Giovanni Costantino to najmłodszy włoski trener z licencją UEFA PRO. 37-latek do niedawna pracował z reprezentacją Węgier jako asystent Marco Rossiego. Dlaczego żeby zostać trenerem musiał wyjechać z Sycylii do Finlandii? Jak wygląda kształcenie trenerów w słynnym Coverciano? Czego nauczyła go praca z Rossim – na Węgrzech, Slowacji i w kadrze? Jaki styl gry preferuje i czemu jego pierwsza samodzielna praca zakończyła się tak szybko? I wreszcie: jak porówna polską i węgierską piłkę reprezentacyjną przed bezpośrednim starciem? Zapraszamy na nasz wywiad.
Co u pana słychać?
Jestem we Włoszech, na Sycylii, czekam na szansę i nowe wyzwanie. Nie zamykam się na żaden kierunek. Pan jest Polakiem – znam waszą ligę i zawodników. Mentalność piłkarzy, klubów jest podobna do tej na Węgrzech. Wasza liga jest dobra, wyrównana, w ostatnich latach zespoły z Polski wróciły do gry w pucharach, macie też świetne stadiony. Za każdym razem, gdy byłem w Polsce, byłem zachwycony atmosferą na meczach, tym jak kibice wspierają swój zespół. Często zaglądałem na spotkania Legii Warszawa, bo grał tam Dominik Nagy, którego oglądałem pod kątem gry w reprezentacji Węgier. Oglądałem też mecze Cracovii z DAC Dunajska Streda, gdy pracowałem na Słowacji. Być może któregoś dnia będzie mi dane pracować w Ekstraklasie, czemu nie?
Niedawno pracę w Ekstraklasie zaczął 31-letni trener, Dawid Szulczek. Pan jest z kolei najmłodszym włoskim trenerem z licencją UEFA PRO. Trend młodych szkoleniowców opanował świat?
Nie jest łatwo zdobyć licencję UEFA PRO we Włoszech. Cały proces “przebijania” się przez licencje jest inny niż w pozostałych krajach. Jeśli byłeś piłkarzem albo masz dłuższą karierę trenerską, możesz zostać dopuszczony do UEFA PRO. Jedyną drogą wyjątku jest “nagradzanie” za wiedzę, merytorykę. W Coverciano zaimponowałem tym, że zaczynałem od zera i szybko zacząłem pracować z węgierską kadrą. Byłem bardzo młody, ale wywalczyliśmy awans na EURO 2020, więc dali mi szansę zrobienia najważniejszej licencji.
Czyli młody trener na kursie UEFA PRO w Coverciano to nie jest popularny widok?
Nie. Chyba że mówimy o kimś, kto był piłkarzem, ma nazwisko.
Jak zaczęła się pana kariera trenerska? Nie grał pan w piłkę na zawodowym poziomie.
Grałem na półzawodowym poziomie, w czwartej lidze. Szybko zakończyłem karierę, już w wieku 27 lat postawiłem na trenerkę. Zaczynałem od pracy z młodzieżą we Włoszech, potem przeniosłem się do Finlandii, gdzie także pracowałem w akademii. Później przeniosłem się do kobiecej drużyny z tamtejszej ekstraklasy i w końcu trafiłem do sztabu Marco Rossiego. Z nim najpierw pracowałem w Honvedzie, potem w DAC Dunajska Streda i w reprezentacji Węgier.
Szczerze mówiąc, dekadę temu wcale nie myślałem o byciu trenerem. Sporo osób mówiło mi jednak, że mam osobowość i spojrzenie na piłkę, które sprawiają, że to idealna rola dla mnie. Stopniowo zaczynałem się do tego przekonywać, stwierdziłem, że to niezły plan na przyszłość.
Na Sycylii nie ma dziś klubów z najwyższej klasy rozgrywkowej. Pamiętamy Palermo, Catanię, ale kiedy zaczynał pan karierę trenerską, zaczynał się ich kryzys.
Właśnie dlatego wyjechałem do Finlandii. W moim mieście, w całej okolicy, ciężko było znaleźć klub. Brakowało miejsc pracy. Jeśli urodziłeś się na Sycylii i chcesz zostać trenerem, na starcie masz trudniej niż inni. Zresztą — nie ma zbyt wielu szkoleniowców z tego regionu Włoch. W tym momencie mamy tylko trzy profesjonalne kluby – Palermo, Messinę i Catanię. Na całej wyspie, gdzie mieszka ok. dziewięć milionów osób. Z kolei jeśli chodzi o trenerów, w Italii jest duża konkurencja. Żeby Sycylijczyk wybił się w trenerce, przeważnie musi stąd wyjechać i mieć dużo samozaparcia, motywacji.
Ale część trenerów, którzy dziś pracują — albo ostatnio pracowali w Serie A — przeszła drogę od niższych lig do elity. Roberto de Zerbi, Maurizio Sarri, Alessio Dionisi. Czyli można i tak. Nie chciał pan spróbować pójść ich śladem?
Z Dionisim znamy się z kursu UEFA PRO, to mój kolega. Ale wszyscy trenerzy, których wymieniłeś, pochodzą z północy Włoch. Było im łatwiej, tam jest o wiele więcej klubów, które mogą dać ci szansę. Chciałem spróbować ścieżki międzynarodowej, poznać inne kraje, nauczyć się czegoś od nich. Dzięki temu mówię płynnie po angielsku, a we Włoszech nie jest to popularna umiejętność. To dla mnie duży plus, tak na to patrzyłem.
KIM JEST ROBERTO DE ZERBI? SYLWETKA “MAŁEGO GUARDIOLI”
Jak to jest pracować jako trener w Finlandii?
Zimno! (śmiech) To bardzo ciekawe doświadczenie, ci ludzie mają zupełnie inną mentalność niż Włosi. W Finlandii chcieli się rozwijać, uczyć się ode mnie, byli bardzo otwarci. A ja uczyłem się od nich, bo to nacja, która wyróżnia się czym innym niż południowcy. Nie mają technicznych zawodników, nie są zaawansowani taktycznie, ale są bardzo waleczni, stawiają na fizyczność. Podobało im się to, że wdrażałem pomysł na grę w piłkę, nowinki taktyczne. Ta praca dała mi też dużo pewności siebie, czułem zaufanie już na starcie mojej trenerskiej przygody.
Dlaczego wybrał pan pracę z zespołem kobiet?
Właścicielowi tego klubu spodobała się moja wizja i podejście. Chciał, żeby jego zespół grał w piłkę tak, jak grała nasza akademia. Początkowo nie byłem do tego przekonany, ale bardzo zależało im na tym, żeby mnie do siebie ściągnąć. Kiedy się zdecydowałem, okazało się, że nie ma czego żałować. Zarządzanie szatnią złożoną z kobiet… Cóż, jest dużo trudniejsze niż w przypadku męskiej szatni. To najlepsze doświadczenie, jakie miałem w karierze. Różnica polegała na tym, że w żeńskiej szatni było sporo małych grup. W zespole mieliśmy też sporą liczbę zagranicznych piłkarek z różnych krajów, to była międzynarodowa szatnia. Plus był taki, że kiedy mówiłeś im, co mają robić, zawsze się ciebie słuchały, szybko się uczyły. To był dla mnie ciekawy test – mogłem sprawdzać różne pomysły, błyskawicznie wprowadzać je w życie.
W międzyczasie robił pan kolejne licencje trenerskie we Włoszech. Jak wygląda szkolenie trenerów w Coverciano? Czytałem, że był pan “prymusem”, dostał pan nagrody dla najlepszego studenta.
To fakt, jestem z tego dumny, ale też trzeba powiedzieć wprost: to, że jesteś najlepszym uczniem, nie oznacza, że będziesz najlepszym trenerem. To tylko teoria, potem zaczyna się praktyka: musisz się dostosować do różnych sytuacji, w różnych klubach. Nie ma jednej taktyki, nie ma jednego systemu, musisz korzystać ze swojej wiedzy tak, żeby dopasować się do każdego miejsca, w którym pracujesz.
Kurs trenerski w Italii jest bardzo trudny, naprawdę. Jest mnóstwo rzeczy, których musisz się nauczyć, przyswoić je. Wykładowcy wiele od nas wymagali, musieliśmy pokazać, że potrafi zastosować wiedzę, którą nam przekazali. Idąc na kurs trenerski, myślisz: ok, znam się przecież na piłce, wiem, o co w tym chodzi. Podczas kursu okazuje się, że to, co wiedziałeś, nic nie znaczy w piłce na najwyższym poziomie.
Uczył mnie m.in. Renzo Ulivieri, najstarszy trener we Włoszech, który prowadził Napoli i inne kluby Serie A. Razem ze mną w “klasie” byli Dionisi, ale też Paolo Zanetti, obecny trener Venezii, Alberto Gilardino, mistrz świata z 2006 roku. W Coverciano uczysz się nie tylko od wykładowców, ale też od ludzi, z którymi się uczysz. Możesz czerpać doświadczenia z najwyższego poziomu.
Dogadał się pan z Marco Rossim, bo obaj musieliście wyjechać z Włoch, żeby zacząć pracę na najwyższym poziomie?
Myślę, że tak. Pomogło nam też to, że jest między nami spora różnica wieku. On jest trenerem z innej, starej szkoły. Ja reprezentuję nowe spojrzenie. Na tym zbudowaliśmy nas sukces: każdy dał najlepsze co ma ze swojej szkoły.
Dało się odczuć przeskok między kobiecą piłką a topowym węgierskim klubem?
Nie, nie powiedziałbym. To nie była wielka różnica, w końcu i Aland United i Honved to kluby piłkarskie, to ta sama dyscyplina sportu. Na pewno dobrze wspominam czas spędzony w Budapeszcie, gdzie wygraliśmy mistrzostwo kraju. Marco Rossi wiele mnie nauczył i “uwiarygodnił” mnie na Węgrzech. To, że mnie cenił i chciał ze mną pracować, sprawiło, że ludzie inaczej na mnie patrzyli, ufali mi już na wstępie.
Jak w ogóle zaczęła się wasza współpraca?
Zrobiłem kurs na analityka. Wysłałem mu swoją analizę, spodobała mu się i gdy szukał kolejnej osoby do swojego sztabu, zaprosił mnie do współpracy.
Czyli zajmował pan się analizą rywali?
Nie tylko, miałem wiele zadań. W drużynie narodowej wspólnie zajmowaliśmy się selekcją czy kwestiami taktycznymi. Często byłem odpowiedzialny za przygotowanie naszego zespołu od strony taktycznej i ćwiczenia na boisku podczas treningów. W klubach wyglądało to inaczej, to znaczy moje zadania były podobne, ale to była codzienna praca, grupowa. Kiedy byłem w sztabie kadry, dużo podróżowałem — rozmawiałem z piłkarzami, z klubami, w których grali.
Praca w drużynie narodowej jest łatwiejsza?
Reprezentacja to mniej piłki w piłce, a więcej zarządzania grupą, budowania relacji. Mamy do dyspozycji zaledwie kilka tygodni w ciągu roku, więc zwykle wykonujemy podobne ćwiczenia i treningi, bardziej skupiamy się na przygotowaniu do starcia z danym rywalem. Kwestie mentalne, taktyczne. Z jednej strony jest trochę ciężej wpłynąć na grę zespołu, nadać mu swój styl, z drugiej — w kadrze pracujesz z najlepszymi piłkarzami w danym kraju, często są to zawodnicy grający w topowych ligach jak Willy Orban czy Dominik Szoboszlai. Takim ludziom łatwiej jest przekazać swoją wizję, łatwiej też ją przyswoją i przełożą na warunki meczowe. Po prostu mają większe możliwości, żeby to zrobić, bo są najlepsi.
Czytałem, że jedną z pana ulubionych metod jest portugalska periodyzacja taktyczna. Wytłumaczy pan, o co chodzi i dlaczego zaczął pan to stosować?
Powinieneś spytać Paulo Sousy, bo on też ją stosuje! (śmiech) Właśnie — razem ze mną na kursie UEFA PRO był Manuel Cordeiro, wieloletni asystent Sousy. Ta metodologia polega na tym, że piłka jest w centrum wszystkiego. Treningi są zawsze z piłkami, nie rozdzielasz poszczególnych spraw, jak technika, taktyka i praca nad aspektami fizycznymi od siebie, na różne jednostki treningowe, tylko łączysz to ze sobą i wplatasz w każdy trening. Chodzi też o to, żeby trenować z dużą intensywnością, ale nie dłużej niż półtorej godziny. Drużyna ma być skupiona na przygotowaniu się pod konkretnego rywala i na wypracowaniu swojego stylu, stosować wysoki pressing.
Obejrzyj mecze MTK Budapeszt, które do niedawna prowadziłem. Gdy tam pracowałem, wyglądaliśmy bardzo dobrze od strony taktycznej, stosowałem wszystkie te rzeczy. Wygrywaliśmy, przegrywaliśmy, ale zawsze mieliśmy swoje okazje, mogliśmy wygrać każde spotkanie, nawet jeśli wynik końcowy nie był dla nas korzystny.
Jak z pana perspektywy wygląda piłka na Słowacji i na Węgrzech? W ostatnich latach Węgrzy mieli klub w Lidze Mistrzów, Słowacy z kolei ogrywali polskie zespoły w pucharach. Nasza liga jest bogata, mamy dużo pieniędzy z praw teleiwzyjnych, mamy też silniejszą reprezentację, ale jednak czegoś nam brakuje.
Jeśli chodzi o Węgry to trzeba oddzielić Ferencvaros od reszty ligi. Nie możesz ich porównywać, bo mają ogromny budżet, podobnie jak Fehervar. Nie wiem czy w Polsce jakiś klub ma takie możliwości finansowe, jak oni, to widać po transferach. Ściągają zawodników z międzynarodowym doświadczeniem, grających w reprezentacjach swoich krajów i dzięki temu mają przewagę w europejskich rozgrywkach. Słowacja wyróżnia się tym, że ich piłkarze są bardzo waleczni, zadziorni. Wspominałem o meczu DAC – Cracovia: zobacz, że DAC to nie jest “słowacki zespół”, mówię o narodowościach w szatni. Cracovię pokonała drużyna złożona z piłkarzy z całego świata, a międzynarodowa, silna kadra pozwala ci być konkurencyjnym w Europie.
WĘGRZY W LIDZE MISTRZÓW STARTUJĄC ZZA NASZYCH PLECÓW. JAK TO ZROBILI?
Kolejna sprawa to poziom rozgrywek, rywalizacja na krajowym rynku. Chodzi o wszystko: poziom trenerów, piłkarzy – obydwa narody, o których mówimy, są otwarte na nowe pomysły i wprowadzają je w życie. Czerpią z innych filozofii. Najważniejsze jest też to, jak wydajesz pieniądze, a nie ile ich masz. Dobrych piłkarzy można przecież znaleźć w każdym zakątku świata. Mam znajomego w Watford, to klub z Premier League. Mówił mi, że otwierają się na nowe rynki, chcą je eksplorować. Paolo Zanetti z Venezii – oni mają w składzie 20 obcokrajowców, są otwarci, w ten sposób szukają przewagi. I to działa, bo dzięki skautingowi i dobieraniu zawodników pasujących do pomysłu taktycznego trenera, dotarli do Serie A.
Miał pan szansę zmierzyć się z Polską w eliminacjach mistrzostw świata. W Budapeszcie był remis, ale teraz to my jesteśmy wyżej od Węgrów w tabeli. Czy to oznacza, że mamy lepszą drużynę?
Bardzo dobrze pamiętam to spotkanie, było szczególne. To był pierwszy mecz Paulo Sousy i gdy przygotowywaliśmy się do niego, wierzyliśmy, że Sousa będzie chciał zagrać ofensywnie, stosować wysoki pressing i tak było. Akcję, po której padła pierwsza bramka, ćwiczyliśmy cały tydzień. Piłka za linię obrony, bo mieliście wolnych stoperów, którzy byli ustawieni bardzo wysoko. My z kolei mieliśmy Rolanda Sallaia, który jest szybki, więc było dość oczywiste, że takie rozwiązanie będzie groźne.
Teraz będzie jednak inaczej. Po tylu miesiącach pracy z Paulo Sousą reprezentacja Polski wie, jak ma grać. Zrobiła postęp. Z kolei Węgrzy nie są tak silni jak wtedy, także mentalnie. W marcu zespół był na fali, pozytywnie wpływał na to fakt, że jechaliśmy na EURO 2020. Widzę, że ta mentalność uległa zmianie, także przez słabsze wyniki. Druga rzecz jest taka, że brakuje kilku ważnych zawodników. I trzecia – Węgrzy zaczęli grać bardzo defensywnie. Kiedyś reprezentacja grała o zwycięstwo, teraz gra o remis. Bronią 0:0 jak z Anglią czy Albanią. Z Andorą wygrali tylko 2:1. To wciąż dobra drużyna, zorganizowana w tyłach, ale w ofensywnie sporo stracili.
Jak ocenia pan tamto spotkanie? Trudno było zatrzymać Polaków?
Paulo Sousa zrobił różnicę swoimi zmianami. Kiedy masz na boisku Lewandowskiego, Piątka i jeszcze Milika, wszystko się zmienia. Potencjał takiego tercetu jest niesamowity, zatrzymanie ich jest praktycznie niemożliwe. Remis to zasługa jego i tych zmian. Sousa to trener z dużym doświadczeniem i wiedzą. Domyślam się, że nie byliście szczęśliwi po EURO, z wyników, które osiągnęliście, ale to topowy trener. Zajęcie drugiego miejsca w tej grupie też nie było łatwe, jest wymagająca.
To interesujące, bo po EURO w Polsce podziwiało się Węgrów, którzy w swojej grupie stawili czoła dużo silniejszym zespołom. Grali z Francją, Portugalią i Niemcami a to oni byli drużyną, która najdłużej była na prowadzaniu w tych meczach. Doceniało się to, że z Hiszpanią Polska zagrała ofensywnie, ale jednak Węgrzy zrobili lepsze wrażenie.
Paradoksalnie Węgrzy trafili na najlepszą dla siebie grupę. Musieli się bronić, a są dobrym i zorganizowanym zespołem. Włoscy trenerzy są znani z tego, że potrafią przygotować zespół do obrony pod względem taktycznym. Z kolei gdy trzeba było grać atakiem pozycyjnym, rozgrywać piłkę, nie wyglądało to już tak dobrze. Jest także kwestia tego, że Francuzi, Niemczy i Portugalczycy nie byli w najlepszej formie – piłkarsko i mentalnie. To może zabrzmieć zabawnie, ale moim zdaniem gdyby Węgrzy trafili do grupy ze Słowacją, Hiszpanią i Szwecją, spisaliby się tak samo albo gorzej niż Polacy. Bo wtedy musieliby też atakować.
WĘGRZY WRACAJĄ DO DOMU, ALE GŁOWY MAJĄ PODNIESIONE BARDZO WYSOKO
Trudno było panu oglądać mecze Węgrów na EURO, gdy nie mógł pan być tam z zespołem (Costantino został trenerem MTK Budapeszt i nie pojechał na turniej – przyp.).
Nie, zawsze będę fanem węgierskiej drużyny narodowej. Mogłem się skupić wyłącznie na obejrzeniu meczu. Spotkałem się też z kibicami, którzy chcieli mi podziękować za moją pracę w drużynie narodowej.
A czego nauczył się pan w MTK Budapeszt? To pana pierwsza praca w roli głównego trenera w męskiej piłce na takim poziomie, ale nie potrwała ona długo.
Cóż, to była bardzo ważna lekcja. Moje relacje z zawodnikami czy sztabem nie zakończyły się z chwilą zwolnienia przez właściciela, nadal mam z nimi kontakt. A sama decyzja? Najlepiej oceni ją chyba tabela. Zostawiłem zespół na siódmym miejscu, miesiąc później MTK jest w strefie spadkowej. Zaskoczyła mnie ta decyzja, ale czasami nie możesz nic zrobić poza zaakceptowaniem rzeczywistości.
Graliśmy z Fehervarem w lidze, graliśmy towarzysko z Dynamem Moskwa i wygraliśmy, mierzyliśmy się z Rijeką, przegraliśmy 3:4. To było dla mnie duże doświadczenie, a my zawsze staraliśmy się grać piłką. Z tego jestem dumny.
Statystyki pana bronią, był pan w czołówce ligi węgierskiej pod względem posiadania piłki, okazji bramkowych w meczu czy budowania akcji od tyłu. Dlaczego więc stracił pan pracę?
Tak jak mówiłem byliśmy na siódmym miejscu w lidze. Usłyszałem wtedy, że z innym trenerem MTK byłoby jeszcze wyżej, że drużyna ma potencjał na lepsze miejsce. Nie oceniam tego, właściciel ma pełne prawo, żeby tak myśleć. Tyle że okazało się, że to nie była prawda. Prawdą było to, że zrobiliśmy wynik ponad stan, wycisnęliśmy to, co było realne do osiągnięcia.
To czego mamy się spodziewać po meczu Polska – Węgry we wtorek?
Myślę, że to będzie ciężki mecz, patrząc z punktu widzenia Węgrów. Wspominałem, że teraz grają bardziej defensywnie i to może być największa trudność dla Polaków. Z drugiej strony będziecie zmotywowani, żeby wygrać i mieć rozstawienie w barażach. Jeśli Polska strzeli pierwszego gola, będzie jej dużo łatwiej. Ale jeśli nie uda się tego zrobić stosunkowo szybko, zaczną się kłopoty.
CZYTAJ TAKŻE:
- Świetny selekconer, żelazna defensywa. Rozmawiamy o kadrze Węgier
- Dominik Szoboszlai: człowiek, który wysłał Węgrów na EURO
- Węgierska piłka wstaje z kolan
Kim jest Giovanni Costantino?
- były trener MTK Budapeszt (węgierska ekstraklasa) i Aland United (fińska ekstraklasa kobiet)
- były asystent Marco Rossiego – Honved (mistrzostwo Węgier) i DAC Dunajska Streda (3. miejsce w lidze słowackiej)
- członek sztabu szkoleniowego węgierskiej reprezentacji w latach 2018-2021
- były trener grup młodzieżowych w fińskim FC Futura (trzy tytuły mistrzowskie)
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. Instagram Giovanni Costantino