Reklama

Mariusz Szuszkiewicz – jak zostać królem strzelców i MVP ligi pracując w kopalni?

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

07 grudnia 2021, 13:48 • 10 min czytania 1 komentarz

Mariusz Szuszkiewicz to kapitan Górnika Polkowice i jeden z liderów tej drużyny. Do zespołu z Dolnego Śląska pasuje jak mało kto, bo sam… jest górnikiem. Dekadę temu stwierdził, że futbol nie da mu chleba i warto znaleźć pracę poza piłką. Zaczęło się od magazynu, skończyło w kopalni. Nie w administracji, a na dole, przy taśmie. Kiedy Szuszkiewicz pierwszy raz zjechał na dół, zastanawiał się, w co się wpakował. A potem zaaklimatyzował się i w pracy i w futbolu, w którym już siebie nie widział: został królem strzelców trzeciej ligi i MVP drugiej. Dziś gra na zapleczu Ekstraklasy i opowiada nam swoją historię.

Mariusz Szuszkiewicz – jak zostać królem strzelców i MVP ligi pracując w kopalni?
Podobno kiedyś był pan bramkarzem.

Nie zaczynałem na bramce, bardziej po prostu lubiłem się cofnąć, pobronić na podwórku. Zdarzyło mi się także parę razy bronić rzuty karne na turniejach.

A jak zaczęła się pańska kariera?

Mój brat grał w piłkę w Chrobrym Głogów, ojciec jest fanatykiem futbolu i zachęcał nas do tego, żeby grać. To zasługa taty, który chciał, żebyśmy cieszyli się piłką. Często chodziliśmy z nim i braćmi na podwórko, potem zaprowadził nas do klubu i tak to się zaczęło. Jeden z braci szybko skończył z piłką, drugi nadal gra w czwartej lidze, no a ja jestem w Górniku Polkowice.

Jak to wyglądało w Głogowie? Pan nigdy nie grał w Chrobrym.

Zaczynaliśmy w Szkółce Piłkarskiej Głogów. To był osobny klub, niezwiązany z Chrobrym. Szkolili tylko młodzież, dziś już nie istnieje, ale wyszkolił paru zawodników na fajnym poziomie, jak Damian Piotrowski, Mateusz Machaj czy jego brat — Bartek. To szkolenie było więc bardzo dobre.

Grał pan za to w Zagłębiu Lubin.

Zostałem wypatrzony na jednym z turniejów. Trenerzy Zagłębia zaprosili mnie na inne zawody, wypadłem tam na tyle dobrze, że zaproponowano mi przejście do akademii w Lubinie. Miałem wtedy 13-14 lat, ale zdecydowałem się na przeprowadzkę.

Reklama

Trudna decyzja czy naturalny krok?

Bardzo trudna. Dla takiego chłopaka, który nigdzie nie wyjeżdżał, zawsze był związany z domem, z Głogowem, na pewno trudna. Sam jej jednak nie podejmowałem, rozmawiałem o tym z rodzicami. Plusem było to, że odległość z Głogowa do Lubina nie jest duża. W każdej chwili mogłem wsiąść w busa, pojechać do domu, rodzice mogli mnie odwiedzić, więc to było kluczowe.

Jakie warunki oferowało wtedy Zagłębie?

Jeśli chodzi o boiska i infrastrukturę Zagłębie Lubin przewyższało okolicę, całe województwo. Nie wyglądało to tak efektownie jak teraz, gdzie jest osiem boisk, ale było gdzie trenować, były hektary terenu. Było to zadbane, przygotowane. Trenerzy także byli gotowi do pracy z młodzieżą. Myślę, że akademia sporo zawdzięcza mojemu rocznikowi (1991) i rok starszym chłopakom. Zdobyliśmy mistrzostwo Młodej Ekstraklasy i mistrzostwo Polski juniorów starszych. To pewnie wpłynęło na decyzję o rozwoju tej akademii i doprowadzenia jej do miejsca, w którym teraz jest.

Jak wyglądała wasza drużyna? Kto się wybił?

Sporo było takich, którzy pograli w Ekstraklasie czy 1. lidze. Damian Dąbrowski, dziś kapitan Pogoni Szczecin, Adrian Błąd, Paweł Oleksy, Krzysztof Danielewicz. Mieliśmy ciekawą drużynę. Zaczynaliśmy u trenera Jacka Stańczyka, on nas po kolei sprowadzał. Później przejął nas Adam Buczek. Przez chwilę trenował z nami nawet Piotr Zieliński, tuż przed transferem do Włoch. Wzięli go jako wyróżniającego się chłopaka z młodszych roczników. Trenował z nami, zagrał parę meczów w Młodej Ekstraklasie.

PIOTR ZIELIŃSKI – ORZEŁ Z ZĄBKOWIC

Robił was jak chciał?

Aż tak to nie! Piotr był za słaby fizycznie na tamten czas, żeby sobie na to pozwalać. Ale na pewno widać było, że umiejętności ma takie, żeby stać się topowym zawodnikiem.

Reklama
Wielu z zawodników, o których pan mówi, rozjechało się po Polsce. Pan też postawił na rozwój w innym klubie.

Po prostu Zagłębie w tamtych czasach nie stawiało tak mocno na chłopaków z własnej akademii. To raczej pojedyncze przypadki, przeważnie chodziło o osoby związane z Lubinem. Od nas przebili się tylko Arkadiusz Woźniak i Adrian Błąd. Reszta musiała szukać szczęścia gdzie indziej. Mnie wypożyczono na rok do drugoligowych Czarnych Żagań. Potem była fuzja Zagłębia z Górnikiem Polkowice i większość chłopaków, która wróciła z wypożyczeń, poszła do drugoligowego Górnika.

Raczej nie wyróżniał się pan liczbą strzelanych bramek.

Dlatego musiałem odejść, w końcu byłem napastnikiem. Zdarzało mi się też grać na boku obrony, taki pomysł na mnie miał Adam Buczek, ale on szybko objął pierwszy zespół i na tym się skończyło.

ADAM BUCZEK: DOBRA RUNDA JUNIORA W 3. LIDZE TO ZNAK, ŻE MA POTENCJAŁ

Praktycznie po roku gry w Polkowicach Górnik wycofał się z drugiej ligi. Pan powiedział, że przestał być profesjonalnym zawodnikiem.

Taką podjąłem decyzję, rzuciłem piłkę na poziomie profesjonalnym. Chciałem założyć rodzinę, miałem zadrę w sobie i nie chciałem szukać na siłę klubów, jeździć po Polsce, żeby utrzymać się na szczeblu centralnym. Zostałem w Polkowicach, w okręgówce.

Z czego wynikała ta zadra?

Powiedzmy, że miałem żale do trenerów. Miałem po drodze kilka kontuzji, mało grałem, uważałem, że stać mnie było na więcej. Młody chłopak już tak ma, że kiedy nie idzie, ma poczucie, że to nie jego wina. Ale to była moja decyzja, nikt mi nie podpowiadał.

Spodziewał się pan, że skończy się to nie tylko powrotem na szczebel centralny, ale i na zaplecze Ekstraklasy?

W ogóle o tym nie myślałem, nie zakładałem nawet, że wrócę do drugiej ligi. Wiedziałem tylko, że Górnik Polkowice to nie będzie klub, który będzie sobie grał w okręgówce. Plan był taki, żeby powoli robić kolejne awanse, dojść wyżej, do trzeciej ligi. Później, kiedy już przyszła ta trzecia liga, zobaczyliśmy, że mamy kadrę na kolejny awans. Klub był za tym i udało nam się pójść za ciosem.

Jak przez te lata zmieniał się Górnik?

Stopniowo. Po wycofaniu do okręgówki graliśmy samymi chłopakami z Polkowic, ja byłem jedynym zawodnikiem spoza miasta, bo mieszkam w Lubinie. Do trzeciej ligi byli to sami chłopcy stąd, nikogo z zewnątrz. W trzeciej lidze była już potrzeba sięgnięcia po zawodników z okolicy, przeważnie takich z przeszłością w Zagłębiu czy Chrobrym Głogów, więc mających fajną jakość i umiejętności. To funkcjonuje do teraz: gramy swoimi z mieszanką przyjezdnych, ale nie są oni ściągani hurtowo.

Zagłębie Lubin mistrz Młodej Ekstraklasy
W okręgówce dało się utrzymać z samej piłki?

Model budowania drużyny był taki, żeby pieniędzy na klub w ogóle nie było. Nie wiem czemu, ale uznano, że nie opłaca się tego ciągnąć. Kilka osób z Polkowic, które grały w drugiej lidze i miały ważną umowę, zostało w klubie. Byłem to ja i powiedzmy trzy kolejne osoby. Dogadywaliśmy się z prezesem w sprawach finansowych, ale to nie były duże pieniądze. Najwyższa umowa to było chyba 1000 zł.

Szliście w górę, a panu w końcu zaczęły się pojawiać liczby. W trzeciej lidze strzelał pan ok. 10 bramek na sezon, aż w końcu pojawiło się ich 27, co dało tytuł króla strzelców. Skąd wziął się taki wystrzał?

Nigdy nie byłem pazerny na bramki, lubiłem podawać kolegom. Wtedy grałem już w środku pomocy. A wystrzał to już oczekiwania trenera Enkeleida Dobiego. Kiedy do nas przyszedł, wprowadził dużo ciekawych pomysłów dotyczących gry do przodu. Oczekiwał ode mnie nie tylko podań, ale i strzelania, więc nie zawsze szukałem kolegów. Miałem też wokół siebie chłopaków, którzy potrafili wykreować sporo okazji.

Gdy zaczął się pana najlepszy czas w karierze, pracował pan już w kopalni. To w żaden sposób ze sobą nie kolidowało?

Pracę podjąłem już wtedy, gdy grałem w okręgówce, więc nie był to dla mnie początek pracy fizycznej. Na pewno była jednak różnica między pracą na magazynie a pracą w kopalni. Pierwszy miesiąc był dla mnie dużym szokiem. Zjeżdżałem na dół i dziwiłem się sam sobie, gdzie ja poszedłem. Ale minął miesiąc, zaaklimatyzowałem się i przestałem odczuwać tę różnicę. W klubie także wszystko rozumieli.

Na czym polegała pańska praca?

Pracowałem na oddziale taśmowym, który zajmował się konserwacją i obsługą urządzeń. Przesył urobku z dołu do góry. W trzeciej lidze, gdy robiliśmy awans, pracowałem na cztery zmiany. Raz w miesiącu miałem tydzień bez treningów, bo pracowałem na drugiej zmianie. Bywało też tak, że wracałem do domu o szóstej czy siódmej, a mecz graliśmy o godz. 11, więc nie było to zbyt fajne. Udało mi się ułożyć wszystko tak, żeby nie cierpiał na tym klub ani rodzina. Wiadomo, że brakowało czasu, ale małżonka i dzieci to rozumiały.

Jak podchodzili do tego koledzy z szatni?

Z szacunkiem. Nie ma z czego się śmiać, kiedy ktoś pracuje i gra. Byłem jednym z najstarszych zawodników w drużynie, więc nie pozwalali sobie też na komentarze.

Bali się podskoczyć, bo miał pan argument: zabiorę was na dół, to zobaczycie co to praca.

Zawsze im powtarzałem, że prędzej czy później ich też to czeka. Paru z nich po karierze będzie przecież czekała praca poza piłką.

Powiedział pan też, że prędzej rzuci granie w piłkę niż pracę w kopalni, a jednak po awansie do 1. ligi została piłka.

Nie do końca, bo pracę zawiesiłem na rok, a nie porzuciłem. Musiałem jednak podjąć taką decyzję, bo mój rozkład dnia nie pozwalał na pracę, wyjazdy były coraz dalsze. Mnie także zaczęło to przeszkadzać, bo gdy jechaliśmy na drugi koniec Polski, mijał mi na tym cały weekend, a w poniedziałek trzeba było iść na szóstą do roboty. Chciałem dać sobie szansę, mieć czystą głowę, mieć też czas dla rodziny.

Mariusz Szuszkiewicz i piłkarze Górnika w 3. lidze
Inna sprawa, że gra w piłkę coraz lepiej panu wychodziła, bo koledzy z boiska wybrali pana MVP sezonu 2. ligi w poprzednich rozgrywkach.

Duże wyróżnienie. Nie chciałem porzucać futbolu tak łatwo, bo zaczęło to wychodzić — i mnie i drużynie. Pojawiły się sukcesy, awans, ciężko było lekką ręką zostawić to wszystko i zakończyć karierę.

Enkeleid Dobi i Janusz Niedźwiedź to fundamenty sukcesu Górnika?

Trener Dobi miał duży wpływ na rozwój tego klubu. Trener Niedźwiedź przyszedł do nas dlatego, że klub szukał kogoś z podobną wizją. Graliśmy ofensywnie w trzeciej i drugiej lidze, więc nie chcieliśmy się teraz bronić. Z Januszem Niedźwiedziem trafili idealnie, bo nasza drużyna wolała wywierać presję na rywala, atakować. Dwa świetne ruchy trenerskie. Bez tych trenerów nie byłoby pierwszej ligi. Wszyscy nas chwalili za czasów Enkeleida Dobiego, trener Niedźwiedź to jeszcze ulepszył.

JANUSZ NIEDŹWIEDŹ O SWOJEJ KARIERZE I STYLU [WYWIAD]

A jak wy zareagowaliście na taki przeskok? Spora część z was grała jeszcze w trzeciej lidze, teraz jest dwa poziomy wyżej.

Sporo jest takich piłkarzy, ale nie mamy się czego wstydzić, jeśli chodzi o umiejętności. Naszym największym problemem jest wynik końcowy. Indywidualnie nie odstajemy, tu chodzi o inne rzeczy. Brakuje zwycięstw.

Pan czuje, że jest ciężej? Liczby nadal są, choć jest ich mniej.

Pierwsza liga jest bardziej wyrachowana niż druga. Większość drużyn nastawia się na bardzo dobrą obronę, kontrataki. W drugiej lidze jest więcej otwartej gry, trochę mnie to zdziwiło. My nie jesteśmy drużyną, która nie gra do przodu i broni własnej bramki, dlatego mamy w tej lidze problem.

Jak pan się czuje w Polkowicach? Za moment to będzie dekada w jednym klubie.

Bardzo dobrze. Wszystkich znam, wszyscy mnie znają, dużo sobie zawdzięczamy, idealna relacja klub-zawodnik. To w ogóle bardzo rodzinne miejsce, wielu z nas gra tutaj po kilka czy kilkanaście lat. Niektórzy z moich kolegów z szatni to także moi przyjaciele poza boiskiem. Górnik nie jest wielkim klubem, to nie jest też wielkie miasto, które zachęca piłkarzy, żeby tutaj przyjechać i grać, dlatego polegamy na swoich zawodnikach, z okolicy, z regionu. Podajemy rękę tym, którzy w pewnym momencie się odbili, nie potrafili przeskoczyć pewnego poziomu, a u nas dostają drugą szansę. Myślę, że z tej drogi nie zejdziemy.

Jeśli miałby pan wymienić coś, co sprawi, że Górnik Polkowice utrzyma się w lidze, to co by to było?

Ofensywna gra, ale z większą skutecznością. To powinno wystarczyć, bo tego nam brakowało, zwłaszcza na początku sezonu. Nie możemy jednak zmienić podejścia, zejść z tej drogi. Póki co nie przynosi nam to efektów, ale myślę, że będziemy mogli się tym obronić w drugiej rundzie.

Gdzie pan widzi siebie za kilka, kilkanaście lat? Bardziej w piłce czy jednak w zwykłej, codziennej pracy?

Cały czas się nad tym zastanawiam, jeszcze nie podjąłem decyzji. Chciałbym zostać w piłce, bo to lubię. Nie wiem, w jakiej roli, zobaczę czy i co zaoferuje mi klub, ale do tego jeszcze daleka droga. Chcę grać do kiedy starczy sił i chęci. Przede wszystkim chęci, bo jeśli nie będzie już woli zwycięstwa, to będzie znak, że czas kończyć.

CZYTAJ TAKŻE:

ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Felietony i blogi

Komentarze

1 komentarz

Loading...