Reklama

Polak trafił pod skrzydła legendy. Gregg Popovich zaopiekuje się Jeremym Sochanem

Hubert Nowicki

Autor:Hubert Nowicki

24 czerwca 2022, 19:03 • 8 min czytania 16 komentarzy

Kto jeszcze rok temu pomyślałby, że znów będziemy mieć Polaka w NBA? Kto wpadłby na pomysł, że taki zawodnik będzie wybrany w pierwszej dziesiątce draftu?! Teraz taki scenariusz się sprawdził. Nie dość, że Jeremy Sochan wkracza do NBA z wielkimi nadziejami, to jeszcze trafia do ekipy Gregga Popovicha, czyli najbardziej uporządkowanej organizacji w całej lidze. 

Polak trafił pod skrzydła legendy. Gregg Popovich zaopiekuje się Jeremym Sochanem

Legenda u steru

Mówisz San Antonio Spurs, myślisz Gregg Popovich. Trzeba naprawdę długo śledzić NBA, by pamiętać ten klub bez niego. Najbardziej popularny i wyrazisty szkoleniowiec w lidze prowadzi zespół z San Antonio od 1996 roku, a pracę w klubie zaczynał jeszcze kilka lat wcześniej. Jest ikoną NBA i kimś, z kim chciałby pracować absolutnie każdy koszykarz w lidze, a zwłaszcza taki, który stawia w niej pierwsze kroki. Popovich niejednokrotnie udowadniał, że z każdego zawodnika jest w stanie wydobyć maksimum jego możliwości.

Jednym z najlepszych sposobów na zrozumienie jego potęgi i pozycji w dzisiejszej koszykówce jest spojrzenie na wszystkich innych trenerów. Ponad połowa z nich na wcześniejszym etapie swojej kariery pracowała razem z Popovichem lub grała w prowadzonych przez niego Spurs. Tym samym wśród trenerów w NBA powstało istne drzewo genealogiczne, które łączy ich ze szkoleniowcem z San Antonio. Gdyby powstała uczelnia dla trenerów NBA, Popovichowi nie wystarczyłoby nadać tytułu profesora. On byłby dziekanem albo rektorem takiej placówki.

Kilka miesięcy temu pobił on zresztą jeden a najtrudniejszych do pobicia rekordów w NBA – jako trener wygrał w niej najwięcej meczów. Po zakończonym niedawno sezonie jego licznik stanął na 1344 wygranych spotkaniach. Oczywiście siłą rzeczy ma też najwięcej zwycięstw z jedną organizacją. To najdobitniej obrazuje skalę jego geniuszu. 73-latek nie tylko pracuje bardzo długo w jednym miejscu, ale też regularnie wygrywa. Te czynniki plasują go w absolutnej czołówce największych trenerów w historii koszykówki.

Reklama

Oprócz napisania swojej legendy w NBA, Popovich dołożył też swój wkład w historię amerykańskiej reprezentacji. Prowadzi ją od 2016 roku. Co prawda mistrzostwa świata w 2019 roku w wykonaniu Amerykanów były bardzo nieudane, bo pojechali na nie trzecim garniturem i ostatecznie zajęli siódme miejsce po wygraniu ostatniego meczu z Polską, ale jednak dwa lata później zdobyli olimpijskie złoto. Poprowadził ich do tego oczywiście Popovich. Jego status w koszykówce najlepiej widać właśnie przy współpracy z wielkimi gwiazdami. Nawet jeśli obecnie brakuje ich w San Antonio, to da się bez problemu dostrzec z jak ogromnym szacunkiem podchodzą do niego najlepsi zawodnicy drużyn przeciwnych oraz jego podopieczni w reprezentacji narodowej.

Trenera Spurs kochają absolutnie wszyscy. Jest perfekcjonistą, któremu w trakcie meczów wielokrotnie puszczały nerwy, ponieważ wymagał lepszego zachowania się od swoich podopiecznych. Tym zyskuje jednak w oczach samych zawodników, bo sprawia, że nieustannie się oni rozwijają. Jednocześnie jest dobrym duchem szatni, który ma świetne relacje ze swoimi podopiecznymi i żyje z nimi w jak najlepszych stosunkach. Kibice uwielbiają go oczywiście za wygrywanie kolejnych meczów i zapewnianie trofeów. Z kolei media nie mają z nim łatwo, ale jednocześnie wiedzą, że Popovich zawsze powie przed kamerami coś interesującego.

Wzbudza bezgraniczne zaufanie

Jego relacje z zawodnikami najlepiej uświadamiają wspomnienia największych gwiazd jakie prowadził oraz jego własne komentarze. Szczególną więź zbudował sobie z liderami zespołu, z którym czterokrotnie zdobywał mistrzostwo NBA. Całkiem niedawno Popovich został spytany, co stoi za regularnymi sukcesami jego organizacji na przestrzeni lat. – Klucz do sukcesu? Wybranie Tima Duncana w drafcie – odparł krótko i zwięźle trener. To właśnie legendarny center, który zaczynał karierę w NBA na pozycji silnego skrzydłowego, był liderem tamtych Spurs.

Będzie wściekły, że o nim tutaj mówię. Sorry Pop… Trenerze, pojawiłeś się zaraz po tym, jak zostałem wybrany w drafcie. Przyleciałeś na moją wyspę [Duncan pochodzi z Wysp Dziewiczych – przyp. red.], usiadłeś z moimi przyjaciółmi, moją rodziną, rozmawiałeś z moim tatą. Myślałem wtedy, że to normalne. Ale tak nie było. Jesteś wyjątkową osobą. Dziękuję, że nauczyłeś mnie tyle o koszykówce, ale także za nauczenie mnie, że to nie koszykówka jest najważniejsza. Trzeba wiedzieć co dzieje się na świecie i dbać o swoją rodzinę. Po prostu dziękuję ci za wszystko – powiedział Duncan w momencie dołączania do Galerii Sław. Te słowa mówią w zasadzie wszystko.

Reklama

Popovich stworzył nie tylko wybitną drużynę sportową, ale wpływał też na życie swoich zawodników. Dbał, by byli dobrymi ludźmi. Wymagał od nich na parkiecie, ale też poza nim. Potrafił zamęczać ich treningami, a jego aura sprawiała, że jego podopieczni poszliby za nim w ogień.

Tony Parker opowiadał z kolei o swoich początkach w drużynie i o tym jak bardzo wymagającym trenerem był Popovich. Nie znał limitów, zmuszał go do największego wysiłku. Wielokrotnie prowokował go przy całej drużynie, atakował słownie. Francuz po doświadczeniach z domu rodzinnego wiedział, że nie może odpowiedzieć i pójść w konfrontację. A trener właśnie tego od niego wymagał, chciał go pobudzić. Parker nie raz po treningu płakał pod prysznicem, a i tak nie ma trenerowi nic do zarzucenia. Powtarza, że zawsze można było z nim o wszystkim porozmawiać, że zawsze był otwarty do dialogu. Potrafił utrzymywać idealne relacje ze swoimi zawodnikami.

Pasmo sukcesów

To pozwoliło mu wygrywać ze swoimi podopiecznymi kolejne trofea. Zaczęło się od triumfu w 1999 roku, gdy swoją dynastię zakończyli już Chicago Bulls, a w barwach teksańskiej drużyny grali Tim Duncan i David Robinson, czyli dwie jedynki draftu. Popovich potrafił wówczas dostosować swój styl gry pod dwie największe gwiazdy, czym doprowadził Spurs do pierścieni mistrzowskich. Umiejętność dotarcia do tak skrytego i zamkniętego w sobie zawodnika jak Duncan to kolejny sukces Popa.

Prawdziwą sagę w San Antonio stworzyli jednak w pierwszej dekadzie XXI wieku. To wtedy w drużynie grali już też Manu Ginobili i wspomniany Parker. Ekipa zdobywała wtedy mistrzostwa w 2003, 2005 i 2007 roku. Ani razu nie potrafiła powtórzyć swojego sukcesu rok po roku, ale nie przeszkadza to uważać jej za jedną z najlepszych drużyn tamtych czasów. Jedną z kluczowych decyzji Popovicha w tamtym okresie było posadzenie na ławce Ginobilego, który był zawodnikiem ocierającym się o poziom All-Star. Argentyńczyk zgodził się jednak na pomysł trenera, by mecze zaczynać z poziomu ławki rezerwowych.

To jednak nie koniec jego sukcesów, bo w 2014 po raz kolejny poprowadził swój zespół do tytułu, po raz kolejny z tymi samymi liderami. Tym razem Duncan, Ginobili i Parker triumfowali w towarzystwie młodej gwiazdy – Kawhi’a Leonarda. Wspólna nić porozumienia z tym zawodnikiem to także nie lada sukces. Co prawda jest to jeden z nielicznych byłych podopiecznych Popovicha, z którym niekoniecznie ma on udaną relację, ale w czasach jego prowadzenia doprowadził go do gwiazdorskiego poziomu. Poza tym wybitny defensor, jakim był Leonard, stał się też wtedy bezwzględnym strzelcem. To w dużej mierze zasługa jednego z asystentów Popovicha – Chipa Engellanda. Uchodzi on za jednego z najlepszych specjalistów w tej branży w całej lidze.

W ostatnich latach Spurs przechodzą przebudowę. Świadczy o tym chociażby wysoki numer w tegorocznym drafcie. Jeremy Sochan został przecież wybrany z 9., co czyni go najwyżej wybranym graczem organizacji od 1997 roku i Tima Duncana. To najlepiej pokazuje, że drużyna z San Antonio po prostu nie miała wysokich numerów w drafcie, ponieważ bardzo dobrze radziła sobie w kolejnych sezonach.

Małym sukcesem Popovicha jest jednak wprowadzanie kolejnych młodych zawodników na wyższy poziom. Dejounte Murray w poprzednim sezonie zagrał w All-Star Game. Mimo że zrobił to poprzez kontuzje innych zawodników, to jednak grając w San Antonio i tak bardzo trudno jest się dostać do Meczu Gwiazd. Z pomocą Popovicha na igrzyska olimpijskie w Tokio załapał się z kolei Keldon Johnson. Drużyna nie gra najnowocześniejszej koszykówki, ale jest wierna wizji swojego szkoleniowca. Sochan może na tym tylko zyskać, bo w pierwszych latach w NBA przyjdzie mu pracować z jednym z najwybitniejszych fachowców w lidze.

Idealne warunki do pracy

Wydaje się więc, że Polak pod kątem kultury organizacji nie mógł trafić lepiej. Jeżeli którykolwiek z klubów NBA ma wyróżniać się porządkiem, stabilizacją i harmonią, to w pierwszej kolejności każdy kibic pomyśli właśnie o San Antonio. Nie dochodzi tam do żadnych zmian na miejscu szkoleniowca, każdy podporządkowuje się Popovichowi, a zawodnicy pod jego wodzą rozkwitają i dążą do wielkich karier. Wiadomo już, że 73-latek jest u schyłku swojej trenerskiej kariery, ale choćby Sochan miał grać pod jego wodzą tylko przez rok, to i tak bardzo wiele się nauczy, w dodatku na tak ważnym etapie swojej przygody z NBA.

Nie tylko pozycja szkoleniowca jest jednak ustabilizowana. Aura Popovicha przenosi się na całą organizację. Nie dochodzi w niej do żadnych zgrzytów, brakuje kłótni między zawodnikami lub konfliktów w gabinetach. Każdy sobie ufa i wie, czym ma się zająć. W Teksasie na pewno nikt nie zmarnuje potencjału Sochana, skoro już zdecydowano się na niego z tak wysokim numerem.

Reprezentantowi Polski pasuje nawet sama lokalizacja. Jego uczelnia Baylor znajduje się w tym samym stanie, a Sochan przyznawał w rozmowie z Canal+ Sport, że bardzo go to cieszy i czuje się związany z tym rejonem. San Antonio nie jest także miastem pokus, które mogłyby go rozproszyć na początku jego kariery. Nowy Jork czy Los Angeles bywają dla młodych zawodników niebezpieczne, a miasta z Teksasu zdecydowanie pozostają w ich tle pod kątem proponowanych atrakcji.

Sochan dopiero co odszedł więc z ligi akademickiej, ale teraz trafia na prawdziwy uniwersytet koszykówki. Wiedza, którą nabędzie, może okazać się bezcenna na dalszym etapie jego kariery. Śmiało można stwierdzić, że pod tym względem nie mógł trafić lepiej.

Czytaj więcej o Jeremym Sochanie:

Fot. Newspix

Jeśli ma do wyboru jeden z dwóch meczów do obejrzenia, to zawsze wybierze ten z Premier League. Jeśli oba są z Premier League, to pewnie obejrzy dwa jednocześnie. Do tego pasjonat NBA i F1.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

16 komentarzy

Loading...