Na pierwszoligowych boiskach Maxime Dominguez z Miedzi Legnica robi furorę. Szwajcarski pomocnik jest przykładem tego, że w jego ojczyźnie talenty można znaleźć nawet na zapleczu tamtejszej ekstraklasy. Jak wyglądała jego droga na Dolny Śląsk? Jak pamięta kolegów, którzy są dziś gwiazdami Bundesligi – Denisa Zakarię czy Nico Elvediego? Czy szwajcarskie szkolenie rzeczywiście jest takie dobre? Dlaczego długo czekał na to, żeby jego kariera się rozpędziła? Piłkarz Miedzi opowiedział nam o tym w obszernym wywiadzie.
Jesteś Szwajcarem, ale masz także hiszpańskie obywatelstwo. Masz rodzinę w tym kraju?
Mój tata jest z Hiszpanii, ale wyjechał do Szwajcarii. Odwiedzamy jednak naszą rodzinę, choć po śmierci mojej babci trochę rzadziej. Teraz mieszkamy w Genewie, wcześniej mieszkaliśmy w La Corunii.
Czyli jesteś kibicem Deportivo?
Jasne! Wiele razy chodziłem na ich mecze, ale w czasach, gdy było to „prawdziwe Deportivo”. Teraz to już nie to samo.
JAK UPADŁO DEPORTIVO LA CORUNA?
Czy twój styl gry też nazwałbyś hiszpańskim?
Tak, kocham hiszpańską piłkę. Oglądam wiele meczów La Liga, chcę ich naśladować. Moimi idolami są David Silva i Andres Iniesta. Chyba bliżej mi do Silvy, bo to także lewonożny zawodnik, więc oglądałem sporo filmików z jego meczów, próbowałem powtarzać to, co robi. Ważne było to, że w Servette Genewa, gdzie zaczynałem treningi, cały czas graliśmy „po hiszpańsku”. Małe gierki, podanie i zmiana pozycji, wymiany podań.
Pewnie o tym nie wiesz, ale w Polsce sporo mówiło się o szwajcarskim modelu szkolenia. Chcieliśmy wychowywać piłkarzy tak jak Szwajcaria. Jak wyglądała twoja piłkarska ścieżka w tym kraju?
W Servette mieliśmy bardzo dobrych trenerów, tak jak mówiłem — chcieli grać w piłkę. Mieliśmy specjalne zajęcia doskonalące techniczne. Wyglądało to tak, że cały tydzień trenowaliśmy popołudniami, a dodatkowo dwa razy w tygodniu rano mieliśmy zajęcia z techniki, kontrolowanie piłki, szlifowanie techniki podań i przyjęcia.
Na warunki treningowe też pewnie nie narzekaliście?
Genewa ma dobre obiekty treningowe, ale nie najlepsze. Potem grałem jeszcze w FC Zurich i tam było jeszcze lepiej, to chyba najlepsza baza w całym kraju. Szwajcaria ma dużo pieniędzy, które inwestujemy w piłkę nożną. Tam mocno skupiają się na pracy z młodzieżą. Kiedy trenowałem w akademiach Servette i Zurichu, zawsze pracowałem ze szwajcarskimi szkoleniowcami, wychowujemy nie tylko piłkarzy, ale też trenerów.
Za to kolegów w akademii miałeś już międzynarodowych. W Servette grałeś z Denisem Zakarią czy Dereckiem Kutesą. To znaczy: to są Szwajcarzy, ale tak jak ty mają zagraniczne korzenie.
Tak, obaj pochodzą z Genewy, wychowywaliśmy się razem. Nie przyjechali tutaj z zewnątrz. W tym mieście mamy wielu „mieszanych” piłkarzy, mieszkańców zresztą też. Ciężko tam znaleźć stuprocentowego Szwajcara, większość jest 50/50. Na dobrą sprawę moi piłkarscy koledzy z ojczyzny to w dużej mierze czarnoskórzy zawodnicy.
To musi być ciekawe doświadczenie także poza boiskiem. Poznajesz ludzi z różnych kręgów kulturowych, żyjesz na co dzień w takim środowisku i uczysz się nowych rzeczy, coś podłapujesz.
To dobre doświadczenie, gdy znasz nie tylko “lokalsów”. Z Denisem i Dereckiem chodziliśmy razem do szkoły, potem na treningi, wiele rozmawialiśmy — nie tylko o piłce, o wszystkim. Myślę, że byliśmy bardziej zżyci niż gdybyśmy wszyscy byli Szwajcarami.
Zakaria to dziś czołowy zawodnik Bundesligi. Zawsze się wyróżniał?
Nie, właśnie nie! Ma niesamowitą karierę, ale gdy byliśmy młodsi nie zawsze się wyróżniał. Długo szukano dla niego miejsca na boisku. Grał jako „dziewiątka”, potem był środkowym obrońcą, później przesunięto go na „szóstkę”, grał także jako „ósemka”. Obskoczył w zasadzie wszystkie pozycje. W Servette była taka zasada, że gdy kończyliśmy wiek U-16, pięciu najlepszych zawodników przechodziło prosto do zespołu U-18. Denisa w tym gronie nie było, trafił do drużyny U-17. Nie był najlepszy, ale zawsze chętnie pracował i był bardzo spokojny. Akceptował wszystko, co mówił trener, słuchał się go. W Servette zagrał jakieś trzy mecze, ale tak dobre, że przechwyciło go Young Boys. Tam miał dwa fantastyczne sezony i tak wylądował w Borussii Moenchengladbach. Bardzo się z tego cieszę, bo na to zasłużył. Udowodnił, że nawet nie będąc najlepszym, można zajść wysoko. Oczywiście nie powiem też, że to nie był dobry zawodnik. Po prostu w Genewie mieliśmy wielu utalentowanych chłopaków.
To co stało się z resztą?! Chyba tylko on zaszedł tak wysoko.
Problem z piłkarzami z Genewy jest taki, że jest tam wiele talentów piłkarskich, ale mentalnie… Nie do końca. W Szwajcarii mamy trzy „części” kraju. Francuską, niemiecka oraz włoską. Ci z niemieckiej zawsze mówią, że ci z francuskiej są leniwy, że nie chce im się pracować. Taką mamy łatkę.
Łatkę czy może coś w tym jest?
No dobra, gdy byłem młodszy, to faktycznie byłem leniwy! Myślałem, że skoro mam talent, to nie muszę pracować, bo przecież jestem dobry. Teraz wiem, że to był błąd, bo praca nad talentem jest bardzo ważna.
Maxime Dominguez zawsze był pomocnikiem w stylu box to box?
Nie, zaczynałem na „dziesiątce”. Mój styl i największe atuty to była gra między liniami, posłanie kluczowego, ostatniego podania. Teraz mogę grać wszędzie, ale wcześniej bez piłki nie potrafiłem się odnaleźć i sobie poradzić. Niewiele robiłem, dlatego grałem tak wysoko.
A gdzie czujesz się najlepiej?
Na „ósemce”, bo zdecydowanie poprawiłem grę bez piłki, dobrze podążam za akcją w ofensywie. Ale nie miałbym problemu, gdybym musiał zagrać na „szóstce” czy „dziesiątce”.
Fakt, jesteś bardzo wybieganym, ale też kreatywnym zawodnikiem. Pomaga w tym poziom ligi, gra ci się tu stosunkowo łatwo?
Absolutnie nie. Mamy dobry zespół, gramy w piłkę, wszyscy pomagają mi na boisku, dlatego to wychodzi. Bardzo lubię to, jak wygląda gra w tej lidze. Mam więcej miejsca, ale to wynika z tego, że w drugiej lidze szwajcarskiej jest sporo prostoty. Długie piłki, defensywa, murowanie. Tutaj jest sporo zespołów, które może nie są zbyt mocne, ale mimo to próbują grać od bramki, budować ataki. Dlatego mam więcej miejsca, jednak nie tylko przez to ich doceniam. Tak po prostu powinno się grać w piłkę.
Jak wspominasz grę w szwajcarskich młodzieżówkach?
Świetnie! Mieliśmy bardzo dobrych zawodników, Szwajcaria zawsze miała jakąś dobrą generację. Spora część tych chłopaków była z niemieckiej części kraju. Graliśmy z najlepszymi w Europie — Hiszpanią, Włochami. Kiedy jako młody chłopak rywalizujesz z takimi zawodnikami, możesz się wiele nauczyć. Przykładowo mecz z Niemcami. Pamiętam go dobrze, bo strzeliłem zwycięskiego gola, ale przysięgam: nie dotknęliśmy piłki przez 90 minut, ciągle za nią biegaliśmy. Powinni z nami wygrać 10:0, ale ciągle pudłowali. My mieliśmy jedną okazję i wygraliśmy 1:0.
Zapamiętałeś kogoś, kto się wyróżniał?
Jako młody chłopak byłem bardzo mały. W meczu z Hiszpanią trafiłem na Adamę Traorę. Spójrz na jego obecne zdjęcie, widzisz, jaki jest wielki? Tak samo było wtedy, był jak ogromna bestia! Przy nim wszyscy byliśmy mali. W naszej drużynie najlepszy był Joel Pereira, czyli bramkarz. Potem zmienił kadrę na portugalską, trafił do Manchesteru United. To najlepszy golkiper, jakiego widziałem w życiu, byliśmy młodzi, a on już mocno się wyróżniał.
ADAMA TRAORE: STRASZNIE SILNIE, NIESAMOWICIE SZYBKO
Dlaczego zdecydowałeś się przenieść z Servette Genewa do FC Zurich?
Bo kiedy byłem młodszy, byłem trochę głupi. Byliśmy z Servette na obozie w Turcji i wybrałem się z kolegami na quady. To było zakazane, więc klub odesłał nas do domu. Kiedy wróciłem do Szwajcarii, powiedziałem menedżerowi, żeby znalazł mi nowy klub.
To jedyna głupota, jaką zrobiłeś?
Największa. Pamiętam też, że w zespole do lat 18 prezentowałem się bardzo dobrze, ja wypadałem nieźle także w mentalnych kwestiach. Motywowałem zespół, stawałem się liderem i trener stwierdził, że mogę zostać kapitanem zespołu. To był poniedziałek i tej samej nocy poszliśmy z kolegami pograć w ping-ponga. Wracaliśmy, zauważył nas trener i powiedział, że jednak nie nadaję się na kapitana.
FC Zurich miał lepszych zawodników niż Servette?
Mieliśmy wielu bardzo dobrych piłkarzy, najlepszych w lidze i… zajęliśmy ostatnie miejsce w lidze. Niektórzy mieli problemy z trenerem, to nie był dla mnie łatwy czas, nie wychodziło. Poza tym w Zurichu chcieli, żebym przybrał na wadze. Wysyłali mnie na siłownię pięć razy w miesiącu, powiedzieli, że w pół roku mam przytyć pięć kilogramów, chodziło oczywiście o masę mięśniową. Dawali mi kreatynę i proteiny. Po trzech miesiącach miałem jakieś 200 gram mięśni więcej. Tłumaczyłem, że to moje geny i tak łatwo tego nie zmienię. Wiedziałem, że muszę poprawiać się pod tym względem, ale nie można robić tak, że kupujesz piłkarza i każesz mu całkowicie się zmieniać. Wzięli mnie, bo miałem dobrą technikę i wiedziałem, co robić z piłką, czy po to, żeby zrobić ze mnie drugiego Traore? To nie było dobre.
Jacy byli twoi koledzy z szatni?
Najlepiej dogadywałem się z Kevinem Bua, który później grał w Basel. Znaliśmy się już z Servette. A najlepszym zawodnikiem, jakiego tam spotkałem był Yassine Chikhaoui, który teraz gra w Tunezji. Z Zurichu trafił do Kataru, rozegrał wiele meczów w reprezentacji Tunezji. Grałem też z Nico Elvedim i Djibrilem Sowem, z tym drugim w zespole rezerw. Elvedi był bardzo inteligentnym zawodnikiem. Z Sowem było jak z Zakarią: nie grał wiele w pierwszym zespole, bo miał na swojej pozycji Ante Grgicia, który był wtedy lepszy. Potem rozwinął się na tyle, że trafił do Bundesligi. A jeśli spytałbyś mnie wtedy, czy zrobi karierę, powiedziałbym, że pewnie nie.
Nie grałeś za wiele w pierwszym zespole.
Na pozycji „dziesiątki” mieliśmy dużą rywalizację. Oliver Buff, Davide Chiumento… Zagrałem trzy mecze, bo akurat inni wypadli z powodu urazów czy kontuzji. To też nie był czas, żeby wprowadzać młodzież w Zurichu. Klub zwykle grał o podium, a wtedy musiał walczyć o utrzymanie. Ciężko jest stawiać na młodych w takim momencie.
Jak pamiętasz Samiego Hyppię?
Dobry trener, ale z angielską mentalnością. Czyli najpierw obrona, a dopiero potem myślimy, żeby zrobić coś z przodu. Ale to on nauczył mnie gry bez piłki, bo przychodziłem z Servette jako surowy chłopak pod tym względem. Nie był najlepszym trenerem jakiego miałem, najlepszy jest Wojciech Łobodziński! Ale pamiętam też Massimo Lombardo z zespołów młodzieżowych.
A Aleksandr Kierżakow? Jak to jest, gdy spotykasz w szatni takie nazwisko?
Mentalność zwycięzcy – praca, praca, praca. Na boisku i poza nim to zupełnie inny gość. Kiedy schodził z boiska, był normalnym, trochę szalonym gościem. Kiedy jesteś młody i widzisz takiego gościa, chcesz go naśladować. Chyba mnie lubił, bo na treningach zawsze dawałem mu dobre piłki i żartował, że jestem jego małym bratem. Chciało się pokazać coś dobrego, coś ekstra, żeby mu zaimponować.
Dlaczego odszedłeś z FC Zurich?
Spadliśmy z ligi, więc powiedziałem, że wolałbym zostać w najwyższej klasie rozgrywkowej. Trafiłem do Lausanne-Sport i znów miałem mocnych rywali, nie było łatwo. Po kilku meczach złapałem kontuzję kolana, minęło pół roku bez gry i… spadliśmy z ligi. Znowu. Wtedy nie mogłem już liczyć na transfer wyżej, nie miałem argumentów.
Co czułeś po paru latach w drugiej lidze? Że straciłeś szansę?
Że zrobiłem coś nie tak. Nie przewidujesz, że gdy w młodym wieku debiutujesz w drugiej lidze, po paru latach znajdziesz się w tym samym miejscu. Miałem kontrakt z Lausanne, grałem tam i wtedy do klubu wszedł nowy inwestor, prezydent. To gość, który miał ogromną wielką firmę i miał sporo pieniędzy do wydania. Zaoferowano mi dobry kontrakt, więc chciałem tam zostać. Później miałem problem z trenerem — raz grałem, raz nie, wrzucał mnie na pozycję, na której nie czułem się dobrze. Brakowało stabilizacji, mimo że awansowaliśmy, więc poprosiłem o zmianę klubu. Tak trafiłem do Neuchatel Xamax. Menedżer powiedział mi: jeden sezon, zagrasz wszystkie mecze i zobaczymy co dalej. Może otworzą się pewne furtki. Stwierdziłem: ok i… zagraliśmy beznadziejny sezon jako drużyna. Zajęliśmy dziewiąte miejsce. Neuchatel zaoferowało mi nowy, bardzo dobry kontrakt, ale powiedziałem sobie: nie, to czas na zmianę. Od lat jestem w Szwajcarii i nadal tkwię w tym samym miejscu. Poprosiłem agenta, żeby znalazł mi klub w innym kraju.
Trafiło się coś poza Miedzią Legnica?
Oferty nie, ale rozmawiały ze mną portugalskie kluby. Długo to trwało, trenowałem indywidualnie w Genewie. Wtedy zadzwonił do mnie i powiedział, że ma dla mnie zespół w Polsce. Namawiał mnie, żebym spróbował czegoś nowego. Dzień później Miedź złożyła mi ofertę. Byłem zaskoczony, poczułem się tak, jakby ktoś faktycznie mnie chciał. Poprosiłem jeszcze o rozmowę z kimś z klubu, bo w końcu nie wiedziałem nic o waszym kraju i o tym zespole. Marek Ubych zadzwonił do mnie i wytłumaczył mi, dlaczego mnie chcą. Zainteresowało mnie to, powiedział mi też, że odezwie się do mnie trener. On zadzwonił do mnie błyskawicznie, pogadaliśmy parę minut i stwierdziłem, że biorę to. Poczułem chemię z trenerem Łobodzińskim, a to, że trener cię chce, jest najważniejsze. Poza tym to, co mówili, sprawdziło się w stu procentach. Gramy tak, jak obiecywał trener, ofensywnie. Moja rola jest taka, jak obiecywał. Poważnie, to najlepszy szkoleniowiec, z jakim pracowałem. Mamy ciekawe treningi, z każdym z nas ma dobre relacje.
To co, teraz Ekstraklasa?
Kiedy trener do mnie zadzwonił, powiedziałem mu, że chcę grać w najwyższej lidze. Mówił: spoko, powalczymy. Teraz jesteśmy na pierwszym miejscu, są szanse na awans.
Jak ci się podoba w Polsce?
Gdy przyjechałem do Polski byłem trochę zestresowany: jak tu jest, jak tu się gra. Teraz czuję się tu bardzo dobrze. Mieszkam z psem, ale często odwiedza mnie rodzina i dziewczyna. Mam za sobą udane pół roku na boisku, więc to też mnie cieszy. Mam kolegów, z którymi rozmawiam po francusku, jak Mehdi Lehaire, który mieszka tuż obok mnie. Dobrze dogaduję się też z Carlosem Julio czy Nemanją Mijuskoviciem.
CARLOS JULIO: BARCELONA TO FIKCJA. W LA MASII NIE UCZĄ, JAKIE JEST PRAWDZIWE ŻYCIE
Widziałem, że niedawno oświadczyłeś się swojej dziewczynie. Czyli niedługo do ciebie dołączy?
Tak, kiedy skończy pracę w Szwajcarii. Jeszcze pół roku i będziemy tutaj razem.
Chcesz zostać w Polsce na dłużej czy myślisz o tym, żeby wypromować się w Ekstraklasie i pójść wyżej?
Widziałem sporo meczów Ekstraklasy i stwierdziłem, że nie mam powodów, żeby myśleć o wyjeździe. Jeśli grasz w najwyższej lidze masz piękne stadiony, świetną oprawę kibiców, fajną piłkę. Zdecydowanie mogę tu zostać na dłużej.
Uczysz się polskiego? Parę słówek znasz.
Tak, ale tylko te łatwiejsze: cześć, dzień dobry, do widzenia. Kiedy trener coś mówi, niczego nie rozumiem!
Pogadaj z Carlosem. On da ci lekcje, bo sam już sporo umie.
Chyba tak zrobię!
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
WIĘCEJ O 1. LIDZE I MIEDZI LEGNICA:
- Mijusković: Grałem na Lewandowskiego. Czego mam się bać?
- Jedenastka jesieni w 1. lidze
- Jak grają pierwszoligowcy? Analiza pierwszej części sezonu
- Ubych: Barca miała Guardiolę, Real Zidane’a a Miedź ma Łobodzińskiego
fot. Newspix