Reklama

Hossy i bessy Michniewicza. Kiedy mu szło, kiedy wpadał w zakręt?

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

29 stycznia 2022, 17:25 • 12 min czytania 11 komentarzy

Jeśli w quizie polegającym na wpisaniu nazwiska trenera, by odgadnąć kto prowadził daną drużynę, wpisać nazwisko Michniewicza, macie rozwiązaną już sporą część. Trener może nie był wszędzie, ale spokojnie mógłby już napisać przewodnik turystyczny po Polsce – dużo widział. Gdzie mu szło, gdzie się potykał? Wybieraliśmy cztery hossy i cztery bessy.

Hossy i bessy Michniewicza. Kiedy mu szło, kiedy wpadał w zakręt?

Sukcesy i porażki Czesława Michniewicza

HOSSA NUMER JEDEN – AWANS NA EURO U-21

Przypomnijmy. Wcześniej, żeby na taki turniej się dostać, musieliśmy go sobie sami zorganizować – w innych wypadkach XXI wieku, Euro U21 było dla nas zamknięte. Do czasów Michniewicza po raz ostatni witaliśmy tam w 1994 roku.

To się zmieniło pod koniec ubiegłego dziesięciolecia, natomiast droga na turniej wcale nie była taka prosta. Z jednej strony młodzieżówka zrobiła cztery punkty na faworycie z Danii, z drugiej – gubiła oczka na rywalach teoretycznie znacznie prostszych. 2:2 i 1:1 z Wyspami Owczymi (o czym więcej w osobnym segmencie), 3:3 z Finlandią… No, za dużo tego było. W efekcie Polacy, choć nie przegrali żadnego spotkania, skończyli w barażach, punkt za Duńczykami.

Tam nie było łatwo, a jakże. Zaczęło się od 0:1 z Portugalią na własnym boisko i gdy wydawało się, że rewanż będzie tylko formalnością dla naszych rywali to ograliśmy ich aż 3:1. – Panie Prezesie, reprezentacja U-21 melduje wykonanie zadania. Gratulacje dla całej ekipy i podziękowania dla wszystkich, którzy razem z nami nie tracili wiary w sukces. Teraz Italia – pisał Michniewicz na Twitterze.

Reklama

Sen, który zresztą nie chciał się kończyć. 3:2 z Belgią, 1:0 z Włochami. Jakże inny były to mistrzostwa od tych pod wodzą Dorny, przeżywaliśmy emocje.

Skończyło się na 0:5 z Hiszpanią i brakiem awansu do dalszych gier, ale wstydu nie było. Nie wytrzymaliśmy tempa.

BESSA NUMER JEDEN – SŁABY FINISZ Z LEGIĄ

Jeszcze w pucharach wyglądało to dobrze, może nawet bardzo dobrze, skoro po dwóch spotkaniach Legia miała sześć punktów na koncie. Ale w lidze… No, gra sypała się całkowicie. Pokonać mógł ją prawie każdy, poza najsłabszymi w typie Warty, Górnika Łęczna i Wisły Płock (bo ta grając na wyjeździe dostawała małpiego rozumu).

Natomiast Legia i tak nie była przyzwyczajona, żeby tak regularnie dostawać w łeb. I to jeszcze w jakim stylu. Mecz w Gdańsku (1:3) prezentował się tragicznie, legioniści byli wolniejsi, kręcili się jak muchy w smole, nie mieli żadnego sensownego pomysłu na sforsowanie Lechii. Sami strzelili sobie zresztą jedną z bramek, kiedy Nawrocki wziął się za rozegranie i rozegrał gdańszczanom bramkę.

Potem było starcie z Lechem Poznań. Też nijakie, poznaniacy zasłużenie wyjechali z trzema punktami. I na koniec wisienka na torcie, czyli wyjazd do Gliwic na mecz z Piastem, kiedy Michniewicz w ramach protestu czy wstrząsu, nie wziął wszystkich dostępnych piłkarzy. Zaufał wybranym, ale to na nic się zdało – 1:4. Trzy bramki od Torila. Degrengolada.

Reklama

Z Michniewiczem się pożegnano, ale epilog dopisano. Mioduski mówił w Legia Talk: – Mam diagnozę, co się stało i kto jest odpowiedzialny za to. Mogę powiedzieć, że w 90% odpowiedzialny za to jest sztab, który był w Legii. Drużyna z zeszłego sezonu zdobywała mistrzostwo Polski, ale od meczu z Pogonią grała kiepsko, gdy spojrzymy na każdą statystykę. Nie potrafiliśmy strzelać goli. Jedyne gole strzelaliśmy, gdy mieliśmy nadzwyczajną dyspozycję Tomka Pekharta, który zagrał sezon życia i dwóch wahadłowych, którzy zagrali bardzo dobry rok. Jeden z nich został sprzedany. To główna osoba, która opuściła Legię. Paweł Wszołek? To trener nie chciał Pawła Wszołka. Gwilia? Trener nie chciał Gwilii. Nie odszedł nikt inny istotny. Vesović? Nie odszedł dlatego, że go nie chcieliśmy. Gdzie jest dzisiaj Vesović, co on dzisiaj robi?

I tak dalej, i tak dalej. Michniewicz odpowiedział krótko: – Słyszę, że komuś się bardzo brzydko „ulało”. Może kiedyś przyjdzie taki czas, że i mi się„uleje”. Taka luźna myśl.

HOSSA NUMER DWA – MISTRZOSTWO POLSKI Z LEGIĄ I AWANS DO EUROPEJSKICH PUCHARÓW

Michniewicz trafił do Legii w typowym dla Wojskowych okresie, czyli niedługo po rozpoczęciu nowego sezonu, bo właśnie wtedy Mioduski zmienia trenerów. Vukoviciowi nie poszło w Europie, odpadł z Omonią, w lidze też nie było najlepiej – Legia przegrała u siebie z Jagiellonią, a Górnik wręcz ją rozbił, nie było wątpliwości, kto jest lepszy.

Mioduski zaryzykował i zatrudnił trenera. Tak to należy określić, biorąc pod uwagę jego inne wybory. Początek dla Michniewicza nie był łatwy, bo nie uratował pucharów, dostał w cymbał od Karabachu 0:3, potem już klasycznie Legia przegrała Superpuchar Polski. Michniewicza nawet nie było na ławce, łączył jeszcze tę robotę z pracą w reprezentacji, ale i tak dostał po głowie. Zarówno od przeciwnika, jak i od części kibiców, którym nie podobała się jego nominacja.

Natomiast potem poszło. Legia do końca rundy przegrała już tylko jeden mecz, ze Stalą, nową otworzyła też porażką, z Podbeskidziem, ale potem nie było wątpliwości kto zostanie mistrzem. Można się było czepiać, że od czasu meczu z Pogonią warszawianie zaciągnęli hamulec ręczny i nie strzelali bramek, ale też w ogóle ich nie tracili. Spokojnie dojechali do tytułu, mając pięć punktów przewagi nad Rakowem.

Ale to był wciąż dla Legii plan minimum, bo wreszcie trzeba było zrobić awans do fazy grupowej pucharów, co wcześniej dla Wojskowych było jak niedostępne marzenie. Chociaż grupa Ligi Konferencji, mówiono. Najlepiej – Ligi Europy. Marzenie – Ligi Mistrzów. Stanęło na tym drugim. Legia łatwo rozprawiło się z Bodo, którym straszono, potem z Florą. Nie dała rady po walce z Dinamem, ale od faworyzowanej Slavii też okazała się lepsza.

Wszystko w trudnych warunkach personalnych, wojenkach z Mioduskim. Pamiętamy.

Michniewicz mówił: – Sytuacja kadrowa wygląda bardzo słabo. Jak porównamy, ilu zawodników było tu rok temu, a teraz, to zobaczcie, że byli np. Stolarski, Antolić, Gwilia, Rocha, Remy, Karbownik. I tamta kadra okazała się niewystarczająca na Europę. A dzisiaj? Potrzebujemy dużo świeżej krwi, szerokiej kadry. Jak mamy grać 15 meczów w lipcu i sierpniu, to nie pociągniemy w takim składzie.

Mioduski odpowiadał: – Rozumiem, że presja związana z oczekiwaniami sportowymi jest dużym obciążeniem, szczególnie dla kogoś, kto debiutuje w roli trenera Legii walczącej o puchary europejskie, ale ta presja dotyczy wszystkich w Legii. Budowanie sobie alibi na przyszłość w niczym nikomu nie pomoże.

No, ale się udało. Nawet jeśli trzeba było zaczynać ze Skibickim na wahadle.

BESSA NUMER DWA – POLONIA WARSZAWA

Michniewicz był jednym z wielu szkoleniowców, którzy polegli w Polonii prowadzonej przez Józefa Wojciechowskiego. Natomiast i tak: podobny wpis do CV nie może zrobić na nikim wrażenia. Michniewicz pracował w Warszawie nieco ponad miesiąc i wyników nie miał. Na siedem meczów wygrał dwa, a po porażce 0:4 z Zagłębiem Lubin wiadomo było, że nie ma co zbierać.

– To było spokojne pożegnanie. Nie było pretensji, prezes powiedział, że chyba obaj nie przypuszczaliśmy, iż w zespole jest aż tyle problemów – mówił Michniewicz po rozstaniu.

Choć założenia były inne. Michniewicz ujął prezesa i na finiszu walki o to stanowisko wyprzedził Jurija Szatałowa. Wojciechowski mówił: – On był zdecydowanie lepiej przygotowany niż Szatałow, który pomylił zawodników, źle ustawił ich pozycjami na boisku. Michniewicz był tak zaznajomiony z tematem, jakby w tym klubie był co najmniej od miesiąca. Ktoś się nawet śmiał, że ostatnie tygodnie spędził na walizkach w Novotelu czekając na sygnał.

Trener zapowiadał odważnie: – Prezes zapytał mnie, ile to 7 razy 3. Mówię: oczko. I usłyszałem, że właśnie tyle jest do wygrania. Ja uważam, że nie jest ważne, kto dziś jest na pierwszym, a kto na szóstym miejscu. Siedem wygranych spotkań da mistrzostwo Polski. Mamy więc siedem min do rozbrojenia. Jeśli żadna nie wybuchnie nam w rękach, to sezon nie będzie zmarnowany. Powiedziałem piłkarzom, że zmiana trenera [Jacka Zielińskiego] to przede wszystkim ich porażka Bo w większości właśnie dzięki niemu trafili do Polonii, grają w ekstraklasie. Ja się do jego zwolnienia nie przyczyniłem, oni tak.

Ostatecznie żadnego mistrzostwa nie było. Polonia skończyła sezon na szóstym miejscu.

HOSSA NUMER TRZY – MISTRZOSTWO POLSKI Z ZAGŁĘBIEM LUBIN

Stefan Szczepłek w swojej nieskończonej mądrości przekonywał ostatnio, że Michniewicz wygrał z Zagłębiem mistrzostwo tylko dlatego, że rządzi tam KGHM. Patrząc na wyniki od tamtego czasu pozwolimy sobie z tym zdaniem się nie zgodzić.

– W czerwcu 2006 roku skończył mi się kontrakt w Lechu Poznań. Nowe władze klubu nie były zainteresowane jego przedłużeniem. Kolejorza objął Franciszek Smuda, a ja… od razu byłem przymierzany do zajęcia jego dotychczasowego miejsca pracy w Lubinie. Zagłębie nie grało jednak na miarę oczekiwań. Ja w tym czasie wyjechałem z Rafałem Ulatowskim na staż do Tottenhamu. Po powrocie powtórnie otrzymałem propozycję z Lubina, a do gry włączył się również prezes Drzymała z Grodziska Wlkp. Zagłębie okazało sie jednak konkretniejsze – wspominał Michniewicz.

Ostatecznie propozycję Miedziowych przyjął, zmieniając Edwarda Klejndinsta, który w sezon 06/07 wszedł bardzo słabo. Zagłębie potrafiło wyłapać 0:3 od Arki Gdynia i odpadło z europejskich pucharów w starciu z Dinamem Mińsk.

Michniewicz przejął drużynę w dziesiątej kolejce i ruszył z kopyta. Jego bilans otwarcia był znakomity – do końca rundy wygrał cztery mecze z sześciu, dwa zremisował. Na wiosnę przegrał dwa mecze, ale spotkanie ostatniej kolejki z Legią i tak było starciem o tytuł. Zwycięskim, Miedziowi wygrali 2:1. Choć nie bez kontrowersji.

W końcówce spotkania Legia wyrównała. Sędzia Siejewicz pogubił się, nie wiedział, czy uznać tę bramkę, czy też nie. Ostatecznie po konsultacji z arbitrem bocznym podyktował faul na graczu Zagłębia (od 3:18).

Zagłębie wygrało ligę z przewagą jednego punktu nad GKS-em Bełchatów.

BESSA NUMER TRZY – WYSPY OWCZE

O ile ostatecznie udało się polskiej reprezentacji awansować na Euro U21, o tyle nie można przejść obojętnie obok wyników, jakie kadra osiągała z Wyspami Owczymi. Po prostu nie. Gdyby te remisy zadecydowały o braku końcowego sukcesu, byłaby to po prostu kompromitacja. Nawet jeśli walczylibyśmy do ostatnich minut jak równy z równym w barażach. Tak, Portugalię udało się przejść w dobrym stylu, natomiast tych nerwów dało się uniknąć.

Przegraliśmy tamtą grupę eliminacyjną jednym punktem z Duńczykami. Zrobiliśmy na nich cztery oczka, a na outsiderze – Wyspy Owcze skończyli grupę za Litwą – ledwie dwa. Po remisie 2:2 daliśmy tytuł „Farerzy-Frajerzy 2:2”. Może mocny, ale cóż – trafny.

Pisaliśmy: Remis 2:2 z Wyspami Owczymi. Wulkanicznym archipelagiem, którego całą ludność dałoby się zmieścić w Bełchatowie. Rodzime gwiazdy z Dawidem Kownackim, Pawłem Bochniewiczem czy Bartoszem Kapustką na czele zremisowały z odpowiednikiem młodzieżowej reprezentacji Bełchatowa. Co więcej – podopieczni Czesława Michniewicza remis uratowali w 94. minucie, już grając w dziesiątkę po czerwonej kartce „Kownasia”. Innymi słowy – do czwartej minuty doliczonego czasu przegrywali z młodymi piłkarzami z Wysp, psia krew, Owczych.

Tak, wiemy, że Farerzy są na trzecim miejscu w grupie. Że wygrali z Gruzją i zremisowali z Finlandią. Ale to są Farerzy. A z drugiej strony wielka przyszłość polskiej piłki, hiper-talenty, które albo już grają w mocnych klubach, albo właśnie się do nich przymierzają.

Mieliśmy wtedy w składzie Świderskiego, Kownackiego, Żurkowskiego, Kapustkę, Piotrowskiego, Gumnego, Dziczka z ławki wszedł Szymański, Michalak. No coś ci ludzie pograli za granicą albo wciąż grają. Tymczasem wtedy jakby im odcięło prąd. Żadnego usprawiedliwienia.

Co gorsza ten remis się powtórzył. W innych wymiarach, 1:1, ale znów straciliśmy punkty z Wyspami Owczymi. Rany boskie. Tym razem u siebie, po raz kolejny trzeba było gonić wynik. Nie strzeliliśmy w rewanżu gola z gry, potrzebny był rzut karny. Żenada.

Michniewicz mówił: – Taki mecz można podsumować jednym słowem: kompromitacja. Wynik 1:1 bardzo skomplikował naszą pozycję w głupie w kwalifikacjach do młodzieżowych mistrzostw Europy. Nic nas nie może usprawiedliwić, jeśli remisujemy z Wyspami Owczymi. To jest dla nas bardzo nieprzyjemny wieczór. Zagraliśmy beznadziejne spotkanie, zawiodła nas skuteczność i jeszcze kilka innych rzeczy, o których przed wtorkowym starciem z Finlandią na pewno będziemy rozmawiać.

Powtórzmy: chwała, że udało się ograć Portugalię w barażach. Natomiast gdybyśmy pogrzebali ten turniej przez remisy z Wyspami Owczymi, to nie byłaby bessa Czesława Michniewicza, tylko olbrzymi cios w jego karierę. To przez Euro się wybił i dziś jest tu, gdzie jest. Tak, te podziały punktów mogły go kosztować to, że dziś nie byłby blisko reprezentacji Polski, tylko trenerem rozważanym do prowadzenia Bruk-Betu czy czegoś w tym guście.

HOSSA NUMER CZTERY – PUCHAR POLSKI Z LECHEM POZNAŃ

Dziś zdobycie Pucharu Polski z Lechem – choć Kolejorz czeka na to trofeum wręcz nieprzyzwoicie długo – nie wzbudziłoby w Poznaniu aż tak dużej euforii. Tam chcą przede wszystkim mistrza, biorąc pod uwagę swój budżet i możliwości. Ale w czasach Michniewicza? Sytuacja była inna, Lech nie należał do potentatów, początek wieku spędził przecież w drugiej lidze, po awansie bujał się w środku tabeli. Dlatego ten triumf był osiągnięciem bardzo dużym.

Droga do triumfu? Polonia Warszawa, Górnik Polkowice, GKS Katowice, no i na końcu Legia Warszawa. W finale rozgrywano wówczas dwumecz. Lechici tak bardzo nie spodziewali się wygranej, że nie chcieli grać rewanżu u siebie – bali się, że w przypadku łomotu w Warszawie, nikt nie przyjdzie na drugi mecz.

My jako piłkarze dowiedzieliśmy się o tym dopiero po meczu. To oczywiście była zrozumiała decyzja, a koniec końców odebranie pucharu przy Łazienkowskiej miało swój smaczek – wspominał Piotr Reiss w TVP Sport.

Tymczasem Lech wygrał u siebie 2:0 i Legia stanęła pod ścianą. Nie udało się jej stamtąd uciec, wygrała tylko 1:0 po golu Włodarczyka z karnego. Lech triumfował. Reiss: – Wiedzieliśmy, że w Warszawie czeka nas strasznie trudne zadanie. Byliśmy przekonani, ze sędzia nie będzie nam sprzyjał, że zawodnicy i kibice Legii zrobią wszystko, by nam ten puchar odebrać. Końcówka była dramatyczna. Do przerwy dwóch naszych zawodników musiało zostać zmienionych z powodu kontuzji i zdawaliśmy sobie sprawę, że jeżeli nie wygramy w 90 minutach, to w dogrywce czekać nas będzie ekstremalnie trudne zadanie.

Po meczu doszło do skandalu – kibice Legii, niepogodzeni z porażką, zaatakowali piłkarzy Lecha.

Interweniować musiał, a jakże, ostatnia nadzieja białych, czyli Piotr Świerczewski. Reiss wspominał to w TVP Sport: – Piotrek Świerczewski był najbliżej atakujących kibiców, ale nagle przestał uciekać i stanął naprzeciw nich. Legionistów zatkało. Piotrek ściągnął medal i powiedział do prezesa Sołtysa: „Radek, potrzymaj, ja się nimi zajmę!”. Potem zaś, zwracając się już bezpośrednio do kibiców: „A teraz panowie, pojedynczo!”.

Droga powrotna dla Lecha była bardzo długa. Raz, że trzeba było się przepychać drogami krajowymi, dwa – zatrzymywano się na prawie każdej stacji benzynowej.

BESSA NUMER CZTERY – JAGIELLONIA BIAŁYSTOK

To miał być argument dla którego Michniewicza nie rozważano jakoś poważnie w przestrzeni medialnej przy wyborze nowego selekcjonera – nie poszło mu w Jagiellonii prowadzonej przez Cezarego Kuleszę. Punktował bardzo przeciętnie – 1,29 oczka na mecz. Kulesza podziękował mu z końcem rundy. Niby rozstano się kulturalnie, ale w Michniewiczu był pewien żal.

Dlaczego został pan zwolniony? – pytał Przegląd Sportowy.

Nie wiem. Prezes Kulesza podkreślał, że jest względnie zadowolony z tego, co udało się zrobić, więc na pewno nie z powodu wyników. Chwalił mnie, nawet wyglądało to, jakby zaraz miał przedłużyć ze mną kontrakt. Szkoda że tak wyszło, bo do tej pory Jagiellonia była znana z tego, że wytrzymuje ciśnienie, daje pracować trenerom. Michał Probierz pracował tu trzy lata. Widocznie tym razem nastąpiły nieoczekiwane skoki ciśnień – odpowiadał Michniewicz.

Więcej o białostockim etapie Michniewicza przeczytacie tutaj.

CZYTAJ WIĘCEJ O CZESŁAWIE MICHNIEWICZU:

Fot. FotoPyk

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

11 komentarzy

Loading...