– Ukraina kupiła Zachodowi czas. Wykrwawiając Rosjan, upokarzając ich, zadając ciężkie straty. Ale ten czas, czyli rok czy dwa lata, to jest okres, w którym trzeba wyciągać wnioski i zachowywać się racjonalnie. Zachód nie może pozwolić Rosji na odbudowanie potencjału wojskowego i wrócić do business as usual, skoro do tej agresji doszło. Nie można uznać: teraz jest pokój, to handlujmy z Rosją, sprzedajmy im broń, żeby tym razem tą bronią napadła na nas. Po drugie – mam nadzieję, że w polskiej armii ktokolwiek myśli, ogląda te obrazki z Ukrainy i wyciąga wnioski. Mamy mniejsze terytorium niż Ukraina, nasza stolica jest w takiej odległości od Białorusi, w jakiej jest i musimy być zdolni do obrony własnego terytorium do momentu, kiedy jednostki brytyjskie, francuskie – na niemieckie bym absolutnie nie liczył – zaczną się pojawiać na terytorium Polski. Musimy dać czas armiom amerykańskim, by zdążyły wsiąść na statki – mówi Wojciech Szewko, publicysta, analityk do spraw stosunków międzynarodowych, niegdyś wykładowca w Akademii Obrony Narodowej. Zapraszamy.
Jak pan ocenia warunki zakończenia wojny przedstawione przez Dmitrija Pieskowa, rzecznika Kremlu, w których mowa „tylko” o oddaniu Krymu i uznaniu niepodległości dwóch republik, a nie ma pojęcia „denazyfikacji”?
Wydaje się, że Rosjanie urealnili swoją propozycję. Element denazyfikacji był prawdopodobnie związany z usadowieniem na Ukrainie rządu marionetkowego. Rosjanie zorientowali się, że taki rząd nie miałby racji bytu, bo musieliby dla jego utrzymania pozostawić na Ukrainie jakąś wielką, okupacyjną armię. Dlatego zminimalizowali swoje życzenia do podstawowych roszczeń: uznania secesji Doniecka i Ługańska, uznania aneksji Krymu i neutralności Ukrainy. Nie wiemy, jaka by to miała być neutralność, ale pewnie byłby to model szwajcarski lub austriacki.
NATO będzie naciskać na Ukrainę, żeby przyjęła te warunki, czy raczej cynicznie zechce, by Rosja dalej się wykrwawiała?
NATO wie o tym, że Ukraina jest nie do obrony. Mamy taką perspektywę, że po długiej i wyniszczającej wojnie, Ukraina w całości zostanie wchłonięta przez Rosję. To nie musi być spokojny kraj, ale pojawią się rosyjskie jednostki na granicy z Polską. Ta państwowość Ukrainy – jak zapowiadał Putin – zostanie zlikwidowana. Czy to jest pozytywny scenariusz dla NATO? Nie. Z całą pewnością nie jest to też pozytywny scenariusz dla Polski. Nawet jeżeli Rosja będzie odbudowywała swoje siły zbrojne jeszcze przez kilka lat, to my będziemy mieli armie rosyjską na naszej granicy. Co więcej, będziemy mieli Ukrainę w formie wasalnego czy sztucznego tworu, więc tak naprawdę będziemy graniczyli z Rosją. Czy ona będzie się nazywała Ukraina czy Białoruś – bez znaczenia. Dlatego najbardziej pozytywnym scenariuszem dla NATO byłby ten, w którym Ukraina przestaje być krajem wojny i nawet jeżeli nie będzie krajem w pełni suwerennym – bo ta suwerenność zostanie ograniczona przez blokadę sojuszy zbrojnych – to będzie istniała podstawa, by to państwo przyjąć do Unii Europejskiej. Wówczas Ukraina będzie mogła odbudować swoją gospodarkę oraz uzbroić się po zęby, gdyż sam fakt neutralności nie zakazuje zakupów broni.
Gdzie jest haczyk?
Zgoda na aneksję otwiera opcje kolejnych roszczeń terytorialnych. Przecież Putin poparł dążenia Białorusi do dostępu do Morza Bałtyckiego, co sugeruje kolejne żądania. Na przykład aneksję dawnego województwa suwalskiego i przyłączenie go do Rosji bądź Białorusi. Ponadto to mogą być roszczenia co do terytoriów państw bałtyckich, a nawet Mołdawii i dalej samej Ukrainy. W obecnych rosyjskich żądaniach nie ma Charkowa, toteż on może się pojawić w kolejnych „odsłonach”. No i wreszcie ta sytuacja wywraca całą zasadę współczesnego prawa międzynarodowego – wracamy do sytuacji sprzed I wojny światowej, kiedy mocarstwa według własnej woli dzieliły świat ustanawiając kolonie.
Czyli nie jest pan takim optymistą jak generał Skrzypczak, który mówi, że wojna rozstrzygnie się w ciągu 2-3 dni, bo Rosjanie gonią resztkami sił?
Czy ja dobrze pamiętam, że generał Skrzypczak mówił, że Rosja nie najedzie na Ukrainę, bo jest za słaba…? Doceniam wizje międzynarodowych stosunków prezentowanych przez emerytowanych generałów, ale one do tej pory sprawdzają się w niewielkim stopniu.
Zastanawiam się, wracając na chwilę do rozmów ukraińsko-rosyjskich, czy nie ważniejsze będą te czwartkowe, kiedy spotkają się szefowie dyplomacji obu krajów?
Te wszystkie rozmowy są istotne, ale nie doszło do żadnego przełomu w wojnie w tej chwili. Putin nie ustąpi z warunków, które poznaliśmy, ponieważ do tej pory nie odniósł żadnego znaczącego zwycięstwa w tej wojnie. Nie zajął Mariupola, nie zajął Charkowa czy Kijowa. Wbrew pozorom bardziej będzie skłonny do ustępstw, gdy będzie mógł ogłosić jakikolwiek sukces w tej wojnie. Wtedy będzie mógł odegrać rolę łaskawego, odtrąbić sukces i przystać na jakieś nowe warunki. To znaczy na przykład będzie to Ługańsk i Donieck, ale nie w granicach administracyjnych, tylko w granicach przedwojennej strefy kontroli. Może nie będzie konieczności uznania przez Ukrainę aneksji Krymu, tylko milczące status quo. Natomiast w tej chwili nic poza zaakceptowaniem warunków rosyjskich nie daje mu możliwości stwierdzenia, że osiągnął sukces. Każde ustępstwo w momencie, kiedy wojna jest nierozstrzygnięta i dalej się toczy, będzie odczytywane jako klęska Putina. A na to sobie nie może pozwolić, bo przestanie być prezydentem prędzej niż myśli. Sankcje Zachodu, dużo ofiar, straty armii, funkcjonująca armia ukraińska – tutaj nie ma żadnego sukcesu. Dziś musiałby go odnieść w rozmowach, a Ukraina teraz na ustępstwa pewnie się nie zgodzi.
To rozsądne z jej strony? Euforia zwycięstw to jedno, a kalkulacja to drugie.
W moim przekonaniu Ukraina nie ma wyjścia. Nie udało się skłonić NATO do wejścia w konflikt. Nie udało się też skłonić NATO do dostaw takich broni, która skutecznie powstrzymałaby Rosjan. Przykładowa broń przeciwpancerna jest bronią nękającą, ale przy walce z kolumnami rosyjskimi, największe znaczenie ma obecnie artyleria. Bez przewagi w powietrzu ta artyleria przestanie istnieć. To, że Rosjanie nie potrafią korzystać ze swojej przewagi lotniczej, nie znaczy, że się nie nauczą w czasie trwania tej wojny. Tydzień-dwa i ukraińska artyleria może przestać istnieć. A wtedy ręczna broń przeciwpancerna będzie użyteczna, ale do „afganizacji” konfliktu. I jeżeli ukraińska armia przestanie istnieć, a zostanie ograniczona do partyzanckich oddziałów, to wojna będzie przegrana.
Co ma więc Ukraina do wyboru?
Zachować państwowość, ale utracić część terytoriów albo utracić państwowość i prowadzić wyniszczającą wojnę partyzancką. Poza tym my zapominamy o jednej rzeczy, a choćby Polska powinna pamiętać: Rosjanie mają duże terytorium. Jak im się nie podoba jakiś zbuntowany kraj czy republika, to po prostu przesiedlą parę milionów ludzi. Tak było przecież z polskimi powstańcami styczniowymi. Takie czystki i przesiedlenia są stosowane przez Rosjan już od czasów carskich i naprawdę nie zawahają się zrobić tego samego w stosunku do Ukraińców, gdyby był to kraj stale zbuntowany.
I świat w XXI wieku by na to pozwolił?
Świat w XXI wieku pozwala na to, co się dzieje na Ukrainie. Nawet nie wprowadza solidnych sankcji przeciwko agresorowi, mimo że Rosja złamała fundamenty prawa międzynarodowego, już nie mówiąc o prawie wojennym i humanitarnym.
Chyba ten pierwszy rzut sankcji był solidny, ale brakuje drugiego kroku czy już wręcz trzeciego.
Te sankcje cały czas są śmieszne. Jeżeli nakładamy sankcje na rosyjskie banki, ale potem mówimy: „nie, nie, te akurat służą do rozliczenia z Niemcami, więc część z tego wyłączamy”, to tak, jakby ktoś nałożył ograniczenia na dwa czy trzy polskie banki. Przecież mamy siedem kolejnych. Przenosimy pieniądze z jednego do drugiego i dalej funkcjonujemy. To są tego typu sankcje. Proszę to porównać z sankcjami nałożonymi przez USA na Iran. Tam zdecydowano, że ograniczenia obejmą każdą europejską firmę, która będzie handlowała z Iranem. Czymkolwiek. Zezwolono tylko na sprzedaż ropy w celach humanitarnych – Iran sprzedaje ropę w sposób kontrolowany, żeby kupić lekarstwa i inne środki, by nie dopuścić do katastrofy humanitarnej. Oczywiście Iran obchodzi to embargo, ale nie na taką skalę, żeby to miało znaczenia dla gospodarki. I to są prawdziwe sankcje. A te nałożone na Rosję – symboliczne, skierowane w oligarchów. Zabieramy im jachty, możliwość wystawiania rosyjskich kotów na aukcjach. Co to ma wspólnego z przetrąceniem kręgosłupa rosyjskiej armii? Trzeba to powiedzieć: ze względu na wzrost cen ropy naftowej, jeżeli ktoś przeprowadziłby kalkulację, to wyszłoby, że wojnę na Ukrainie ufundowaliśmy my, czyli Zachód. Rosja najpewniej tyle zarobiła w ostatnich miesiącach i jeszcze zarobi, ile straciła przez zniszczony sprzęt na Ukrainie.
Natomiast sam pan powiedział, że ta prezydentura Putina może potrwać krócej niż on sądzi. Gospodarka jednak dostanie po głowie.
Tak, ale poza tym matki dowiedzą się, że ich synowie, którzy mieli jechać na ćwiczenia, to już z tych „ćwiczeń” nie wracają. Jakby to było 500 czy tysiąc osób, to jeszcze, ale jeżeli dojdzie to do 20 czy 30 tysięcy żołnierzy, mamy zupełnie inną sytuację. Niezadowolenie społeczne może być bardzo wysokie. Rosja ma już doświadczenie w tym, że sytuacja wojenna wpływa na życie społeczeństwa. A sankcje będą miały znaczenia dopiero w tym dłuższym okresie – Rosja zgromadziła największe w swojej historii rezerwy walutowe, w ubiegłym roku miała t nadwyżkę w handlu zagranicznym na ponad 100 miliardów dolarów. Więc jeśli ktoś oceniał, że straty rosyjskie w sprzęcie to jest bodaj cztery miliardy, to do tych 100 miliardów trochę brakuje. Nie znamy więc prawdziwego skutku sankcji, one pewnie będą miały realny wpływ dopiero za trzy-cztery miesiące, może później. A wtedy zapewne już będzie po wojnie. Więc tak naprawdę znaczenie może mieć to, czy pojawi się w rosyjskiej przestrzeni przekonanie, że ta operacja jest nieudana i utknięto tam jak w Afganistanie. Jeśli tak – zacznie się szukanie winnego, tak jest w każdym kraju, więc w Rosji tym bardziej. Wtedy pytanie: kto zdąży wcześniej? Czy Putin osądzić generałów, których wskaże, że byli nieudolni, albo szefa służb za dostarczenie nieprawidłowych analiz, czy to oni zdążą przewrócić Putina?
Niemniej te wszystkie protesty antywojenne są szybko pacyfikowane, a ludzie aresztowani. Po drugie – propaganda rosyjska jest skuteczna, co chwile pojawiają się filmy, na których widać ludzi z litera Z.
Oczywiście, bo to nie jest tak, że Rosjanie en masse nie popierają reżimu. Nie ma tam takiej hunty, która kiedyś w drodze przewrotu przejęła władzę i nie ma żadnego poparcia. Wręcz przeciwnie – Putin odbudowuje w Rosji poczucie potęgi, dumy narodowej, jak w czasach Związku Radzieckiego. Jeżeli dodamy do tego komunikaty o walce z hitlerowcami czy nazistami, broń nuklearną rozwijaną w Ukrainie przy pomocy USA, to widać, że choć te komunikaty są proste, to są również skuteczne. Ponadto słusznie wskazują niektórzy analitycy, że media społecznościowe, Telegram, docierają głównie do dużych miast. W mniejszych ośrodkach jest zupełnie inne życie, istnieje jedynie oficjalny przekaz propagandowy i nic więcej. Trudno więc oczekiwać wielkiej rewolucji, chyba że te sankcje kiedyś jednak zadziałają. Natomiast licząc optymistycznie, bardziej realny jest scenariusz przewrotu pałacowego niż rewolucji październikowej. Choć od razu zaznaczę: i w ten pierwszy scenariusz niespecjalnie wierzę.
Skoro tak, to może dobrze, że te sankcje wymierzone są właśnie w oligarchów?
Problem polega na tym: niektórzy myślą, że oligarchowie finansują Putina, a sytuacja jest nieco odwrotna. Jeśli Kremlowi nie spodoba się dany oligarcha, to wskazuje następnego. Przecież oni nie wzbogacili się w spontaniczny sposób, tylko jednemu władze pozwoliły handlować ropą, drugiemu złotem, trzeciemu jeszcze czymś innym i tak zostali oligarchami. To nie oni wynieśli Putina do władzy, to on wyniósł ich. W związku z tym jeśli zaczną zwalczać Putina, to Rosjanie mają swoje sposoby, by zwalczyć ich. Tak jak Nawalnego albo Skripala. Do wyboru. A na to miejsce przyjdzie ktoś inny.
U nas pojawiała się retoryka, że Putin zwariował. Słusznie?
Nie, to jest dużo bardziej skomplikowane. Wielu tak zwanych analityków, a także polityków, przewidywało, co zrobi Putin i że na pewno nie zaatakuje Ukrainy. Jak zaatakował, to stwierdzili: – My mówiliśmy prawidłowo, ale on zwariował!
Korwin-Mikke, choćby.
Od prawa do lewa. Tworzono własną propagandę, w którą potem samemu wierzono. Stosunki międzynarodowe to jest nauka. Może nie nauka tak jak fizyka cząstek elementarnych, ale wciąż jest to nauka ze swoimi prawidłowościami, tezami, bardzo bogatym arsenałem teorii, dorobkiem. Trochę trzeba poczytać z tej dziedziny książek, artykułów naukowych, dokumentów, żeby wypowiadać się kompetentnie. A wiadomo – w Polsce wszyscy znają się na wszystkim. Jednym z podstawowych błędów, które popełniają analitycy – i to na całym świecie – jest tak zwany mirror thinking. Myślenie o jakimś np. państwie i jego potencjalnych zachowaniach używając za podstawę własny systemu wartości. Taki sposób myślenia i analizowana został bardzo dobrze udokumentowany w czasach Zimnej Wojny. Amerykanie uznawali, że Związek Radziecki czegoś nie zrobi, bo to jest np. nieopłacalne. Ale jako podstawy używali pojęcia nieopłacalności znanego społeczeństwu zachodniemu. A Związek Radziecki miał zupełnie inne poglądy na to, co jest opłacalne, a co nie.
Gdyby ktoś panu powiedział pierwszego dnia wojny, że po kilkunastu dniach ona będzie wyglądać tak jak dziś, to uwierzyłby pan?
Nie. Naukowiec czyta analizy i dane. One wskazywały, że ta wojna będzie blitzkriegiem, ponieważ uważano ją za powtórkę z 2014 roku. Rosjanie liczyli na to, że ludność wschodniej Ukrainy, czyli w przeważającej liczbie etniczni Rosjanie, tak ich nazwijmy umownie, otworzy drzwi miast i zaprosi wojska rosyjskie. Choćby w Charkowie. Zresztą wojska rosyjskie próbowały tak działać, chciały mieć swoją paradę zwycięstwa aż do momentu spotkania tej ludności, która rzeczywiście utożsamia się z Ukrainą. Zresztą dlatego też Zachód był bardzo ostrożny w dawaniu broni Ukrainie, bo zakładano: po co jej dawać nową broń przeciwpancerną, przecież lepiej od razu dać Rosjanom, skoro i tak ją przejmą. Nikt nie zakładał, że na wschodzie Ukrainy będzie opór. Nie przewidział tego ani Zachód, ani Wschód. Ba, nie wiadomo, czy sami Ukraińcy wiedzieli, że tak to będzie wyglądać.
To było absolutnie nieprzewidywalne czy ktoś popełnił błąd?
Moim zdaniem nieprzewidywalne. Jedynym sposobem, by to sprawdzić, byłoby przeprowadzenie wcześniej bardzo rzetelnych badań społecznych, które próbowałyby określić zachowania społeczności na wschodzie Ukrainy. Nie sądzę jednak, by ktoś coś takiego robił. Sądzę, że analitycy bazowali na zachowaniach ludności Krymu i wschodu Ukrainy z 2014 roku.
Czy nawet jeśli spełni się skrajnie pesymistyczny scenariusz i Rosja przejmie całą Ukrainę, to tak się obnażyła, że nie będzie przed nią aż takiego strachu jak jeszcze dwa tygodnie temu?
Z całą pewnością nie jest to już taki scenariusz, w którym Rosjanie nie zatrzymują się na granicy z Polską, tylko jadą gdzieś dalej – np. aż do Lizbony. Jakby chcieli, to ta armia zepsuje się zanim podejdzie pod Grójec. Z drugiej strony to nie znaczy, że po tych doświadczeniach, oni nie pójdą po rozum do głowy i nie zaczną się dozbrajać, reformować armii. Ukraina kupiła Zachodowi czas. Wykrwawiając Rosjan, upokarzając ich, zadając ciężkie straty. Ale ten czas, czyli rok czy dwa lata, to jest okres, w którym trzeba wyciągać wnioski i zachowywać się racjonalnie. Zachód nie może pozwolić Rosji na odbudowanie potencjału wojskowego i wrócić do business as usual, skoro do tej agresji doszło. Nie można uznać: teraz jest pokój, to handlujmy z Rosją, sprzedajmy im broń, żeby tym razem tą bronią napadła na nas. Po drugie – mam nadzieję, że w polskiej armii ktokolwiek myśli, ogląda te obrazki z Ukrainy i wyciąga wnioski. Mamy mniejsze terytorium niż Ukraina, nasza stolica jest w takiej odległości od Białorusi, w jakiej jest i musimy być zdolni do obrony własnego terytorium do momentu, kiedy jednostki brytyjskie, francuskie – na niemieckie bym absolutnie nie liczył – zaczną się pojawiać na terytorium Polski. Musimy dać czas armiom amerykańskim, by zdążyły wsiąść na statki.
NATO nie będzie bronić słabych.
NATO nie będzie chciało odbijać terytoriów słabych. To nie jest tak, że NATO nie wypowie wojny, ale jeśli Rosja zajmie Polskę do Poznania, to będziemy mieli dyskusję w sztabie sojuszu – czy kontratakować narażając się na wielkie straty, czy uznajemy status quo? Polska musi być zdolna do obrony, do zadania Rosjanom dużych strat. W tej chwili już widzimy – zresztą od II wojny światowej chyba nikt nie ma wątpliwości – kto ma przewagę w powietrzu, ten wygrywa wojnę. Musimy mieć nowoczesną obronę przeciwlotniczą. Nie Buki, nie Osy, czy co tam jeszcze znajduje się w muzeum. Musimy mieć nowoczesne lotnictwo. Co najmniej jeszcze setkę myśliwców. Rosjanie pokazują, że mimo przewagi, niespecjalnie potrafią walczyć w powietrzu.
Czytałem parę analiz, że Rosja jednak doktrynalnie nie jest zainteresowana polskimi terenami. Mamy w ogóle pewność, że będziemy następni?
Rosja powiedziała bardzo wyraźnie, Putin to stwierdził w przeddzień agresji na Ukrainie – wskazał Polskę i Rumunię jako wrogów. Ponieważ tutaj i tam znajdują się amerykańskie instalacje. Zażądał wycofania się NATO z państw Europy Środkowej, przy czym Polska i Rumunia są dla niego najistotniejsze. Nasze przeświadczenie o tym, że Putin się zatrzyma, jak nasyci się Ukrainą lub długo będzie ją „trawić”… Przepraszam, ale identyczne rozważania pojawiały się w Europie, gdy Hitler zajął Czechosłowację. A wszystko co się stało to fakt, że Hitler miał możliwość zaatakowania Polski jeszcze od południowej strony. Od 1938 zajęło to Hitlerowi rok. Co prawda on nie poniósł żadnej klęski, jego machina wojenna się rozbudowywała, a nie zmniejszała, więc dajmy sobie jakieś dwa lata.
Pan mówi dwa lata, Jarosław Wolski daje pięć-sześć na odbudowę armii. To drugie zastanawia, bo po pierwsze Putin może stracić władzę, po drugie to już jest starszy człowiek.
Przez najbliższe dwa lata Rosja będzie miała wielkie dochody ze sprzedaży ropy i gazu. Nawet jeżeli Europa, w tym Niemcy, zaczną szukać na poważnie innego dostawcy albo uniezależniać się od gazu, potrwa to około do dwóch lat przy dobrej woli UE. Krótko mówiąc – rezerwy, które Putin sobie teraz zgromadzi, zaczną mu się w pewnym momencie kurczyć. Ceny spadną, Zachód przestanie kupować, Putin będzie musiał sprzedawać komuś innemu, ale nie w takiej ilości i nie po takiej cenie jak teraz. Źródełko wyschnie. Jeżeli sankcje zostaną utrzymane, to gospodarka będzie miała w końcu przetrącony kręgosłup i za dwa lata skończą mu się wszystkie pieniądze. Więc to jest czas, żeby uzupełniać zestaw osobowy, sprzęt i dokonać reformy armii.
Jeśli zaś chodzi o kwestie MIG-ów, które mieliśmy oddać Ukraińców, to czy jasno można było czytać to jako próbę wciągnięcia NATO do wojny?
Tak, zdecydowanie – to była taka próba. Zresztą Ukraińcy nie przestali tego robić. Natomiast wreszcie polski prezydent zdecydował się powiedzieć otwartym tekstem, że nie będzie żadnego przekazania, a z pewnością bazowania. Jednak w momencie, gdy ukraińscy politycy, rząd, mówili, że będzie to przekazanie sprzętu i bazowanie go w Polsce, a Polska milczała – albo wręcz TVP Info to potwierdzało – była to sytuacje niezwykle niebezpieczna. Zresztą wydaje mi się, że z tego powodu przyjechał Stoltenberg do Warszawy. Jeszcze wczoraj Poroszenko powtarzał, że dziękuje Polsce za bazowanie tych samolotów. Jest to cyniczna próba wciągnięcia NATO do wojny. Chyba tylko nasz kraj kieruje się w polityce zagranicznej obcymi racjami stanu. Racją stanu Ukrainy jest wciągnięcie NATO do wojny, bo jeśli tak się stanie, rosyjska armia zostanie pokonana. A Polskę najłatwiej wciągnąć do konfliktu, gdyż Polska daje się urabiać. Nasi rządzący są niezbyt sprawni, jeśli chodzi o politykę międzynarodową. Delikatnie mówiąc. Kolejny próby wciągnięcia nas w tę wojnę się pojawią.
Inna kwestia to kwestia priorytetów amerykańskich. Nie dalej jak wczoraj New York Times napisał, bazując na rozmowach z urzędnikami, że mógłby być to następujący deal – Amerykanie biorą od nas MIG-i i przekazują je Ukrainie, a w zamian dają nam F16. To byłby wariant optymalny.
Tyle że USA odpowiedziało, iż obiecali F16 Tajwanowi. I tam mają ważniejsze interesy geostrategiczne. Dla administracji Bidena to Tajwan i Pacyfik jest ważniejszy, a nie jakaś Europa.
Czyli raz, że musimy zmieniać swoją wojskowość, to dwa – dyplomację. Teraz izolowaliśmy się od USA, stawiając na Trumpa, a także od Europy, stawiając na Węgrów. Trumpa już nie ma, Węgry wypięły się na NATO.
To jest spowodowane tym, że polityka międzynarodowa jest w Polsce – a szczególnie w Polsce ostatnich lat – funkcją polityki wewnętrznej. Robimy coś za granicą wyłącznie po to, by poprawić sobie sondaże w kraju. Polak-Węgier dwa bratanki, więc kochamy Orbana. Ale jakoś nikt nie pomyślał o tym, że Orban wychodząc z UE najchętniej przyłączyłby się do związku Białorusi i Rosji. A taka jest brutalna prawda. Na użytek wewnętrznej polskiej propagandy nie rozróżnia się, że ktoś może nie lubić Unii Europejskiej, bo jest po prostu agentem Putina. Putin też nie lubi UE. Tak samo z Trumpem. On był izolowany w Europie, ponieważ nałożył sankcje na firmy w Europie za kontrakty z Iranem. Choćby Airbus stracił gigantyczne umowy, firmy energetyczne również – w jeden dzień traciły wszystkie zakontraktowane pieniądze. Trumpa serdecznie witano wiec tylko w Polsce. On wykonał dużo ważnych gestów, jak choćby zniesienie wiz, ale postawienie wszystkiego na jedną kartę w polityce międzynarodowej się mści. Gdyby Trump wygrał, bylibyśmy jego pupilkiem. Ale przegrał. I ten rząd nie ma specjalnie fanklubu w obecnej administracji USA. Międzynarodowa polityka musi być cyniczna. Tam nie ma miłości. Państwa nie mają przyjaciół. Mają interesy. Tego się uczy studentów stosunków międzynarodowych na pierwszym roku. Ale nie wszyscy nasi politycy te kierunki studiów kończyli, a można czasem odnieść wrażenie, że żadnych. Brakuje w tej dziedzinie profesjonalizacji, a polityka zagraniczna powinna służyć tak naprawdę jednej rzeczy – budowaniu potęgi własnego państwa.
CZYTAJ WIĘCEJ O ROSJI I INWAZJI NA UKRAINĘ:
- Jak w XX wieku ginęli najważniejsi rosyjscy przywódcy?
- Wołodymyr Zełenski. Historia prezydenta, który stanął na drodze Putina
- Anonymous. Od internetowych trolli do wirtualnej potęgi
- Ramzan Kadyrow. Człowiek, którego boi się nawet Putin
- Nie możemy do domu. Reportaż o uchodźcach z Ukrainy
Fot. Newspix