Szymon Szydełko nie utrzymał Górnika Polkowice w 1. lidze, ale liczy na to, że za rok wróci na zaplecze Ekstraklasy. Nam opowiedział o swoich inspiracjach, lekcjach, jakie wyniósł z trudnych zadań, których się inspirował i o tym, jak z jego punktu widzenia wygląda drugi szczebel rozgrywek w Polsce.
Wiosną zaliczyliście serię sześciu meczów bez porażki, ale i tak spadacie z ligi. Jest duża gorycz?
Chciałem zrobić wszystko, żeby ten zespół się utrzymał, widziałem na to realne szanse. Te sześć meczów bez porażki to dobrze zagrane spotkania, dwa zwycięstwa i cztery remisy. Wynik mógł być lepszy, mieliśmy mecz z GKS-em Tychy, w którym zagraliśmy bardzo dobrą pierwszą połowę, prowadziliśmy i mogliśmy go zamknąć, bo mieliśmy sytuacje na 2:0. Ze Skrą Częstochowa dwukrotnie goniliśmy wynik, ale stworzyliśmy bardzo dużo okazji, tylko nasza nieskuteczność sprawiła, że nie wygraliśmy. Cieszyliśmy się, że kolejny raz jesteśmy niepokonani i gramy dobrze, ale wkradały się myśli, że może zabraknąć tych punktów, których nie dowieźliśmy. Po spotkaniu z Koroną Kielce już się trochę oswoiliśmy z myślą, że nie uda nam się utrzymać i trzeba budować zespół pod kątem nowego sezonu i chęci powrotu na ten poziom rozgrywkowy.
Czyli deklaruje pan, że zostaje pan w Górniku i będziecie walczyć o awans?
Wie pan: do sierpnia, września wszyscy mówią o grze o awans, a potem życie weryfikuje. Nie chcemy głośno o tym mówić, nie robimy napinki, że koniecznie trzeba, ale chcemy zbudować zespół, który nie będzie się męczył w lidze i przy dobrym planie taktycznym, dobrym przygotowaniu do meczu, będzie mógł powalczyć o pierwszą szóstkę.
A co się kryło za wiarą w utrzymanie Górnika, jaki miał pan na to plan?
Wiele rzeczy chcieliśmy zmienić, wprowadzić, żeby mieć pewność zdobywania punktów. Przede wszystkim to poprawa gry defensywnej, na co nie była zwracana duża uwaga w rundzie jesiennej. Wiedziałem, że jeśli zaczniemy tracić mniej bramek, a nasza gra będzie bardziej pragmatyczna niż ryzykowna, to przyniesie nam to punkty. Dobry stały fragment gry też miał być naszym atutem, tak w wielu meczach było, w jakimś stopniu zdobywaliśmy w ten sposób bramki. Rzeczą, która przemawiała za tym, że warto podnieść rękawicę, była stabilność klubu. Górnik Polkowice jest w pełni profesjonalnie zarządzany, na wysokim poziomie, nie ma tutaj kwestii, o których słyszy się w innych klubach. Nie ma zaległości, jest mocna, fajna kadra, którą dobrze znałem z drugiej ligi i wiedziałem, że w tym zespole jest spory potencjał. Jest z kim pracować, przy kilku zmianach i korektach można było uwypuklić tę jakość i zagrać o utrzymanie. Mówiąc o tym potencjale, możliwościach personalnych, trochę zweryfikowała nas liga. Nie wycofuję się z tego, że to dobry, potrafiący grać w piłkę zespół. Problem w tym, że to bardzo fizyczna liga, bardzo ciężko było przekonać ligę do swojego futbolu. Trzeba było zmienić sposób gry, żeby dostosować zespół pod to, jak się gra na zapleczu Ekstraklasy.
To był główny mankament Górnika w rundzie jesiennej. Za bardzo chcieli grać w piłkę, za mało z tego wychodziło. Nie krytykuję tych chęci, ale często kończyło się to dobrą grą i porażką.
Dokładnie tak było i to chcieliśmy zmienić. Porównuję to do kolorowania kartki przez dziecko. Ono dostaje flamastry i koloruje, ale jak za długo robi to w jednym miejscu, to kartka się przeciera i tak to właśnie wyglądało: w niektórych momentach było to przekolorowane i mecz można było spisać na straty.
Mówił pan kiedyś, że w futbolu najważniejszy jest wynik, dlatego zastanawiałem się, jak pan wpasuje się do drużyny, która była znana raczej z tego, że jest atrakcyjna dla oka, ale w tabeli już tak atrakcyjnie nie wypada.
Nie było łatwo przekonać zawodników, że czasami trzeba grać prościej i brzydziej, żeby walczyć o wynik. Próba szukania radości z futbolu, a nie wyniku, jest tu głęboko zakorzeniona. Nie ukrywam, że bardzo pomocni w tym procesie byli zawodnicy, którzy grali na tym poziomie w innych klubach i z tego co wiem już jesienią próbowali wychodzić poza schemat, ale byli w Górniku za krótko, żeby to było zauważone. Po moim przyjściu wypowiedzieli się na forum, że właśnie tego w niektórych momentach brakowało – żeby w niektórych momentach grać bardziej pod wynik. Wielu zawodników to zaakceptowało, nie ukrywam, że – jak w każdej drużynie – zostało też kilka osób, które wolały, żeby piłka sprawiała im więcej radości niż dostosowywały się do gry w tej lidze. Mimo wszystko nie chcemy zmieniać swojego planu do końca sezonu. Do ładniejszej gry będziemy mogli powrócić, gdy będziemy walczyć o awans w drugiej lidze.
Czyli nie zamierza pan rezygnować z tego DNA?
Bardzo chciałbym, żeby moje drużyny grały jak zespoły Guardioli. Tylko uważam, że jeśli nie ma się możliwości, to nie zawsze trzeba grać tak, jak się chce. Czasami trzeba się dostosować do ligi, do tego, czym się dysponuje. Jeżeli ma się dobrych piłkarzy, ale nie na tyle, żeby zdominować daną ligę, to trzeba grać tak, żeby zdobywać punkty. Mam nadzieję, że uda nam się zbudować kadrę w drugiej lidze tak, żeby grać w ataku pozycyjnym. Będziemy się starali zdominować ligę i będę chciał grać futbol, który będzie dawał radość, a nie destrukcyjny. To wszystko zależy od tego, jaki zbudujemy zespół. Wiadomo, że to, o czym mówię, wiąże się z pozyskaniem zawodników na wysokim poziomie.
Przeważnie obejmował pan drużyny, które grały o niższe cele, więc to byłaby dla pana nowość.
Na szczeblu centralnym objąłem Stal Stalową Wolę, gdy miała cztery punkty po siedmiu meczach. Hutnik Kraków — po 17. kolejce miał 13 punktów. To były sytuacje trudne, gdy zespoły próbowały czegoś innego, gry bardziej pragmatycznej. Mam nadzieję, że teraz będę mógł więcej popracować nad atakiem pozycyjnym, grą w piłkę i że to będzie sezon, który pozwoli mi odkleić łatkę trenera preferującego defensywę niż ofensywę, bo nie do końca tak jest.
Specyfika pracy z klubami, które walczą o utrzymanie, jest taka, że często trzeba dotrzeć do drużyny pod względem mentalnym i ją zmotywować. Pisałem ostatnio o Davide Nicoli, który twierdzi, że piłkarz to katalizator emocji, a od trenera zależy, czy będą one pozytywne, czy negatywne. Jak pan motywuje zespół w takich sytuacjach?
Stosujemy wiele praktyk motywacyjnych, pierwszy ruch jest taki, że trzeba zrobić wszystko, żeby zespół uwierzył w projekt. Zawodnicy muszą czuć kierunek, w którym będą podążać. Druga rzecz: nie mówiliśmy o utrzymaniu, o tym, ile trzeba zdobyć punktów. Jako cel wyznaczyliśmy serię, powtarzaliśmy, że chcemy mieć serię zwycięstw z rzędu, że jeżeli wygramy np. trzy mecze z rzędu, to da nam to utrzymanie, bo w 1. lidze bardzo trudno jest taką passę złapać. Wyznaczaliśmy sobie takie krótkoterminowe cele, które miały nas motywować i w konsekwencji dać utrzymanie. Kolejna rzecz to dostosowanie motywacji do danego meczu, do tego, czego w danym momencie potrzebuje zespół. Stosowaliśmy elementy motywacyjne na odprawach, czy na treningach w trakcie tygodnia. Bardzo cieszy mnie to, że po spadku, gdy byliśmy smutni i mieliśmy zwieszone głowy, to od trenera bramkarzy usłyszałem coś, co podniosło mnie na duchu: że szkoda, że tak się stało, ale oni czuli, że spadli już w zimę, a to, co zrobiliśmy, pozwoliło uwierzyć, że jest jeszcze nadzieja i jesteśmy w stanie odmienić los. To było optymistyczne, że robota, którą wykonaliśmy, nie poszła na marne.
Cudotwórca Davide Nicola. Jak działa najlepszy strażak we Włoszech?
Największym sukcesem tej rundy był chyba mecz ze Stomilem Olsztyn, w którym zgnietliście bezpośredniego rywala w walce o utrzymanie, wygrywając 4:0.
Byliśmy bardzo skuteczni, każdą sytuację zamienialiśmy na bramkę. Wcześniej mówiłem, że niektórzy twierdzą, że moje zespoły nie stwarzają sobie wielu sytuacji – ta runda jest tego zaprzeczeniem. W wielu meczach stwarzaliśmy sobie te okazje, tylko byliśmy nieskuteczni. Skra Częstochowa jest jedną z drużyn, które tracą mniej bramek, a my stworzyliśmy tam dużo sytuacji “stuprocentowych”, w których brakowało skuteczności i tylko dlatego nie zdobyliśmy więcej bramek. Mecz ze Stomilem to w końcu był ten mecz, w którym wszystko nam wpadało. To był pierwszy krok, taka marchewka, która pozwoliła nam wierzyć w utrzymanie. Bardzo dobry mecz zagraliśmy także z Widzewem Łódź, mieliśmy sytuacje, żeby wygrać to spotkanie. Więc jeśli chodzi o wynik, mecz ze Stomilem był najlepszy, jeśli chodzi o jakość gry to bardzo dobrze wypadliśmy z GKS-em Katowice i Widzewem Łódź.
Z kolei Szymon Kobusińki i Puszcza Niepołomice mogą wam się śnić po nocach, bo to mecz z Puszczą Niepołomice przekreślił wasze szanse na pozostanie w lidze.
Może nie do końca definitywnie, ale nasze szanse mocno spadły, bo mogliśmy gonić już tylko Zagłębie Sosnowiec, a wiemy, jaką ono ma kadrę i jakie nakłady finansowe są w ten klub pompowane. Wiedzieliśmy, że będzie bardzo, bardzo trudno. Puszcza pokazała nam, jak się gra w pierwszej lidze. Zostaliśmy zepchnięci do własnej szesnastki jak w futbolu amerykańskim, a potem ostrzelani z każdej strony autami i stałymi fragmentami gry. Mam bardzo dobry zespół, jeśli chodzi o jakość i umiejętności zawodników, ale ten zespół nie jest przystosowany do gry w tej lidze – mieliśmy za słabe warunki fizyczne, żeby się przed Puszczą obronić. Killerem okazał się Kobusińki, ale tam kilku rosłych zawodników miało swoje sytuacje, zostaliśmy zgnieceni fizycznie. Na naszą obronę dodam, że mieliśmy w pewnym stopniu pecha, bo nasz najwyższy zawodnik, Michał Bojdys, który daje dużo jakości przy stałych fragmentach gry w defensywie, akurat w tym meczu pauzował za kartki. Czyli nie dość, że Puszcza była silniejsza, to jeszcze wypadł nam najlepiej grający w powietrzu zawodnik. Nie mieliśmy jakichkolwiek atutów, żeby się przeciwstawić.
No tak – zespół Tomasza Tułacza każdy zna, a potem się okazuje, że stały fragment i walka fizyczna Puszczy daje się we znaki. Nie wy pierwsi się z tym zderzyliście.
Co z tego, że znaliśmy SFG Puszczy Niepołomice? Tak naprawdę są one bardzo powtarzalne, Puszcza nie zaskakuje ich innowacyjnością, tylko jakością. Wiedzieliśmy, gdzie się ustawić, jak działać, ale nie mogliśmy się postawić, jeśli chodzi o parametry. Czasem nawet łatwiej jest zagrać z Widzewem Łódź, Podbeskidziem Bielsko-Biała czy Koroną Kielce. Jeśli się ich dobrze rozpracuje, to można pewne elementy zablokować. Tutaj decydowała matka natura.
Jak się pan odnalazł we współpracy z doświadczonymi piłkarzami? Jest pan młodym trenerem, więc pewnie ten temat często się przewija – może być to bariera, albo przeciwnie: pomoc w kontaktach z zespołem.
Już kilkukrotnie dostawałem to pytanie. Z takimo piłkarzami pracuje się zdecydowanie łatwiej niż z piłkarzami, którzy nie zobaczyli wielkiego futbolu. Od zawodników, którzy byli wyżej, bije kultura. Wiedzą jak się zachowywać na treningu, jak prowadzić się poza klubem, jak rozmawiać ze sztabem. Potrafią wyczuć relacje z trenerem. Dużo ciężej prowadzi się piłkarza, którzy jeszcze nigdzie nie był. Nie miałem problemów, dobrze dogaduję się z doświadczonymi zawodnikami. Czy to był Michał Fidziukiewicz, czy Krzysztof Kiercz, czy Piotr Stawarczyk, czy Mateusz Piątkowski – nie mogę powiedzieć, żebym miał z nimi problem chociaż przez chwilę. Mogę o nich mówić wyłącznie pozytywnie.
Mariusz Szuszkiewicz – król strzelców i MVP 2. ligi prosto z kopalni
Ostatnio pojawiają się obrazki z Carlo Ancelottim, który w bardzo bezpośredni sposób korzysta ze wsparcia weteranów, traktuje ich jak asystentów. Pan też szuka wspólnie z nimi rozwiązań?
Może nie tak bezpośrednio, ale często przedstawiając plan na mecz, sugerujemy się zdaniem zawodników. Już podczas odprawy zadajemy im pytania, jak rozwiązaliby dany moment na boisku. Później, gdy próbujemy wprowadzić plan na mecz na treningu i zespół jest ustawiony tak, jak chcemy grać, bardzo często wymieniamy uwagi. Czasami zawodnicy mówią nam, że może dobrze byłoby czegoś spróbować, wytrącić jakiś atut przeciwnikowi. Bierzemy to pod uwagę, choć nie zawsze coś zmieniamy. Widzimy mecz na laptopie czy stopklatce, zawodnicy czują to od środka. Warto słuchać, co do nas mówią.
Jeśli chodzi o te stopklatki – jak pan pracuje z danymi i statystykami, jak wyglądają pana analizy?
Jeżeli chodzi o statystyki, to są one istotne, ale nie są dla mnie najważniejsze. Bardziej bazuję na obserwacji, na tym, co w danym momencie mogę przeczytać i zrozumieć z gry, a nie na suchych statystykach. One są narzędziem dla ogólnego zarysu drużyny, dla bukmacherów, a nie trenera. Bardzo często staram się zrozumieć, co zawodnik starał się zrobić na boisku. Ważne jest to, w jakiej fazie to robi: czy to gonienie wyniku, czy bronienie go. Wybicie piłki w aut w statystyce jest wybiciem w aut, a dla trenera, który stara się czytać grę, takie wybicie, jeśli zdarza się w 89. minucie, jest jednym z najważniejszych zagrań w meczu. Staram się wyciągać wnioski poprzez zrozumienie gry.
Mówił pan o różnicy fizycznej w 1. lidze. Jak poradził sobie z nią Antoni Kozubal?
Dla Antka to chyba największy problem, z którym będzie sobie musiał poradzić. Próbuje te rzeczy nadrabiać innymi aspektami – stara się zbierać dużo drugich piłek, ustawiać mocno pod piłkę. Nie jest to zawodnik, który unika walki fizycznej, wręcz spodziewałem się, że będzie sobie radził z nią gorzej, a radził sobie nieźle. Mimo wszystko będzie mu tego brakowało, musi nadrabiać sprytem, szybkim uciekaniem z takich sytuacji. Musi szybko zabrać piłkę, uciekać z nich jednym kontaktem. Ale myślę, że on jest w stanie poradzić sobie piłkarsko. Jest to jeden z nielicznych zawodników w tym wieku, który radzi sobie piłkarsko. Nie jest to piłkarz, który za mocno kombinuje, nie będzie brał piłki i prowadził jej przy nodze, ale bardzo szybko reaguje i podejmuje decyzje, to jego duży atut i to pozwoli mu grać na wyższym poziomie.
Kilku ciekawych zawodników, którzy przebili się nawet do Ekstraklasy, pan już prowadził. Na ich tle Antek wyróżnia się wyszkoleniem? Widać stempel jakości akademii Lecha Poznań?
Widać, widać. Zawodnicy, których prowadziłem i przebili się do Ekstraklasy, byli starsi. Wiele rzeczy mieli wypracowanych, zakorzenionych. Antek jest na początku drogi i widać, że się ciągle rozwija, z meczu na mecz wygląda coraz lepiej. To bardzo “zadaniowy” piłkarz. Powierzając mu jakieś zadanie, można mieć pewność, że je wykona. Nieprzypadkowo Lech chciał go wypożyczyć już na poziom pierwszej ligi. Potrafił się do tej ligi dostosować.
Ciężkie życie technika. Kozubal sponiewierany, bo był za dobry
A jak rozwija się pan? Czytałem, że był pan na stażu w Holandii. Skąd pan czerpie wzorce i inspiracje?
To był staż związany z kursem UEFA Pro, ale nie był to wymarzony staż, jeśli chodzi o to, gdzie chciałem pojechać. Jestem zwolennikiem piłki mocno taktycznej, ligi włoskiej. To był mój główny cel, ale jestem trenerem z Podkarpacia, nie grałem w piłkę na najwyższym poziomie, nie mam znajomości. Nie miałem siły przebicia, żeby dostać staż we Włoszech, oni są niezbyt chętni, żeby coś takiego robić. Przez kolegę Grzegorza Kurdziela udało mi się załatwić staż w Holandii i na pewno też wiele się nauczyłem, bo to inny model pracy niż preferuję.
Jakiś konkretny przykład z włoskiej piłki?
Do niedawna bardzo śledziłem Antonio Conte, szczególnie na początku. Zarówno w Juventusie, jak i w Interze podpatrywałem jego sposób gry w defensywie. W drugiej pracy trenerskiej opisywałem sposób gry Juventusu w Lidze Mistrzów za czasów Contre. Na UEFA Pro pisałem o połączeniu dwóch styli: Atalanty Gian Piero Gasperiniego i Interu Mediolan Antonio Conte. Szukałem rozwiązań, jak można je połączyć poprzez fazy przejściowe, jak zrobić tak, żeby Atalanta nie traciła tyle bramek, ile traci, a Inter strzelał więcej bramek niż strzela. Dużo spostrzeżeń, wniosków, bo to dwie skrajności, ogień i woda. Chciałbym, żeby w przyszłości ktoś mógł o mnie powiedzieć, że poprzez fazy przejściowe udało mi się połączyć te dwa style.
Ja życzę panu także więcej awansów niż spadków. Powiedziałbym, że do tych drugich można się przyzwyczaić, ale przede wszystkim nie trzeba się do nich przyzwyczajać.
(śmiech) Jak ktoś patrzy na suchy wynik, to te spadki się u mnie pojawiają, ale patrząc na moment, w którym wchodzę do zespołu – to nie są łatwe misje. Biorąc taką pracę się z tym liczę, choć wolałbym pracować w sposób bardziej komfortowy, mieć więcej spokoju. Wtedy można grać o awanse.
Z drugiej strony jedna udana misja w Hutniku Kraków jest pewnie warta kilku podjętych prób.
Na pewno są to niezapomniane chwile i po latach będę to mile wspominał, nawiązałem tam fajne znajomości.
Widząc to, jak rozwija się rynek młodych trenerów w Polsce, dopatruje się pan szansy dla siebie?
Czas najwyższy, bo młodzi trenerzy mają dużo do pokazania. Jeżeli na karuzeli będzie większy ruch, skorzysta polska piłka. A czy dopatruję się szansy? Te trudne zadania, o których rozmawiamy, nie są przypadkiem. Można być w środku tabeli trzeciej czy czwartej ligi, ale wtedy trzeba sobie powiedzieć, że pozostaniesz na tym poziomie. Żeby przebić się wyżej trzeba mieć szczęście i dostać dobry zespół, albo wziąć zespół w trudnej sytuacji, pomóc mu, zrobić wynik i zostać dostrzeżonym. Ja tego próbuję.
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Najlepsi snajperzy-weterani i młodzi napastnicy w 1. lidze
- Krzepisz: Po treningach z Milikiem inaczej oglądało się mundial [WYWIAD]
- Twierdza Głogów i rekord Leszczyńskiego. Najlepsi gospodarze w 1. lidze
- Odrodzony – Łukasz Zjawiński odżył w Nowy Sączu
- Jak dorastał Hubert Adamczyk?
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix