Reklama

Michniewicz w Jadze Kuleszy, czyli obustronny niesmak i rozczarowanie

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

29 stycznia 2022, 17:11 • 9 min czytania 13 komentarzy

Cezary Kulesza dobrze zna się z Czesławem Michniewiczem, bo… już kiedyś go zatrudniał. Nowy selekcjoner reprezentacji Polski pracował przez pół roku w Jagiellonii Białystok. Po tej krótkiej kadencji obie strony żegnały się z niesmakiem. Kulesza, bo Michniewicz nie poprawił wyników. Michniewicz, bo nie dostał ani okresu przygotowawczego, ani zbyt wielu transferów, a był rozliczany jeszcze z przebudowy drużyny, której miał dokonać, a na którą zabrakło czasu.

Michniewicz w Jadze Kuleszy, czyli obustronny niesmak i rozczarowanie

Zastąpienie karykaturalnej legendy

Michniewicz objął zespół bezpośrednio po Michale Probierzu, którego akcjonariusze Jagiellonii mieli już po dziurki w nosie. Probierz oczywiście zagwarantował im historyczne sukcesy (Puchar Polski w 2010 roku, czwarte miejsce w sezonie 10/11, świetny dwumecz z Arisem), ale Probierz jednocześnie też oszalał. Kilka nieśmiertelnych cytatów z okresu, gdy pracował jeszcze w Białymstoku (źródło: Przegląd Sportowy):

Ale nie stać nas na to, by jak Śląsk Wrocław wyłożyć 600 tysięcy euro na piłkarza wchodzącego na ostatnie dwadzieścia minut w meczu. U nas w przypadku kilku zawodników zapłacili za nich prywatni inwestorzy, a nie klub. A większość przyszła za darmo: Plizga, Kukol, Bartczak lub Maycon wracający z wypożyczenia – narzekał, podczas gdy przez trzy lata dostał 60 (!) piłkarzy.

– Denerwuje mnie tylko partyzantka. Wszyscy odbierają, że jesteśmy nie wiadomo jak profesjonalni i w ogóle. A tak naprawdę to bazujemy na partyzantce i improwizacji – odpowiedział na pytanie, czy jest zmęczony Białymstokiem. Partyzantka? Improwizacja? Duże słowa, choć sporo racji w nich było.

– Przecież wielcy malarze zostali docenieni dopiero po śmierci… – bez komentarza.

Reklama

No i prawdziwa perełka, o lotnisku: – My często, by dostać się na mecz, potrzebujemy dwunastu godzin. Jeśli w Białymstoku nie będzie lotniska, to nigdy nie będzie tu wielkiej piłki.

Komizmu tym wypowiedziom dodaje fakt, że pochodzą one z wywiadu udzielonego krótko po dwumeczu z Irtyszem Pawłodar, czyli – nie bójmy się tego słowa – jednym z największych eurowpierdoli w historii polskiej piłki. Fochy Probierza, który wszędzie majaczył, jak to mu źle, jak ciężkie warunki ma do pracy, przesądziły sprawę. Po odpadnięciu z Kazachami stracił robotę. Bardzo szybko, bo na dobrą sprawę nie zaczął się nawet sezon – Jaga wciąż czekała na pierwszą kolejkę Ekstraklasy.

Cel Michniewicza? Przebudowa drużyny i atak na czołówkę

Michniewicz objął zespół, który mógł śmiało celować w podium. W ostatnim sezonie Probierza przez długi czas był na pierwszym miejscu, posypało się jednak wiosną po odejściu Kamila Grosickiego do Sivassporu. Nowy trener podpisał umowę na rok z opcją przedłużenia o kolejny. Cel? Co najmniej powtórzenie wyniku sprzed sezonu i przebudowa drużyny.

Jej kręgosłup podpadał już po piłkarską geriatrię. 35-letni Skerla, 37-letni Hermes i 37-letni Frankowski mieli być stopniowo wymieniani przez młodszych zawodników z drużyny, która zdobyła mistrzostwo Polski juniorów. Michniewicz próbował powoli wprowadzać Porębskiego, Arłukowicza, Gigauriego i Pawłowskiego. Przedstawione przed nim zadanie brzmiało jak dłuższy proces.

Proces, na który potrzeba było czasu.

Reklama

Michniewicz na starcie swojej przygody z Jagiellonią go nie miał, bo przyszedł do klubu na tydzień przed startem ligi. – Wzrost 188, wagi nie podam – przedstawił się w swoim stylu na powitalnej konferencji prasowej, przejmując drużynę przygotowaną na obozie przez poprzednika.

Michniewicz był wtedy głodny pracy. Po przygodach w Lechu Poznań (Puchar i Superpuchar) oraz Zagłębiu Lubin (mistrzostwo Polski) miał świetną markę na polskim rynku. Ale i zagranicznym, bo zgłaszały się po niego Apollon i Żilina. On sam mówił wtedy, że chce popracować zagranicą, ale jeszcze nie teraz. Liczył, że polskich trenerów wypromuje w jakiś sposób zbliżające się Euro 2012.

Chwilę wcześniej pracował w Widzewie, gdzie skończył mu się kontrakt. Michniewicz chciał go przedłużyć i nawet dogadał się już na konkretne warunki, a właściciel klubu zdążył ogłosić, że trener zostaje na trzy lata. Ale warunki z czasem się zmieniły – na niekorzyść szkoleniowca. Warto przypomnieć, że Widzewem rządził wówczas Sylwester Cacek, odpowiedzialny za jego upadek, co sprawiało, że łódzka rzeczywistość wyglądała jak dom wariatów. Michniewicz dostał tam np. zakaz rozmawiania z dziennikarzami przez telefon. W Łodzi pojawiały się zarzuty, że Michniewicz nie przedłużył umowy, bo miał już nagraną Jagiellonię. On sam je odpierał:

 Nie o pieniądze poszło, lecz o zasady. Moja rozmowa z panem Sylwestrem Cackiem na temat wynagrodzenia trwała pół minuty. Pół minuty. Od razu doszliśmy do porozumienia, nie miałem żadnych wygórowanych żądań. To jest tak – jeśli sprzedajesz samochód na giełdzie i umawiasz się, że ktoś ci za niego zapłaci np. 40 tysięcy złotych, a potem ten ktoś przychodzi na podpisanie umowy i mówi, że przyniósł nie 40 tysięcy, tylko 20 i ani grosza więcej, to targu nie dobijacie…

Stanie na murawie przez 90 minut

Kiedy zastępowałem Michała Probierza w Jagiellonii, to nie odzywał się do mnie przez dwa miesiące. Miał do mnie pretensje, że spotkałem się z Cezarym Kuleszą w Ostródzie – mówił po latach w rozmowie z TVP Sport. Trochę czasu musiało minąć, zanim Probierz przestał czuć żal do swojego kolegi po fachu. Niedługo po objęciu stanowiska, Michniewicz został zapytany o to, czy porozmawia z Probierzem: – To by wyglądało tak, jakby mąż z żoną byli po rozwodzie i przyszedł do męża mężczyzna, pytając jakie jego była żona ma priorytety w łóżku.

Już na wstępie został też zapytany o to, czy… zadeklaruje mistrzostwo Polski. – Jak powiem, że mistrzostwo, to powie pan, że kopiuje Michała – odpowiedział nawiązując do podobnych deklaracji rzucanych przez Probierza. – Jak powiem, że Liga Europejska czy Liga Mistrzów, to powie pan, że jestem idiotą. Na razie chciałbym dobrze pracować i nie chcę składać deklaracji, bo nie na tym polega sport – uciekł w dyplomację, ale już sam fakt zadania takiego pytania pokazywał, jak bardzo zostały rozbudzone nastroje na Podlasiu. Już na początku piątego sezonu w Ekstraklasie domagano się złotego medalu. W trakcie sezonu Michniewicz zadeklarował co innego: jak przepracuje z drużyną rzetelnie obóz, wprowadzi klub do pierwszej szóstki.

Jagiellonia punktowała na podobnym poziomie, co wiosną 10/11, gdy wypisała się z walki o mistrzostwo. Czyli – średnio. Po rundzie jesiennej zajęła dziesiąte miejsce z 22 punktami. Cieniem na Michniewiczu kładła się kompromitacja w Pucharze Polski, z którego Jaga odpadła po meczu z Ruchem Zdzieszowice (1:3).

Piłkarze skompromitowali klub, siebie i mnie. To nie może tak po nich spłynąć. Za rok, dwa pójdą pewnie grać gdzie indziej, ale niech pamiętają, że uczestniczyli w tym meczu – grzmiał Michniewicz w rozmowie z „Kurierem Porannym”.

Na drugi dzień skompromitowani piłkarze Jagi odbyli trening symulujący mecz z Ruchem Zdzieszowice. Stali na murawie przez 90 minut z piętnastominutową przerwą, nie mogąc się ruszać, siadać czy rozmawiać między sobą. Mieli robić to samo, co w meczu z drugoligowcem. Stać i patrzeć.

Michniewicz chodził po murawie i dogadywał: – 70 minuta, 2:1 dla Ruchu. Można wyrównać, ale niestety stoicie w miejscu.

Tego samego dnia piłkarze odbyli kolejny mocny trening (już normalny) i na dokładkę musieli obejrzeć na wideo własną degrengoladę z Pucharu Polski. – Doskonaliliśmy taktykę z meczu w Zdzieszowicach – gorzko żartował wtedy Michniewicz. Mimo tej nieszablonowej kary, z Białegostoku płynęły głosy, że zbyt łagodnie traktuje zawodników. Nie wszyscy rozumieli na przykład to, że zabronił piłkarzom przeklinać na boisku podczas treningów.

Zwolnienie, które budziło obustronny niesmak

Cała rewolucja przebiegała dość opornie. Młodzi, którzy mieli wskakiwać na miejsce podstarzałych filarów niekoniecznie dawali radę. Tomasz Frankowski zaciął się pod koniec rundy, a w przerwach na reprezentację jeździł na zgrupowania kadry, gdzie pełnił rolę trenera napastników. Michniewicz pokładał duże nadzieje w powracającym do kraju Grzegorzu Rasiaku, który zaczął grać dopiero pod koniec rundy. Problemy były też na pozycji bramkarza. Grzegorz Sandomierski przeniósł się przed sezonem do Belgii, drugi w hierarchii Jakub Słowik doznał kontuzji, bronili Tomasz Ptak i Krzysztof Baran.

Michniewicz czuł jednocześnie komfort pracy. W klubie czekano na moment, aż Jagiellonia odpali wiosną. Szkoleniowiec zdążył nawet ściągnąć zimą do klubu Nikę Dzalamidze za ponad milion złotych, którego pamiętał z Widzewa. To jego autorski transfer.

Ale chwilę przed świętami – a więc w podobnych okolicznościach, co Ireneusz Mamrot – został pożegnany.

I tak jak pisaliśmy na wstępie – cała kadencja wywołała niesmak po obu stronach. Jagiellonia mówiła o przebudowie, ale tak naprawdę liczyła na szybki wynik, którego nie dostała. Michniewicz z kolei potrzebował czasu, którego też nie miał. A do tego gęstniała atmosfera w klubowych kuluarach, bo akcjonariusze Jagiellonii – a paru z nich ściągało „swoich” piłkarzy – mieli narzekać na trenera, który nie daje pograć tym, którym ich zdaniem powinien. Kulesza próbował naciskać, ale na nic się to zdało – szkoleniowiec trzymał się swojej koncepcji.

Żal Michniewicza

Ówczesny prezes Jagiellonii stwierdził wtedy po rundzie jesiennej, że klub już się w zasadzie utrzymał (wyliczył, że do tego brakuje trzech zwycięstw, które odniesie z każdym trenerem), a więc poszuka kogoś, z kim lepiej się dogada. Postawienie na Tomasza Hajto było wtedy ruchem wizjonerskim, bo – jakkolwiek źle te słowa się zestarzały – to był naprawdę jeden z ciekawszych debiutantów na rynku trenerskim. Młody szkoleniowiec, który nie dorobił się jeszcze wtedy licencji, miał przekonać do siebie Kuleszę na weselu Kamila Grosickiego.

Co ciekawe, na naciski dotyczące stawiania na konkretnych piłkarzy narzekał też Hajto, który po odejściu z Białegostoku mówił na Weszło: – Jeżeli o polityce Jagiellonii decyduje kilka osób i zawodnika, którego poleciła jedna osoba, sadzam na ławce, to automatycznie robię sobie wroga. Nie chciałem postawić Czarka w trudnej sytuacji, gdzie miałby się opowiedzieć albo za mną, albo za swoim kolegą. Wolałem sam podziękować. 

Michniewicz nie krył żalu po przedwczesnym zwolnieniu. Dwie wypowiedzi dla „Przeglądu Sportowego”:

– Mam poczucie, że coś zacząłem i nie miałem możliwości skończyć. Nie jest mi łatwo, ale już zdążyłem się z tym pogodzić. Rozstaliśmy się jak dżentelmeni.

– Prezes Kulesza podkreślał, że jest względnie zadowolony z tego, co udało się zrobić, więc na pewno nie z powodu wyników. Chwalił mnie, nawet wyglądało to, jakby zaraz miał przedłużyć ze mną kontrakt. Szkoda że tak wyszło, bo do tej pory Jagiellonia była znana z tego, że wytrzymuje ciśnienie, daje pracować trenerom. Michał Probierz pracował tu trzy lata. Widocznie tym razem nastąpiły nieoczekiwane skoki ciśnień.

Rozstania nie wygrała żadna ze stron. Jagiellonia z Tomaszem Hajto wciąż była przeciętna (zaczęła się liczyć dopiero, gdy wrócił do niej Probierz, czyli za 2,5 roku). Michniewicz z kolei trafił do rządzonej przez Wojciechowskiego Polonii (wytrwał tylko siedem meczów, czyli mniej więcej tyle, co większość trenerów „Czarnych Koszul”), a potem musiał się odkuć w Podbeskidziu, które cudem utrzymał w lidze. Sam fakt, że w ogóle przyjął ofertę drużyny będącej na pewnym kursie do pierwszej ligi pokazuje, że jego kariera znalazła się w pewnym dołku, z którego dopiero musiał się odbić. 

CZYTAJ WIĘCEJ O CZESŁAWIE MICHNIEWICZU:

Fot. newspix.pl / FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

13 komentarzy

Loading...