Reklama

Rok w piłce? Wieczność. Oni się o tym przekonali

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

31 grudnia 2021, 09:14 • 11 min czytania 21 komentarzy

“Rok w piłce? Wieczność”. To popularne sformułowanie pada często w stosunku do osób, które w krótkim czasie drastycznie zmieniły swój status w futbolu. Albo na plus, na przykład przez nieoczekiwany transfer czy nagły awans na eksponowane stanowisko, albo na minus, przez kontuzję czy złe wybory.

Rok w piłce? Wieczność. Oni się o tym przekonali

O kim możemy powiedzieć, że w 2021 roku przeżył prawdziwy rollercoaster?

DARIUSZ ŻURAW

Pod koniec 2020: trener, który przypomniał nam, że ofensywną piłką też można wejść do pucharów.
Teraz: trener na zakręcie, wyrzucony i z Lecha, i Zagłębia Lubin.

Żurawball – co to była za piłeczka! I oglądaliśmy ją wbrew pozorom wcale nie tak dawno temu. Latem/wczesną jesienią 2020 roku Dariusz Żuraw był na ustach całej piłkarskiej Polski jako trener, którego… wypada trochę przeprosić. No bo tak – najpierw opinia publiczna nie do końca dowierzała, że może coś w Lechu stworzyć. Potem zaliczył całkiem imponujący wiosenny rajd i awansował do pucharów, a wszystko odbyło się w stylu co najmniej przekonującym. Nie no, po co to gryzienie się w język – „Kolejorza” momentami oglądało się po prostu zajebiście.

Reklama

I jasne, już jesienią nastąpiły symptomy kryzysu. Jak w przypadku każdej polskiej drużyny – Żuraw nie potrafił pogodzić gry na różnych frontach. A wystawienie rezerw na Benfikę, by oszczędzać piłkarzy na Podbeskidzie… Straszna była to siara.

A więc już pod koniec 2020 roku wizerunek Żurawia zaczął pękać. Ale wciąż panowało przekonanie, że raz – może ogarnie Lecha, dwa – jednak jest dobrym trenerem. Dziś? Ciężko o wiarę w postać Żurawia, który najpierw został pogoniony z Lecha, a później z Zagłębia Lubin, które – ze względu na ambicje klubu co do wychowywania młodzieży – wydawało się być dla niego idealnym środowiskiem.

PETER HYBALLA

Pod koniec 2020: fachowiec z Niemiec, który najpierw zarazi Wisłę swoim rock and rollem, a potem przywróci jej dawny blask.
Teraz: trenerski pajac, wyrzucony z trzech klubów

Pamiętacie tę euforię związaną z przyjściem do Wisły Kraków Petera Hyballi? Krakowskie dzieci wypowiadały jako pierwsze słowo „mama”, drugie „tata”, a trzecie „gegenpressing”. Ile było w tym wszystkim efektownych wywiadów. Ile haseł. Ile szumu.

Reklama

I po co to wszystko?

Hyballa przedstawiał się jako szaleniec i faktycznie szaleńcem się okazał. Przez pierwsze kilka meczów jego podopieczni myśleli: „ty, ale pozytywny wariat”, ale szybko zmieniło im się na: „rany, znowu ten oszołom?”. Lista jego błędów w Wiśle była tak szeroka, że nawet nie ma sensu jej przypominać (a jeśli bardzo chcecie, możecie pośmiać się w tym miejscu). Znamienne, że po Wiśle zdążył już stracić dwie inne roboty – Esbjerg (piłkarze się zbuntowali, zarzucali mu mobbing, wykręcanie sutków, seksistowskie komentarze) i Turkgucu Monachium (po ośmiu meczach). Polska piłka chyba nigdy nie widziała tak „przepijaryzowanego” trenera.

TOMASZ SALSKI

Pod koniec 2020: wzór prezesowskiego rozsądku, nie oszalał po spadku z ligi, tworzy środowisko przyjazne kolejnemu awansowi i podwaliny pod stabilny klub.
Teraz: Ekstraklasa albo śmierć, zaległości, przepłacanie, chęć zawinięcia żagli.

Na korzyść Salskiego działa fakt, że wyszedł z nory i wyprostował większość długów, dogadał się z piłkarzami. Ale i tak – jak to się zwykło ładnie mówić – smród pozostał. Prezes ŁKS-u miał świetny wizerunek, o czym wielokrotnie pisaliśmy. Nie wywrócił klubu do góry nogami po spadku, zatrudniał ludzi według określonego klucza, cechował go spokój, no generalnie – wzór polskiego prezesa.

Tymczasem w 2021 roku obejrzeliśmy zupełnie inną twarz Salskiego, który… Napisać, że niebezpiecznie blisko zbliżył się do obrazu typowego polskiego prezesa, takiego z najgorszych stereotypów, to nic nie napisać. On takim po prostu się stał. Zaburzył płynność finansową ŁKS-u. Zwodził piłkarzy. Przepłacał ich. Nerwowo zmieniał trenerów. Wszystko po to, by za wszelką cenę awansować do Ekstraklasy. Zamiast łódzkiego klubu awansował biedniejszy Górnik Łęczna.

MAREK KOŹMIŃSKI

Pod koniec 2020: przyszły prezes PZPN.
Teraz: niedoszły prezes PZPN.

Marek Koźmiński koncertowo spartaczył swoją kampanię wyborczą. Miał stosunkowo silną pozycję i to go uśpiło. Myślał, że skoro idzie z klucza Bońka, to wybory same się wygrają. Jazda w teren? Przekonywanie delegatów? Konkretne obietnice? Okej, ale też bez przesady, można udzielić paru wywiadów, przeczytają sobie.

W ten sposób to nie działa. Poparcie Koźmińskiego topniało w oczach i zanim ten zorientował się, że wyborów raczej nie wygra, było już za późno. Używając porównania piłkarskiego – to trochę tak, jakby wyszedł sam na sam, miał obrońców 10 metrów za sobą i potknął się o własne nogi.

CEZARY KULESZA

Pod koniec 2020: niemający najlepszego czasu prezes Jagiellonii.
Teraz: prezes PZPN.

Skoro „wyróżniliśmy” Marka Koźmińskiego, analogicznie należy wspomnieć też o Cezarym Kuleszy. Wymarzył sobie piękne stulecie klubu, a w 2020 roku Jagiellonia była marna. Sam Kulesza a) prowadził nie do końca fajne „negocjacje” z piłkarzami odnośnie obniżek zarobków na czas pandemii (czytaj: obniżka albo wypad), b) przestrzelił z Petewem i Zającem, c) zaliczył kilka absurdalnych wpadek transferowych (Santini?), d) przesadził z liczbą obcokrajowców w kadrze.

No generalnie – bywało lepiej. Kulesza długo nie zdradzał się z tym, że chce kandydować. W międzyczasie robił to, o czym zapomniał Koźmiński – prowadził skuteczną kampanię. Jako prezes PZPN – czego nie do końca się spodziewaliśmy – spisuje się póki co bez zarzutu. Podejmuje racjonalne wybory. Nie popełnia błędów poprzednika. W sprawie selekcjonera na razie daje radę.

MACIEJ MATEŃKO

Pod koniec 2020: zwykły trener Mobilnej Akademii Młodych Orłów.
Teraz: wiceprezes ds. szkolenia w PZPN.

Jeszcze rok temu pracował w AMO LAMO ZAMO MAMO, gdzie miał monitorować talenty z zachodniopomorskiego, nadzorować proces certyfikacji w regionie, generalnie – nie była to jakaś szalenie wpływowa robota. Był zwykłym, szeregowym trenerem w PZPN-ie. Stracił pracę w momencie, gdy ogłosił, że chce kandydować na prezesa zachodniopomorskiego ZPN-u. A wtedy… jego życie nabrało szalonego tempa.

Wyrzucony z PZPN-u został za sprawą Jana Bednarka, ówczesnego prezesa tamtejszego ZPN-u, który w ten sposób chciał wybić swojemu konkurentowi z głowy myśli o kandydowaniu. Ostracyzmem zostali dotknięci wszyscy w regionie, którzy popierali Mateńkę. Same wybory przypominały cyrk. Ostatecznie udało mu się skruszyć beton, wejść na stołek prezesa okręgowego ZPN-u, a później zostać jedną z najważniejszych osób w całym polskim szkoleniu.

FILIP MAJCHROWICZ

Pod koniec 2020: rezerwowy w rezerwach Cracovii.
Teraz: top3 najlepszych młodzieżowców w Ekstraklasie, reprezentant U-21.

W rezerwach Cracovii rozegrał oszałamiające pięć meczów. Świat nie wiedział o tym, że istnieje ktoś taki jak Filip Majchrowicz. O rywalizacji z Hrosso czy Niemczyckim nawet nie myślał, skoro nie mógł wygrać tej z Adamem Wilkiem.

Jako bramkarz bez żadnej marki poszedł do Radomiaka. Tam też nie grał. Aż w końcu na początku obecnego sezonu zdarzył się telefon od Legii, o którym wszystko już zostało napisane. Wystarczył jeden moment, by Majchrowicz wskoczył na dłużej do bramki po raz pierwszy w życiu. I chyba wszystkich zdziwiło to, że jest w niej jednym z najlepszych fachowców w lidze.

LUBOMIR GULDAN

Pod koniec 2020: obrońca Zagłębia.
Teraz: dyrektor sportowy, który wciąż nie potrafi znaleźć zastępstwa dla samego siebie.

Sytuacja Lubomira Guldana zmienia się ostatnio w mgnieniu oka. Nagle przerwał karierę, by być dyrektorem sportowym. Niby miał się uczyć, a po paru miesiącach, po pojawieniu się Piotra Burlikowskiego, został niejako zdegradowany, bo przestał być najważniejszą osobą w pionie sportowym. Na boisku zbierał dobre recenzje. Nie wieszał butów na kołku z bezradności, będąc bez formy fizycznej czy sportowej. Przeciwnie. Nic na to nie wskazywało. Poza tym, że latka leciały.

W gabinecie… Nie da się ocenić go dobrze, skoro wciąż nie potrafi ściągnąć obrońcy, który wypełniłby lukę po Lubomirze Guldanie. Jego transfery to: Djordje Crnomarković, Miroslav Stoch, Karol Podliński, Łukasz Łakomy, Erik Daniel, Koki Hinokio, Aleksandar Pantić, Ian Soler, Tomasz Zajic, Ilja Żygulow. Albo piach, albo rozczarowania, albo nic specjalnego. Na przestrzeni roku Guldan był więc piłkarzem, obiecującym dyrektorem sportowym i słabym dyrektorem sportowym, który w zasadzie nie jest już dyrektorem sportowym.

KAMIL GROSICKI

Pod koniec 2020: etatowy reprezentant Polski.
Teraz: człowiek na marginesie reprezentacji.

Reprezentacja bez Grosickiego? Kto w 2020 w ogóle myślał, że to może nastąpić tak nagle? Jasne, „Grosik” może nie dawał już tyle co za Nawałki, miał swoje zawirowania w Anglii, no ale przecież to filar, ważna postać, wręcz symbol. Bajerant z Portugalii dał mu zagrać na pierwszym zgrupowaniu, a potem odstawił od składu. Niby znalazł się na liście rezerwowej na Euro, ale po kontuzji Milika okazało się, że to lista wystawiona dla picu, bo nikt z niej nie pojechał.

Ciężko stwierdzić, jaki jest status Grosickiego teraz, skoro nie znamy nawet selekcjonera. Fakt był taki, że w 2021 roku nawet niespecjalnie dyskutowano o tym, czy powinien być powoływany. Najpierw nie grał w Anglii. Potem szukał formy w Pogoni. Jak już ją znalazł, to wychodziło na to, że nie do końca pasuje do gry z trójką z tyłu. Bardzo szybko i brutalnie nastąpił koniec Grosickiego z reprezentacją. No właśnie – koniec?

MIŁOSZ SZCZEPAŃSKI

Pod koniec 2020: kończy leczyć kontuzję i znów będzie brylować.
Teraz: kto to jest Szczepański?

Pamiętacie takiego gościa? Kurczę, w pierwszym sezonie Rakowa w ESA Miłosz Szczepański naprawdę mógł się podobać. Nie będzie żadnej przesady w stwierdzeniu, że był top3 zawodników ofensywnych swojego klubu. Gdy doznał poważnego urazu, kompletnie, konkretnie przepadł. KOM-PLE-TNIE. KON-KRE-TNIE.

Najpierw bardzo długo wracał do zdrowia. Gdy już do niego wrócił, nie chciał przedłużyć kontraktu w Rakowie, a więc znalazł się na uboczu. Dołączył do Lechii, ale i tam najpierw musiał przejść rehabilitację. Efekt? 15 minut w tym sezonie. Był piłkarz, nie ma piłkarza.

KACPER KOZŁOWSKI

Pod koniec 2020: młody talent.
Teraz: reprezentant, bohater grubego transferu, wciąż młody talent.

Szybko poszło. Wystarczyły na dobrą sprawę dwie rundy – i to nie jakieś wybitne, po prostu dobre – by Kacper Kozłowski rozbił bank. Piszemy o tym w trybie dokonanym, bo choć nie ma jeszcze żadnych informacji o transferze „Koziołka”, to wiadomo, że za chwilę je poznamy.

Kim był Kozłowski w 2020 roku? Takim samym talentem jak dziś, który nie ma praktycznie żadnego dorobku. Jeszcze w grudniu zagrał w rezerwach Pogoni z Elaną Toruń. Kim jest dziś? Gościem, który pojechał na Euro i wystąpił na nim jako najmłodszy piłkarz w historii. Sześciokrotnym reprezentantem. Filarem drugiej w lidze Pogoni. No i mocnym towarem eksportowym wartym około 10 baniek.

KIM JEST KACPER KOZŁOWSKI? SYLWETKA PIŁKARZA BRIGHTON

JERZY BRZĘCZEK

Pod koniec 2020: selekcjoner
Teraz: bezrobotny

Jeszcze rok temu kreślił w głowie taktykę na Słowaków, zastanawiał się „Kędziora czy Bereszyński?” i głowił się, jak przekonać do siebie kibiców. Na przestrzeni 2021 roku u Brzęczka nie zmieniało się spektakularnie dużo, po prostu stracił robotę i tyle, ale cała posada selekcjonera jako taka pokazuje nam zawrotną dynamikę zmian. No bo zdążyliśmy…

  • mieć wyszydzanego Brzęczka,
  • doczekać się wreszcie na trenera z zagranicy,
  • trochę się w nim zauroczyć,
  • odpaść z Euro, awansować do barażów,
  • przeżyć absurdalną historię z rozstaniem Sousy.

Sporo tego jak na 12 miesięcy.

MAREK GOŁĘBIEWSKI

Pod koniec 2020: zdolny szkoleniowiec
Teraz: ogromna porażka trenerska

Ależ zawrotne tempo miały losy Marka Gołębiewskiego. Jego kariera chwilę się rozkręcała. Długie lata spędził w Escoli Varsovia (konkretnie siedem), pracował w Ząbkovii, a potem Skrze Częstochowa, której pomógł w niespodziewanym awansie. Ale zanim do niego doszło, zwolniono go w samej końcówce za złe wyniki (duży LOL, ale serio tak było).

Trafił więc do rezerw Legii. Potem do pierwszej drużyny Legii. Potem w szybkim czasie zapracował na miano jednego z najgorszych trenerów w historii warszawskiego klubu. Zatem mamy awans, absurdalne zwolnienie, niespodziewaną szansę od Legii i wielką klęskę. Wszystko na przestrzeni 12 miesięcy.

MICHAŁ KARBOWNIK

Pod koniec 2020: ekscytujący talent
Teraz: piłkarz na zakręcie

Ma czas, jeszcze się odbije i wszystkie te rzeczy, które pisze się w podobnych przypadkach. Michał Karbownik niebywale zmienił swój status na przestrzeni ostatnich miesięcy. Wyjeżdżał jako piłkarz, który nas oczarował. Jako reprezentant Polski. Jako boczny obrońca, który już zaraz będzie jeszcze lepszy, jeśli pozwoli mu się na stałe grać w środku.

I co? I dupa. W Brighton – w odróżnieniu do Modera – przepadł. Nawet nie zadebiutował w Premier League, dostał dwa mecze w pucharach i tyle. Latem musiał ratować się wypożyczeniem do Olympiakosu, ale i tam szału nie ma. Zaczął w wyjściowym składzie, odstawiono go po czterech meczach, potem miał problemy z kostką, a ostatnio z załapaniem się do kadry meczowej. Efekt? 535 minut w dorosłej piłce. Maaaaało.

DARIUSZ BANASIK

Pod koniec 2020: trener, który zmierza po Ekstraklasę.
Teraz: trener, który zmierza po puchary.

O Banasiku już sporo napisaliśmy, choćby w naszym rankingu trenerów za 2021 rok, w którym został ulokowany całkiem wysoko. 12 miesięcy temu nie był wcale ekscytującym nazwiskiem. Ot, Radomiak nieźle sobie radził, ale ile było takich drużyn w pierwszej lidze? Od tamtego czasu pewnie awansował i stał się rewelacją ligi. Idealny rok. I spory kop na rozpęd dla dalszej kariery.

ŁUKASZ PISZCZEK

Pod koniec 2020: filar Borussii Dortmund
Teraz: piłkarz polskiego III-ligowca

To oczywiście kandydatura, którą należy potraktować z przymrużeniem oka. I dajemy ją tylko dlatego, że chcemy podkreślić fakt ogromnego przeskoku, na jaki świadomie zdecydował się Łukasz Piszczek. W historii niższych lig były już duże nazwiska. Zwykle to albo podstarzali piłkarze po różnych przejściach, albo tacy, którzy najlepsze czasy mają za sobą i chcą dorobić (jak w Wieczystej).

Nie zdarzyło się jednak w polskiej – a może i światowej? – historii, aby piłkarz zszedł na czwarty poziom rozgrywkowy świeżo po zdobyciu Pucharu Niemiec. I to nie po wejściu na ogon gdzieś w 1/8, Piszczek do końca grał w BVB, a finał rozpoczął na boisku od pierwszej minuty. Niesamowity przeskok.

CZYTAJ TAKŻE:

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

21 komentarzy

Loading...