Reklama

Carlos Julio: Barcelona to fikcja. Gdy odejdziesz z La Masii, uczysz się, jakie jest życie

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

22 listopada 2021, 15:17 • 13 min czytania 17 komentarzy

– Barcelona to fałszywy świat. Masz tam wszystko, to zbyt łatwe i wygodne. Każdy klepie cię po plecach, bo grasz w Barcelonie. W końcu zaczynasz myśleć o sobie w taki sposób. Wydaje ci się, że będziesz Messim i zarobisz miliony. Kiedy odchodzisz z La Masii, widzisz, jak jest naprawdę – mówi nam Carlos Julio Martinez, który spędził sześć lat w legendarnej szkółce katalońskiego klubu. Obrońca Miedzi Legnica opowiedział nam w wywiadzie o grze z Rodrim, podziwianiu Thiago Alcantary, ale też o dorastaniu w Dominikanie i o błędach, które sprawiły, że nie poszedł w ślady kilku kumpli z szatni Barcy.

Carlos Julio: Barcelona to fikcja. Gdy odejdziesz z La Masii, uczysz się, jakie jest życie
Urodziłeś się w Dominikanie, spędziłeś tam sześć lat. Co pamiętasz z dzieciństwa?

Byliśmy tam szczęśliwi, chociaż nie mieliśmy niczego poza najpotrzebniejszymi rzeczami do życia. Zero zmartwień, spokojna okolica. Ale nie było tak jak w Europie, że masz wszystko, czego zechcesz, np. każdą zabawkę. Musiałeś doceniać drobne rzeczy, jak to, że wychodziłeś na ulicę pograć z kolegami.

Czym zajmowali się twoi rodzice?

Mama się uczyła, bo była zbyt młoda, żeby pracować. Kiedy zaszła w ciążę, miała 15 lat.

Okej, była naprawdę młoda.

W Dominikanie to normalne, często tak to wygląda. Z kolei tata pracował w wojsku. Większość czasu spędzałem ze swoją „mamutką”, czyli z babcią. Dni mijały mi na zabawie z kolegami. Lubiliśmy biegać między domami, wokół domów, kradliśmy sąsiadom owoce. Graliśmy też w baseball.

Baseball? Myślałem, że w piłkę. Ale baseball jest chyba bardziej popularny w twoim kraju.

Tak, ale wtedy nie miałem nawet pojęcia, że piłka nożna istnieje. Baseball to sport numer jeden, za nim jest koszykówka i siatkówka. Teraz to się trochę zmieniło, ale nadal piłka nożna nie jest tak popularna. Ja odkryłem ją dopiero, gdy wyjechałem do Hiszpanii. Wiem, to brzmi śmiesznie, nie miałem pojęcia o tym sporcie, a dzisiaj jestem piłkarzem.

Reklama
Dlaczego przeprowadziliście się do Hiszpanii?

Moi rodzice się rozstali, moja mama poleciała do Europy, żeby znaleźć pracę. Trzy lata później dołączyłem do niej razem z babcią. Miałem wtedy sześć czy siedem lat. Przez osiem czy dziewięć lat mieszkaliśmy w Barcelonie.

Musiało ci być ciężko bez ojca.

Fakt, ale zawsze powtarzam, że jestem szczęściarzem, bo moja mama jest jak moja przyjaciółka. Rozumie wszystko, wie, że jestem trochę postrzelony. Ale ona jest bardziej szalona ode mnie, więc dajemy radę (śmiech).

Kiedy dołączyłeś do La Masii, szkółki Barcelony?

To nie było od razu, gdy przyjechałem do Hiszpanii. Najpierw grałem w koszykówkę, byłem w niej zakochany. Moja mama także w nią grała. Potem zacząłem śledzić też piłkę i mama kazała mi wybierać: albo piłka, albo koszykówka. Płakałem i zastanawiałem się, z czego mam zrezygnować. Oglądałem telewizję i widziałem, że tam ciągle mówią o Barcelonie, o Rivaldo. Powiedziałem jej: dobra, biorę piłkę. Kiedy miałem 13 lat, dołączyłem do akademii Barcelony.

Grałeś gdzieś wcześniej? Jak cię wypatrzono?

Tak, w czymś na wzór polskich akademii piłkarskich. Sant Gabriel, spędziłem tam dwa lata. To klub, w którym skupiają się tylko na szkoleniu młodzieży, mają roczniki mniej więcej do 19. roku życia. Grałem tam ze starszymi ode mnie, mierzyliśmy się z Barceloną. Dyrektor sportowy Sant Gabriel rozmawiał z nimi, bo znał się z ludźmi z klubu. Graliśmy jakiś pucharowy mecz z Barceloną i to było idealne spotkanie w moim wykonaniu. Bawiłem się piłką, robiłem sztuczki, czułem się jak jakiś Ronaldinho. Byłem pomocnikiem i zagrałem tak dobrze, że powiedzieli, że muszę do nich przyjść. Ale początkowo się nie zgodziłem.

Odmówiłeś Barcelonie?!

Miałem wtedy 12 lat i nie chciałem wpaść w maszynkę La Masii. Wiedziałem, jak to wygląda: co sezon eliminowali najsłabszych. Nie chciałem tam pójść i za rok wylecieć, zaczynać od nowa. Ale po roku przemyślałem sprawę i stwierdziłem, że to dobry moment, żeby zrobić krok do przodu.

Reklama
Musiałeś być utalentowanym dzieciakiem. Po dwóch latach treningów dostałeś się do Barcelony, w dodatku jako środkowy pomocnik-drybler.

Tak myślę, ale lubię grać na prawej obronie. W środku pomocy musisz dużo biegać. Za dużo! (śmiech) Musisz grać szybko, szybko, coraz szybciej, biegać pod bramkę i strzelać, potem wracać pod własną bramkę. Powiedziałem sobie: o nie, nie, wolę już zostać w obronie.

Kiedy dokładnie zmieniłeś pozycję?

Miałem chyba 16 lat, kiedy trener powiedział mi, że potrzebują stopera i chcą mnie wypróbować na tej pozycji. Grałem trzy lata na środku obrony, a w ostatnim sezonie w akademii zapytali mnie: ile masz wzrostu? 175 cm. I uznali, że lepiej będzie, jak będę grał na prawej obronie, a nie w środku. Okej, nie ma problemu.

Jak wygląda La Masia od środka?

To szalone. To nie jest prawdziwy świat. Wtedy Barcelona była na szczycie, przeżywała najlepsze lata, więc skoro grałeś w La Masii, myślałeś o sobie tak samo: jestem najlepszy na świecie. Myślałeś sobie, że nigdzie poza Barceloną nie grają dobrze w piłkę. Na miejscu mieliśmy wszystko: szkołę, nauczycieli wewnątrz klubu, czas, miejsce i warunki, żeby się rozwijać i odpoczywać. Ale to jest „fake football”. Fałszywy świat.

Czemu tak uważasz?

Bo kiedy odchodzisz z La Masii, widzisz, że bycie profesjonalnym piłkarzem wcale nie jest proste. Że piłka nożna to także złe chwile, chwile, w których łapiesz kontuzje i musisz sobie sam z nimi poradzić. Iść do lekarza, zapłacić za to, zadbać o swoją dietę i wszystko inne. W Barcelonie to wszystko masz, to zbyt łatwe i zbyt wygodne. Poza tym każdy klepie cię po plecach. Koledzy mówią, że jesteś najlepszy, bo grasz w Barcelonie. Dziewczyny na ciebie lecą, bo grasz w Barcelonie. Nie lubiłem tego, nie lubię, gdy słyszysz za dużo pochwał, bo w końcu zaczynasz o sobie myśleć w taki sposób. Wydaje ci się, że będziesz Messim i zarobisz miliony. Kiedy odchodzisz z La Masii, widzisz, jak wygląda prawdziwy świat. Jak ciężko jest dotrzeć na szczyt.

Carlos Julio Martinez i jego kumple z Barcelony
Z drugiej strony masz świetne warunki do tego, żeby zostać piłkarzem. I musisz się uczyć, bo inaczej nie będziesz grał.

To nie jest obowiązek, ale starają się pomóc ci stać się lepszą, mądrzejszą osobą. Musisz się uczyć, żeby nie zostać głupkiem i poradzić sobie, jeśli nie wyjdzie ci w karierze. Na pewno łatwiej jest dzięki temu poradzić sobie w życiu, znaleźć pracę, jeśli nie zostaniesz piłkarzem.

Czyli ty się uczyłeś.

Nie, ja byłem leniem! (śmiech) Ale lubiłem języki obce, dlatego też podoba mi się polski. Znam kataloński, hiszpański, angielski, trochę francuski i zaczynam uczyć się polskiego (w trakcie rozmowy Carlos wplata polskie słówka – red.). Chcę się dalej uczyć języków, ale to wymaga czasu.

A jacy są ludzie, którzy trenują w szkółce Barcelony?

Byliśmy jak bracia, spędzaliśmy ze sobą całe dnie. Chodziliśmy razem do szkoły, spaliśmy w pokoju w internacie. Ja dzieliłem pokój z Gerardem Deulofeu i Jeanem Marie Dongou. W zespole mieliśmy Rafinhę, Marca Bartrę. Świetni ludzie i dobrzy piłkarze. Deulofeu i Dongou to świry. Dongou kupował nam pączki, leżeliśmy, jedliśmy je i gadaliśmy o głupotach. A Deulofeu był obok nas i ćwiczył, robił przysiady. Pytałem go: stary, co ty robisz, przecież już jesteś najlepszy. On twierdził, że musi ćwiczyć jeszcze więcej, żeby wskoczyć do pierwszej drużyny.

Odmawiał pączków?

Nie jadł ich! Ale był bardzo zabawny, naprawdę. I bardzo głośny. Czasami robił tak głupie rzeczy, że pytałem go, czy ma pięć, czy 19 lat. W środku nocy zaczynał śpiewać i wrzeszczeć, że jest piłkarzem Barcelony. Mówiłem mu, żeby się zamknął i dał nam spać, a on twierdził, że jest szczęśliwy i będzie śpiewał dalej. Dongou zawsze uważał, że Gerard jest pokręcony. Z kolei u Dongou zawsze lubiłem ten afrykański akcent.

(Carlos udaje, że mówi jak Jean Marie Dongou)

Yuu broo, what are you doin, broo.

Cały czas to robił. Mówił perfekcyjnym hiszpańskim, ale z tym afrykańskim akcentem, nie dało się tego brać na poważnie.

A kto był najlepszym zawodnikiem w La Masii?

Kiedy pierwszy raz zobaczyłem jak gra Rafinha, myślałem, że to gość z kosmosu. Potrafił przedryblować pięciu obrońców, potem bramkarza i poczekać na kolegę, żeby podać mu piłkę. Robił to tak łatwo, że nie mogłem tego pojąć. Gerard natomiast był świetny z piłką przy nodze, potrafił z nią zrobić wszystko. Ale najlepszy był Thiago Alcantara. Byłem zakochany w tym, jak gra. Nie byliśmy razem w drużynie, ale chodziłem na mecze rezerw tylko po to, żeby oglądać go w akcji. Myślę, że był największym talentem w całej akademii, miał największy potencjał. Czasami myślałem, że to niesamowite, żeby kontrolować piłkę czy podawać ją w sposób, w który on to robił. Widać było, że każdy z nich zrobi karierę, będzie gwiazdą światowego poziomu.

THIAGO ALCANTARA – CICHY BOHATER FINAŁU LIGI MISTRZÓW

Co w takim razie stało się, że ty skończyłeś w Miedzi Legnica?

Wszystko jest kwestią procesu. W La Masii źle się odżywiałem, nie dbałem o wypoczynek, więc cały czas łapałem kontuzje. Byłem głupi, wierzyłem tym ludziom, którzy mówili mi, że jestem najlepszy. Kłóciłem się z kolegami, z trenerem. Po ostatniej kontuzji w akademii Barcelony chciałem rzucić piłkę. Pomyślałem sobie, że nie mam ochoty tak żyć, co chwilę chodzić do lekarzy. Byłem u niego co dwa tygodnie. Wypadłem z gry na trzy miesiące, przytyłem, stwierdziłem, że kończę z piłką. A potem pogadałem z mamą.

– Rzucasz piłkę? Okej. I co będziesz robił, pójdziesz do pracy?

– Kurwa, w życiu! Masz rację, spróbuję jeszcze raz.

W Barcelonie prowadził cię Sergi Barjuan, który niedawno był trenerem pierwszej drużyny. Tymczasowym, ale jednak.

Tak. On jest całkowicie inni niż Wojciech Łobodziński. Sergi kazał ci walczyć, gryźć kostki, cały czas. Byliśmy w Barcelonie, a on skupiał się na walce. Wiadomo, że graliśmy w piłkę, ale jednak dominowała walka. „Łobo” mówi: „okej, panowie, cieszmy się piłką. Mamy jakość, jest Maxime Dominguez, Mehdi Lehaire, Jon Aurtenetxe, wiecie, jak grać i co robić”. Łobodziński jest bardziej spokojny, Barjuan ma ciężki charakter. Musisz przy nim uważać.

Brzmi jakby Sergi Barjuan był typowym pierwszoligowym trenerem. Walka, walka, walka.

Trochę tak. Zaskoczyło mnie to, jak fizyczna jest polska liga. Lubię to, bo często fauluję, a sędziowie to puszczają (śmiech). Ale macie też wielu jakościowych piłkarzy. Każdy myśli, że w piłkę gra się dobrze tylko w Hiszpanii, a tu też piłka na dobrym poziomie.

Carlos Julio w Miedzi Legnica

Też tak myślimy. Piłkarze z trzeciej ligi hiszpańskiej przyjeżdżają do nas i zostają gwiazdami.

Dla mnie tak nie jest. Kiedy pierwszy raz tu przyjechałem, obejrzałem mecz Miedzi Legnica z GKS-em Tychy. Pomyślałem sobie wtedy: to wymagająca liga, musisz biegać i myśleć, żeby coś ugrać. Miałem inne oczekiwania, myślałem, że będzie łatwiej. Powiedziałem żonie, że gdybym wiedział, że tak się gra w Polsce, przyjechałbym tu gdy miałem 21-23 lata. W Hiszpanii w piłkę gra się bardziej taktycznie, mają też więcej pieniędzy na zawodników. Ale tamtejsza liga jest zupełnie inna, masz 3-4 dobre zespoły, które walczą ze sobą i resztę, która po prostu jest. W 1. lidze jesteśmy liderem, a przecież niedawno przegraliśmy ze Stomilem Olsztyn, który był na dnie. I to nie to, że tylko przegraliśmy – to było 0:3! Szalony wynik. To dobre, bo kiedy ciężej jest wygrać w każdym meczu, rozwijasz się.

Wrócę jednak do Hiszpanii. Kiedy odszedłeś z Barcelony, trafiłeś do Villarrealu B.

Najlepsza decyzja w życiu. Na początku byłem w szoku, bo okazało się, że mamy lepszych piłkarzy niż w Barcelonie. Tam było sześciu piłkarzy, którzy mieli ogromną jakość. W Villarrealu było ich dziesięciu. Tam też miałeś wszystko, czego potrzeba: chciałeś się uczyć, była szkoła. Chciałeś trenować, były boiska. Świetne miejsce. Tak jak mówiłem: będąc w Barcelonie, myślisz, że tylko tu jest dobry futbol. A potem zobaczyłem juniorów Villarrealu i stwierdziłem, że są lepsi. Myślę, że to jedna z najlepszych akademii na świecie. Juan Camara, który grał w Barcelonie i Miedzi, też tu był i myśli podobnie.

JUAN CAMARA: MESSI? OGRAŁEM GO W TENISA!

Kogo pamiętasz stamtąd? Grałeś z Rodrim, który dziś jest w Manchesterze City.

Rodri był trochę dziwny. Był bardzo cichy, rzadko się odzywał, żył jakby w swoim świecie. Podobnie było na boisku: podawałeś mu piłkę i krzyczałeś, żeby odegrał, bo ma „plecy”, a on udawał, że cię nie słyszy. Ale wszystko mu wychodziło, więc po czasie stwierdziłem, że jest tak dobry, że może robić co mu się podoba. Miał równie wielki talent co Thiago, ale Thiago przewyższa go umiejętnościami. Rodri grał bardzo prosto, wiedział, co ma robić z piłką. Zawsze jeden, góra dwa kontakty. Prosta piłka, jak Sergio Busquets.

Pamiętam też Leo Suareza. Jeśli miałbym robić klasyfikację największych talentów, jakie widziałem, to wyglądałaby tak:

  1. Thiago Alcantara
  2. Leo Suarez
  3. Rodri

Leo był mały, niski, miał świetną lewą nogę. Był magikiem, kiedy podałeś mu piłkę, było pewne, że albo strzelimy bramkę, albo chociaż będziemy mieli do tego okazję. Po prostu zawsze coś wykombinował.

Kojarzysz Carlitosa? Też się tam spotkaliście, niedawno grał w Polsce.

Czekaj chwilę… Tak, tak, napastnik? Gość miał to, co najważniejsze na tej pozycji: potrafił strzelać bramki. Carlitos nie miał wielkich umiejętności czy techniki, ale za każdym razem, gdy dotykał piłki w polu karnym, strzelał bramkę. Śledziłem później jego karierę, ale zapomniałem, że był w Polsce. Przed przyjazdem tutaj rozmawiałem z Juanem Camarą, Joanem Romanem i Carlosem Heredią. Wszycy powiedzieli, że muszę tu przyjść.

CO ZAPAMIĘTAMY Z TANGA CARLITOSA Z EKSTRAKLASĄ?

Masz na koncie 14 meczów w reprezentacji Dominikany, ale nie grałeś w niej od dwóch lat. Dlaczego?

W Mirandes miałem drobne urazy i chciałem poczekać aż je do końca wyleczę. Klub mi płaci, więc jestem mu to winien. Nie chodzi o to, że nie chciałem grać dla kadry, ale w Dominikanie nie ma dobrych warunków do piłki. Boiska to katastrofa. Tak samo czuję się teraz – gdyby do mnie zadzwonili, myślę, że powiedziałbym, że wolę skupić się na awansie z Miedzią. Dominikana ma niezłych zawodników, ale chcą być jeszcze lepsi, dlatego sięgają po graczy z Europy czy Ameryki.

Ale i tak przegrywają.

Tak, to wina problemów, jakie mamy w federacji. Parę lat temu nie mieliśmy pieniędzy, na mecze nie przyjeżdżał nawet lekarz. Nie dbają o takie sprawy. To nie jest tak, że nie chcę grać dla reprezentacji, ale… Można przeklinać?

Można.

Przyjeżdżasz na kadrę, widzisz to wszystko i myślisz sobie: ja pierdolę. Nasz sztab szkoleniowy to trener i trener fitness. Jeśli coś ci się stało, dawali ci tabletki, nie wiadomo nawet jakie. Wiadomo, że chciałbym grać dla mojego kraju. Byłem bardzo dumny, kiedy pierwszy raz założyłem koszulkę reprezentacji. Wychowałem się w Hiszpanii, ale pochodzę stamtąd, chcę dawać radość moim rodakom i jakoś odpłacić się za wszystko, co mnie spotkało.

Marek Ubych powiedział nam w „Weszlopolskich”, że nie było łatwo przekonać cię do transferu.

To prawda. Przez trzy lata grałem w Mirandes, wcześniej też grałem w Hiszpanii i nie byłem przekonany, że warto wyjechać do innego kraju. Nigdy nawet tego nie rozważałem. Wahałem się, Marek próbował mnie przekonać, dzwonił do mnie „Łobo”, mówił, że chcą grać w piłkę i mi się to spodoba. Kiedy zadzwonili do mnie drugi, trzeci raz, przekonałem się, że naprawdę im na mnie zależy. Poza tym w piłce większość osób patrzy na CV. Widzą, w jakich klubach grałem i od razu zakładają, że muszę być dobry. W Miedzi powiedzieli mi, że oglądali moje mecze na WyScoucie, znali poszczególne statystyki. Widać, że podeszli do tego na poważnie. Miałem jakieś zapytania z Hiszpanii, Mirandes chciało przedłużyć ze mną kontrakt, ale nie czułem, że są do tego przekonani. Podchodzili do tego na zasadzie: „jak przedłużysz, to spoko, jak nie, to nie”.

Mieszkasz w Legnicy czy we Wrocławiu?

W Legnicy, spodobało mi się. To spore miasto, ale jest tu cicho, spokojnie. Mogę się skupić na piłce. Przyjechałem tu z żoną i psami, dobrze się tu czujemy. Chciałbym tylko, żeby na nasze mecze przychodzilo jeszcze więcej osób. Nie chciałem mieszkać w innym mieście, bo chciałem wczuć się w lokalną społeczność. Widzieć ich na co dzień, rozmawiać z ludźmi na spacerze czy w sklepie. Dzięku temu czuję, że jestem częścią Miedzi..

CZYTAJ TAKŻE:

ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
1
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
4
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Michał Trela
4
Trela: Przewagi i osłabienia. Jak czerwone kartki wpływają na losy drużyn Ekstraklasy?

Komentarze

17 komentarzy

Loading...