Warta Poznań punktuje ostatnio najlepiej spośród wszystkich drużyn walczących o utrzymanie. Co wydarzyło się w szatni w przerwie meczu z Radomiakiem? Czy wierzył w zdobycie gola, gdy biegł w pole karne z Górnikiem Łęczna? Czym wygrywa Dawid Szulczek? O tym wszystkim w Weszłopolskich porozmawialiśmy z bramkarzem poznańskiej drużyny, Adrianem Lisem.
Co się wydarzyło w szatni w przerwie meczu z Radomiakiem. Jedliście surowe mięso? Jak bardzo męskie słowa padły?
No właśnie wszyscy tak myślą, ale wcale tak nie było. Głowy były trochę spuszczone na dół. Czekaliśmy na trenera. Trała powiedział coś mądrzejszego, jakoś zareagował. Ale tak ogólnie mieliśmy spokojne głowy. No i kurde, wyszliśmy na drugą połowę i udało się trzy bramki strzelić w sześć minut. Z kurzu oni strzelili, z kurzu i my strzeliliśmy.
Jeśli nie motywacyjne pompki, to może jakiś nowy pomysł taktyczny? Bo Radomiak trochę was zaskoczył w pierwszej połowie.
Tak. Mieliśmy stać piątką w obronie, Michał Kopczyński miał wklejać się w linię defensywy, bo Maurides często toczył pojedynki w powietrzu i je wygrywał. Cofnęliśmy Michała i graliśmy na jedną szóstkę. Ta stracona bramka trochę nas popchnęła do przodu, bo zaczęliśmy grać agresywnie i do przodu. Udało się.
Chyba powróciła w was wiara w to, że możecie uratować ligę.
Ten mecz z Legią na pewno nas popchnął. No i w końcu wygraliśmy mecz, który odwróciliśmy. Ostatnio nie pamiętam, kiedy coś takiego miało miejsce. Chyba 1,5 roku temu z Wisłą Kraków. Dla nas to też jest bardzo ważne. Teraz jedziemy na Jagiellonię i na pewno nie przegramy.
Traktujecie Legię w ogóle jako rywala w walce o utrzymania? Mieliśmy głosy ze środowiska piłkarskiego, że Legii się w zasadzie nie uwzględnia. Wielu zakłada, że na pewno się utrzyma. Ostatni tydzień mógł chyba zmienić to myślenie.
Wszyscy tak myśleli, że Legia w końcu zacznie punktować. Nie wiem, co tam się dzieje, jaki jest problem w Legii. Oni teraz mają mega ważny terminarz, bo zaraz grają z Wisłą Kraków, później z Termaliką, więc jeszcze mogą wyjść na dobrą drogę. Ale to ich problem. Gdy jechaliśmy do Warszawy, czuliśmy, że w końcu jedziemy na Legię, którą możemy pokonać. Cieszymy się, że tak wyszło. 1:0, mogło być 2:0, ale Zrelu nie strzelił karnego. Gdyby strzelił, może byśmy na Radomiak wyszli pewniej niż w pierwszej połowie.
Jak oceniasz swoją formę? Dużo się dzieje wokół ciebie. Strzeliłeś gola, ale też mamy wrażenie, że przy bramce dla Górnika Łęczna i Radomiaka popełniłeś dwa błędy.
Dałem sobie trochę po uszach. Jeszcze nie wystrzeliłem z formą. W Turcji nie przepracowałem całego obozu, bo miałem naderwaną łydkę, więc trenowałem tak naprawdę przez tydzień i wszedłem w ligę. Mam nadzieję, że ta forma urośnie, bo wiem na czym stoję i że muszę pomagać zespołowi, a na razie jest trochę kicha.
W pierwszym sezonie byłeś raczej synonimem solidności. Bramkarza, który nie ma może wielkich parad, ale większych wpadek nie notuje. W tym sezonie częstotliwość wpadek jest większa.
Nie wiem, co mam powiedzieć. Wiadomo, to też jest Ekstraklasa – więcej kamer, więcej ludzi to ogląda, zasięg jest większy, ludzie to komentują. Mam swoje zadania, wiem, co źle zrobiłem, bo muszę pracować i pomagać zespołowi.
To był pierwszy gol, którego zdobyłeś?
Nie.
Na treningach wykazujesz się skutecznością?
Na treningach też, ale jeszcze jak grałem w Środzie Wielkopolskiej w III lidze to strzeliłem gola w meczu z Wartą Poznań.
Jak szedłeś w pole karne to miałeś przekonanie, że faktycznie możesz się tam przydać, czy to raczej taka sztuka dla sztuki?
Sztuka dla sztuki, nie ukrywajmy. Nie było tak, że Trała miał mi zagrać na nos. Górnik Łęczna przespał, bo pięciu ludzi poszło na pierwszy słupek. Miałem dużo miejsca.
To taki dzień, kiedy odebrałeś najwięcej telefonów w swoim życiu?
Nie. Bramkę strzeliłem – fajnie, super – ale bolał mnie ten gol Śpiączki. Wolę wygrać 1:0 tak jak na Łazienkowskiej, zrobić swoją robotę…
…i niech mówią o Borucu, a nie o tobie.
Dokładnie. I można przygotować się na kolejny mecz.
Castaneda to piłkarz, którego transfer nas ekscytuje, bo grał w Lidze Mistrzów w tym sezonie. Po pierwszych treningach widzicie, że to pan piłkarz?
Wszedł na 20 minut, coś pokazał. Wiadomo, było mu też łatwiej, bo Radomiak atakował, więc mieliśmy dużo miejsca z przodu. Na treningach? Naprawdę strzela tak, jak w jego bramkach, które oglądałem na YouTube. Zamach do prawej nogi i ładunek. Obija słupki i poprzeczki – w dobrą stronę, bo wpada.
Tego wam brakowało. Kilka razy obiliście słupki czy poprzeczki, a piłka nie wpadała.
W życiu będzie zawsze na zero!
Czym trener Szulczek was kupił? Znaleźliście jako drużyna wspólny język od razu. A to nie było oczywiste biorąc pod uwagę to, że zwolniono trenera, który był bardzo zżyty z szatnią.
Ogólnie szatnia Warty jest specyficzna, bo każdy, kto do nas przychodzi, czuje się mega dobrze. Stara gwardia Warty trzyma szatnię, żeby tak było. Trener robi mega robotę. Kieruje do nas bardzo prosty przekaz, co mamy robić na boisku. Naprawdę, jakbym zabrał moją żonę na analizę czy odprawę, to ona też wiedziałaby, co ma robić.
To duża sztuka mieć zaawansowany pomysł taktyczny i prosto go przekazać. Są trenerzy, którzy lubią komplikować.
Trener ma swoją wizję, ale ma też swoją prostotę, prosty język, każdy go rozumie. I my też chcemy grać to, co on nam narysuje.
WIĘCEJ O WARCIE:
- Wciąż pragmatyzm, już nie romantyzm. Warcie może znowu się udać
- Może młodzi trenerzy nie boją się ryzyka, bo nie dostawali linijką po rękach? Wywiad z Dawidem Szulczkiem
- Frank Castaneda w Warcie. Krótkoterminowy hit transferowy
Fot. FotoPyK