Możemy mówić, że na tle Europy polska piłka nie jest nawet w drugim szeregu pod względem jakości piłkarskiej. Możemy narzekać, że za mało klubów ma rozwinięte siatki skautingowe czy porządne akademie. Że daleko nam do czołówki pod względem osiągnięć w pucharach i tak dalej, i tak dalej. Ale jest coś, czym na pewno możemy się poszczycić. Trudno powiedzieć, czy jesteśmy w tym najlepsi, ale raczej stoimy w konkurencyjnej pozycji względem najlepszych lig na świecie. Chodzi o absurdalne decyzje włodarzy klubów, ich widzimisię, pokrętne sposoby myślenia czy słabość na sugestie „środowiska”. Ogółem wszelkie typy działania, które doprowadzają do zwolnienia trenerów w nietypowych okolicznościach.

Inspiracją do stworzenia tego subiektywnego zestawienia było oczywiście najświeższe zwolnienie trenera w Ekstraklasie. W Radomiaku ze stołka poleciał Dariusz Banasik, co wywołało ogromną burzę wokół klubu. Jedni śmieją się z Radomia, inni nie dowierzają własnym oczom na widok następcy, a jeszcze inni – w domyśle kibice Radomiaka – są tak oburzeni decyzją władz, że najchętniej wywieźliby kogoś na taczce. Nie oni pierwsi jednak przeżywają coś podobnego. Trener Banasik nie jest jedynym przykładem na karykaturalne, czy po prostu niezrozumiałe w swych okolicznościach zwolnienie. Lub dymisję, do której doprowadził jakiś osobliwy konflikt z gronem właścicielskim lub zawodnikami.
Wojciech Stawowy (Cracovia, luty 2006)
Historia odejścia Wojciecha Stawowego z Cracovii ociera się o granicę absurdu. Jego zaczątkiem były dwa słowa, które w polskiej piłce są jak nieuchwytny, święty Graal. Chodzi oczywiście o słynny kontrakt dziesięcioletni, który z perspektywy czasu stał się zwyczajnym obiektem do śmiechu. Wtedy to miał być przełomowy moment dla polskiej piłki, wyjątkowa umowa, która podkreśli wyjątkowość współpracy Wojciecha Stawowego z Januszem Filipiakiem. Ale tak się nie stało. Stawowy bowiem po podpisaniu nowego kontraktu na początku 2006 roku przepracował zaledwie miesiąc. W rundzie wiosennej krakowskiego zespołu już nie poprowadził.
– Byłem naiwny, bo wydawało mi się, że mamy z panem Januszem Filipiakiem wspólną wizję budowy wielkiej Cracovii, której siła oparta będzie na młodych piłkarzach rozwijających swój talent. Zwłaszcza że taka propozycja wyszła od profesora, nie ode mnie. A potem, bardzo niedługo, wystarczyło głupstwo, żeby plany na przyszłość runęły – mówił Stawowy w lutym 2006 roku.
I właśnie to głupstwo, sprawa niespecjalnie złożona, niby zaważyła o zwadzie uniemożliwiającej dalszą współpracę. Było ich trochę od 2002 roku, prezes Filipiak lubił się wtrącać w kwestie czysto sportowe, ale najwyraźniej czara goryczy się przelała. Poszło o obóz w Turcji, który Stawowy zaproponował w trakcie zimowych przygotowań. Byłby to drugi taki wyjazd tamtej zimy, na który Filipiak budżetu nie przewidział. Stawowy miał odpowiedzieć, że zespół jest gotowy samodzielnie sfinansować koszty podróży. Taki pomysł wypłynął do mediów najpierw z ust Janusza Filipiaka. Potem Stawowy również wypowiedział się na ten temat, ale w jego przypadku zostały wyciągnięte konsekwencje. 15 tys. zł za „gadatliwość”. Kilku piłkarzy również musiało zapłacić karę. Trener Stawowy nie potrafił tego zdzierżyć i postanowił odejść. Ta historia do dziś ma kilka zagadek i do końca nie wiadomo, czy ten absurd był prawdziwym powodem rozstania. – To było dla mnie kompletnie niezrozumiałe, to rozkładanie zespołu od środka. Dlatego po namyśle i na znak protestu postanowiłem złożyć rezygnację z pracy – powiedział wówczas Stawowy.
Na łamach Weszło Tomasz Wacek, były piłkarz Cracovii, odniósł się do tej kwestii następująco: – Wydaje mi się, że ta współpraca rozbiła się o błahostkę. Z tego co pamiętam, to trener Stawowy walczył o dodatkowy obóz przygotowawczy w okresie zimowym, lecz nie mógł się go doprosić. Sprawy nabrały nerwowego obrotu, no i finalnie trener rozwiązał ten swój dziesięcioletni kontrakt z klubem. Jestem przekonany, że nie zadecydowały kwestie sportowe. Szkoda, że trener z prezesem nie rozwiązali swoich pozasportowych konfliktów spokojniej. Można było to załatwić w innym stylu, z pewnością z korzyścią dla wszystkich.
Bogusław Kaczmarek (Polonia Warszawa, kwiecień 2009 roku)
Era Józefa Wojciechowskiego w Polonii Warszawa była pełna kuriozalnych sytuacji, ale ta z udziałem trenera Kaczmarka to absolutny top. W sezonie 2008/2009 klub właściciela-miliardera był w ligowej czołówce. Walczył o najwyższe cele, przez pewną część kampanii okupował nawet miejsca 1-2 w tabeli. Jacek Zieliński, który prowadził wtedy Polonię od 1. kolejki, wykonywał całkiem dobrą robotę. Co prawda przegrał dwa mecze z Wisłą Kraków i jeden z Lechem, a więc obok Legii z najgroźniejszymi rywalami w walce o podium, natomiast dało się to jakoś obronić. Sęk w tym, że w pewnym momencie Polonia zaliczyła trzy mecze bez zwycięstwa. Ten spadek formy zaważył, że Zieliński został zwolniony. Nie było to jednak tak dziwaczne, jak sposób, w jaki Wojciechowski potraktował Kaczmarka, następcę Zielińskiego.
Bogusław Kaczmarek przejął drużynę w połowie marca. Wprowadził Polonię do półfinału Pucharu Polski, a w trzech kolejkach Ekstraklasy zebrał komplet zwycięstw. Dopiero w swoim czwartym meczu ligowym podwinęła mu się noga – Polonia zremisowała przed własną publicznością z Lechią Gdańsk. To spowodowało, że Kaczmarkowi podziękowano. I to w tak absurdalnych okolicznościach, że dziennikarze do końca nie wiedzieli, co się właściwie dzieje. Najpierw doradca właściciela poinformował trenera o zwolnieniu, a następnie dał mu do zrozumienia, że obowiązki pierwszego szkoleniowca przejmuje asystent Kaczmarka. Kaczmarek dostał też propozycję, że może zostać w klubie, żeby pomagać swojemu, nomen omen, asystentowi. Kaczmarek się oburzył, a gdy przekazał wieści pracownikom klubu i radzie drużyny, na początku nikt nie chciał mu uwierzyć.
Co więcej, na Konwiktorskiej zagrali naprawdę niezły czeski film. Klub podał informację, że nikt nie został zwolniony. Wojciechowski z kolei potwierdził, że zwolnił Kaczmarka, ale nie wyklucza opcji, że trenerowi dobrze zrobi zamrażarka. Ot, posiedzi kilka tygodni na trybunach i wróci. Oczywiście nie wrócił. Wina została zrzucona na trenera, jakoby ten nie miał stawić się na treningu i nie wypełniać swoich obowiązków.
Maciej Bartoszek (Korona Kielce, czerwiec 2017)
Zakończenie sezonu 2016/2017 na historycznym piątym miejscu w Ekstraklasie i zgarnięcie nagrody dla Trenera Roku. Powstrzymanie Legii (mistrza) czy Jagiellonii (wicemistrza), zdobyte cztery punkty z Lechią (dwa punkty straty do lidera). Generalnie sprawdzenie się w roli trenera, który przejął zespół na miesiąc przed końcem rundy jesiennej po Tomaszu Wilmanie. To brzmi dobrze, prawda? Z takimi osiągnięciami każdy szkoleniowiec w normalnym miejscu pracy wręcz musi dostać gwarancję przedłużenia współpracy. Dodajemy 2+2 i wychodzi 4. Ale nie w Koronie Kielce – nie wtedy i nie tylko wtedy.
Korona to klub słynący z podejmowania dziwnych decyzji, miotania się w kuluarach. Teraz co prawda próbujący zerwać z tą łatką, ale co się stało w przeszłości, to się nie odstanie. Tego ofiarą był Maciej Bartoszek, który najpierw dowiedział się, że Korona rezygnuje z jego usług, a potem wprowadził ją do ligowej czołówki. Może średniej punktowej wybitnej nie miał (1,36), ale przemawiały za nim czyste fakty, wynik zrobiony ponad stan. Finał tej historii był o tyle dziwny, że w momencie awansu do górnej ósemki (jeszcze z podziałem punktów) umowa Bartoszka została przedłużona. – Do dziś umowa nie została rozwiązana. Kontrakt nadal więc obowiązuje. W umowie jest klauzula rozwiązania umowy i wiem, że nowy właściciel chce z niej skorzystać. Do dziś nie dostałem nic na piśmie, ale nie wyobrażam sobie, by były z tym jakieś problemy, skoro o zwolnieniu trenera informuje osoba na stanowisku prezesa – mówił Bartoszek kilka dni po ostatnim meczu sezonu z Pogonią Szczecin.
Maciej Bartoszek był oczywiście zdziwiony. Nawet ówczesny prezes klubu, Krzysztof Zając, nie wyglądał na człowieka, który mógł spojrzeć w lustro z przekonaniem, że zostały zachowane pewne ramy zdrowego rozsądku. To wiele mówi o ekscesie, jaki miał miejsce w Kielcach. Ekscesie ściśle związanym z przejęciem klubu przez niemieckiego biznesmena, Dietera Burdenskiego – Wydaje mi się, że to nie jest decyzja prezesa Zająca, dlatego być może sam nie czuje się z nią najlepiej. Tak naprawdę nie wiadomo, kto tak zdecydował. Oczywiście, na samym początku czułem zdziwienie, potem rozgoryczenie, a na koniec żal. Ale taka jest praca trenera i trzeba się z tym pogodzić. Informacja o zwolnieniu została przekazana bardzo zwięźle i krótko – powiedział mediom trener Korony.
Marcin Kaczmarek (Wisła Płock, lipiec 2017)
Zostać zwolnionym przez piłkarzy? Oj, wiele razy to słyszeliśmy. To częsty motyw, że właśnie piłkarzom zarzuca się grę na zwolnienie trenera. Dlatego też taki przypadek musiał się tutaj pojawić, bo trafia w sedno dyskusji, jaka wraca zawsze przy konfliktach szkoleniowców z zespołem. Otóż – kogo włodarze klubu powinni wymienić: trenera czy piłkarzy? W zdecydowanej większości wybiera się opcję nr 1, bo tak jest łatwiej.
Można powiedzieć, że Marcin Kaczmarek był ofiarą niezadowolenia kilku piłkarzy na czele z Dominikiem Furmanem. W efekcie nie poprowadził zespołu w kolejnym sezonie 2017/2018, do którego przygotowywał się, jakby nigdy nic. Aż tu nagle na dziewięć dni przed pierwszą kolejką ligową trener dostaje zaproszenie na dywanik. Od Jacka Kruszewskiego, ówczesnego prezesa Wisły Płock, usłyszeliśmy: – Wczoraj nie było tematu rozstania. Dziś usiedliśmy przy stole i po krótkiej rozmowie doszliśmy do wniosku, że przyszedł czas na pożegnanie. Trener Kaczmarek nie został zwolniony, ale też nie złożył rezygnacji. Kontrakt został rozwiązany za porozumieniem stron.
To była o tyle niezrozumiała decyzja, że Marcin Kaczmarek wybudował sobie w Płocku mały pomnik. Wywalczył awans do 1. ligi, potem do Ekstraklasy. W sezonie 2016/2017 zajął 9. miejsce w części zasadniczej jako beniaminek, mając tyle samo punktów co Korona Kielce będąca na miejscu dającym awans do górnej ósemki. Bilans bezpośrednich spotkań zadecydował jednak, że tamtą kampanię płocczanie musieli skończyć w dolnej części tabeli, ale na zupełnie bezpiecznym 12. miejscu.
Sumując to wszystko, to nie był grunt pod logiczną zmianę trenera. Trudno było zatem zrozumieć taką decyzję włodarzy, a już po wypływie kilku informacji trzeba było po prostu współczuć trenerowi Kaczmarkowi. O jego rozstaniu z Wisłą Płock „zadecydowali” piłkarze: – Żadnego buntu nie było, ale przeciwko trenerowi stanął Dominik Furman. On skrytykował Kaczmarka za słabe treningi. To wydarzyło się ostatniego dnia obozu w Siedlcach. Trenera przy tym nie było, ale ktoś mu to powtórzył. Ten spytał Furmana, czy to prawda. Furman potwierdził i dodał, że drużyna myśli tak samo. Nikt go jednak nie poparł, bo już wcześniej uznaliśmy, że nie będziemy się wtrącać w ten konflikt i nie opowiemy się za żadną ze stron – powiedział anonimowo jeden z zawodników na łamach mediów.
O konflikcie z zespołem nie było mowy, te plotki dobitnie zdementował ówczesny kapitan, Seweryn Kiełpin. Po prostu nie wszystkim podobał się styl, w jakim Kaczmarek podchodził do zawodników. A słynął z twardej ręki i mocnego charakteru. Jak widać, coś takiego w połączeniu nawet z dobrymi wynikami i wielkimi zasługami w tle może zgubić trenera.

Leszek Ojrzyński (Stal Mielec, kwiecień 2021)
Kiedy Stal Mielec wróciła do Ekstraklasy w sezonie 2020/2021, nie spodziewaliśmy się, że z jej udziałem będą odstawiać się takie cyrki. Dość powiedzieć, że w 2020 roku mielczanie mieli czterech prezesów (Orłowski, Wyparło, Jaskot, Klimek) oraz czterech trenerów (Marzec, Skrzypczak, Ojrzyński, Gąsior). Chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, że to istne kuriozum doskonale nawiązujące do hasła „organizacyjnie Stal Mielec”. Ostatecznie burdel w biurze klubowym nie wpłynął na powodzenie misji, jakim było utrzymanie, choć stało się to bardziej pomimo problemów. Ich nie dało się bagatelizować, było w tym więcej szczęścia niż rozumu. To samo można było powiedzieć o zmianie trenera na ostatnie siedem kolejek. Manewr rozpaczliwy i raczej niecodzienny. Owszem, dzisiaj pomysłodawca takiej roszady ma w garści argument, że przecież wszystko się powiodło. Tylko że ówczesne okoliczności tego wydarzenia były dość absurdalne.
Leszek Ojrzyński, który przejął Stal w listopadzie 2020 roku, poprowadził zespół w 15 meczach. Zdobył 16 punktów, przegrał tylko pięć meczów, miał średnią 1,07 punktu na spotkanie. Niewiele, ale jak na standardy Stali – poprawnie. Ba, z Ekstraklasy spadała przecież tylko jedna drużyna, a poznaliśmy ją dość wcześnie. Nie z punktu widzenia matematyki, a beznadziejności prezentowanej w każdym aspekcie. Wystarczyło lepiej punktować od Podbeskidzia (bo o nim mowa), co było zadaniem bardzo prostym. Zresztą, trener Ojrzyński wygrał mecz z Podbeskidziem niedługo przed zwolnieniem. Gdy patrzyliśmy wtedy w tabelę, można było pomyśleć, że sytuacja jest stabilna. Co więcej, Stal miała jeszcze zaległy mecz z Rakowem, który był całkiem groteskowym punktem dyskusji z ówczesnym prezesem klubu, Jackiem Klimkiem:
Klimek: Powiedziałem wyraźnie – punkty, miejsce, gra w ostatnich pięciu meczach. Może bardziej skuteczność oraz zachowanie tej drużyny w okolicach 70. minuty, kiedy w ostatnich paru meczach było tak, jakby ktoś nam wtyczkę z prądu wyjął. No panowie, oglądacie mecze, chyba nie chcecie mi powiedzieć, że my na Warcie graliśmy dobrze i że nie zabrakło nam prądu. Jeśli chcecie mi to powiedzieć, to sorry, nie kupuję tego.
Weszło: Zwolniłby pan Leszka Ojrzyńskiego, gdyby był teraz na 14. miejscu?
Gdyby teraz był na 14. miejscu?
Tak.
Na pewno nie.
A gdyby Ojrzyński wygrał mecz zaległy z Rakowem, mógłby być na 14. miejscu.
Ale wie pan, gdybym wiedział, co będzie 16 maja, to bym dzisiaj z panem z uśmiechem rozmawiał i zaprosiłbym pana na piwo. Niestety nie mam czarodziejskiej kuli i nie potrafię powiedzieć, co będzie jutro. A pan mnie pyta, co by było, gdyby było.
Totalnie nie kleiła nam się ta argumentacja. Tym bardziej że ostatnie pięć meczów Leszka Ojrzyńskiego w Stali to kolejno remis z Wisłą Płock (zamieszana w grę o utrzymanie), porażka z Piastem Gliwice, zwycięstwo z Podbeskidziem (kluczowe), porażka z Wisłą Kraków (zamieszana w grę o utrzymanie) i remis z Wartą (rewelacja sezonu). Pięć punktów. W tym samym czasie Podbeskidzie zdobyło cztery, notując oczywiście porażkę ze Stalą, a do końca sezonu zdobyło zaledwie drugie tyle (Stal – 9). Słowem: to nie była sytuacja alarmowa. Ale nagle prezes Stali sobie wymyślił, że potrzebuje trenera, który „będzie miał szczęście”. Nie wiemy, jak potoczyłby się los mielczan z Ojrzyńskim u steru, bo dzisiaj to tylko gdybanie. Logiczne pobudki wskazywały jednak, że Stal nie spadłaby z ligi, tak czy siak. Zmiana na trenera Gąsiora była dziwaczną zmianą dla zmiany.
Michał Probierz (Bruk-Bet Termalica, styczeń 2022)
To był bardzo krótki mariaż. Skończył się, zanim na dobre się zaczął, lecz nie sposób go w tym zestawieniu nie wymienić. Michał Probierz słynie z tego, że potrafi zrobić coś „po swojemu”. Bezkompromisowo, ekspresyjnie, ze śladem na historii polskiej piłki. Również w tym przypadku był bohaterem sytuacji, do której będzie można odwoływać się latami. Nie tylko dlatego, że okoliczności są kuriozalne, bo także – pół żartem – da się z tej historii wynieść jakąś wartość edukacyjną. To znaczy: uciekaj ze związku czym prędzej, skoro już w pierwszych dniach widzisz poważne sygnały ostrzegawcze.
Michał Probierz na początku tego roku przystał na warunki proponowane przez Termalikę i podpisał z nią kontrakt. Przygotowywał się już do pierwszego treningu, piłkarze byli podekscytowani, ale nie minęło nawet 48 godzin, nim Probierz spakował walizki i wyjechał z Niecieczy w cholerę. Powód? Probierz dowiedział się dopiero po podpisaniu umowy, że obiecany układ sił w klubie będzie jednak inny. Były trener „Pasów” oczekiwał dużego wpływu w sferze transferowej, dostał go, ale zaraz padła wieść, że Krzysztof Witkowski jako dyrektor sportowy miał otrzymać większe pole manewru przy zarządzaniu klubem. To, rzecz jasna, zaburzyłoby siłą pozycji szkoleniowca. Probierz się oburzył, poczuł się oszukany.
– Kompletnie inne były ustalenia przy podpisywaniu umowy. Chciał i był gotowy pomóc klubowi, pieniądze były sprawą drugorzędną. Ale poczuł się bardzo rozczarowany, jeśli chodzi o transfery. Jeśli tak to wyglądało na początku pracy, strach pomyśleć, co byłoby dalej – informował „PS”, powołując się na głos z otoczenia byłego trenera Cracovii.
Okrągłe dwa dni – tyle trwała przygoda Michała Probierza z Termaliką. Oczywiście trwałaby dłużej, gdyby klub nie sprowokował takiej a nie innej sytuacji. I żeby nie było, temperament Probierza też dał o sobie znać.
Dariusz Banasik (Radomiak Radom, kwiecień 2022)
Dariusz Banasik był fundamentem największych sukcesów w historii radomskiej piłki. Przez cztery lata tak mocno przyzwyczaił wszystkich do wygrywania, że kiedy w końcu zaczął przegrywać, stracił pracę. Porąbane, prawda? To doskonały przykład na zostanie ofiarą własnych osiągnięć. Tak dobitny przykład w realiach Ekstraklasy, że bardziej się chyba nie da. Wystarczyło spojrzeć przed minionym weekendem na pozycję Radomiaka w tabeli Ekstraklasy (szóste miejsce) i zadać sobie pytanie, czy trener takiego zespołu powinien zostać zwolniony. Oczywiście, że nie.
Jeśli komuś brakuje chłodnej głowy, naprawdę łatwo o wtopę. Dzisiaj chyba nikt nie wątpliwości, że decyzja o pożegnaniu Dariusza Banasika to istne kuriozum, moment niewytłumaczalny logicznymi pobudkami. Jeszcze przed sezonem trener Radomiaka mówił na Weszło, że Radomiak może wygrać z połową ligi. Jak wtedy przyjmowano takie zapowiedzi? Oczywiście z uśmiechem na twarzy, bo gdzie – Radomiak? Z takim zapleczem? Bez szans. Okazało się jednak, że ten klub przerósł wszelkie oczekiwania. Owszem, w po przerwie zimowej wygrał tylko jeden mecz, przegrał i zremisował po pięć. Ale czy to powód do zmiany trenera? Skąd, szczególnie że Radomiak cierpi na problemy infrastrukturalne i finansowe. Sam prezes przyznał, że klubu nie stać nawet na siatkę skautingową…
Można by wręcz powiedzieć, że Radomiak dopiero na wiosnę notuje wyniki, przy których powiedzielibyśmy jesienią „okej, tego można było się spodziewać”. Ale ktoś chyba stwierdził, że klub z zapleczem na poziomie 3. ligi może walczyć o europejskie puchary. No nie, to nie Raków, choć nawet Raków potrzebował przecież jednego sezonu na okrzepnięcie w roli beniaminka. Słuchajcie, przecież Radomiak wciąż może zrobić lepszy wynik niż właśnie ekipa Marka Papszuna dwa sezonu temu. Ekipa, która swoją drogą dawno straciłaby tego trenera, gdyby Michał Świerczewski postanowił go wyrzucić po pierwszym kryzysie w niższych ligach. Na przykładzie Marka Papszuna koleje losu Dariusza Banasika brzmią tym bardziej niedorzecznie, im więcej zdań z ust prezesa Radomiaka się usłyszy.
Koniec, na jaki nie zasłużył. Dariusz Banasik napisał z Radomiakiem historię
Sławomir Stempniewski na konferencji prasowej ogłaszającej odejście Banasika i przyjście Mariusza Lewandowskiego: – Próbowaliśmy dać czas drużynie, żeby trener spróbował ją odbudować. Na wiosnę rezultaty były fatalne, jesteśmy praktycznie na przedostatnim miejscu. Gdybyśmy tak dalej grali i nie mieli punktów z jesieni, to byśmy spadli. Trzeba było jakoś reagować. Decyzja bolesna, ale per saldo wyjdzie na korzyść klubu, spowoduje, że będzie łatwiej budować przyszłość. Efekt beniaminka się skończył, Ekstraklasa nauczyła się Radomiaka, widać było, że z meczu na mecz jest coraz gorzej i nie bardzo było widać, jak wybrnąć z tej sytuacji. W mojej ocenie to nie jest specyfika Radomia i Polski, na całym świecie dzieje się tak, że jest potrzebne świeże spojrzenie na zespół, nowa siła witalna, bo po czterech latach następuje zmęczenie materiałem. Praca w piłce nożnej na takim poziomie, z tymi samymi zawodnikami, musi spowodować pewne zatracenie chemii. Najczęściej wyjściem z sytuacji jest tchnienie nowego ducha w zespół i to chcemy zrobić
Gdyby np. władze Liverpoolu szły tokiem rozumowania Sławomira Stempniewskiego, Juergen Klopp nie prowadziłby już ekipy „The Reds” w obecnym sezonie, bo kampania 2020/2021 była najgorszym pełnym rokiem w wykonaniu Niemca na Anfield. O tej skali absurdu mówimy.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Ostatni wysoki lot Jagiellonii. Wspomnienie sezonu 17/18
- MISTRZ BUDOWANIA ATMOSFERY. DARIUSZ BANASIK OCZAMI PIŁKARZY
- Cichy, skromny, pracowity, wytrzymały – sensacyjny kadrowicz Patryk Kun
Fot. Newspix
Weszlo dba o pozytywny wizerunek 711 i szczura.
Lęk i odraza w Radomiu [OPINIA] – PRZEDRUK
Wynik. Lubimy mówić: nieważne jak, byleby był. W Polsce, która doświadczyła zapewne rekordowej w skali świata liczby pięknych porażek, tym bardziej tęsknimy za wynikiem. Jesteśmy w stanie wiele wybaczyć, jeśli jest.
Leszek Milewski
Dzisiaj, 18:25
I chyba wybaczamy za wiele.
Od wczoraj, od zwolnienia Dariusza Banasika, Radomiak, delikatnie mówiąc, nie uchodzi za klub niosący przez Ekstraklasę kaganek światłości i mądrości. Nie jest synonimem klasy i elegancji. Nie będzie raczej przeprowadzał pozostałym włodarzom ESA lekcji z zarządzania – ani z zarządzania kryzysem, ani z diagnozowaniem kryzysu, ani z zarządzania tak w ogóle. W dość powszechnym przekonaniu, aktualnie nie brak przydworcowych budek z odmrażanymi w mikrofali zapiekankami, które posiadają większą wiarygodność niż Radomiak.
I ja pytam, wszystkich wokół, ale i sam siebie:
Dlaczego daliśmy się omamić?
Daliśmy się omamić wynikowi, bagatelizując wszystko inne?
STADION TYSIĄCLECIA I INNE PRZYPADKINajpierw to, co lubicie: kulisy, anegdoty.
Z pracy na Weszło pamiętam, że gdy brakowało tematu, Szymon Janczyk zawsze był w stanie skręcić interesujący artykuł o nowych kuriozach na budowie stadionu Radomiaka.
Czasami wydawało mi się, że Szymon już to musi zmyślać. A może nawet korzysta ze sprytnego generatora problemów. Bo to nie może być aż takie spiętrzenie dziwactw. Ale nie, dwustumilionowa (!) podobno inwestycja dzielnie parła do przodu w kierunku jądra absurdu. I wszystko wskazywało na to, że prędzej na stadionie Radomiaka będzie można zagrać w paintballa niż piłkę nożną. W paintballu lubią takie nieużywane, betonowe konstrukcje. Ewentualnie może stadion Radomiaka nadać się jako zaimprowizowany silos na zboże.
W każdym razie, gdy w lutym Radomiak ogłaszał plan powstania centrum treningowego – ruch słuszny – życzyłem przede wszystkim tego, by nie był to pierwszy odcinek kolejnego radomskiego sitcomu.
A te pojawiające się w dość regularnych odstępach zdjęcia z miejsc – podkreślam miejsc, nie boisk – gdzie miał trenować Radomiak? Raz wyglądające jak podmokłe terytoria żeru bobrów? Innym razem jak zagubiona scena z „Coś” z Kurtem Russellem? A przypominana przez Szymona Jadczaka sprawa Grzegorza Gilewskiego, pośredniego właściciela klubu, skazanego przez PZPN za ustawianie meczów, mającego zakaz stadionowy, która dość łatwo była spychana na boczny tor? A model płacowy oparty na stypendiach z Urzędu Miasta? A brak struktur skautingowych? Kulejący marketing? Chyba że za taki uznać – wisienka na torcie – zakładanie fejkowych kont w sieci, które krytykują Banasika, a wychwalają klub? Roli mołdawskiego szamana na razie nie będę nawet komentował – trzeba dowiedzieć się więcej o tej intrygującej postaci. Ale gdy połączysz kropki, czyli większe wpływy w klubie pana Moraru ze Stempniewskim mówiącym, że klubu nie stać na skauting…
Czy naprawdę moment i sposób rozstania z Banasikiem jest w obliczu wszystkiego powyższego czymś szokującym? Czy jednak przewidywalną kontynuacją polityki prowizorki i folkloru z innej epoki?
Daliśmy się nabrać.
Myśląc o Radomiaku, zawsze myśleliśmy o robocie Dariusza Banasika. O znakomitych jesiennych wynikach tego zespołu. O kilku ciekawych nowych ligowcach, którzy kradli show.
Banasik, a wraz z nim Radomiak, pisali romantyczną historię. Trener potrafił jeszcze swoją charyzmą tę opowieść przyprawić. Mnie podobało się, jak przyznał otwarcie w Canal+, że gdy jest możliwość, nie ma problemu, by jego piłkarze ruszyli do Warszawy „na integrację”. Nie dał się w tym zwariować, wiedząc, że skoszarowanie tylu południowców w Radomiu – i zmuszenie ich tylko do trenowania – mogłoby się skończyć drugim Gutowem. Jeśli były zadbane odpowiednie proporcje – a wszystko wskazuje, że były – to nie ma czego się bać.
I tak Banasik, mam wrażenie, stanowił parasol ochronny dla Radomiaka. Przesłaniał tamtejszy horyzont problemów. Problemów, które były widoczne, może nawet jaskrawe.
Ale my nie chcieliśmy tam patrzeć. Bo przecież, patrzcie, co za wynik. Porozmawiajmy lepiej o nim.
Jak w sztuczce magicznej, której podstawę tłumaczył film „Prestiż”. Najważniejsze to sprawić, by widz patrzył w innym kierunku.
KONFERENCJA DO HISTORIIWspaniała konferencja prasowa pana Stempniewskiego była dość toporną próbą robienia PR-u, jedną z bardziej topornych w ostatnich latach.
Niech każdy sam sobie odpowie, czym trąci narracja o „wspólnej decyzji”. Zasugerowanie innej pracy w klubie Banasikowi – wspaniale. Szkoda, że osobie, która dopiero co kręciła się wokół nagrody trenera roku, nie zaproponowano stanowiska dyrektora ds. wypożyczeń. Albo pomocnika greenkeepera. Taka łaskawość.
Było pustosłowie „na całym świecie dzieje się tak, że jest potrzebne świeże spojrzenie na zespół, nowa siła witalna, bo po czterech latach następuje zmęczenie materiałem”. Argument „na całym świecie” to prawie jak „nie brak opinii„. Ale ujęło mnie najbardziej mówienie pana Sławka per „efekt beniaminka się skończył, Ekstraklasa nauczyła się Radomiaka” i „gdybyśmy tak dalej grali i nie mieli punktów z jesieni, to byśmy spadli„. Ten efekt beniaminka brzmi jak as w rękawie wszystkich, którzy meldują się w lidze. Tak zostało to przedstawione. Cóż, warto zapytać o opinię na ten temat w Górniku Łęczna, Termalicy Bruk-Becie Nieciecza, Podbeskidziu Bielsko-Biała, ŁKS-ie Łódź, Zagłębiu Sosnowiec i całej plejadzie innych beniaminków, dla których jedynym efektem beniaminka było zbieranie w łeb.
Co do „Gdybyśmy tak dalej grali i nie mieli punktów” – ALE MACIE. ONE NIE ZOSTAŁY ZNALEZIONE W CHIPSACH. ONE ZOSTAŁY ZDOBYTE W TRUDNYCH WARUNKACH ORGANIZACYJNYCH. BYŁA ICH DOŚĆ SZALONA LICZBA. Znów, zadzwońcie do Wisły Kraków czy Zagłębia Lubin, jak trudno w tej lidze zdobyć punkty i ile w tym kontekście warte jest ich przekreślanie lekką ręką.
Jak w porównaniu wypadają słowa Banasika mówiącego, że klub sportowo szedł do przodu, ale warunki były słabe, a on sam musiał świecić oczami przed piłkarzami, którzy wszędzie w Polsce widzieli lepszy standard?
Kto tu brzmi wiarygodniej, by nie powiedzieć: sensowniej?
Nikomu źle nie życzę. W Radomiu długo czekano na dobry futbol. Mariusza Lewandowskiego mam za niezłego fachowca, który też w Niecieczy mógł dać jeszcze więcej, a kolejne miesiące Bruk-Betu na pewno pokazały, że mierzył się z trudnym materiałem i złej pracy nie wykonywał.
Ale pan Stempniewski, tłumacząc ostatecznie zwolnienie Banasika, powiedział, że istniały obawy o przyszły sezon. Panie Sławku i wy, inni decydenci Radomiaka. Te obawy cały czas istnieją. Nawet mocniej. Bo są związane przede wszystkim z waszą działalnością, nie z Banasikiem czy Lewandowskim.
Leszek Milewski
Seven Eleven
I tak długo wytrwał biorąc pod uwagę fakt, jak źle przygotował drużynę fizycznie.
Gapisz mu się na bebech?
W Serie A są jeszcze większe cyrki.
W tej brazylijskiej na pewno
Teraz kolej na „Najbardziej absurdalne rozstania z pracownikami w Weszło” :).
Ja bym wolał przeczytać „Najbardziej absurdalne zatrudnienia pracowników w Weszło”.
Weszło się skończyło wraz z odejściem cwiakaly
Względem innych lig, lepszych i gorszych, nie jesteśmy w żaden sposób konkurencyjni, nie jesteśmy ani lepsi, ani gorsi, bo takie rzeczy, takie sytuacje, zdarzają się wszędzie, niezależnie od poziomu rozgrywkowego, długości i szerokości geograficznej. Polska koszula jest nam po prostu bliższa ciału i znamy te sytuacje z własnego podwórka, a te za granicą nam z oczywistych przyczyn zwykle umykają, no chyba trafi się taki prawdziwek, jak choćby swego czasu Jesus Gil y Gil, który zyskuje sławę międzynarodową. I to tyle, nic ponadto.
Sprawa dość podobna jak do cotygodniowego narzekania na to, jak to źle się w polskiej lidze sędziuje, ale mówią to przeważnie ci, którzy nie oglądają lig w innych krajach, bo nasze rodzime sędziowanie nie jest jakoś szczególnie odmienne, od zagranicznego, a nawet w wielu przypadkach nasuwa się teza, że bywa lepsze.
I w związku z tym, że gdzie indziej to też mają takie cyrki, to możemy sie rozejść i to zakceptować. No i przestać apelować o rozsądek i wytykać patologię w zarządzaniu polskimi klubami piłkarskimi „bo u innych jest podobnie”. Świetna myśl.
Brakuje Zbigniewa Smółki którego zwolniono przed derbami, a mimo wszystko prowadził zespół.
Big Zbig był też wyrzucony z Widzewa po miesiącu przygotowań do sezonu.
Że na Probierza ktoś się jeszcze nabiera to jest science fiction ,on miał tyle czasu pieniędzy i władzy w Cracovii że pokazał na co go stać , czyli na co ? Ano na nic i bez podniety Pucharem Polski bo to był tylko jeden dobry mecz czyli finał bo w drodze do finału grali z ogórkami ,a tak to preeliminacje do preeliminacji europejskich pucharów i łomoty od drużyn których nazw nie znamy i nie pamiętamy ,a w artykule brakuje jeszcze opisu trenerio Adama w Lechu Poznań , tylko że jego słusznie zwolnili ale można by jego dziwne fanaberie opisać
W drodze do finału ograli też Legię, która została mistrzem i to 3-0. I kto w Cracovii oprócz Probierza coś zdobył od przełomu lat 40 i 50? Nie za Probierza był największy sukces za ery Comarchu? Nie Probierza wina, że po zdobyciu Pucharu Polski z klubu odszedł Gol, Lopes, Wdowiak, Helik, zawieszony został Jabłoński, a Dytiatiev i Thiago złapali ciężkie kontuzje. Czyli nagle znikło pół podstawowej 11. W Cracovii czasem gra się załamywała jak jeden podstawowy zawodnik odchodził. Tak było gdy odszedł Klich za Szatałowa czy Kosanovic za drugiej kadencji Stawowego. Probierz po zdobyciu PP budował drużynę od początku i nie wyszło mu już tak dobrze, bo zbudował drużynę na środek tabeli, gdyby nie -5 punktów w sezonie 20/21 to drużyna zajęła by 9 miejsce, czyli Probierz przez 4 sezony nie zszedł by z Cracovia poniżej 9 miejsca. Z Cracovia która pół ery Comarchu w ekstraklasie grała o utrzymanie. I jeszcze jedno teraz za Zielińskiego po 3 transferach wydano na odstępne zawodników tyle ile za Probierza przez ponad 4 sezony. Bo Ghita kosztował 1,2 mln euro, a Makuch 0,5 mln euro. A Probierz najwięcej na swój pomysł transferowy to wydał 300 tyś., a zazwyczaj brał zawodników z kartami na ręku. Na Mihalika wydano 850 tys euro za Probierza, ale to był spadek po pomyśle Zielińskiego, który go wypożyczył z opcją pierwokupu i nawet nie wiadomo czy Probierz podjął taką decyzję, bo przychodząc do klubu mówił, że Mihalika nie chce, a potem po Mistrzostwach U-21, gdzie Mihalik grał dobrze ktoś w klubie podjął decyzję, że go kupią. Potem Mihalik miał pretensje do Filipiaka w mediach, że on myślał, że go kupuje tylko po to by go od razu sprzedać do lepszej ligi. Po tym wywiadzie został przesunięty do rezerw, a potem wypożyczali go przez cały kontrakt. Moim zdaniem kadencja Probierza w Cracovii była całkiem udana, a jak ktoś myślał, że przyjdzie Probierz i zrobi z Cracovią Mistrza, gdzie reszta ugrała max 4 miejsce to jest dla mnie niespełna rozumu. Probierz zapowiadał przychodząc do Cracovii, że chce w Cracovii Mistrza zrobić, ale on jak przychodził nie znał może realiów Cracovii, gdzie po każdym sezonie w którym Cracovia podchodzi pod czołówkę najlepsi zawodnicy odchodzą. Ale przekonał się o tym po zdobyciu PP i już wtedy nic o Mistrzach nie mówił.
W Kielcach jeszcze większym skandalem od Bartoszka było zwolnienie Ojrzynskiego na samym początku sezonu, gdzie w poprzednim prawie do końca była szansa na Puchary. Wtedy buntowała się cała drużyna i kibice.
Brakuje zwolnienia Michniewicza z Podpiździa.
HAHAHA…tam mieszkasz dupku ??
Tak, szczególnie, że ostatnie pół roku czysty Czesio dostawał oklep od wszystkich. Można sprawdzić po tabeli rundy wiosennej chociażby.
Ja proponuję ankietę na najbardziej absurdalne wydarzenie świata trenerskiego w obecnym sezonie ekstraklasy, konkurencja jest mega mocna:
BONUS:
Nie Brzęczek spuszcza Wisłę do 1.ligi, a Królewski i Błaszczykowski.
Oni tam rządzą od 3 lat, a nie 3 miesięcy.
Gdyby nie Błaszczykowski, przy wszystkich jego przywarach, to Wisły by już dawno nie było. Co najwyżej w jakiejś okręgówce. Powinni go tam po nogach całować.
A gdzie jest sprzeczność? Dał kasę, uratował przed upadkiem, ale nie umie zarządzać klubem. Wywala trenerów, wywala dyrektorów jak każdy inny prezes typu działacz. Po tym, że spędził ponad 10 lat w Dortmundzie można się było spodziewać czegoś lepszego. Do tego jego wspólnik to Królewski.
Oceniając po efektach, jest bardzo źle.
Nie byłoby ich w okręgówce, bo takie kluby zaczynają od 4. ligi. A z taką bazą kibiców i sponsorów w milionowym mieście pewnie robiliby awans rok po roku.
Jakim „milionowym”?
Za Hyballę też byś go chciał po nogach całować?
Jeden rabin powie tak, drugi rabin powie nie.
Jak pisze kolega powyżej jest duża szansa, że dziś/albo za rok Wisła byłaby mniej więcej tam gdzie Widzew – czyli wracałaby do ekstraklasy z uporządkowaną sytuacją finansowa i kadrową z kilkoma ogranymi w pierwszym składzie Polakami, a nie wagonem szrotu za grube miliony.
Tym sposobem w sezonie 22/23 byłaby mowa o odradzającej się potędze. A co dały te 3 lata w ekstraklasie krakusom? Permanentne 13 miejsce, marazm i walkę o utrzymanie, która może zakończyć się fiaskiem. A nawet jak zakończy się sukcesem to za rok kolejna powtórka z rozrywki. Może tym razem uda się zając 11 miejsce, a może 14 i tak pozostajemy we wspomnianym marazmie na całą dekadę.
Kosta skoro chciał odejść to odszedł, absurdem byłoby informowanie o tej sytuacji nagle na koniec sezonu. Rozstają się, poinformowali o tym, prowadzi zespół do czerwca i tyle, gdzie tu absurd?
Szkoda. Człowiek zrobił dużo dobrego. Takich ludzi się nie wywala przez słabszy okres gry. Myślę że powinni wywalić tego prezeska. Szacun panie trenerze.
„Kaczmarek dostał też propozycję, że może zostać w klubie, żeby pomagać swojemu, nomen omen, asystentowi”. Czy asystent miał na nazwisko Asystentowski? Jeśli nie, to chyba coś nie tak jest w tym zdaniu.
Dołączenie w tym zestawieniu miernoty trenerskiej, jak Bartoszek, jest żenujące. Jakie on sukcesy osiągnął? To jest trener na poziomie II – III ligi, tylko z jakichś niewiadomych względów pompujecie jego „karierę” na weszlo…
Wy, w tym waszym Weszło, to nic nie rozumicie, wicie, rozumicie.
Wy, wicie, rozumicie nigdy nie zrozumicie DZIAŁACZA. Działacz, wicie rozumicie, to taki któś, któren, wicie rozumicie – ma wszystko na głowie, on – ten działacz, wicie rozumicie, czasem, aż oczy bolą patrzeć, jak się przemęcza, dla naszego klubu. On, wicie, rozumicie, ten DZIAŁACZ, ciągle pracuje! Wszystkiego przypilnuje i jeszcze inni, niektórzy, wtykają mu szpilki. To nie ludzie – to wilki!
Aleeee! Wicie, rozumicie, wy pamiętajcie – wy bez tego DZIAŁACZA, to – wicie, rozumicie – nic, nie tego ten, bez niego, no…
Jak zwykle z tym Bartoszkiem. Najbardziej farciarski awans do ósemki w historii, słaba średnia punktowa (gorsza od Lettieriego z następnego sezonu), zwolnienie zaplanowane na koniec sezonu, bo nowy klubu właściciel chciał swojego trenera.
To jest patologia?
Lettieri miał dobre wyniki, Korona grała ciekawą piłkę, a nawet doszła do 1/2 Finału PP. Też wygrała i zremisowała z Legią.
Oczywiście, że potem GL się totalnie odkręciło w głowie i układy z pewnym menadżerem + osoba K.Zająca zaprowadziła ten klub na dno, ale taktycznie zjadał Bartoszka, który od lat jedzie na opinii fajnego gościa i sukcesie Trenera Sezonu z 14. punktami straty do 4. miejsca i 3. punktami przewagi nad ósmym.
Nijak to się ma do przypadku Banasika, który sam zbudował awanse Radomiaka i ogarniał w nim 3 etaty.
No akurat wybraliście sobie piłkarza Cracovii o komentarz w sprawie Stawowego. Toż to Tomasz W, jeden z tych, którzy wzięli kasę z ustawiony mecz.
Noga się nie podwinęła tylko powinęła. Jak piszemy na całą Polskę to wypadałoby poprawnie.
Bez jaj, że porównujecie Banasika, gościa z wynikami i sukcesami w Radomiaku, do kedencji Ojrzyńskiego w Mielcu. Ten drugi notował bardzo słaby wynik punktowy, co nawet sami napisaliście. A poza tym, co stanowi sami przyznaliście, nie paliło się tam tylko dlatego, że akurat spadała jedna drużyna.
No i jeszcze była podmianka Kasperczaka na Liczkę za bodaj 2 remisy z rzędu po serii zwycięstw i świeżo co po podbojach pucharu uefa
Jeśli dobrze pamiętam (bo to stare czasy) to „świeżo co po podbojach pucharu uefa” oznacza odpadnięcie z Dinamo Tbilisi.
Dymisja Smudy po jednej porażce w 99 to też było coś
Dopiero w swoim czwartym meczu ligowym podwinęła mu się noga… – poprawna forma to powinęła.
Niech żyje rzetelność dziennikarska. W sytuacji że Stawowym tu przedstawianej mało co się zgadza z prawdą. Drugi zagraniczny obóz nie był przewidywany w przygotowaniach. Po powrocie z pierwszego Stawowy i zawodnicy zaczęli narzekać, że na boisku pod balonem za zimno, bo było 12 czy 13 stopni. Stawowy zaproponował by zorganizować drugi obóz zagraniczny i on z piłkarzami się dołożą do biletow lotniczych. Chodziło o średnio 1500 zł na głowę. Filipiak się zgodził i pochwalił się dziennikarzom na hokeju, jakiego ma fajnego trenera i zawodników, że zaproponowali coś takiego. Po czym zawodnik Skrzyński w mediach się wypowiedział, że pierwsze słyszy i nie wyobraża sobie by się dokładać do biletu w profesjonalnym klubie. Stawowy został wezwany i się okazało, że zawodnicy się nie dołożą jak deklarował. Zarząd chciał by w takim razie dotrzymał słowa i zapłacił za zawodników on. Stawowy powiedział, że nie zapłaci i klub mu może potrącić z przyszłych premii za wygrane mecze (drużyna była w dołku nie wygrała 4 czy 5 meczów przed przerwą zimową i żadnego sparingu), klub nałożył na niego karę po tym, a on jak dostał karę podał się do dymisji. Potem sam narzekał w prasie, że zawiódł się na niektórych zawodnikach. Moim zdaniem Filipiak wtedy popełnił błąd i postąpił jak w gorącej wodzie kąpany, bo jak pisałem drużyna była w dołku przed przygotowaniami, w trakcie i potem w lidze też. Jakby Stawowego zostawił to on sam by się wyłożył. A tak to Stawowy choć prowadził 3/4 przygotowań i drużyna już w dołku była przed przygotowaniami, mówił, że to nie jego wina i sugerował, że to następca wszystko zepsuł.