Reklama

Konoplanka: Marcelo, Ramos, Dani Alves? Kiwałem każdego!

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

18 lipca 2022, 13:12 • 17 min czytania 39 komentarzy

Czy posiada czarny pas w karate? Dlaczego nie ogląda meczów piłki nożnej? Czy Ekstraklasa jest słabą ligą? Jak to możliwe, że nie pamięta nazwisk swoich kolegów z Cracovii? O co ma żal do Grzegorza Krychowiaka? Jak Ever Banega korzystał ze swojego mózgu? Dlaczego Leon Goretzka rusza się jak RoboCop i nie poradziłby sobie w Hiszpanii? Dlaczego bał się Unaia Emery’ego? Czy Juande Ramos miał rację, kiedy krzyczał: „Czternaście milionów? Konoplanka wart jest pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt!”? Czy ma żal do Ihora Kołomojskiego o zablokowanie jego transferu do Liverpoolu? Dlaczego nie został gwiazdą La Ligi i Bundesligi? Czy będzie błyszczał w Ekstraklasie? Na te i na inne pytania w długiej rozmowie z nami odpowiada piłkarz Cracovii, Jewhen Konoplanka. Zapraszamy. 

Konoplanka: Marcelo, Ramos, Dani Alves? Kiwałem każdego!

Najpierw zażyczyłeś sobie rozmowy w środku ciemnej knajpy, bo przeszkadzał ci szum maszyny sprzątającej w ogródku, a teraz jeszcze taka fanaberia, no stary.

Siadłem w strategicznie bezpiecznej odległości. Posiadasz czarny pas w karate.

Tak słyszałeś? Naprawdę? Nie gadaj?!

Ktoś chciał uczynić cię groźniejszym niż jesteś w rzeczywistości. 

Reklama

Za dzieciaka równolegle uprawiałem dwa sporty – piłkę nożną i karate. Podobały mi się sporty walki, ale serce wręcz błagało mnie, żebym postawił wszystko na futbol.

Wyszkoliłeś się do poziomu stania się godnym noszenia jakiegoś pasa?

Skończyłem ćwiczyć na krok przed niebieskim pasem. Potem są jeszcze żółty, zielony, brązowy, a na końcu dopiero czarny, więc ktoś solidnie przeszacował moje umiejętności. Sam widzisz, że śmieję się wniebogłosy.

Kręcą cię sporty walki?

Miałem siedem lat, machałem rękoma i nogami, ale sam nie wiedziałem, czy jest w tym jakiś większy sens.

Yee Ching Wong, jeden z dalekowschodnich mistrzów karate, mawiał, że „aby opanować sztukę walki, trzeba zrozumieć jej filozofię”. Jaka jest twoja filozofia futbolu?

Reklama

Unikam zblazowania, wypalenia. Jestem po trzydziestce, a jeśli przydarzyłby mi się chociaż jeden dzień, w czasie którego nie pomyślałbym o piłce nożnej, czułbym się najgorzej na świecie. Po zakończeniu kariery chcę zostać trenerem albo agentem. Trzymać się blisko tego środowiska.

Jak dużo meczów oglądasz w telewizji w ciągu tygodnia? 

Zero.

Żartujesz?

Myślę tylko o wojnie na Ukrainie. Nie mogę skupić się na niczym innym. Nic nie wydaje mi się ważne i godne uwagi. Zachód trochę zapomina, że wciąż giną ludzie, giną dzieci, giną rodziny, giną żołnierze. W imię interesów jakiegoś szaleńca wyżynany jest cały naród. Nie mam czasu na oglądanie piłki nożnej, bo ciągle czytam wiadomości o wydarzeniach w ojczyźnie. Spójrz, zginęło dwadzieścia kolejnych osób…

Na początku wojny wygłosiłeś emocjonalne przemówienie: „Kiedy to wszystko się skończy? Dlaczego to wszystko się dzieje? Wołodymyr Zełenski stawia proste pytanie: dlaczego ty to robisz? Nie ma żadnej odpowiedzi. Cały świat czeka. A on, Władimir Putin, cieszy się z widoku krwi na ulicach. Wiele chciałbym powiedzieć. Niech Putin spierdala z naszego kraju”.

Niemała część mojej rodziny wciąż przebywa w rejonach położonych dwieście kilometrów od strefy wojny. Blisko, bardzo blisko, ale mieszkają tam od piętnastu lat, nie zamierzali zostawić całego dobytku za sobą.

Taka decyzja wiąże się z codziennym strachem o ich życie. 

Na początku wojny spałem po cztery godziny dziennie, trawił mnie ciągły stres, bo zadzwoniła żona i powiedziała, że stolica pogrąża się w panice i odgłosach wyjących syren. Musiała zabrać dzieci, uciekać przez Użhorod i granicę ze Słowacją. Do Polski przyjechała też moja siostra z roczną córeczką, ale wróciła, nie robiąc sobie wiele z rakiet i śmierci. Wielka odwaga, ale też patriotyczne przekonanie, że Ukraina to nasza ziemia. Wojna to najgorszy wymysł ludzkości, senny koszmar w rzeczywistości. Spytaj mnie o coś piłkarskiego.

Oglądałeś jakiś mecz Ekstraklasy przed transferem do Cracovii?

Będę szczery – nie oglądałem.

Czyli już wiem, dlaczego zgodziłeś się na przenosiny do tej ligi.

Miałem kontuzję, nie grałem w piłkę przez ponad pół roku.

Toczyłeś konflikt z Roberto De Zerbim, trenerem Szachtara Donieck, który nie wpisał cię w swój pomysł na drużynę?

Nie toczyłem z nim konfliktu, ale nie podlega wątpliwościom, że De Zerbi miał do mnie problem i próbował go zaognić.

Mały Guardiola. Kim jest Roberto de Zerbi?

Co masz na myśli?

Wyglądał, jakby chciałby mi coś powiedzieć, coś wygarnąć, coś z siebie wyrzucić, ale nie byłem agresywny, nie nastawiałem reszty grupy przeciwko niemu, więc tolerowaliśmy się, choć oczywiste było dla mnie, że nie widzi mnie w składzie.

Czułeś się gorszy niż inni skrzydłowi? Przegrywałeś rywalizację z młodszym Manorem Solomonem. 

I z Mychajło Mudrykiem, który wcześniej nie grał, ale Roberto De Zerbi wparował do klubu, wskazał na niego i powiedział: „Dostaniesz szansę”. Czy teraz powinienem powiedzieć ci, że jestem lepszy od Solomona i Mudryka? Wyobrażasz sobie, że wypowiadam słowa: „Wiesz, przewyższałem ich o stokroć!”?

Wyobrażam sobie.

Mam w sobie dużo pokory. Szanuję każdego. Jeśli byłbym trenerem, ktoś nie lubiłby mnie, a ja nie lubiłbym tego kogoś, zorganizowałabym spotkanie twarzą w twarz i przekazałbym mu: „Nie podobasz mi się, nie masz u mnie miejsca, lepiej zmień klub”. De Zerbi – pokrętnie, bo pokrętnie – zrobił coś podobnego i dlatego właśnie wylądowałem w Cracovii. Nie obchodziły mnie pieniądze. Zarabiam dziesięć razy mniej niż w Szachtarze.

Jewhen Konoplanka

Wychodzisz na murawę w Ekstraklasie. Przeżywasz szok poznawczy?

Jest trochę inaczej niż w Sevilli czy Schalke.

Słaba liga. 

Dużo gorsza niż La Liga czy Bundesliga, ale czuję się w Polsce jak w domu, a to też ma jakieś znaczenie. Po trzech miesiącach Jacek Zieliński wziął mnie na rozmowę:

– Chcesz zostać na dłużej w Cracovii?

– Tak, czuję się, jakbym spędził w tym klubie pięć lat.

Autentycznie, nie mówię o jakości ligi, ale o fantastyczności ludzi, których spotkałem w Polsce. Podoba mi się lokalna mentalność, taka zwyczajna szczerość, bo w niektórych miejscach na świecie trochę brakowało mi takiej bezpośredniości i prawdomówności w relacjach międzyludzkich.

Któryś kolega z drużyny może zrobić porządną międzynarodową karierę?

Wiesz, dlaczego uśmiecham się tak tajemniczo?

Nie bardzo. 

Nie pamiętam wszystkich nazwisk swoich kolegów z Cracovii.

Daj spokój. 

Kojarzę po ksywkach. Na obóz pojechał z nami taki młodziutki blondynek, środkowy obrońca, pewnie nie będziesz kojarzył, bo wcześniej nie grał, więc pokażę ci zdjęcie. O, mam, Oskar Wójcik.

Zakłady bukmacherskie – czytaj więcej:

Aż tak dobrze się zapowiada?

Melodia przyszłości, podoba mi się, ma potencjał. Wydaje mi się, że mam oko do talentów. Większą karierę zrobić może Otar Kakabadze, technicznie ukształtowany jest Mathias Hebo Rasmussen, nieźle wyglądają Jakub Myszor i Michał Rakoczy, choć mają trudne nazwiska do wymówienia, sam słyszysz, że się męczę, bo na co dzień rzucam do nich zdrobnieniami.

Kto był najlepszym piłkarzem, z którym przyszło ci grać?

Otwórzmy giełdę.

Ever Banega?

Miał mózg. I robił z niego użytek. Dogadywaliśmy się, bo szybko zorientował się, że jestem piekielnie szybki, wiec dogrywał mi piękne piłeczki w wolne uliczki.

Tony kreatywności, mniej rozsądku. Historia Evera Banegi

Leon Goretzka?

Spotkałem go w Schalke, zanim przypakował w Bayernie. Był o połowę mniejszy i o połowę słabszy piłkarsko.

Teraz twoja kolej. 

Klaas-Jan Huntelaar. Wiekowy i doświadczony gość, ale z takim zmysłem strzeleckim, jakiego nigdy wcześniej i nigdy później nie spotkałem. W Niemczech świetni byli jeszcze Amine Harit i Max Meyer. Uwielbiam też wspominać ten szalony mecz z Borussią Dortmund z listopada 2017 roku.

Prawdopodobnie najbardziej kultowe Revierderby z minionej dekady. 

Stary, to było szalone. Do przerwy Borussia prowadziła 0:4, a po przerwie Schalke wyrównało na 4:4. Zaliczyłem dwie asysty, łapaliśmy się wszyscy za głowę. Po wszystkim z Andrijem Jarmołenką – też fantastycznym zawodnikiem, moim wieloletnim kumplem z reprezentacji Ukrainy – cieszyliśmy się, że wzięliśmy udział w takim show, nie było mowy o jakiś konflikcie koszulkowym czy niezadowoleniu. Kręciło nas to, bo na co dzień raczej częściej narzekaliśmy, że Gelsenkirchen i Dortmund to cholernie nudne, smutne i industrialne miasta. Przychodzą ci jeszcze jakieś nazwiska do głowy?

Może profesjonalizmem zaimponował ci Grzegorz Krychowiak? Chodzą o nim legendy. 

W Sevilli miał taki moment, że próżno było szukać lepszego skupionego na obronie defensywnego pomocnika w La Lidze. Wymiatał, jeździł wślizgami, zatrzymywał najlepszych, a i z przodu nie głupiał z piłką przy nodze. Mam do niego tylko trochę żal, że sieknął gola mojemu Dnipro Dniepropetrowsk w finale Ligi Europy na Stadionie Narodowym.

Zepsuł ci najpiękniejszy moment w karierze.

Nigdy nie byłem lepszym piłkarzem niż za czasów gry dla Dnipro Dniepropetrowsk.

Zawsze krytykowałeś za to Bundesligę. 

Jeśli nie lubisz bronić, unikaj Bundesligi, bo przepadniesz i tyle po tobie będzie. A ja jestem piłkarzem, który lubi atakować. Pamiętam moje pierwsze mecze na niemieckich boiskach. Dryblowałem, wchodziłem w pojedynki, dośrodkowywałem, oddawałem strzały. Utrzymywałem się na szalonym poziomie intensywności, wnosiłem mnóstwo energii. Markus Weinzierl kiwał głową i mówił: „Jest okej”. W jednej sytuacji jednak wjechałem wślizgiem w jednego z defensorów rywali. I nagle słyszę, jak Weinzierl wstaje z ławki, klaszcze i krzyczy: „Tak, ciśnij tak dalej!”.

Czyli pewnie lepiej czułeś się u Unaia Emery’ego w Sevilli. 

Absolutnie najlepszy trener.

Taktyczny szaleniec. 

Służył mu wielki sztab ludzi. Dysponował przepotężną bazę informacji. Kiedy tylko przyjeżdżałem do naszej bazy treningowej, za każdym razem widziałem go przed tabletem albo komputerkiem. Tak śmiesznie się pochylał, cały czas się głowił, zastanawiał, analizował. Pisał coś, oglądał coś, ale gdy tylko mnie dostrzegał, jego twarz rozjaśniał uśmiech i zaraz mnie wołał: „Podejdź, podejdź”. I zaczynał się wykład o takich niuansach i detalach w taktycznych kwestiach, że sam nie wierzyłem, iż można temu poświęcić tyle uwagi i tyle serca.

Krychowiak opowiadał o nim kiedyś tak: „Czasem mamy odprawę, minęła już godzina, trener tłumaczy, ale nagle przypomina sobie zawodnika, o którym nic nie powiedział, nie pamięta narodowości, wychodzi z pokoju do swojego biura, sprawdza w notesie, skąd pochodzi, wraca i uzupełnia wypowiedź. Detale. Wszystko musi być perfekcyjne”.

Ważny mecz z Juventusem w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Na wyjeździe przegrywamy 0:2. Biegam dziewięćdziesiąt minut. Chyba całkiem dobrze. Następnego dnia Unai Emery zaprasza mnie do swojego gabinetu. Zbeształ mnie niemiłosiernie. Prawie się rozbeczałem.

– Fatalny mecz. Nie rozumiesz, że w piłce nożnej chodzi nie tylko o ofensywę, ale przede wszystkim o defensywę. Lekceważysz szczegóły, które przekładają się na resztę zespołu, na nasze porażki.

Przyszedłem z mniejszego do większego klubu, z Ukrainy do Hiszpanii, z Dnipro do Sevilli. Wielu rzeczy doświadczałem pierwszy raz w karierze. Byłem zielony, uczyłem się, zdobywałem wiedzę, może zachowywałem się głupio, ale dlaczego on przekazywał mi te informacje w tak brutalny i agresywny sposób? Czułem się niesprawiedliwie oskarżany. Teraz jednak wiem, że Emery zawsze chciał dla mnie dobrze.

Jewhen Konoplanka

Surowy nauczyciel. 

Na treningach podbiegał do mnie, chwytał mnie za rękę i przesuwał o kilka metrów – w lewo albo w prawo, do tyłu albo do przodu. Nie patyczkował się, bywał bezwzględny, dramatycznie agresywny. Początkowo się bałem. Myślałem sobie: „Kurde, to tylko futbol, cieszmy się nim, a nie targajmy za ucho”. Emery postrzegał piłkę nożną jak doświadczony facet. Jeśli nie jesteś leniwy, nie godzisz się na bumelowanie i wegetowanie, musisz poprawiać się w najmniejszych aspektach, nie ma durnych wymówek. Uwielbiałem go za to dążenie do perfekcji.

W Dnipro prowadził cię Juande Ramos, który jest autorem słów: „Czternaście milionów? Konoplanka wart jest pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt!”.

Przyjechał po pracy w Realu Madryt czy Tottenhamie. Na pierwszym treningu stanął wyprostowany.

– Musimy wdrażać Tiki-Takę, grać jak Barcelona, bo to najnowszy i najpoważniejszy trend w światowym futbolu. 

Nie poszło. Strasznie się męczyliśmy. Juande Ramos zebrał nas na boisku.

– Okej, widziałem mecz, nie możemy wdrażać Tiki-Taki, nie możemy grać jak Barcelona. 

Zażyczył sobie, żebyśmy biegali bez piłki, narzucali wysoki pressing i błyskawicznie przechodzili z fazy obrony do fazy ataku. Pomyślałem sobie: „Naprawdę?”. Takie szybkie zmiany filozofii nie zwiastowały niczego dobrego, a jednak po jakimś czasie zaczęliśmy wygrywać mecz za meczem, znaleźliśmy receptę na zwyciężanie.

Miał rację z tymi pięćdziesięcioma czy sześćdziesięcioma milionami? 

Mam ci podać swoją cenę? Jak taki eksponat na wystawie sklepowej? No nieźle.

W portfelu mam tylko milion złotych. I tak nie byłoby mnie stać. 

Ale pewnie chciałbyś, żebym podniósł wysoko podbródek, naprężył klatkę piersiową, obniżył głos i powiedział: „Byłem wart sto milionów euro”! Nie, nie lubię takiego gadania. Mogę tylko powiedzieć, że za swoich złotych czasów byłem bardzo szybki i mogłem przedryblować każdego.

Każdego?

Dani Carvajal? Marcelo? Dani Alves? Nieważne, każdego, serio. Nie bałem się nikogo.

Czas mija, za pociągiem się nie pobiegnie. 

Wciąż się nie boję, ale kiedy miałem dwadzieścia czy dwadzieścia pięć lat mogłem kręcić nawet Sergio Ramosa

Kiedy trafiałeś do La Ligi, wydawało ci się, że za chwilę zostaniesz wielką gwiazdą światowego futbolu?

Chwilę wcześniej mogłem trafić do Atletico Madryt. Diego Simeone przekonywał, że widzi mnie w składzie. Pytał: „Kiedy przylatujesz, żeby podpisać kontrakt?”. Problem w tym, że Atletico musiało sprzedać jednego piłkarza, żeby móc mnie sprowadzić. W międzyczasie stresowałem się ósmym miesiącem ciąży mojej żony Viktorii. Zależało mi na szybkim złożeniu parafki, powrocie na Ukrainę i wzięciu jej ze sobą do Hiszpanii. Czekałem dwa tygodnie. Skontaktowałem się z agentem.

– Nie mogę dłużej czekać, znajdź inny klub.

Po dwóch godzinach zadzwonił.

– Nie ma problemu, Sevilla powinna ci odpowiadać.

Klepnęliśmy umowę.

Nie czułeś się trochę zawiedziony? 

Przychodziłem do klubu, który dominuje w Lidze Europy. Miał wtedy cztery triumfy w tych rozgrywkach. Za moich czasów dołożył kolejne trofeum, potem jeszcze kolejne. Oczywiście, jeśli na ulicy zaczepisz dziesięć osób i postawisz im pytanie „Liverpool czy Sevilla?”, dziewięć osób wybierze Liverpool, a jedna wskaże Sevillę, ale to wciąż wielki klub ze wspaniałą tradycją. Najwyższa jakość, jedna z pięciu największych marek w Hiszpanii.

Wypisałem sobie najpotężniejsze kluby, do których było ci bliżej lub dalej: Liverpool, Manchester United, Manchester City, Chelsea, Arsenal, Borussia Dortmund, Juventus, AS Roma…

Taka prawda.

Ihor Kołomojski, właściciel Dnipro, ukatrupił wizję Jewhena Konoplanki w Liverpoolu. 

Płakałem. Do Dniepropetrowska przyjechała delegacja poważnych ludzi z Liverpoolu. Jedliśmy obiad. „Deal done”, przekonywali. Mieli zapłacić tyle, ile chciał Ihor Kołomojski. Martin Skrtel napisał mi wiadomość: „Czekamy na ciebie”. Błogosławieństwo wyraził też Steven Gerrard. Chodziłem do Kołomojskiego.

– Proszę, proszę, proszę, pozwól mi odejść, spełnię swoje marzenie – błagałem.

Liverpool proponował dwadzieścia pięć milionów euro.

Dużo kasy. 

Bardzo dużo. Ihor Kołomojski okazał się nieprzebłagany. Ale nie czułem się rozczarowany wylądowaniem w Sevilli.

Potem atakowałeś Premier League: „Gdybym miał dwa i pół metra wzrostu, nie potrafił panować nad piłką, może wtedy zdecydowałbym się na tę ligę”.

Wiem, co umiem, a czego nie umiem. W Bundeslidze liczy się walka, walka i jeszcze raz walka, następnie bieganie, bieganie i jeszcze raz bieganie, a na końcu futbol. W La Lidze stawia się na piłkarzy o nadnaturalnym talencie do panowania nad piłką i wyrażania siebie poprzez kultywowanie piękna tego sportu. W Serie A króluje taktyka. W Premier League dominuje fizyczność i prędkość, ale to niezwykle różnorodna liga, jeśli trafisz do takiego Wolverhamptonu, w którym rządzą ludzie z Hiszpanii i Portugalii, nie musisz mieć dwóch i pół metrów, żeby pokopać piłkę.

Przez lata zarzucano ci, że jesteś szybki i dynamiczny, ale nie wyróżniasz się technicznie. 

Nie odstawałem technicznie od hiszpańskich piłkarzy.

Do czego zmierzasz?

Agent musi mądrze określić profil piłkarski swojego klienta. I umieścić go w klubie, którego styl gry będzie odpowiadał umiejętnościom i predyspozycjom przykładowego Jewhena Konoplanki. Kiedy dwukrotnie tłukliśmy się w Lidze Mistrzów, moja Sevilla była dużo lepszym zespołem od Juventusu pod względem czysto piłkarskim. Włosi stawiali na catenaccio – szczelną defensywę i przeszkadzanie w kreacji. I wygrywali. Ale nie każdy zawodnik pasuje do takiego stylu gry. Gdybym otrzymał ofertę, pewnie nie oparłbym się magii nazwy Juventusu, ale czy odnalazłbym się w tym systemie? Nie sądzę.

Pytałeś o Leona Goretzkę. W Bayernie potrafi być wyśmienity, a w takiej La Lidze miałby problemy, bo rusza się jak RoboCop, co w jednych rozgrywkach czyni z niego kozaka, a w innych odbiera lwią część talentu. Jeśli menadżer ma w swojej stajni pięćdziesięciu gości skupionych na ofensywie i pięćdziesięciu facetów skoncentrowanych na defensywie, niech pierwszą pięćdziesiątkę wyśle do Hiszpanii, Portugalii i Holandii, a drugą pięćdziesiątkę do Włoch czy Niemiec.

Jewhen Konoplanka

Czyli Schalke nie było dobrym wyborem?

Nie było najgorszym, ale zaszło coś niedobrego między moim agentem a trenerem. Zagrałem bardzo dobry mecz przeciwko Bayernowi Monachium, po którym podszedł do mnie Markus Weinzierl i zarządził: „Przenoszę cię na prawą flankę”. Nigdy wcześniej nie grałem jako prawoskrzydłowy. Od następnego spotkania byłem już zmiennikiem, a chwilę wcześniej zapłacili za mnie dwanaście milionów. Mogę się tylko domyślać, co tam się stało…

Weinzierla nazwałeś później „tchórzem”.

Nie mieliśmy konfliktu, ale ten człowiek kompletnie nie radził sobie z prowadzeniem drużyny, nie potrafił kontrolować zespołu. Dziesięciu piłkarzy w Schalke ciągle chodziło po klubie i narzekało: „Skąd on się urwał? Prowadzi okropne treningi. Nie powinien nic mówić”. Nie tylko ja złorzeczyłem. Reszta milczała, bo wychodziła w pierwszym składzie. Wylądowaliśmy na gównianej pozycji w tabeli. Weinzierl zaprosił mnie na rozmowę:

– Kono, przepraszam cię za ten sezon. Nie dostałeś zbyt wielu szans, wolałbym, żebyś zmienił klub…

Przerwałem mu.

– Jesteś pewien, że to ja powinienem opuścić klub, a nie ty?

Problem nie leżał we mnie. Nie leżał w jednym zawodniku z ławki rezerwowych. Cała szatnia dudniła od krytycznych głosów: „Co my, kurwa, robimy? Wszystko w dupę!”. Przygnębiało nas, że nie prezentujemy się na miarę Schalke. Tymczasem nikt ze sztabu Markusa Weinzierla nie robił z tego dramatu, bo ci ludzie najzwyczajniej w świecie nie mieli pojęcia, co się dzieje i co można zrobić, żeby sytuacja się poprawiła. Chwilę później władze zatrudniły Domenico Tedesco, który na starcie poprosił mnie, żebym został w Schalke i obiecał mi, że dostanę jeszcze jedną szansę podbicia Bundesligi. Nie zmarnowałem tej okazji. Strzeliłem gola Borussii Dortmund w derbach. Zdobyliśmy wicemistrzostwo. Zaliczyłem jakieś dziesięć wpisów do statystyk.

Dlaczego jednak nigdy nie zostałeś gwiazdą La Ligi i Bundesligi?

W pełni wyszedł mi tylko jeden sezon w piłce międzynarodowej – pierwsza kampania w Sevilli. Wystąpiłem w pięćdziesięciu meczach, całkiem dużo, nie? Strzelałem w La Lidze, strzelałem w Lidze Mistrzów, wygraliśmy Ligę Europy. Wszyscy mówili: „Kono jest najlepszy”. Szkoda, że później nikt nie wyjaśnił mi, że Niemcy to nie kraj dla mnie. Gdyby mądrzejsi ludzie doradzili mi pozostanie w Hiszpanii, która odpowiada mojemu myśleniu o piłce nożnej i wyobrażeniu o narodowej mentalności, moja kariera potoczyłaby się inaczej, bo potencjał miałem olbrzymi.

Co cię wyróżniało?

Byłem dotknięty palcem bożym. Nieprzyzwoicie szybki, obdarzony kapitalnym strzałem, bardzo techniczny. Wciąż to mam.

Prawie uwierzyłem.

Podczas wakacji nie trenowałem zbyt intensywnie. Cieszyłem się odpoczynkiem i czasem z rodziną. Przyjechałem do ośrodka treningowego Cracovii. W pierwszy dzień zarządzono sprinty na trzydzieści metrów. Zająłem drugi miejsce w drużynie. A użyłem zaledwie siedemdziesięciu procent swoich sił, bo obawiałem się ewentualnej niepożądanej kontuzji.

(Do rozmowy włącza się Viktoria, żona Jewhena Konoplanka: – Tajemnicą sukcesu mojego męża jest praca, praca i jeszcze raz praca!)

Nie jestem jak Cristiano Ronaldo. Nie śpię na siłowni. Kiedy przenoszę sztangi i żelastwa, nie poznaję swojego ciała, czuję się jak więzień tych wszystkich mikro-skurczy, jakoś tak obco. Trenuję więc tyle i trzeba, a na boisku zawsze jestem najlepszy, bo Stwórca dał mi boskie umiejętności.

Nie brzmi to przesadnie dydaktycznie. 

Mój przyrodni brat też był uzdolniony, ale nie osiągnął sukcesu, bo lubił długo spać. Kiedy ja trenowałem, on smacznie chrapał.

Sam opowiadałeś kiedyś, że spędzasz w łóżku średnio dziesięć godzin dziennie. Milionerzy ze Stanów Zjednoczonych popukaliby się w czoła. 

Mój brat był leniwy. Ja nie jestem leniwy.

(Kolejne dwa grosze dorzuca Viktoria, żona Jewhena Konoplanka: – Dużo się uśmiechasz i jesteś pozytywny!)

Zobacz, wystarczy dużo się uśmiechać i być pozytywnym, a na pewno osiągniesz sukces!

Będziesz gwiazdą Ekstraklasy w przyszłym sezonie?

Zrobię, co w mojej mocy, tyle, na ile pozwoli mi ciało. Jak nazywa się ta liga?

Ekstraklasa. 

Ładna nazwa. Wciąż jestem głodny.

Marzysz o powrocie do reprezentacji Ukrainy?

Marzenie o powrocie do reprezentacji Ukrainy było jednym z głównych powodów przejścia do Cracovii. Jeśli wrócę do formy, dostanę powołanie. Pewnie nie strzelę dziesięciu goli i nie zaliczę dziesięciu asyst, ale nie przywiązuję się do statystyk i nikt, kto dwa razy kopnął prosto piłkę nie powinien tego robić. Przecież nie jest tak, że nagle stanę się gównianym piłkarzem, bo nie zdobędę jednej czy drugiej bramki. Widziałem wielu katastrofalnych zawodników, którzy ładowali gola za golem, a poza tym nie mieli nic, byli kołkami, drewnami, patałachami. Mnie zawsze fascynował futbol spod znaku Ronaldinho. Piękne przyjęcie. Drybling. Sztuczka techniczna. Uśmiech. I gdzieś obok trafienie. Będę próbował wdrożyć coś takiego w Polsce. Jeśli komuś nie będzie się podobać, mogę opuścić Cracovię, nie ma problemu! Ale, uwierz mi, jeszcze nigdy nie usłyszałem: „Kono, nie nadajesz się”.

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK

Czytaj więcej o Cracovii:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło Extra

Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby
Ekstraklasa

Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]

31
Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]
Ekstraklasa

Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie

Szymon Janczyk
19
Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie

Komentarze

39 komentarzy

Loading...