Gdyby Frank Castaneda przychodził do Legii Warszawa, moglibyśmy napisać, że stołeczny klub wykonał ciekawy ruch. Tym bardziej dotyczyłoby to Górnika Zabrze, z którym Kolumbijczyk również miał rozmawiać. To jak w takim razie nazwać jego zakontraktowanie przez Wartę Poznań? Bez względu na to, co zobaczymy na boisku, na papierze „Zieloni” jak na swoje możliwości dokonali transferowego hitu.
Mówimy przecież o jednym z najbiedniejszych klubów Ekstraklasy, który jedynie na tle Górnika Łęczna i może jeszcze Stali Mielec nie wygląda jak ubogi krewny. Dlaczego zatem akurat Warcie udało się pozyskać tego piłkarza?
Odpowiedź jest oczywista: bo tylko ona zgodziła się na krótkoterminową współpracę. Jak informowały Sportowe Fakty, Legia chciała od razu podpisać dłuższą umowę, natomiast Górnik był gotowy na półroczny kontrakt, ale z opcją przedłużenia. Dopiero w Poznaniu zaakceptowali fakt, że z góry jest przesądzone, iż Castaneda latem odejdzie. Ma już nagrany nowy klub, a teraz po prostu nie chce wypaść z obiegu. Gdyby na takich zasadach trafił do Warszawy lub Zabrza, kręcilibyśmy nosem. W przypadku Warty jednak nie będziemy. Pozyskuje ona napastnika, o którym w normalnych okolicznościach mogłaby pomarzyć i który potencjalnie może zrobić różnicę w walce o utrzymanie.
– Tak naprawdę to interesowaliśmy się nim od pewnego czasu, ale na początku był poza naszym zasięgiem finansowym. Jednak z racji tego, że zawodnik ma już określone plany na nowy sezon, część klubów nie zdecydowała się na zatrudnienie Franka, a część wahała się. Zainteresowanie nim było naprawdę spore, a my wykorzystaliśmy to niezdecydowanie innych, sprawnie poprowadziliśmy rozmowy i szybko zamknęliśmy temat transferu – przyznaje na oficjalnej stronie Warty dyrektor sportowy Radosław Mozyrko.
I dodaje: – To zawodnik aktywny na boisku, mobilny, lubi być często przy piłce, potrafi bardzo dobrze wykończyć akcję. Jeśli ktoś obejrzy jego bramki z ostatnich lat, to przekona się, że są to gole strzelone w urozmaicony sposób: zarówno prawą jak i lewą nogą, ze stałych fragmentów gry. Wiemy też, że uwielbia dryblingi. Na pewno nie jest to piłkarz w europejskim stylu, który sztywno trzyma się w ramach taktycznych, dlatego trzeba dać mu trochę swobody, żeby mógł zaprezentować pełnię swoich umiejętności. Frank jest bardzo ambitny, chce strzelić jak najwięcej goli i pomóc nam utrzymać się w Ekstraklasie.
Wiele będzie zależało od nastawienia samego zainteresowanego. Zakładamy jednak, że nie będzie chciał w Polsce szargać swojego nazwiska.
A w ostatnim czasie dość mocno je wypromował. Kolumbijczyk jesienią był kapitanem Sheriffa Tyraspol, który sensacyjnie w fazie grupowej Ligi Mistrzów pokonywał Szachtara Donieck i – przede wszystkim – Real Madryt na Santiago Bernabeu. Triumf na stadionie „Królewskich” oglądali jego rodzice, co jeszcze spotęgowało wzruszenie.
Castaneda zagrał w pięciu meczach, dopiero w rewanżu z Szachatarem usiadł na ławce. Gola w grupie nie strzelił, ale wcześniej pomógł drużynie w awansie, zdobywając dwie bramki i zaliczając trzy asysty w fazach kwalifikacyjnych. Mistrz Mołdawii eliminował kolejno albański KF Teuta, Alaszkert z Armenii i Crveną Zvezdę Belgrad.
Na mołdawskim podwórku Latynos się bawił. Pierwszy sezon to 28 goli i 14 asyst w trzydziestu pięciu meczach. W minionej rundzie uzbierał sześć bramek i siedem asyst w siedemnastu występach.
– Marzę o grze w jednej z wielkich lig i czekam, aż wielki europejski klub zwróci na mnie uwagę. Marzę też o powołaniu do reprezentacji i grze na Copa America. Ciężko pracuję, aby zobaczyć, gdzie mogę wskoczyć – mówił latem agencji AFP, gdy został królem strzelców w Mołdawii.
I dodawał: – Kluby z takich krajów jak Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Egipt, Rumunia, Meksyk, Kolumbia, Stany Zjednoczone, Rosja i inne wykazały zainteresowanie. Czekam, aż nadejdzie właściwa oferta.
Zapewne wiedział już wtedy, że nie przedłuży wygasającego wraz z końcem roku kontraktu. Nie przypuszczał jeszcze, jak piękna przygoda czeka go jesienią.
Szulczek: Może młodzi trenerzy nie boją się ryzyka, bo nie dostawali linijką po rękach? [WYWIAD]
W Naddniestrzu zdołał się odnaleźć życiowo, więc teraz w Poznaniu tym bardziej nie powinno być żadnych problemów. – Naddniestrze ma własną granicę i inną walutę niż reszta Mołdawii, ale w kategoriach piłkarskich jest tu całkowicie normalnie. Za każdym razem, gdy podróżujemy na mecz wyjazdowy, musimy przekroczyć granicę, ale nie ma żadnych problemów. Kiedy gramy na wyjeździe, spotykamy się z dobrym przyjęciem, nasz klub jest szanowany – zapewniał Castaneda.
Do Sheriffa przebił się ze słowackiej Senicy, do której zawitał zimą 2018 roku. Wcześniej miał nadzieję na grę w argentyńskim Arsenalu de Sarandi, ale przeszkodziły mu kwestie formalne. – Mój agent tak naprawdę nie miał pojęcia, jakich dokumentów potrzebuję. Nie mogli mnie zarejestrować i musiałem odejść – wspominał w tej samej rozmowie.
Początki za naszą południową granicą miał dość trudne. Musiał się przestawić na szybszą i agresywniejszą grę niż w Kolumbii. Przez pierwsze półtora roku w Fortuna Lidze strzelił 10 goli, co nikogo na kolana nie rzucało. Dopiero w sezonie 2019/20 mocniej zaakcentował swoją obecność. 17 meczów wystarczyło mu do uzyskania ośmiu bramek i trzech asyst. Rozgrywek po koronawirusowej przerwie nie dokończył, bo był już w Mołdawii.
– W Senicy wszystko poszło dobrze. Oczywiście na początku było ciężko ze względu na klimat i język, ale zostałem ciepło przyjęty. Miałem dobry drugi sezon na Słowacji. Inne tamtejsze kluby wykazały zainteresowanie, miałem też oferty z Polski i Kolumbii, jednak oferta Sheriffa przyciągnęła moją uwagę, ponieważ walczył o Ligę Mistrzów. To było dla mnie jak marzenie, nawet jeśli chodziło tylko o rundy kwalifikacyjne. Zaoferowali mi też przyzwoitą pensję i oto jestem – tłumaczył swój wybór.
Jak widać, nie po raz pierwszy nasze kluby próbowały ściągnąć tego zawodnika.
O Castanedzie w ubiegłym roku zrobiło się głośniej i również rodzime media zaczęły poświęcać mu więcej uwagi. W jednym z artykułów przypomniano jego trudne początki. Za młodu został na pewnym etapie odrzucony przez Deportivo Cali i musiał przebijać się niżej. W pewnym momencie był nawet bliski porzucenia futbolu i pójścia na studia, ale dzięki wsparciu rodziny, przetrwał chwile zwątpienia. Wreszcie w 2016 roku zadebiutował w drugoligowym Orsomarso. Zaczynał tam na skrzydle, dopiero z czasem przeszedł do ataku. Nie za bardzo miał się czym pochwalić, strzelił raptem cztery gole. Do Senicy przylatywał jako totalny anonim, na swoją reputację musiał pracować od zera.
I koniec końców świetnie mu to wyszło, choć zapewne liczył, że szybciej zdyskontuje udany okres w Sheriffie. Niedawno łączono go nawet z Rangersami, Augsburgiem czy kilkoma ekipami z Serie A, ale na razie musi pograć trochę w Warcie. Jeśli nie będzie zbyt długo dochodził do formy (ostatni występ zaliczył 11 grudnia), powinien być olbrzymim wzmocnieniem „Zielonych”. Warunkami fizycznymi nikomu nie zaimponuje (172 cm wzrostu), ale szybkością, zwinnością i techniką już jak najbardziej.
Po jego odejściu Warta Poznań latem znów będzie musiała szukać wzmocnień w ataku. Z perspektywy jej kibiców najważniejsze jednak, żeby robiła to jako przedstawiciel Ekstraklasy, a nie I ligi. Z Castanedą szanse na taki scenariusz wzrastają.
CZYTAJ WIĘCEJ O WARCIE POZNAŃ:
Fot. Newspix/Klaudia Berda/Warta Poznań/Accredito