Jacek Kiełb z przytupem rozpoczął ten sezon I ligi, podobnie jak cała Korona Kielce. W 6. kolejce 33-letni kapitan złocisto-krwistych doznał jednak najpoważniejszej kontuzji w całej dotychczasowej karierze. Na boisku zobaczymy go dopiero w przyszłym roku. “Ryba” ze szczegółami opowiada o walce o powrót i licznych emocjach, który nim targały. Jakiej rady nie posłuchał? Kiedy wył z żalu? Za co dziękuje żonie? Dlaczego sprawdzał się głównie w Koronie? Czy żałuje braku transferu zagranicznego? Czy mecz z Manchesterem City bardziej mu zaszkodził czy pomógł? Jak długo zbierał się finansowo po pobycie w Polonii Warszawa? Jak inspiruje go Zlatan Ibrahimović? Który trener miał do niego idealne podejście? Zapraszamy.
Jak sobie radzisz po zerwaniu więzadła krzyżowego, mając świadomość, że czeka cię jeszcze wiele miesięcy przerwy?
To już szósty tydzień po zabiegu. Na szczęście na ten moment wszystko przebiega bez komplikacji. Zacząłem rehabilitację, która wymaga naprawdę mnóstwa pracy, w ciągu tygodnia angażuje mnie niemalże od rana do nocy. Osobom niezorientowanym może się wydawać, że chwilę posiedzi się u fizjoterapeuty, który cię pomasuje i to tyle. Z wieloma rzeczami musiałem się oswoić, to moja pierwsza tak poważna kontuzja. Sporo urazów się przytrafiało, ale nigdy z góry nie eliminowały mnie na tak długi czas. Ciągle się uczę nowej rzeczywistości i to nie na zasadzie, że wezmę podręcznik, tylko jak najwięcej rozmawiam – z doktorami Hajdukiem i Fickiem, którzy operowali mnie w Bieruniu, z fizjoterapeutami, z zawodnikami i znajomymi mającymi za sobą podobne przejścia. Chętnie mi doradzają i dzielą się doświadczeniem, a pytań zadaję mnóstwo, każdy szczegół jest interesujący. Krzysiu Kiercz na przykład przechodził przez coś takiego dwukrotnie, dopiero co rozmawialiśmy.
Są punkty wspólne wszystkich przypadków, jakieś żelazne zasady postępowania?
Główny wniosek jest taki, że… każdy organizm reaguje inaczej. Jednemu się zbierał płyn, drugiemu nie. Jeden wrócił po sześciu miesiącach, drugi po ośmiu. Jeden miał wyprost wcześnie, drugi późno. Wiele zależy od tego, z jakim nastawieniem podchodzi się do rehabilitacji. Przypadki są różne. Znam chłopaków, którzy za młodu grali w Koronie, zrywali więzadła i już nie byli w stanie wrócić do piłki. W głowie może zostać strach. Staram się myśleć pozytywnie, krótkimi etapami. Nie wstaję rano z myślą: “o ludzie, jeszcze pięć miesięcy leczenia”. Raczej mówię sobie, że przede mną kolejny dzień przybliżający do powrotu. Czasami działam nawet wbrew niektórym radom. Mający za sobą takie przejścia przyjaciel z Warszawy dzwoni i mówi:
– W której nodze się to stało?
– W prawej.
– To weź teraz pogłaszcz swoją “czwórkę” i się z nią pożegnaj, bo niemalże ci zaniknie.
Nie posłuchałem. To był bodziec, żeby zrobić wszystko, by te ubytki w mięśniu czworogłowym były jak najmniejsze. Na ten moment jest dobrze, choć lekki spadek widać. Nie chcę się z góry źle nastawiać. Jeżeli ktoś podchodzi i mówi coś w stylu “Ryba, spokojnie, masz już swoje lata, powoli się regenerujesz”… To jest dla mnie taka gówno-prawda. Nie ma reguły, każdy zawodnik przy takiej kontuzji odbudowywał się inaczej. Nie twierdzę, że ci ludzie źle mi życzą, po prostu patrzą w metrykę i mają takie wnioski. Generalnie dostaję mnóstwo wsparcia z każdej strony, również od kibiców. W tamtym sezonie przeżywaliśmy trudny okres, dużo hejtu szło też we mnie. Byłem swego rodzaju tarczą, w którą strzelano. W kogoś trzeba było. Mimo to teraz otrzymałem multum życzeń z powrotem do zdrowia. Wiele osób oferowało swoją pomoc i to nie są puste słowa. Wiem, że gdybym się po tę pomoc zgłosił, to faktycznie ją otrzymam. W niejednym przypadku zresztą się o tym przekonałem.
W jaki sposób?
Proste sprawy. W pierwszych dniach po operacji mogłem tylko leżeć, każda inna czynność stanowiła problem. Dzwoniłem do któregoś z kolegów, żeby pomógł z przyniesieniem lodu do kolana. Każdemu mogę być wdzięczny. Panowie prezesi od razu dali zielone światło do operacji. Zawsze mogłem liczyć na naszych fizjoterapeutów Łukasza Millera, Piotra Paprockiego i Mateusza Mazura. Jeżeli czegoś potrzebowałem, wsiadali w auto i dostarczali co trzeba, albo zawozili, gdzie trzeba.
To wszystko mnie napędza do jeszcze większego wysiłku. Dzień w dzień daję z siebie sto procent. Nie chodzi tylko o to, żeby wrócić jak najszybciej, ale też żeby wrócić mocnym mentalnie, w pełni gotowym, bez żadnych obaw i blokad w psychice. Co nie znaczy, że nie wyznaczam sobie jakiegoś terminu. Zimą chciałbym być już w treningu. Z grą może być różnie, pierwsze mecze są pod koniec lutego. Najważniejsze, żeby nie zwieszać głowy. Wiesz, jak zareagowałem na informację, że to zerwany ACL?
Domyślam się.
Może pomyślałeś, że od razu wziąłem do ręki tarczę i miecz z hasłem “na nich!”. Było zupełnie inaczej. Akurat siedziałem sam w domu, bo żona pojechała odebrać dzieci z przedszkola. Dzwoni Łukasz Miller i mówi, że ma niemalże stuprocentową pewność, że to ACL, przód zerwany. Nie pamiętam, co mu odpowiedziałem, bo czułem się, jakby ktoś mnie walnął młotem w tył głowy. Dziewięć miesięcy przerwy, a może nawet rok, jak ja sobie z tym poradzę, jak wytrzymam tyle bez piłki… Natłok negatywnych myśli. Miałem nadzieję, że to będzie coś mniej poważnego. Nie czułem po sobie, że jest tak źle. Kolano praktycznie w ogóle mi nie spuchło, miałem trochę ruchowości i wyprostu, ból nie był przeszywający. No i sam moment kontuzji nie zgadzał się z tym, co mówili o swoich przejściach inni. Większość słyszała strzał, jakbyś złamał gałązkę. Ja czegoś takiego nie doświadczyłem. Nastawiałem się, że chodzi raczej o łąkotkę, przez którą już od paru lat odczuwałem dyskomfort, delikatny ból. Zdążyłem się do tego przyzwyczaić i normalnie grałem. Sądziłem, że w końcu nie wytrzymała i poszła. A tu taki cios… To był jeden wielki ryk, wielki płacz. Nie mogłem się powstrzymać. Cieszę się, że żona z dziećmi tego nie widziała, ale nie wstydzę się, naturalna reakcja w takiej sytuacji.
Po pierwszym szoku szybko zebrałem się w sobie i jak ci już mówiłem, w każdym aspekcie chciałem się jak najlepiej przygotować do leczenia. Nie daję się zaszufladkować z terminem, że to musi być 9-10 miesięcy w moim wieku. Być może tak, robię jednak wszystko, żeby trwało to krócej. Fizjoterapeutów w klubie poprosiłem, żeby przyłożyli się do tego jakby chodziło o ich dzieci, a ja im obiecuję, że zrobię na sto procent wszystko, co mi powiedzą. I z dnia na dzień widzę postępy. Blizny są coraz mniejsze, coraz sprawniej się poruszam. Minęły dni, w których po nocy musiałem najpierw rozgrzać kolano, bo “zastygło”, tylko praktycznie od razu mogę stawiać kroki, już nie kuśtykam. Z czasem przyjdzie pora na rowerek stacjonarny i spacery. Staram się trenować nogę w każdej sytuacji. Mieszkamy na czwartym piętrze, więc gdy przyjeżdżam z plecakiem pełnym lodu, ładuję go do windy, żeby żona odebrała, a ja wchodzę po schodach. To samo przy wyprowadzaniu psa. Pozytywne myślenie pomaga. Mam kolegę, który się załamał, nie robił wszystkiego jak trzeba i jego przygoda z piłką się skończyła.
Największą trudność mam z oglądaniem meczów z trybun. Czuję bezsilność, że nie mogę chłopakom pomóc na boisku. Mówi się, że nie ma dobrego momentu na kontuzję, ale ja “wybrałem” sobie najgorszy. Wypadłem w szóstym meczu, zdobyliśmy komplet osiemnastu punktów, drużyna szła w bardzo dobrym kierunku. Pewnie ciut mniej byłoby żal, gdyby chodziło o końcówkę sezonu, w którym już o nic wielkiego nie gramy. Stało się, trudno, zakładam, że przede mną cała druga runda.
KORONA Z TOPOWĄ BAZĄ TRENINGOWĄ 1. LIGI. A INNI?
Z tego, co mówisz, wynika, że twoja żona nie miała lekko.
Przeszła ciężką próbę, nie ma się co oszukiwać. Mamy dwójkę dzieci i psa. Nie dość że w pierwszych tygodniach nie mogłem jej w niczym pomóc, to jeszcze non stop trzeba było skakać przy mnie. Żona się śmiała, że ma czwarte dziecko. Najeździła się autem, bo często po odwiezieniu córek do przedszkola wiozła mnie na rehabilitację do klubu i potem odbierała. Wszystko jednak robiła z pełnym zrozumieniem i życzliwością, bez grymasu na twarzy, choć widziałem, że sprawia jej to trudność. Ona wspierała mnie najbardziej, jestem z niej dumny. Dzięki jej postawie łatwiej było mi się na starcie zmobilizować do walki. Gdybym wyczuwał, że inaczej do tego podchodzi, byłoby trudniej.
Otrzymałem tyle pomocy z każdej strony, że nawet teraz zastanawiam się, jak się tym ludziom odwdzięczyć. Wiadomo, ktoś powie, że golami i asystami po powrocie, ale chciałbym wykonać jakiś dodatkowy gest. Kibice wywiesili transparent, później w meczu na 10-lecie Bandy Świrów chłopaki wyszli w koszulkach z moim numerem, nazwiskiem i hasłem „Ryba, trzymaj się”.
Co by nie mówić, brakuje kapitana Koronie. Z tobą na boisku – sześć zwycięstw w sześciu meczach. Bez ciebie – jedna wygrana w sześciu meczach. Wiadomo, że potem dochodziły inne problemy kadrowe, ale coś ta statystyka pokazuje.
Nie chcę, żeby wyszło, że mam wybujałe ego, ale gdzieś w środku człowiek czuje coś na zasadzie „fajnie, że dużo dawałem tej drużynie i było to odczuwalne”. Ubolewam, że nie mogę pomóc chłopakom. Delikatną zadyszkę złapaliśmy, mimo to jestem pewny, że Korona będzie walczyła o awans i mówię to z pełną odpowiedzialnością. Walczymy pośrednio o wiele innych rzeczy, w tym powrót naszych kibiców na trybuny. W czasie rządów poprzednich właścicieli wielu poczuło niesmak do klubu, nawet kibice z wieloletnim stażem. Musimy krok po kroku to zaufanie odbudować. Byłoby łatwiej, gdybyśmy nie spadli w ubiegłym roku z Ekstraklasy. Utrzymanie było w naszym zasięgu. Na szczęście widzę, że wszystko zaczyna zmierzać w bardzo dobrym kierunku, na każdym szczeblu funkcjonowania Korony. Otoczka wokół klubu staje się coraz lepsza.
Co do wyników, czasami walczymy też sami ze sobą, ze wszystkimi okolicznościami. Teraz poza mną brakowało Adama Frączczaka, Piotrka Malarczyka i Grzesia Szymusika. Jako zespół musimy sobie z tym poradzić. Mamy jakość, którą trzeba wykorzystać. Są w szatni zawodnicy mega mocni również mentalnie, jako ludzie. Remisu z Arką nie traktowałbym jako porażki, ale po wcześniejszych meczach widziałem u chłopaków – delikatnie mówiąc – bardzo duże zdenerwowanie, niedosyt i poczucie, że musimy od siebie wymagać więcej.
Czas, który obecnie przeżywasz zapewne sprzyja także różnym refleksjom i podsumowaniom. Jak wyjaśnić fakt, że zawsze najlepiej czułeś się w Koronie? W niej odżywałeś, ruszałeś dalej, w nowym miejscu było gorzej i znów wracałeś do Kielc, żeby się odbudować.
Nie do końca się zgodzę, że w innych miejscach czułem się gorzej. Na pewno żałuję tego, że byłem tak krótko w Lechu Poznań. Czasami niestety trafi się na jednego czy drugiego gościa, który robi ci pod górkę. Dwie osoby z tamtego okresu bardzo się przyłożyły do tego, żeby mnie nie było w Poznaniu.
Ktoś ze sztabu szkoleniowego czy szefostwa klubu?
Nie chcę mówić o szczegółach. Wiem, że brzmi to jak wylewanie żali, ale niestety tak to wtedy wyglądało. Trudno. Było, minęło. Nie uważam, żeby w Śląsku wyszło źle, później niestety zaczęły się dziać różne sytuacje. W każdym razie to nie tak, że tylko w Koronie czułem się dobrze. Tutaj miałem po prostu więcej zaufania. Trener Ryszard Tarasiewicz powiedział kiedyś, że „Rybce trzeba dać trochę więcej, a on to potem z nawiązką odda”. Pozdrawiam go przy okazji, jest zajebistym człowiekiem i trenerem. Miałem u niego naprawdę słabą rundę jesienną i sam nie wiedziałem, dlaczego. Po tych słowach trenera i potwierdzeniu ich w czynach, oddałem mu to na boisku. Wiosną dzięki jego postawie odżyłem, strzeliłem siedem goli, dołożyłem jakieś asysty.
Ludzie są różni. Na jednego wrzaśniesz, po minucie o tym zapomni i zacznie robić swoje. Drugi będzie to nosił w sobie przez tydzień. Być może poza Kielcami brakowało do mnie trochę innego podejścia, choć dziś nie noszę w sobie żalu do nikogo. Każdy musiał podejmować decyzje. Na przykład w szatni Śląska czułem się świetnie, mimo że sportowo szło nam gorzej. Najbardziej zawiedliśmy przegrywając u siebie derby z Zagłębiem Lubin, za co nawet dziś mogę kibiców Śląska przeprosić. Bardzo ich ta porażka zabolała i dawali to odczuć. W szatni Lecha i Polonii Warszawa także dobrze się odnajdywałem. Nie wspominam tu tylko o Termalice, bo to trochę inna bajka, ale tu wolę uciąć temat.
Korona Kielce pokona Widzew? Kurs 2.20 w Fuksiarz.pl
W każdym razie w Koronie zawsze dostawałeś najwięcej szeroko pojętego zaufania. Tu każdy zna twoje możliwości, wszyscy wiedzą, że czasem potrzebujesz czasu i potem będzie dobrze. W pozostałych klubach na taki komfort nie mogłeś liczyć.
W Koronie panuje wyjątkowy klimat, pomijając okres zaraz po powrocie z Bruk-Betu. Wtedy atmosfera była tak gęsta, że można było ciąć ją nożem. Teraz znów jest podobnie, jak w dawnych latach. Są tu ludzie, od których czujesz dobro i ciepło. W innych klubach nawet nie tego najbardziej mi brakowało, tylko uczciwego podejścia. Nieraz musiałem mierzyć się z nieprawdą, z wymyślonymi zarzutami dotyczącymi zdrowia czy zaangażowania. Jak ktoś na starcie wyjeżdża ci z głupotami, dlaczego nie chcę więcej grać dla klubu i już zamierzam odchodzić, to się wkurzasz. Na przywitanie musisz się tłumaczyć z czegoś, co nie jest prawdą i siłą rzeczy się denerwujesz, zwłaszcza gdy druga strona obstaje przy swoim. Taką sytuację miałem w Śląsku. Ktoś coś powiedział, inny dopowiedział i potem kierownictwo jeszcze przed rozmową ze mną miało fałszywy obraz rzeczywistości. Takie historie negatywnie na mnie wpływają. Nigdy nie zamierzałem siedzieć na garnuszku klubu, w którym jestem niepotrzebny, bo źle bym się z tym czuł. Ja po prostu czasami muszę usłyszeć przekaz typu „masz nasze zaufanie, zapierdzielaj dalej”. Tak się właśnie stało przy tej kontuzji. Od razu dostajesz dodatkowego kopa w walce o powrót.
W Koronie zawsze graliśmy w otwarte karty. Jeśli coś było nie tak, szybko to wyjaśnialiśmy, nie było gadania za plecami. Nawet odchodząc do Termaliki nie musiałem walczyć z jedną wielką nieprawdą na swój temat. Ktoś nie dotrzymał słowa, ale nie było czegoś takiego, że rzucano we mnie kłamliwymi oskarżeniami.
Na pewno? Niektórzy sądzili po narracji klubu, że chciałeś za dużo zarabiać i wspominałeś, że musiałeś się przed kimś tłumaczyć, że to nieprawda.
Wiadomo, że finansowo chciałem być na poziomie podobnym do innych zawodników, choć kwoty, które podawano, zostały zawyżone. Zdarzało się, że musiałem to prostować. Nie było jednak tak, że w klubie zarzucano mi brak zaangażowania czy symulowanie kontuzji. Jasne, działacze nie dotrzymali słowa co do długości kontraktu i się rozstaliśmy, ale nie wmawiali mi jakichś głupot. Najważniejsze, że kibice znali prawdę i cały czas dawali mi wsparcie. Czuję, że ludzie w Kielcach nadal mnie cenią i to naprawdę coś niesamowicie budującego. Samym „dziękuję” nie mógłbym oddać mojej wdzięczności. Przy powrocie muszę wymyślić przynajmniej jakiś fajny, pomysłowy gest, żeby to pokazać, bo przecież każdego z osobna nie wyściskam.
Cały czas patrzę do przodu i skupiam się na pozytywach. Mam wspaniałą żonę, kochane córeczki i psa, który mógłby być trochę grzeczniejszy (śmiech). Jestem szczęśliwy.
Czujecie dodatkową presję po słowach prezesa Suzuki, że albo teraz będzie awans, albo dalsza obecność w klubie jako sponsora nie ma sensu? To bardzo jasny przekaz.
Wiemy, jaki jest cel i na tym się skupmy. Nie patrzmy na to, co będzie, nie gdybajmy. Umiem już odciąć się od takich rzeczy, doświadczenie robi swoje. Skupiajmy się na sprawach, które zależą od nas, czyli na najbliższym meczu z Widzewem. Ode mnie co najwyżej zależy to, jak zmotywuję chłopaków przed tym spotkaniem, oni grają główne role.
Masz 33 lata. Pojawiają się myśli, że fajnie byłoby zakończyć karierę w Koronie? To jest twój cel?
Niczego w tym względzie nie planuję. Teraz skupiam się na moim kolanie i powrocie do zdrowia. Na takie rozważania przyjdzie pora, to nieuniknione. Zostało mi mniej grania niż więcej, to fakt. Chcę z tego czasu wycisnąć maksimum, nawet teraz. Nie myślę o tym, że uciekają mi mecze i minuty, tylko mówię sobie, że jeszcze wiele tych meczów mnie czeka.
A na razie staram się czerpać od najlepszych. Imponuje mi postawa Zlatana Ibrahimovicia. Niedawno skończył czterdziestkę, a ciągle jest w Milanie. W Manchesterze United zerwał więzadło tylne – to jeszcze gorsze niż zerwanie przedniego – jako 36-latek. Pewnie też słyszał dużo komentarzy, że już jest stary, że to koniec. Wrócił i utrzymuje się na najwyższym poziomie w Milanie. Zlatan mnie inspiruje, bo wiem, że mogę dać dobry przykład młodszemu pokoleniu w Kielcach, jak radzić sobie z poważnymi kontuzjami. One mogą się przytrafić każdemu, ale jak jeden z drugim zobaczą, że Kiełb się wyleczył i dalej grał dobrze, to samemu się zmobilizują. Tym bardziej nie mogę niczego robić byle jak, nie mogę być złym przykładem.
Nigdy nie wyjechałeś do ligi zagranicznej, mimo kilku bardzo udanych sezonów. Uwiera cię to?
Okazje były – nie z lig, w których gra dziś większość naszych reprezentantów, ale były. Dwukrotnie przewijała się grecka ekstraklasa, pojawiały się tematy z drugiej ligi rosyjskiej. Czasami rozmowy wchodziły już na zaawansowany poziom, ale zawsze czegoś brakowało. Szczerze? Kiedyś człowiek usiądzie i na pewno będzie tego żałował. Na sto procent. Pojawią się pytania „ciekawe, jakby mi poszło?”. Z drugiej strony, nie żałuję żadnego momentu w żadnym klubie.
W każdym razie, miałeś propozycje, z których rezygnowałeś?
Tak, po prostu wybierałem inaczej. Wolałem na przykład iść do Śląska, który wtedy kusił europejskimi pucharami. Nie chodzi o to, że się bałem czy coś, bo zaraz pewnie ktoś powie, że zmyślam i co najwyżej miałem ofertę wyjazdu do Niemiec na truskawki.
Pamiętam, że jeszcze 2-3 lata później wciąż wiele osób kojarzyło cię głównie z udanego występu przeciwko Manchesterowi City w Lidze Europy. Na dłuższą metę ten mecz bardziej ci pomógł czy zaszkodził, bo był niemiarodajnym punktem odniesienia?
To był najbardziej „napompowany” występ. Miałem inne udane spotkania w Lechu, w których też coś fajnego pokazywałem i nie wzbudzały takich emocji. Ale ten mecz został w pamięci ludzi, faktycznie. Dopiero co byłem na walce Macieja Korzyma i nadal niektórzy mi o nim wspominali w rozmowach. Zaliczyłem efektowne wejście, wygraliśmy z wielkim faworytem i poniosło się to. Gdybyśmy przegrali, ta sama gra odbiłaby się znacznie mniejszym echem. Sam tym meczem nie żyję, podobnie jak Mateusz Możdżeń, któremu ciągle przypominają tego gola na 3:1. Kiedyś pewnie będzie mu bardzo miło, mnie tak samo, ale to kiedyś.
JAK WYGLĄDAJĄ FINANSE PIERWSZOLIGOWCÓW?
Kiedy przestałeś żyć marzeniami co do dalszej kariery i pogodziłeś się z tym, że jednak pewnych drzwi nie wyważysz?
Nie wiem, nie jestem w stanie odpowiedzieć. Po karierze może do tego dojdę.
Sądziłem, że może wspomnisz o czasie, gdy odchodziłeś z Polonii Warszawa. Miałeś około 80 meczów w Ekstraklasie, zadebiutowałeś w reprezentacji Polski, a żegnałeś się z „Czarnymi Koszulami” z problemami finansowymi, musiałeś blokować kredyt mieszkaniowy.
Ten okres mocno odbił się na moich finansach. Przepadły mi niemałe pieniądze. Dziś realia są inne, droższe, ale w tamtym czasie miałbym z tego fajne mieszkanie. Nigdy już tej kasy nie odzyskam, nie ma na to szans. Nikomu nie życzę, by przez coś takiego przechodził. Nawet teraz trudno mi rozmawiać o tym oszuście. Takiego gościa powinno się powiesić za jaja.
Ile lat stawałeś na nogi po Polonii?
Nie musiałem liczyć tego w latach. Nie było tak, że zostałem bankrutem i nie miałem co jeść, ale przez chwilę byłem w takiej sytuacji, że mogłem się przekonać, na kogo naprawdę mogę liczyć. Przyjaciół poznaje się w biedzie, prawda? Miałem wysoki kredyt, który szybko chciałem spłacić, więc nie chodziło o kwoty rzędu 1000-1500 zł na miesiąc. W pewnym momencie nie mogłem go spłacać, bank raz, drugi, trzeci musiał się dopominać o ratę. Niezbyt przyjemne uczucie. Na szczęście w miarę szybko się pozbierałem, wszystkie pożyczone pieniądze oddałem. W szatni Polonii czułem się znakomicie, osiągaliśmy dobre wyniki, ale jakaś czarna owca zawsze musi się trafić. Zero kontaktu, zero informacji ze strony właściciela.
Bieda zjednoczyła szatnię Polonii. Gdzie była lepsza atmosfera: tam czy w Koronie?
Nic nie przebije Bandy Świrów, wtedy było najlepiej. A dlaczego tak mówię? Dlatego, że po dziesięciu latach byliśmy w stanie się spotkać całą ekipą, każdy chętnie przyjechał. W Polonii nie byłoby opcji, żeby coś takiego zrobić, nie mówiąc o reszcie klubów. W przypadku tamtej Korony do dziś mam regularny kontakt z chłopakami, a to naprawdę coś bardzo rzadkiego, nawet w zespołach odnoszących wielkie sukcesy. Jakieś kontakty pozostają, jasne, ale przyjechać na mecz, spotkać się na kolacji – coś wyjątkowego.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ TAKŻE:
- Adam Frączczak: Dobrzy ludzie najbardziej dostają po dupie
- Prezes Jabłoński: Korona była solą w oku. Chciałbym, by stała się oczkiem w głowie
- Powrót Korony do Ekstraklasy. Cel, który wreszcie stał się realny
Fot. FotoPyK/Newspix