Upalny czwarty lipca 2015 roku. Spokojny dzień trzydzieści kilometrów i dwadzieścia minut drogi kolumną rządową od Moskwy. Dwóch starszych panów spaceruje zacienioną poczciwymi drzewkami alejką oficjalnej rezydencji prezydenta Rosji. Oliver Stone śmieje się i prosi Władimira Putina o złożenie mu życzeń z okazji święta Dnia Niepodległości w Stanach Zjednoczonych. Słynny prezydent uśmiecha się nieszczerze, ściska grabę równie słynnego reżysera i czeka na pytania.
– Czy w razie wojny Stany Zjednoczone będą górą? – sonduje Stone.
– Nie – odpowiada Putin.
– Rosją ją przeżyje? – żywo reaguje ubrany w białą marynarkę filmowiec.
– Nikt nie przeżyje – nie pozostawia złudzeń jeden z najpotężniejszych polityków świata.
Przez lata sylwetka Władimira Putina mamiła, nęciła i fascynowała artystów świata ekranu.
Mickey Rourke, hollywoodzki przystojniak z lat osiemdziesiątych i gwiazdor kultowego „Zapaśnika” z pierwszej dekady trwającego wieku, w oczach Putina zobaczył „niespotykaną dżentelmeńskość”. Steven Segal, bohater amerykańskiego męskiego kina dla twardzieli, popierał aneksję Krymu i komplementował prezydenta Rosji niezbyt wybrednymi tekścikami o „spotkaniu największego przywódcy naszej ery”. Gerard Depardieu – dla starszych filmowy Danton, dla młodszych filmowy Obeliks – pławił się w luksusach statusu putinowskiego pupilka i korzystał z dóbr posiadania rosyjskiego obywatelstwa uzyskanego w akcie sprzeciwu dla wysokich podatków w ojczystej Francji. Emir Kusturica, wybitny reżyser z dawnej Jugosławii, wygłosił słynne słowa, że „gdyby był Anglikiem albo Amerykaninem, nienawidziłby Putina, ale jako Rosjanin głosowałby na niego w każdych wyborach”, a to był zaledwie ułamek większej laurki. Oliver Stone, trzykrotny zdobywca Oscara, początkowo nawet wyrażał skłonność do kruszenia kopii o słuszność barbarzyńskiej inwazji Rosji na Ukrainę…
Oto historie ślepej miłości poważnych ludzi Hollywoodu do Władimira Putina. Historie na przestrogę, jak zgubne potrafi być lokowanie swoich uczuć w politycznych parszywcach.
Putin i Stone na randce w pałacu
Olivera Stone’a nękają objawy jetlagu. Ciążą powieki, boli głowa, ciało odmawia posłuszeństwa. Słowa cedzi wolno, w chwilach niepewności salwuje się bazgrołami z pożółkłego notesiku. Przyjechał do Moskwy po kolejny dokumentalny portret do swojej kolekcji. Fascynują go przywódcy, ich silne uściski, zdecydowane poglądy, międzynarodowe działania, w minionych latach łaził już za Fidelem Castro i Hugo Chavezem. Tym razem jego bohaterem i przeciwnikiem w jednym jest sam Władimir Putin.
Reżyser dostąpił zaszczytu spędzenia trzydziestu godzin z prezydentem Rosji na przestrzeni dwóch lat jego wieloletniego okresu panowania w Rosji. Oliver Stone, autor wielkiego antywojennego „Plutonu”, sensacyjnego „JFK”, historycznego „Aleksandra”, muzycznie natchnionego „The Doors”, szalonych „Urodzonych morderców” czy porypanej „Drogi przez piekło”, przygotował już tytuł nowego dzieła – „The Putin Interviews”. Niech nikogo nie zmyli niewinna amerykańska nazwa, sens całej podróży zgrabniej oddaje polskie tłumaczenie – „Oliver Stone vs. Putin”. To miała być konfrontacja.
Ale Stone zaskakuje już na samym początku. Swoim zmęczeniem i zblazowaniem, ale też zaskakującą łagodnością i serdecznością wobec Putina. Ten poprawia i szkoli go w najprostszych zagadnieniach. Stone najpierw myli zawody rodziców swojego rozmówcy, a następnie gubi się w chronologii dynamiki jego relacji z żoną („pierwszą, oj, przepraszam, ostatnią”), Putin, stary polityczny wyjadacz i były oficer KGB, nie znosi takiej niekompetencji, nie reaguje na nią ani z czułością, ani z naiwnością, a ze zwyczajną wyższością, może nawet z politowaniem. Zabiera Stone’a na przechadzki po swoich włościach. Raz po raz podkreśla, że rządzi z woli rosyjskiego ludu i w służbie rosyjskiego ludu. W ociekającej złotymi ozdobnikami sali tronowej wywiązuje się dyskusja.
– Mówią, że chce być pan carem, tak pana przedstawiają na okładkach magazynów – gestykuluje Stone.
– Spodobało im się, dlatego tak mówią – odcina się Putin.
– Nie zaprzecza pan stwierdzeniom o posiadaniu władzy absolutnej.
– Nie chodzi o zakres władzy, a o umiejętność właściwego jej wykorzystywania.
Krok w krok za reżyserem i prezydentem chodzi niestrudzony młody tłumacz. W pewnym momencie Stone sugeruje Putinowi, że niedokładnie zrozumiał jakieś stare pytania z innego wywiadu. Wydaje się niezwykle rozbawiony tym faktem. „Powinien pan zastrzelić tłumacza”, rzuca i zanosi się rechotem. Filmowiec coraz śmielej poczyna sobie w zachwycaniu się ogromem kontrolowanej gościnności bohatera swojego dokumentu. Nie kryje podziwu w komnacie audiencyjnej carów z figurą Chrystusa Wszechmocnego i wizerunkiem Iwana Groźnego.
– Miewa pan złe dni? – pyta.
– Nie miewam, bo nie jestem kobietą – rzuca zadowolony z siebie Putin.
Trudny przypadek Emira Kusturicy
– Serbowie witali Putina, jakby był gwiazdą Barcelony – Emir Kusturica podziwiał reakcję serbskiego tłumu na wizytę Władimira Putina. Poglądy jugosłowiańskiego reżysera budzą kontrowersje, a on tylko odbija piłeczkę i tłumaczy, że nikt, kto nie przyszedł na świecie na wschodzie Europy, nie zrozumie zmienności diabełków i aniołków targających duszą takich jak on. Dziwiono się, że jego punkowy zespół składa hołd zbrodniarzowi wojennemu Radovanowi Karadżiciowi. Przecierano oczy ze zdumienia, kiedy czule całował pomnik zamachowca Gawrilo Principa. Ale też zachwycano się i doceniano jego filmy, dzięki którym zachodni świat budował sobie swoje – nieco pokrętne i pokraczne, zbyt sfabularyzowane i przejaskrawione – wyobrażenie na temat dawnej Jugosławii. I tak jak na przełomie wieków, oprócz o samych filmach, gęsto i często dyskutowano na temat tożsamości narodowej Emira Kusturicy, tak w ostatniej dekadzie głównym tematem wokół politycznego zaangażowania słynnego reżysera jest jego niewątpliwa słabość do Putina.
– Każdy Rosjanin, od Władywostoku po Moskwę, woli mieszkać w stabilnej Rosji niż w kraju eksperymentującym z własną tożsamością i bawiącym się uczuciami ludu. Gdybym był Anglikiem, stawałbym przeciwko Władimirowi Putinowi. I to bardzo. Gdybym był Amerykaninem, nawet bym z nim walczył. Ale gdybym był Rosjaninem, głosowałbym na niego i nie mam nawet żadnych wątpliwości w tej kwestii. Zachodnie kraje nigdy nie zrozumieją temperatury klimatu politycznego na wschodzie Europy. Słowianie posiadają samo-destrukcyjną, nieopanowaną siłę, której nie dałoby się okiełznać amerykańskim modelem demokracji. Jak możesz mówić wielkimi słowami o demokracji do trawy w tundrze? I nie wmawiajcie mi szerzenia propagandy, bo jestem bardzo wolnym człowiekiem, wyrażam siebie i swoje intelektualne przekonania – grzmiał Emir Kusturica podczas konferencji prasowej w Sankt Petersburgu, dawnym Leningradzie, gdzie na świat przyszedł Władimir Putin.
Jeśli ktoś wątpi w prawdziwość tamtych słów uznanego reżysera, wszelkie wątpliwości rozwiał wywiad w The Hollywood Reporter.
Podtrzymujesz tamte słowa? Jakie relacje łączą cię z Putinem?
Tak, nie wypieram się tamtych słów. Moje relacje z Putinem są bardzo proste – mam do niego wielki szacunek. Spotkaliśmy się kilka razy, dostałem od niego medal. Nie mogę wyjść z podziwu dla tego, jak podniósł Rosję z kolan. Wszystko, co zachód bredzi na jego temat, jest fałszywe.
W 2012 roku gościł na inauguracji trzeciej kadencji prezydenckiej. W 2016 roku został odznaczony Orderem Przyjaźni przez samego Władimira Putina. W 2017 przemawiał do słuchaczy na anektowanym Krymie: „Wasze życie i wasza kultura pokazują, że jesteście częścią Rosji”. Rosja chętnie korzystała z przychylności wielkiego artysty i kilkukrotnie próbowała wpisać go w szersze działanie własnej machiny propagandowej. Kiedyś przytaczała sfabrykowaną wypowiedź Kusturicy, któremu zniszczony i zapyziały zachód rzekomo nie chciał przyznać jakiejś nagrody filmowej za wspieranie Putina, a ostatnio, w dniu barbarzyńskiej inwazji Rosji na Ukrainę, minister obrony Siergiej Szojgu próbował przekonywać, że Emir Kusturica stanie na czele Teatru Rosyjskiej Armii. Jednemu i drugiemu zaprzeczył sam zainteresowany.
Putin i Stone na randce w kinie
Oliver Stone, podczas spaceru zacienioną poczciwymi drzewkami alejką oficjalnej rezydencji prezydenta Rosji, nie może nadziwić się, że Władimir Putin nie oglądał klasyku światowego kina z lat sześćdziesiątych, filmu „Doktor Strangelove. Lub jak przestałem się martwić i pokochałem bombę”. Satyra Stanleya Kubricka wyśmiewa i obrazuje niejasne, złowrogie i zwyczajnie irracjonalne czasy zimnej wojny. Szurnięty amerykański generał Jack Ripper, owładnięty obsesyjną nienawiścią do Związku Radzieckiego, wydaje rozkaz ataku jądrowego na ZSRR. W tym czasie doktor Strangelove, hitlerowski zbrodniarz i amerykański doradca do spraw jądrowych, uświadamia władze Stanów Zjednoczonych, że głupota Rippera, który nie zamierza podać sekretnego szyfru zawracającego samoloty z bombami atomowymi, będzie wiązała się z kontratakiem Rosjan…
Szczere zdziwienie Stone’a prowadzi do jednej z najdziwniejszych scen w historii współczesnego kina dokumentalnego. Słynny reżyser i słynny prezydent odbywają „filmową randkę”. Dziwaczność tej chwili kapitalnie opisał magazyn Rolling Stone: „Podczas seansu w jakiejś ogromnej, rozbrzmiewającej echem sali na Kremlu, reżyser spogląda na Putina tak, jak ty spoglądasz na kumpla, kiedy pokazujesz mu jakiś filmik na YouTube, który wydaje ci się zabawny, ale twój druh z jakiegoś powodu po prostu się nie śmieje. – Są pewne rzeczy w tym filmie, które rzeczywiście skłaniają do myślenia, nawet pomimo oczywistego faktu, że wszystko, co widzisz na ekranie, jest wytworem fantazji – komentuje sztywno Putin, chwilę po tym, jak major Kong doprowadza bombę do anihilacji. Nawet Kubrick nie mógłby lepiej napisać takiej chwili, takiej puenty własnego filmu po wielu latach”.
Putin wskazuje palcem na ekran i rzuca z nieukrywanym podziwem, że „przewidziano nawet niektóre kwestie techniczne”.
– Idea broni odwetowej i niemożliwości zapanowania nad nią od pewnego momentu jest nadal aktualna. Ale zrobiło się trudniej i niebezpiecznej – cedzi Putin.
– Też tak myślę – zgadza się Stone.
Spotkanie się kończy. Stone prezentuje Putinowi opakowanie z płytą kompaktową „Doktora Strangelove. Lub jak przestałem się martwić i pokochałem bombę”. Putin wychodzi, ale zaraz wraca. Nośnik danych w formie dysku optycznego pozostał w odtwarzaczu, opakowanie okazało się puste. „Typowy amerykański prezent”, żartuje Putin, a Stone’owi kolejny raz robi się głupio.
Gwiazdy głośno klaszczą najgłośniej
W tekście „Narodziny dyktatora. Skąd się wziął Władimir Putin?” opisywaliśmy kształtowanie się maczystowskiego charakteru prezydentury rosyjskiego przywódcy: „Putin w basenie, Putin podczas treningu sztuk walki, Putin w hokejowym rynsztunku, Putin podnoszący ciężary, Putin jadący konno z odsłoniętym torsem, Putin wędkujący w rwącym potoku, Putin z bronią na polowaniu, Putin usypiający tygrysa, Putin nurkujący w głębinach Morza Czarnego i wydobywający na światło dzienne drogocenne skarby. I niby wszyscy zrozumieją, że przeważająca część tych fotografii to po prostu medialna ustawka, czasami wręcz ordynarna. A jednak, obraz prezydenta-macho się utrwalił”.
Ale jak każdemu szanującemu się twardzielowi z ciężką ręką, Putinowi długo zależało też na przekonywaniu rosyjskiej opinii publicznej o swojej delikatniejszej stronie i kreowaniu oblicza wielkiego wodza z gołębim sercem. W 2010 roku, podczas kolacji charytatywnej na rzecz potrzebujących dzieci w swoim rodzinnym Sankt Petersburgu, postanowił zaśpiewać kawałek „Blueberry Hill” z repertuaru Fats Domino. – Jak lwia część ludzi, nie umiem ani śpiewać, ani grać, ale bardzo lubię to robić – rzucił, wchodząc na scenę, a następnie zagrał na pianinie, sięgnął po mikrofon i zaintonował „Blueberry Hill” z charakterystycznym wschodnim akcentem.
Pod sceną oklaskiwały go gwiazdy Hollywood. Kurt Russell bujał się i tulił Goldie Hawn. Kevin Costner podtańcowywał i zachęcał do wspólnych pląsów resztę amerykańskiej brygady. Sharon Stone złożyła palce w międzynarodowy symbol pokoju na świecie. Vincent Cassel i Monica Bellucci wpatrywali się w śpiewającego Putina, jakby przed nimi występował właśnie największy bard świata. Putin – ten groźny rosyjski niedźwiedź – właśnie mamił ich swoim uroczym zamiłowaniem do sztuki.
Putin i Stone na randce na lodowisku
– Ależ pan kolorowy! Jak Myszka Miki! – podśmiewuje się Oliver Stone, kiedy widzi Władimira Putina ubranego po zęby w profesjonalny strój hokeisty na chwilę przed wbiegnięciem na lodowisko. Rosyjskiemu przywódcy – już klasycznie dla tego typu gierek z amerykańskim reżyserem – dowcip nie przypada do gustu, bo nie uśmiecha mu się wysłuchiwanie drwin z własnego wyglądu i umniejszanie gestów, które mają nie tylko zbliżać go do ludu, ale też imponować zwykłemu rosyjskiemu zjadaczowi chleba. Stone zdąży jeszcze spytać, czy „pozostali zawodnicy wiedzą, że prezydent Putin ma strzelić dwa gole”, ale dumny hokeista utnie szybko jego dywagacje: „to sport, trzeba się starać”.
Po meczu „randkująca parka” zasiądzie na trybunach i odbędzie rozmowę, która mogłaby stanowić przyczynek do pierwszej poważniejszej konfrontacji intelektualnej. Osią dyskusji między reżyserem i prezydent jest ustawa o zakazie szerzenia „propagandy nietradycyjnych związków seksualnych” wśród nieletnich, którą ten drugi podpisał w czerwcu 2013 roku. Putin przekonuje, że w wojsku nie wszedłby pod prysznic z homoseksualistą, choć wcale się nie boi, bo jest mistrzem judo. Zaraz dodaje, że nie ma nic do gejów, ale „Bóg zdecydował”, „trzeba stać na straży tradycyjnych wartości” i „dbać o przyrost naturalny w narodzie, a przecież dzieci nie rodzą się z relacji mężczyzny z mężczyzną”. Rozmowa obu panów w dokumencie „Oliver Stone vs. Putin” jest jednak skróconą wersją prawdziwego wywiadu, na opublikowaniu transkrypcji którego niezwykle zależało Kremlowi.
– Nie rozumiem kierunku, w którym podąża amerykańska kultura. To jakieś szaleństwo, jakieś dziwactwo – tyle kłótni, tyle myśli, tyle gazet, tyle komentarzy telewizyjnych na temat płci, seksualnych preferencji i identyfikacji. Te całe media społecznościowe, to i tamto, jestem mężczyzną, jestem kobietą, jestem transseksualistą, jestem cisgender. Trwa to w nieskończoność. To wielka walka o to, kim się jest i kim się może być – narzekał Stone.
– Młodszemu pokoleniu żyje się za dobrze. Nie ma o czym myśleć – pocieszył go Putin.
– To nie jest zdrowa kultura – dalej szukał wsparcia Stone.
– Mamy prawo zakazujące gejowskiej propagandy wśród nieletnich. Ma na celu umożliwienie ludziom osiągnięcie dojrzałości, a następnie zdecydowanie, kim są i jak chcą żyć. Po osiągnięciu dorosłości nie ma żadnych ograniczeń, ale najpierw trzeba wychować się w klasycznych wartościach i nie niepokoić się zewnętrznymi naciskami tożsamościowymi – zrelacjonował Putin.
– To sensowne prawo – zgodził się Stone.
Na recenzenckie gromy zarzuconej mu homofobii i imputowanego mu archaicznego stosunku do świata Oliver Stone odpowiedział odesłaniem widzów do jego „Aleksandra” i krótkim stwierdzeniem: „Ani ja, ani Putin nie jesteśmy przeciwko innym orientacjom seksualnym”. A potem wsłuchał się w głos przewodnika po świecie z Rosją w samym jego środku, samego Władimira Putina, który począł przekonywać go, że zachodnia rusofobia to współczesny antysemityzm, że dzisiejsi Rosjanie to dawniejsi Żydzi, że na Ukrainie mordowana jest jego ludność, że na Ukrainie rządzą faszyści i naziści, że NATO, przesuwając swoją wschodnią flankę poza teren dawnego NRD, rozpoczęło serię setek tysięcy szkodliwych działań dla interesu jego wspaniałego państwa. Oliver Stone ze wszystkim – w mniejszym lub większym stopniu – potrafił się zgodzić.
Koszulki, poparcia i paszporty
Mickey Rourke pozwolił sfotografować się w dumnej pozie w szarym t-shircie z wyjątkowo tandetną podobizną Władimira Putina w żołnierskiej czapce, wyłaniającego się z bukietu kwiatów. Żeby zamanifestować swoje przywiązanie do prezydenta Rosji, gwiazdor „Zapaśnika” wystał kilkanaście minut w kolejce moskiewskiego domu towarowego i zapłacił tysiąc dwieście rubli, czyli wówczas jakieś dwadzieścia funtów. – Gdybym go nie lubił, nie kupiłbym koszulki, wierz mi. Spotkałem go kilka razy i był prawdziwym dżentelmenem, bardzo fajnym, autentycznym, zwykłym facetem. Czaisz? Spojrzał mi prosto w oczy. Widziałem, że to dobry człowiek. Gdybym tego nie zrobił, uwierz mi, że nie założyłbym tej koszulki – tłumaczył Rourke w Sky. Innym razem swoją słabość do Putina rozświetlał związkiem z rosyjską modelką, Anastassiją Makarenko, i dodawał, że „chodzi mu tylko o rodzinę, bo politykę ma w dupie”.
Steven Segal – przeciwnie do Mickeya Rourke – interesuje się polityką, deklaruje się jako republikanin i nazywa się „bratem Putina”, z którym zresztą dzieli wspólną pasję do – jakże to zabawnie brzmi – sportów walki. W 2014 głośno popierał aneksję Krymu. W 2016 roku otrzymał rosyjskie obywatelstwo. W 2018 roku został mianowany specjalnym wysłannikiem ds. stosunków humanitarnych z USA. Pokazuje się na zdjęciach u boku swojego idola. Nie szczędzi mu pochwał, nazywając go nawet „największym przywódcą trwającego wieku”. Doszło nawet do tego, że Segal nie potrafił potępić barbarzyńskiej inwazji Rosji na Ukrainę w 2022 roku. – Większość z nas ma przyjaciół i w Rosji, i na Ukrainie. Jesteśmy jedną rodziną. Smutne, że istnieje zewnętrzny podmiot, który wydaje ogromne sumy pieniędzy na propagandę, której jedynym celem jest skłócenie Rosji i Ukrainy. Modlę się, aby oba kraje doszły do pokojowego rozwiązania, w którym będziemy mogli wspólnie żyć – komentował niegdysiejszy gwiazdor kina klasy B z wybuchami i strzelaninami w roli głównej.
Specyficzną postacią jest też Gerard Depardieu, który dekadę temu strzelał symboliczne misie z Władimirem Putinem, przyznającym mu rosyjskie obywatelstwo, kiedy francuski aktor czmychał z ojczyzny w oburzeniu po wprowadzeniu przez tamtejszy rząd 75-procentowego podatku dla najbogatszych mieszkańców kraju nad Sekwaną i Loarą. – Powiem, co myślę o Putinie: rosyjski naród potrzebuje takiego człowieka – z rosyjskim temperamentem. Putin stara się zwrócić swoim ludziom ich godność – przekonywał, kiedy zostawał Rosjaninem. – Jestem gotów umrzeć dla Rosji, ponieważ tamtejsi ludzie są silni. I absolutnie nie chcę umierać we współczesnej Francji – dodawał w rozmowie z Vanity Fair. W następnych latach Depardieu stał się tak zatwardziały zwolennikiem imperialistycznych zapędów Putina, że w 2015 roku dostał zakaz wstępu na Ukrainę, kiedy kilkukrotnie zdecydowanie podważył niepodległość tego kraju. Na przełomie lutego i marca 2022 roku zachował się jednak nie-obrzydliwie. – Rosja i Ukraina zawsze były bratnimi krajami. Jestem przeciwny tej bratobójczej wojnie. Mówię: wstrzymajcie ogień i negocjujcie – zaapelował.
Na refleksje było już za późno.
Putin i Stone na randce w platonicznym oddaleniu
Ostatki podrygi randki Stone’a i Putina.
– Nie wątpię w pana miłość do Rosji. Ale znamy cenę władzy. Pozostając przy niej zbyt długo, wyobrażamy sobie, że lud nas potrzebuje. Zmieniamy się, nie zdając sobie z tego sprawy.
– To bardzo niebezpieczny stan. Jeśli ktoś dzierżący władzę, czuje, że utracił tę więź z narodem, powinien zrezygnować.
Nadchodzi czas pożegnań.
– Nigdy nie został pan pobity? – zaskakuje Putin.
– Pobity? Och, nie, tak, byłem kiedyś pobity – rzuca Stone.
– Będzie pan – przewiduje Putin.
– Wiem, ale warto było, jeśli ma się to przysłużyć pokojowi na świecie – uderza w patetyczne tony Stone.
Oliver Stone zawiedzie się recenzjami swojego dokumentu. Irytują go krążące po sieci wyrwane z kontekstu teksty prezydenta Rosji. Drażnią go zarzuty o służalczy stosunek względem swojego rozmówcy, potęgowane tylko przez fakt, że machina medialna Kremla wykorzystywała praktycznie niepocięty materiał z wywiadu w kreowaniu własnej propagandy, bo Putin mówił dokładnie to, co chciał mówić, a Stone uosabiał amerykańskiego intelektualistę zapatrzonego w obrazek stojącego przed nim władcy narodu i produkującego masę wątpliwości, co do szczerości i sensowności gestów i działań polityków z własnego kraju. Słynny reżyser podziękuje nawet, przeprowadzającemu z nim wywiad, Robertowi Scheerowi za „objerzenie całego dokumentu, a nie tylko dwóch pierwszych odcinków”.
I to właśnie z tej rozmowy – odbytej na początku lutego 2022 roku – wyjdzie jak bardzo Oliver Stone błądził w rozpoznaniu Putina. Mniejsza już o klasycznie krytyczne diagnozy filmowca wokół międzynarodowej polityki Stanów Zjednoczonych i działań NATO. Stone, komentując narastające napięcie na granicy rosyjsko-ukraińskiej, pół-świadomie, pół-nieświadomie porozumiewał się językiem i informacjami, które przez trzydzieści godzin dwuletnich rozmów sączył mu do ucha sam Władimir Putin. Dwa fragmenty fragmenty z wywiadu dla ScheerPost.
„Zachód gra w brudne gry. Bardzo, ale to bardzo brudne gierki, które mają jeden cel – zmianę reżimu w Rosji. Łapiemy się na tym, że zaczęliśmy mówić o Putinie, jakby to on był Rosją. Codziennie oglądamy wiadomości, w których głupie prezenterki i głupi prezenterzy nawet nie zadają sobie trudu, by powiedzieć „Rosja” – mówią „Putin”, jakby faktycznie był całym krajem, a tak nie jest. Putin poddawany jest dużej zewnętrznej i wewnętrznej presji, tam też są frakcje, a ludzie nie doceniają trudności sztuki zarządzania tak wielkim i specyficznym państwem”.
„Amerykańskie media są zaskakująco zgodne – „rosyjska inwazja”, „nadchodząca rosyjska inwazja na Ukrainę”. To oburzające. Nie ma dowodów na to, że Rosja zamierza zaatakować Ukrainę. Ba, wątpię, żeby taki atak mógł nastąpić. Myślę, że Rosja zajmuje się tylko regionem Donbasu. To sektor wschodni, w którym ludność rosyjskojęzyczna jest tępiona przez władze ukraińskie. Czemu, jak to? Wyciągnijmy wnioski z 2014 roku, kiedy Ukraińcy zabijali Rosjan. Doszło do masowych mordów. Ukraiński rząd nie chciał uznać historycznej autonomii wschodniej Ukrainy. Odebrał podstawowe prawa ludziom porozumiewającym się w języku rosyjskim. Od tego momentu mamy do czynienia z nacjonalistycznym atakiem na Rosję. A o dawnych nazistach, nazistach z II wojny światowej, wiemy tyle, że ich spadkobiercy są na Ukrainie”.
Oliver Stone stracił orientację we własnym światopoglądzie. Gdy Putin rozpoczął zbrodniczą inwazję na Ukrainę, początkowo próbował go bronić, wciąż używając tych samych argumentów, ale szybko wycofał się z apologii dla prezydenta Rosji, krytykując jego działania, ale – co jasne i oczywiste – dodając do nich cały szereg własnych, już niewiele znaczących, przemyśleń o szerszej skali. Niesmak pozostał, ale jego dokumentu „Oliver Stone vs. Putin” nie trzeba palić na stosie, bo to złowrogi obraz wroga publicznego cywilizowanego świata numer jeden.
Oliver Stone: – Putin to nie król, to nie car, to nie monarcha. Jeśli Putin nie będzie zachowywał się w określony sposób, zabiją go, bo rosyjskie społeczeństwo nie znosi upokorzenia i porażek.
WIĘCEJ O AGRESJI ROSJI NA UKRAINĘ:
- Jak w XX wieku ginęli najważniejsi rosyjscy przywódcy?
- Anonymous. Od internetowych trolli do wirtualnej potęgi
- Ramzan Kadyrow. Człowiek, którego boi się nawet Putin
- Nie możemy do domu. Reportaż o uchodźcach z Ukrainy
- Wolski: Dla Rosjan użycie bomb kasetowych jest jak wyjście po bułki
- ZSRR, Pomarańczowa Rewolucja, Majdan. Jak Ukraina zrywała z Rosją
- Narodziny dyktatora. Skąd się wziął Władimir Putin?
- Szewko: – Wojnę na Ukrainie ufundowaliśmy my, czyli Zachód
- FIFA, Gazprom, mundial. Jak i dlaczego Rosja kupiła futbol?
Fot. Kadr z filmu „Oliver Stone vs. Putin”