paradoksalnie chyba nieco mniej, ale o nim za chwilę.

Reklama

Orlen baner

Po Kajetanie pałeczkę przejęła Iga Baumgart-Witan, która – co było oczywiste jeszcze przed startem – pobiegła tylko w eliminacjach. Ona swoje zadanie wykonała i nie straciła przesadnie dużo dystansu do rywalek. Potem na swoją zmianę ruszył Karol Zalewski, który już na początku wdał się w przepychanki z Belgiem, a do tego musiał omijać innych. Ale pobiegł dobrze, przybliżając Polskę do jednego z trzech pierwszych miejsc – takie trzeba było bowiem zająć, by wejść do finału.

I naszej sztafecie się to udało, po fantastycznym finiszu Justyny Święty-Ersetic, która – gdyby Ania Kiełbasińska zgodziła się biec eliminacje – zapewne zrobiłaby tego dnia tylko tyle. A tak ją, Kajetana, Karola oraz Natalię Kaczmarek czekał jeszcze finał. Po eliminacjach pewne było jednak jedno – jeśli Polska chciałaby zdobyć w tej konkurencji medal, potrzebne było szybsze bieganie. Oczywiście, można było odliczyć sekundę od międzyczasu Igi ze względu na wejście do składu Natalii. Ale inne kadry też mogły wymienić jedną osobę (takie ograniczenie narzuciło World Athletics), więc to nie dawało nam wielkiej przewagi.

Generalnie – wydawało się, że czwarty czas obu półfinałów może nam przepowiedzieć przyszłość. Z drugiej strony – biegi sztafetowe często rozgrywają się zupełnie inaczej, niż indywidualne. I można zdobyć medal wbrew wszystkiemu. Na to też liczyliśmy przed finałem.

O medal i poprawę humorów

Rywalizacja o medale sztafety mieszanej była ostatnią konkurencją dzisiejszego dnia. A ten, powiedzmy sobie wprost, był dla nas średnio udany. Owszem, wszystko przyćmiło srebro Katarzyny Zdziebło w chodzie, ale musieliśmy poza tym przełknąć kilka gorzkich pigułek. Już w eliminacjach rzutu młotem z rywalizacją pożegnała się Malwina Kopron (którą typowano nawet na podium), a po wszystkim powiedziała tylko, że to było bardzo słabe rzucanie.

Na szczęście u mężczyzn zgodnie i bez większych trudów do finału weszli Wojciech Nowicki i Paweł Fajdek. Nie zrobili tego za to Konrad Bukowiecki i Michał Haratyk, odpowiednio 13. i 14. w rywalizacji kulomiotów. Innymi słowy – zajęli dwa pierwsze miejsca z tych, które nie dawały awansu do finału. I choć oni kandydatami do medali nie byli, to spodziewaliśmy się zobaczyć ich w rywalizacji o nie. A wyszło, jak wyszło.

CZYTAJ TEŻ: MAMY MEDAL! KATARZYNA ZDZIEBŁO SREBRNA W CHODZIE

Z bardzo dobrej strony, co w tym wszystkim może cieszyć, pokazała się za to Sofia Ennaoui, która weszła do półfinału biegu na 1500 metrów. A przecież Sofia wróciła w tym sezonie po dłuższej przerwie i wielu problemach zdrowotnych. Zapowiedziała też, że chciałaby mocnego biegu w kolejnej rundzie, bo marzy jej się rekord Polski. Tym bardziej, że czuje, że jest w wielkiej formie, być może najlepszej w karierze. Liczymy, że to potwierdzi się jutro. Ennaoui poprawiła więc nam humory wobec gorszych rezultatów kulomiotów.

Mieliśmy jednak nadzieję, że sztafeta zrobi to jeszcze bardziej. Niestety, nie udało jej się.

Wynik na miarę możliwości

Żeby zająć miejsce na podium, trzeba było dziś pobiec 3:10.16. Jaki to czas? Ano taki, że srebrna w Tokio reprezentacja Dominikany osiągnęła tam 3:10.21, więc dziś nie zdobyłaby nawet medalu. Polska z czasem z japońskich igrzysk (3:09.87) – który wtedy dał przecież złoto – dziś by nie wygrała. Głównie dlatego, że fenomenalnie pobiegli właśnie wspomniani reprezentanci Dominikany. Z czasem 3:09.82 ustanowili rekord kraju i najlepszy w tym roku wynik na świecie. Zaskoczyli przy tym wszystkich, bo spodziewano się zwycięstwa USA.

Amerykanie tymczasem na ostatniej prostej stracili nie tylko złoto, ale i srebro, bo Kennedy Simon kompletnie opadła z sił, z czego skorzystała też niesamowita Femke Bol. Zresztą gdyby do linii mety było o pięć metrów więcej, to młoda Holenderka pewnie wywalczyłaby dla swojego kraju złoto, bo finiszowała na poziomie Duszyńskiego z Tokio. Cała pierwsza trójka wbiegła zresztą na metę niemalże w jednym momencie. A potem była ponad dwusekundowa przerwa. I po niej Polska.

Nasz czas? 3:12.31. Jasne, w porównaniu do wyniku z igrzysk w Tokio to stosunkowo słaby rezultat. Ale nie spodziewaliśmy się, by nasza sztafeta miała pobiec tak dobrze. Przede wszystkim – co trzeba zauważyć – nastąpiła poprawa w stosunku do kwalifikacji. Wiadomo, to w dużej mierze zasługa wymiany Igi na Natalię, ale to było istotne. Gdy przeanalizujemy międzyczasy na kolejnych zmianach widać zresztą, że nie było źle. Jasne, niepokoić może nieco czas Justyny (ledwie 51.22 s), ale możliwe, że to efekt dwóch mocnych biegów jednego dnia oraz faktu, że Święty biegła w tłoku, część dystansu pokonując nie przy samym krawężniku (do tego miała w ostatnim czasie problemy zdrowotne, nawet mówiła dziś z chrypką).

Podobnie zresztą Natalia Kaczmarek, której 50.33 s też przesadnie nie imponuje, ale która też walczyła z rywalkami i ostatecznie wykonała swoje zadanie – wyprowadziła Polskę na czwarte miejsce. Do trzeciego miała po prostu za daleko, więc na ostatnich metrach pewnie nieco odpuściła. Karol Zalewski z czasem 45.72 s dał niezłe otwarcie, a Kajetan Duszyński zdołał się zregenerować po eliminacjach i osiągnąć 45.02 s. Znów jednak – jeśli porównamy to do igrzysk w Tokio, po pierwsze rzuci się nam w oczy, że panowie biegali tam dużo lepiej. Zalewski, otwierający sztafetę o sześć dziesiątych. Duszyński, wtedy finiszujący, dziś na trzeciej zmianie, o dokładnie tyle samo. Szybsze były też Kaczmarek i Święty-Ersetic.

Z drugiej strony ich czasy były właściwie takie, jakich się spodziewaliśmy, patrząc na ostatnie miesiące. Po prostu – w tym sezonie, w roku poolimpijskim, na tyle było ich stać w tej konkretnej konkurencji. Sami o tym mówili.

– Walczyłam do samego końca na tyle, ile potrafiłam. Myślę, że całym teamem zrobiliśmy tyle, ile byliśmy w stanie. Jest lekki niedosyt, bo to jednak czwarte miejsce, ale przed nami jeszcze kilka biegów. Mam nadzieję, że tam się odkujemy. Trzeba się cieszyć z tego, co mamy. Każdy z nas miał po drodze parę przeszkód, ale pokazaliśmy, że tworzymy zgrany team – mówiła Justyna Święty-Ersetic. I zapewniała, że postarają się odkuć jeszcze na tych mistrzostwach. Czy to w rywalizacji indywidualnej (gdzie szczególnie liczymy na Kaczmarek i Kiełbasińską), czy – zwłaszcza – w sztafecie kobiet.

– Myślę, że sobie poradziłam [na ostatniej zmianie]. Justyna dała mi dużo rad. Miałam za zadanie odpocząć rano, tak, by mieć siły na ostatnią zmianę. Do pierwszej trójki straty były duże, udało mi się wyprowadzić na czwarte miejsce. Wydaje mi się, że jestem w formie. Biegło mi się super. Liczę, że pokażę to w sztafecie i w biegach indywidualnych – mówiła z kolei Natalia Kaczmarek.

I oby to ostatnie się sprawdziło. Bo przecież Aniołki Matusińskiego, jak zwiemy naszą sztafetę, medal do kraju przywożą niezmiennie z każdej dużej imprezy od 2017 roku. Z kolei Kaczmarek indywidualnie – zdaniem wielu, w tym zagranicznych ekspertów – stać na duże rzeczy. Nawet walkę o podium.

Fot. Newspix

Czytaj też: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Inne sporty

Komentarze

9 komentarzy

Loading...