Vanja Marković mieszkał w Kielcach i na Bali. Bawił się z piłkarzami Sevilli i Barcelony, grał w Lidze Europy z gwiazdami Realu Sociedad. W swojej karierze zwiedził pół Europy, widział także dzikie zwierzęta i morze ludzi na ulicach indonezyjskich miast. Po powrocie do Polski zameldował się w Ruchu Chorzów i opowiedział nam swoich przygodach. Twierdzi, że osiągnął i widział tyle, że dziś mógłby bez żalu zawiesić buty na kołku, ale ma jeszcze coś do udowodnienia.
Co twoim zdaniem zmieniło się w Polsce po kilku latach od twojego wyjazdu?
Wszystko jest droższe! Żarty żartami, ale jest lepiej. Tu zawsze fajnie się grało, było dużo kibiców, dobre stadiony. To cały czas ten sam poziom. Z tego co rozmawiam z kolegami, pensje poszły w górę. Od kiedy jestem w Chorzowie obejrzałem też kilka meczów Ekstraklasy i moim zdaniem pod tym względem niewiele się zmieniło. Ale może trafiłem na ciężkie mecze, bo oglądałem Legię Warszawa z Wisłą Kraków, Wisłę Płock z Rakowem Częstochowa, Górnik Łęczna z Wisłą Kraków… Dużo walki.
Nie trafiałeś za dobrze.
Być może. Nie chcę powiedzieć, że poziom był dramatyczny, ale nie było dużo lepiej niż pięć lat temu.
Śledziłeś wyniki Korony Kielce?
Po odejściu z Korony przez dwa, trzy lata oglądałem każdy ich mecz, jeśli tylko sam wtedy nie grałem. W 1. lidze nie zawsze oglądam mecze na żywo, ale wyniki sprawdzam. Mam kontakt z Pawłem Golańskim, Jackiem Kiełbem. Jestem w Kielcach dwa razy w roku, bo mam tam swoje mieszkanie i spotykam się ze znajomymi.
Co tak spodobało ci się w Kielcach, że zostałeś tam tak długo?
Wszystko. Przyjechałem tam w wieku 17-18 lat, więc pierwsze rzeczy, które zdarzyły mi się w dorosłym życiu, zdarzyły się w Kielcach. Okres do 22-23 roku życia jest bardzo ważny dla piłkarza, a to wszystko czas w Kielcach. Pierwszy mecz, pierwsza bramka, pierwszy wywiad. Fajnie mieć gdzie wrócić, mieć miejsce inne niż Belgrad, gdzie czujesz się jak u siebie. Czuję, że mam dwa domy.
Grałem za czasów “Bandy Świrów”, gdzie byli Korzym, Żewłakow, Sobolewski, Golański, Vuko, Stano, Kuzera — to była mocna szatnia. Wchodzisz do niej i nawet się nie odzywasz. Każdy głowy na łyso, zrobiło to na mnie wrażenie, czułem, że nie będzie łatwo. I nie było, bo przez pół roku poza debiutem nie zagrałem nawet meczu. Na treningach trzeszczały kości, na jednym z nich zerwałem więzadło, bo ktoś mi wjechał w kolano. Nie do końca mi się to podobało, bo na treningach trzeba złapać trochę świeżości przed meczem. Trafiłem później do Portugalii, gdzie trener zakazał nam wślizgów na treningach. Inne nastawienie.
Była szansa na to, żebyś wrócił do Korony?
Dwa razy. Pierwszy, gdy Maciej Bartoszek wrócił do Korony, w 1. lidze. Grałem wtedy w Gruzji, przez koronawirusa była pauza w sezonie i można było odejść. Rozmawialiśmy, powiedział mi, żebym się pakował i przyjeżdżał. Sprawdziliśmy jednak, że w tej lidze mógł grać tylko jeden zawodnik bez europejskiego paszportu, a oni mieli Emila Thiakane. Drugi raz był niedawno, rozmawialiśmy, ale nie udało się. Na mojej pozycji mieli już komplet.
A co się stało w Górniku Łęczna, gdzie byłeś na testach?
Nie było tak, jak było mówione. Jak robisz cały obóz z zespołem w Turcji, robisz grupowe zdjęcie z drużyną, to uważam, że jesteś zawodnikiem klubu. Wyjazd na taki obóz bez kontraktu jest średni, ale zgodziłem się na to. Zaryzykowałem, bo przecież nawet mały uraz mógłby sprawić, że nigdzie nie podpiszę kontraktu. Ile czasu potrzebujesz, żeby wiedzieć, że chcesz z kimś podpisać kontrakt? Byłem na obozie przez trzy tygodnie, mówili mi, że wszystko jest dobrze, że zaraz podpiszemy. Po prostu z tego zrezygnowałem. Z całym szacunkiem, bo to dobra drużyna, środek pola mają taki, że sobie poradzą. Nie chcę o nich mówić źle, może kiedyś zdarzy nam się jeszcze współpracować, ale nie było tak, jak powinno być.
Co cię przekonało do Ruchu Chorzów?
Ruch Chorzów.
NIEZWYKŁE HISTORIE NA STULECIE RUCHU CHORZÓW
Sama nazwa?
Tak, to samo powiedziałem menedżerowi. Gdyby zadzwonił do mnie jakikolwiek inny klub drugiej ligi — nie byłoby opcji. W moim CV tylko raz grałem na drugim poziomie rozgrywek — w Portugalii. Ale tamta druga liga jest lepsza niż wszystkie Ekstraklasy, w których grałem. Wiedziałem, że Ruch Chorzów kiedyś spadł do trzeciej ligi, sprawdziłem, jak im teraz idzie, że jest szansa na awans. Mam kontrakt do czerwca z automatycznym przedłużeniem o dwa lata po awansie, czyli jest oco walczyć. Do tego kibice: każdy powie, że tutaj gra się dla kibiców. Brakowało mi tego, graliśmy z Lechem II Poznań u siebie i na mecz przyszło 7000 osób. Z szacunkiem do innych klubów: gdy Korona Kielce grała w Ekstraklasie z Górnikiem Łęczna było 5000 osób, z Legią Warszawa było 9000. To były rezerwy Lecha, a przyszło 7000 ludzi.
Jak jesteś obcokrajowcem zwracasz też uwagę na to, jak traktują cię po wejściu do klubu. Ruch jest “kimś” w Polsce, ale nie patrzyli na mnie z góry. Było dużo szacunku, bardzo się cieszę, że tutaj trafiłem. Jak wracasz do kraju po pięciu latach to chcesz się czuć dobrze i tak się właśnie czuję.
Co ciągnie piłkarza do Indonezji?
Jak już zaczynasz zmieniać kraje, tak jak ja, to masz w głowie myśl: jaki będzie kolejny? Gdzie znajdę coś innego? W Europie tego nie znajdziesz, zostaje Azja. Piłkarze z lepszych lig, z lepszych klubów, na koniec kariery często trafiają do Azji. Idą tam z powodów finansowych, ale też po to, żeby zobaczyć jak tam jest. Szanuję tych, którzy przez całe życie grają w Polsce, jednak nie chciałbym grać ciągle w jednej lidze. Chciałem zobaczyć czy dam radę, jak odnajdę się w kraju i w szatni, w której nikt nie mówi w moim języku. Jest inna taktyka, inny sposób gry.
Wielu zawodników wyjeżdża z Polski i szybko do niej wraca. Ja wyjechałem z Serbii 10 lat temu i ciągle utrzymuję się za granicą. Dużo ludzi powie, że to tylko Gruzja, Węgry, Indonezja, Bośnia, Macedonia. Ludzie w Polsce uważają swoją ligę za mocną. Oglądałem swój mecz w Ruchu i komentator powiedział, że byłem w “niepiłkarskich” krajach. Liga węgierska jest silniejsza od polskiej, masz tam Ferencvaros, Fehervar. Zapłacą ci więcej, mają bardzo dobre warunki, dużo mocniej trenują. Ale ludzie w Polsce tego nie wiedzą.
Gruzja: Gruzini, którzy przychodzili do Ekstraklasy, robili różnicę. Merebaszwili, Gwilia, Kaczarawa, Arweładze. Tamta liga jest pełna takich zawodników. Nie chcę zabrzmieć tak, jakby to była Hiszpania, ale nie możesz nie mieć do nich szacunku. Tam się gra w piłkę i gra się w nią całkiem dobrze. Indonezja? Nie, od razu to mówię. To najsłabszy poziom, jaki widziałem. Z drugiej strony: w każdym kraju, w którym byłem, miałem lepszy kontrakt niż w Koronie. Nie będziesz grał nie wiadomo ile lat, w Kielcach byłem w Ekstraklasie, miałem jeden z lepszych kontraktów, a nagle wyjeżdżam do Macedonii, do Vardaru Skopje i dostaję dwa razy tyle, a życie jest tańsze.
Pytają mnie: czemu odszedłeś z Polski do Macedonii. Ta drużyna awansowała do Ligi Europy. Przecież mogłem grać 20 lat w Polsce i nie zobaczyć Ligi Europy. Nie mówię o kwalifikacjach, to była faza grupowa. W Indonezji zarobiłem dużo więcej, bo tam nie masz żadnych wydatków. Hotel, jedzenie, mieszkanie, samochód — wszystko zapłacone. Mam jednak 27 lat, dopiero zacznę grać najlepiej w swojej karierze, więc nie chciałem siedzieć w Indonezji. Trzy, cztery lata chcę pograć w Polsce. Rynek w Azji już sobie otworzyłem, mogę tam wtedy wrócić.
Czyli twoje “zwiedzanie” świata było zaplanowane? To nie było tak, że nie miałeś wyboru?
Tak też się zdarzyło, bo nie zawsze możesz wybierać. Gdy trafiłem na Węgry, nie miałem innej opcji. Byłem bez klubu przez cztery miesiące, wtedy nie masz większego wyboru. Z drugiej strony nadal to była Ekstraklasa. Gdy szedłem do Gruzji miałem jeszcze jedną ofertę — mówię teraz o tym, co było na stole, nie o telefonach — ale Gruzja była lepsza. Tam grałem regularnie i mogłem już wybrać, co dalej. Tak samo było po Indonezji. W tym okienku miałem oferty z Filipin, Malezji, Singapuru, Wietnamu. Ludzie nie wiedzą pewnie, czy tam się gra w piłkę, a każdy z tych krajów dawał mi większe pieniądze niż te, które mogłem dostać w Górniku Łęczna, w Ekstraklasie. A mieszkałbym na Filipinach, to piękne życie. Tylko nie w moim w wieku, trzeba mieć rodzinę.
Ok, grałeś w Indonezji wszystko, ale przegrywaliście praktycznie każdy mecz.
Ich mentalność: przegrywasz siedem meczów z rzędu, a oni wchodzą do szatni, włączają muzykę. Ja jedyny byłem zagotowany, oni podchodzili do mnie i mówili: nie denerwuj się, przegrywamy i wygrywamy razem. Zaraz pójdziemy na plażę. Dlatego mówię, że brakowało mi emocji — tam nie czujesz presji.
A jak wyglądało tam życie?
Bardzo dobrze, wakacje przez cały czas. Wiem, jak ludzie to widzą: że poszedłem zarobić. Kontrakt był dobry, ale polecam życie tam. Niektórzy przez 10 lat marzą o tym, żeby polecieć na wakacje na Bali, to jedno z najbardziej popularnych miejsc dla turystów. A ja tam mieszkałem przez rok, czyli już zrobiłem coś więcej. Ciężko się w ogóle dostać do Indonezji. Kluby mogą mieć tam tylko trzech obcokrajowców, rzadko zdarza się, że wybierają defensywnego pomocnika. Zwykle to jest napastnik, skrzydłowy albo stoper. Mnie się to udało.
Każdy kontrakt można ocenić po roku, zobaczyć, czy to był dobry pomysł. Miałem tam 35 stopni każdego dnia, niektórzy powiedzieliby, żebym został tam do końca życia. Ja zobaczyłem, jak tam jest i stwierdziłem, że jak będę miał 32-33 lata to od razu chcę tam wracać, ale jeszcze nie teraz. Mieszkałem na Bali, mieszkałem też w Portugalii — w Faro, gdzie Algarve to jedno z najbardziej turystycznych miejsc w tym kraju. Piłka nożna to nie tylko gra, to też życie. Nie siedzisz tylko w domu. Wolę mieć fajne życie niż coś innego. Nie chciałbym w wieku 40 lat powiedzieć, że niczego nie widziałem. Byłem w wielu miejscach, grałem w Europie i Azji, grałem w pucharach. Chcę być trenerem, więc to, czego się nauczyłem, będzie dla mnie tylko plusem.
Czy w Indonezji była jakaś rzecz w życiu codziennym, która mocno cię zaskoczyła?
Treningi o szóstej rano. Oni się modlą codziennie od 4:30 do 5. Potem mają śniadanie i od razu idą na trening. Dla mnie to było bardzo trudne, musiałeś iść spaść wcześniej, żeby być wypoczętym. W dodatku to śniadanie to ryż z kurczakiem, też coś innego. Ja żeby o szóstej rano dojść do siebie, musiałem wypić trzy kawy. Oni robią treningi bez rozgrzewki. Są niscy, nie mają rozbudowanych mięśni, więc nie łapią kontuzji. Dlatego wygląda to tak, że masz 3-4 minuty rozgrzewki i wchodzisz w trening, w sprinty itd. Musiałem wychodzić na trening jeszcze wcześniej, żeby się przygotować. Treningi wyglądają tam inaczej, jest dużo luzu, śmiechu, zabawy. Nie traktują zawodników jak roboty.
Była też taka sytuacja, że przed sparingiem, a po rozgrzewce, oni poszli się modlić. My przez 20-30 minut nic nie robiliśmy, musieliśmy na nich czekać, a potem od razu zaczynał się mecz. Religia jest tam bardzo ważna. Modlą się pięć, sześć razy dziennie, kobiety noszą hidżab. Są bardzo emocjonalni, modlą się przed meczem, wszyscy są na ziemi. Czujesz, że są strasznie dobrymi ludźmi. Jest inne jedzenie, jesz rękami. Jest też inna kultura, w domach siedzisz na podłodze. Na wakacjach tego nie poczujesz, gdy tam mieszkasz, widzisz, jak się zachowują, jak jedzą na ulicy, zdejmują klapki, gdy zaczyna padać deszcz i chodzą na boso. Dla nas to całkiem inny świat, ciężko się w tym odnaleźć. Przez 10 lat mieszkałem sam, a tam czułem, że jest ciężko i chciałbym mieć przy sobie rodzinę.
Z drugiej strony: jest fajnie, skończysz trening i siedzisz sobie na plaży. Ale może też być tak, że ktoś do ciebie przyjdzie i poprosi cię, żebyś założył na tej plaży koszulkę, bo kobiety się na ciebie patrzą. Jak jesteś z Europy bardzo zwracasz na siebie uwagę. Wchodzisz w nieturystyczną ulicę i jesteś wyższy od wszystkich o pół metra. Możesz się poczuć samotnie. Na ulicach zobaczysz węże, małe krokodyle, tygrysy, bizony. Czasami to jest dżungla. Dżakarta, stolica, jest nowoczesna, ale gdzie indziej jest dżungla bez domów.
Jeśli chodzi o jakość piłkarską: miałem ją dużo większą niż oni. Ale jak ktoś powie, że łatwo się tam gra, to odpowiem, żeby pojechał i spróbował. Bo nie jest łatwo się odnaleźć w zespole, gdzie każdy gra inaczej od ciebie, gdzie od ciebie będą wymagać czegoś innego, gdzie nie znasz języka, religii i musisz wstawać na trening o szóstej rano.
Pogoda też pewnie nie pomaga. Rozmawialiśmy niedawno z Rafałem Zaborowskim, który gra w Bangladeszu i mówił, że dostają owoce z solą, żeby normalnie funkcjonować.
Ja na pierwszym treningu zemdlałem. Trafiłem tam w czerwcu i miałem wrażenie, że aplikacja “Pogoda” na telefonie mi się zacięła. Cały czas pokazuje taką samą temperaturę. Tamten trening był luźny: strzelecki, mała gra 2 × 10 minut. Dla nas normalne, a tam ciężko mi było oddychać. Najciężej było mi się dostosować do pogody, treningów i religii, bo sześć razy dziennie słuchałeś modlitwy. One są bardzo głośne, przez dwa miesiące codziennie budziłem się o 4:30. Taki zawodnik jak Michael Essien się tam nie odnalazł, po roku zerwali z nim umowę. Cieszę się, że mnie udało się tam utrzymać.
Jacy piłkarze trafiają na Indonezję?
Jest tam dwóch Serbów, są wielkimi gwiazdami. Mają takie zarobki, że na ich miejscu też bym stamtąd nie wracał. Przeliczając na złotówki: zarabiają ok. 100 tys. zł miesięcznie, a Indonezja jest cztery razy tańsza niż Polska i wszystko mają zapłacone. Ale mają ponad 30 lat. Są tam piłkarze, którzy potrafią grać, ale to zawsze obcokrajowcy, którzy mają ogromne pieniądze. Ja byłem najmłodszym zagranicznym piłkarzem w całej lidze. Mają też taką zasadę, że obcokrajowcy mają mieć powyżej 185 cm wzrostu, żeby robić różnicę także przy stałych fragmentach gry. Wiele wymagają od tych trzech zawodników, chcą, żeby grali nawet wtedy, gdy mają kontuzję. Oceniają to, czy dobrze wyglądasz, bo wykorzystają cię do marketingu, będziesz robił reklamę sponsorom, kibice będą przychodzili do ciebie po zdjęcia. Po treningach zawsze było pół godziny na zdjęcia. Kiedy idziesz do galerii to albo z kimś, albo się chowasz, bo zaraz jest wokół ciebie tłum ludzi. To fajne przeżycie. Rozmawiam z dziewczyną przez telefon, a obok mnie nagle robi się kolejka po zdjęcie. Czujesz, że zrobiłeś coś w swoim życiu. Widziałeś po zawodnikach, którzy trafili do Lechii Gdańsk, jak oni zżywają się z piłkarzami. Ale jak przegrasz mecz, to strasznie z tobą jadą.
EGZOTYKA W EKSTRAKLASIE. KIM JEST EGY MAULANA VIKRI?
Oj to z wami musieli mocno jechać!
Masz 3000, 4000 komentarzy pod zdjęciami po meczu. Jakbyś to czytał, to byś się załamał. Największe pretensje mają do obcokrajowców, bo im płacą więcej. Piłka nożna to jedyny sport w kraju. Teraz były mecze bez kibiców, ale wcześniej na każdym meczu było po 80000 osób. Jeśli w Europie chcesz zagrać przed taką publicznością, musisz grać w finale Ligi Mistrzów. Mam zdjęcia z pełnych stadionów w Indonezji, to nie jest tak, że grasz tam na podwórku. To nie jest tak, że tylko w Polsce są kibice na trybunach.
W tym kraju żyje 300 milionów ludzi, wiesz, jakie tam są korki? W kontrakcie dostajesz samochód albo motocykl, co chcesz. Bo samochodem możesz jechać dwa kilometry przez godzinę. Nie wyobrażasz sobie ile tam jest ludzi, musisz to zobaczyć. Mam jeszcze historię z pierwszego treningu: miałem wtedy dłuższe włosy i pożyczyłem opaskę od jednego z kolegów z zespołu. Po treningu chciałem ją oddać, ale patrzę na nich i każdy wygląda tak samo. Nie wiedziałem, kto mi ją pożyczył! Jak jesteś w Indonezji pierwszy raz to każdy wygląda dla ciebie tak samo.
Co się stało w ostatnim meczu w Indonezji? Dostałeś czerwoną kartkę, na “Transfermarkt” zapisali, że to za uderzenie rywala.
Każdy człowiek w Indonezji musi odbyć służbę wojskową. Wiele razy możesz zobaczyć, że oni bardzo się spinają, przez wojsko mają “żołnierskie” podejście. Z boiska wygląda to tak, że jak ja kogoś zaatakuję, jest faul dla rywala. Jak mnie atakuje dwóch, trzech przeciwników — nie ma faulu, bo sędziowie widzą, że jestem silniejszy i wyższy. Oni nie mogą mi zabrać piłki, zastawiam się, kopią mnie cały mecz. To jest śmieszne, ale można się zdenerwować. No i się zdenerwowałem.
Zostawmy Indonezję. Co pamiętasz z meczów w Lidze Europy z Vardarem Skopje?
Mecz z Zenitem Petersburg w Rosji. Stałem na środku boiska, nowy, zamknięty stadion, ponad 40 tysięcy ludzi, grałem 90 minut. Piękna przygoda — lecisz czarterem, smoking, tego typu sprawy. Miałem wrażenie, że osiągnąłem coś, czego nie osiągnie 90% osób. Tym bardziej że dopiero odszedłem z Korony Kielce. Zastanawiałem się, jaką teraz mogę ustawić sobie poprzeczkę. Ktoś ogląda dziś Barcelonę i ona gra w tych samych rozgrywkach, w których grałem ja. Poza meczem z Zenitem najlepiej wspominam spotkanie z Realem Sociedad. Grałem na Asiera Illarramendiego, widziałem, o ile są od nas lepsi. Nie jeden na jeden, każdy zawodnik w ich drużynie jest lepszy niż cały nasz zespół.
VARDAR SKOPJE – NAJWIĘKSZY SUKCES MACEDONII OD CZASÓW ALEKSANDRA WIELKIEGO
Trochę was tam obijali.
Jak jesteś drużyną z Macedonii i trafiasz do grupy z Zenitem, Realem Sociedad i Rosenborgiem, to nawet nie oczekujesz, że zrobisz niespodziankę. W Hiszpanii Real miał 80% posiadania piłki, my za nią biegaliśmy. Ale byłem na boisku, mogłem to obserwować z bliska. Cieszę się, że mogę takie historie opowiadać. Możesz wziąć zawodnika z polskiej ligi, opowie ci o meczach Ekstraklasy, które każdy zna. Ja opowiem ci o czymś, czego nie słyszałeś. A wciąż mam 27 lat, mogę coś jeszcze osiągnąć. Z drugiej strony mówiłem nawet mojej mamie, że gdybym teraz zakończył karierę, nie miałbym czego żałować. O mistrzostwo świata nie grałem, ale zebrałem tyle doświadczenia, że widziałem wystarczająco.
Który z rywali zrobił na tobie największe wrażenie?
Nicklas Bendtner. Kiedyś grał w Arsenalu, strasznie go wyzywali. Wtedy występował w Rosenborgu i był tak dobry, że nam się zrobiło głupio, że gość, z którym wszyscy jechali, robi z nami co chce. Leandro Paredes, który teraz jest w PSG. Illarramendi – nie odebrałem mu żadnej piłki. Mam dobry odbiór, jestem silny, ale co z tego, jak on gra tak, że możesz go atakować cały mecz i nic nie zrobisz. Po meczu wymieniłem się z nim koszulkami. Mam też koszulkę Emiliano Rigoniego z Zenita.
Co się stało w Portugalii? Odszedłeś w trakcie sezonu i przez parę miesięcy nie grałeś w piłkę.
Każdy tam myśli, że jest Cristiano Ronaldo. Wyszedłem na pierwszy trening i po raz pierwszy w życiu myślałem, że mnie zjedzą. Technicznie, taktycznie. Dostałem trzyletni kontrakt w klubie, który spadł z ekstraklasy i chciał do niej wrócić. Graliśmy systemem 4-1-4-1, dość ofensywnie. Coś we mnie widzieli, bo grałem tam w pierwszym składzie, to dla mnie sporo znaczyło.
To jedyny błąd w mojej karierze. Grałem co tydzień, zwolnili trenera, przyszedł nowy i mnie odsuwa. Nie dlatego, że zagrałem źle, odsunął mnie już po drugim treningu. Może chciał zbudować na mnie autorytet? Zacząłem się kłócić, a w takim kraju jak Portugalia sobie na to nie pozwolą. Miałem 22 lata, zszedłem z treningu, poszedłem do prezesa i zapytałem, co ten trener robi, tak się nie postępuje. Nie mogli nic zrobić, bo miałem ten trzyletni kontrakt, ale gdy odsunęli mnie od treningów po dwóch, trzech tygodniach sam go rozwiązałem. W trakcie letniego okienka transferowego złapałem kontuzję. W czerwcu na półtora miesiąca, najgorszy moment. To bardzo dużo, bo jak ktoś dzwonił, musiałem mówić, że będę gotowy za kilka tygodni, że miałem lekką kontuzję. Nie mogłem kłamać, bo to i tak by się wydało.
Nie myślałeś wtedy o powrocie do Serbii?
Nie, moim celem i wyzwaniem jest spędzić całą karierę poza krajem. Powrót do Serbii to zawsze jakiś sygnał, że kiedyś, gdzieś nie dałeś rady i chcesz się odbudować. Może na zakończenie kariery, ale wcześniej byłoby to dla mnie bez sensu.
Jak podobało ci się w Gruzji?
Było bardzo fajnie. Dobrze znam się na geografii, ale kiedy dostałem ofertę z Gruzji, nie wiedziałem, gdzie leży ten kraj na mapie. Mówię sobie: dobra, wiem, gdzie jest Armenia, Azerbejdżan, to musi być gdzieś obok. I jest. Mały kraj, cztery miliony ludzi, roczny kontrakt, super pieniądze. Pomyślałem — czemu nie? Tam jest prawosławie, czyli moja religia, taka jak w Serbii, ludzie są tak mili, że od razu zapraszają cię do domu. W Portugalii nigdy w życiu nikt nie zaprosi cię do domu. Tam chcieli pokazać swoją rodzinę, jedzenie. Jest tam bardzo tanio, z jednej strony kraju masz góry, z drugiej morze, dużo turystów. Tibilisi — piękne, małe miasto.
Pewnie niewiele osób lata na wakacje do Gruzji, sam bym nie poleciał. Ale teraz, wiedząc jak tam jest, polecam. Nie wydasz dużo pieniędzy, będziesz dobrze żył i dobrze jadł, są tam piękne dziewczyny. Akurat trafiłem na czas COVID-u, ale w ogóle tego nie odczuwałem, bo mieszkałem nad morzem. Nie takim, jak polskie, bo w polskim to możesz sobie nogi zamoczyć, jest tak zimno. To mały kraj, który szybko zwiedzisz. Byłem bardzo zaskoczony tym, co tam zastałem, bo nie wiedziałem, czego się spodziewać. Język — bardzo ciężki. Ok, mieszkałem na Węgrzech, to najtrudniejszy język, jaki znam, ale po nim jest gruziński. Jestem zdolny, mówię w pięciu językach: portugalskim, hiszpańskim, serbskim, angielskim i polskim. Prawie w każdej szatni mogę z kimś porozmawiać. Trafiłem na Węgry, nie mogłem się dogadać. Trafiłem do Gruzji — dawałem radę po rosyjsku. Indonezja — nic, jedynie z Brazylijczykami. Nie znają tam angielskiego.
Do tych piłkarskich podróży zachęcił cię brat? On też sporo jeździ po świecie.
Tak. Ściągnęliśmy sobie aplikację, w której zaznaczasz kraje, w których byłeś i walczymy ze sobą. Nie wyobrażam sobie, żebym nie skorzystał z tego, z czego mogę korzystać dzięki piłce. Zarabiam pieniądze, gram, poznaję ludzi. Razem z bratem graliśmy w trzech tych samym krajach: Serbii, Polsce i Macedonii. On też grał w Azji, ale w Iranie i Korei Południowej. Był w Bułgarii, Grecji, Szwecji. Możemy wymieniać się opiniami o tym, jak gdzie jest. Rzadko w ogóle zdarza się, że masz dwóch bliźniaków, którzy grają profesjonalnie w piłkę, żyją z tego i utrzymują się na poziomie ekstraklasy w różnych krajach. W Polsce znam braci Maków, ale oni są ciągle w jednym kraju. Jak ja siadam z bratem w domu…
To pewnie są historie za historią.
Jak usiądzie z nami ktoś nowy to przerzucamy się opowieściami o różnych krajach, kulturach, religiach. Razem mieszkaliśmy chyba w 15 krajach. 90% ludzi chciałoby zrobić to, co ja zrobiłem. Gdybyś miał okazję zobaczyć to, co ja miałem okazję zobaczyć, to brałbyś to w ciemno.
Spotkałeś jakiegoś wyjątkowego szalonego piłkarza?
Goran Popov, lewy obrońca Vardaru Skopje. Zawodnik, który występował w Dynamie Kijów, Heerenveen i West Bromwich Albion. Gość, który zarabiał tygodniowo prawie 50 tysięcy funtów. Mamy obóz w Turcji, siedzimy po sparingu, trochę pijemy. Nagle dzwoni na recepcję i pyta, czy jest opcja, żeby helikopter wylądował na dachu hotelu, czy ten hotel ma taką opcję. Pani mówi, że niestety nie ma. On, że szkoda, bo chciał sobie gdzieś polecieć. To nie był pomysł dla beki, dla niego 5000 euro nie robiło żadnej różnicy.
Przyjeżdżał na treningi raz Lexusem, raz Maseratti, raz Mercedesem. Po Mercedesie: na motocyklu. To był jedyny zawodnik, który nie miał w kontrakcie zapisu, że nie możesz jeździć motocyklem. Miał Harleya Davidsona i kask z Popeyem — tym od szpinaku — któremu dokleił swoją twarz. Śpiewał w szatni, bawił się życiem. Nie zwiedził tylu krajów co ja, ale grał na dużo lepszym poziomie. Nie powiem ci, co nam opowiadał o tym, co dzieje się po meczach Premier League czy Dynama Kijów, ale już wiem, tam się dzieje. Miałem też trenera, który grał w Lidze Mistrzów, w Dynamie Moskwa i zarabiał olbrzymie pieniądze. On opowiadał nam, co dzieje się w Rosji. W Koronie Kielce grałem z Milanem Borjanem, który grał później w Lidze Mistrzów i w Lidze Europy. Zarabia bardzo dobrze, ale ktoś może powiedzieć, że grał tylko w Bułgarii, Polsce czy Serbii. Żadna z tych lig nie jest mocna, a on ma wszystko w życiu.
RUNDA W WODZISŁAWIU, KARIERA W PREMIER LEAGUE. KARIERA GORANA POPOVA
Słyszałem wiele takich historii. Nie mówię, że w Polsce nic się nie dzieje, to też nie jest prawda. Ale uważam, że każdy zawodnik powinien przynajmniej raz wyjechać ze swojego kraju. Zobaczyć, czy sobie poradzi. Nie wiem, co dla ciebie oznacza szalony. Chcesz, żebym ci opowiedział o imprezach w innych krajach?
Śmiało.
W Polsce imprezy są takie, że szału nie ma. Gdybym mieszkał tylko tutaj, to powiedziałbym, że jest dobrze. Ale jak pójdziesz na imprezę do Portugalii, do Hiszpanii, bo mieszkałem pół godziny od Hiszpanii, gdzie w Sevilli piłkarze Barcelony i Sevilli imprezują obok siebie, to poczujesz, co to znaczy impreza. Wiadomo: jest dużo drożej, ale coś za coś. Cieszę się, że mogłem przeżyć też coś takiego. Imprezy w Indonezji: wszyscy się na ciebie patrzą. W Gruzji też było fajnie.
A czemu chcesz zostać trenerem?
Zastanawiam się, co mógłbym robić. Znam wiele języków, więc jest wiele rzeczy, którymi mógłbym się zajmować. Mógłbym odnaleźć się w turystyce, być stewardem, bo to też dobrze płatna praca. Chcę jednak zostać w sporcie. Menedżerów jest tylu, że już ich wystarczy. A widziałem tylu słabych trenerów, którzy nie potrafili do mnie powiedzieć nawet słowa po angielsku, że mógłbym się sprawdzić. Widziałem tyle rzeczy, że mogę sporo przekazać. Wiem, jak czuje się zawodnik, gdy nie gra, jak ma kontuzję, gdy nikt go nie rozumie, jak brakuje mu rodziny i dziewczyny.
Grałem w tylu krajach, że wiem coś, czego zawodnik z Polski nie wie. Dla mnie to nie jest odległość, jak mieszkasz w Krakowie, a dziewczyna w Warszawie. Jak mieszkasz w Indonezji albo w Portugalii, a ona mieszka w Serbii, to też są problemy, które ma piłkarz. Wiem, jak czuje się zawodnik w takich sytuacjach, a wiele razy doświadczyłem tego, że trener tego nie wiedział, nie rozumiał mnie. A trener musi zrozumieć zawodnika, który gra 3000 kilometrów od domu, gdy sadza go na ławce. Musi zrozumieć, że taki piłkarz potrzebuje trochę innego traktowania. Nie mówię, żeby wstawiać go do składu, żeby się lepiej poczuł. Ale możesz z nim porozmawiać, dać mu dzień więcej wolnego.
Trenerzy tego nie wiedzą, mówią, że my mu płacimy, więc on musi grać na 100% i koniec. Każdy gra na 100%, to nasza praca. Nikt nie chce przecież stracić dobrego kontraktu, bo nie zagrałeś na maksa. Po prostu w tym meczu twój max może być taki, że coś się nie ułoży, piłka nie słuchała. Zdarza się, ty pewnie też masz takie dni, że nie chce ci się czegoś napisać, nie czujesz się dobrze. Ludzie mówią: za takie pieniądze to ja bym mógł grać. To idź i graj. Łatwo jest mówić, to jest ciało. Po jednym dniu masz zakwasy na siłowni, a tu trzeba tak codziennie. Złapiesz uraz, potem drugi, kibice zaczną pisać, że ciągle jesteś kontuzjowany, więc zaczynasz grać z kontuzją, żeby sprostać oczekiwaniom, uraz się pogłębia, masz problem. Zarabiasz 40 tysięcy, pół roku nie grasz, zarobki spadają do 20. Znowu nie grasz, zarabiasz 10, pięć, musisz się odbudować.
Jak widzisz, że jest zagraniczny piłkarz w Ekstraklasie i nagle spada mu forma, a wcześniej robił różnicę, to coś z nim się dzieje. On nie zapomniał, jak się gra. Może pokłócił się z dziewczyną? Jak pokłócisz się z dziewczyną na miejscu, to zaraz się pogodzicie, on nie bardzo. Nie ma swojego jedzenia, znajomych, mamy. Niektórzy myślą, że skoro dobrze zarabiasz i grasz w piłkę, to masz zajebiste życie, a nie zawsze tak jest.
A jak ty i twoja dziewczyna radziliście sobie z tymi odległościami?
Ciężko. Teraz mam dziewczynę w Serbii. Gdy byłem w Indonezji długo nie mogła do mnie przylecieć przez COVID. Trzeba znaleźć kogoś odpowiedniego. Piłkarze często bardzo wcześnie biorą ślub i tak powinno się robić. Gdybym o tym wiedział, to też bym tak zrobił. Wtedy jest inaczej: to twoja żona, więc jedzie z tobą. W dwa, trzy tygodnie nie znajdziesz osoby, które będzie chciała z tobą wyjechać. Teraz jestem w związku z dziewczyną, z którą znamy się od 10 lat. Ufamy sobie, dlatego możemy to wytrzymać. Niedługo będzie w Polsce, zostanie ze mną do czerwca.
Ok, czas na wniosek końcowy.
Życie jest przed piłką. Ja żałuję, że miałem dużo stresu przez piłkę. W Polsce wszyscy są bardzo skupieni na piłce. Waga, badania, wydolność, wszystko w statystykach. Zgrupowania przed meczem, jesz to samo. Zobacz na mecze: 60-70 minuta i jaki stres mają trenerzy na ławce, jaka jest presja. Ale zaraz, przecież żaden piłkarz nie jest robotem. Tutaj nie płacą tak, jak w Premier League, więc nie możemy mieć tak dobrych statystyk jak Cristiano Ronaldo. To nie jest tak, że jak nie strzelisz 20 bramek to jesteś chujowy. W Polsce jak strzelisz 10 bramek to mówią: kurde, tylko 10 w 30 meczach. Ciężko mi się teraz przestawić z Indonezji na Polskę. Tam jest łatwo, tutaj nie jest. Myślę, że za jakiś miesiąc będę w takiej formie, w jakiej chciałem być.
WIĘCEJ O EGZOTYCZNEJ PIŁCE:
- Efektowny wzlot i bolesny upadek chińskiego futbolu
- Mierzejewski: Spełniam marzenia
- Wietnam, Malezja, Birma. Przygody Maćka Sobczaka
- “W Chinach wszedłem do szatni Figo i Ronaldinho”
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. Newspix, prywatne archiwum