Reklama

Szeremeta wygrał los na loterii. Wygrać z Gołowkinem będzie trudniej…

Kacper Bartosiak

Autor:Kacper Bartosiak

18 grudnia 2020, 14:42 • 10 min czytania 2 komentarze

2020 rok ciężko doświadczył fanów polskiego boksu zawodowego, a na koniec zostało chyba najtrudniejsze wyzwanie. W piątek 18 grudnia Kamil Szeremeta (21-0, 5 KO) będzie próbował strącić z mistrzowskiego tronu znakomitego Giennadija Gołowkina (40-1-1, 35 KO). Dzień później w ringu zamelduje się za to Saul „Canelo” Alvarez (53-1-2, 36 KO), który od dawna znajduje się na celowniku rozgoryczonego Kazacha.

Szeremeta wygrał los na loterii. Wygrać z Gołowkinem będzie trudniej…

Droga Szeremety do wywalczenia obowiązkowej mistrzowskiej szansy naprawdę zasługuje na większą uwagę, ale niekoniecznie ze względów sportowych. Kategoria średnia to prawdziwa wylęgarnia talentów i jeden z najmocniej obsadzonych limitów we współczesnym boksie. Oprócz Canelo i Gołowkina w tej wadze startują także między innymi Jermall Charlo (31-0, 22 KO), Demetrius Andrade (29-0, 18 KO), Jaime Munguia (36-0, 29 KO) i Ryota Murata (16-2, 13 KO). Jedno jest pewne – kozaków tam naprawdę nie brakuje.

Polak jednak przeszedł przez grząskie pole minowe suchą stopą. W 2018 roku zdobył pas zawodowego mistrza Europy, który nie znaczy już może tyle co 15 lat temu, ale wciąż ma swoją wymowę. Pozwala awansować w rankingach i nierzadko stanowi przepustkę do wielkich walk. Szeremeta trzykrotnie wygrywał walkę o to trofeum w ringu, ale ani razu jego rywalem nie był pięściarz choćby z zaplecza szerokiej czołówki.

Jakim cudem zapracował więc na status obowiązkowego pretendenta? Ta sytuacja doskonale pokazuje promotorski kunszt Andrzeja Wasilewskiego – szefa grupy Knockout Promotions. W jednej z najmocniej obsadzonych kategorii pięściarz bez zwycięstwa z rywalem z TOP 30 był przez moment notowany w pierwszej piątce przez większość bokserskich federacji! Wymarzoną przepustkę do walki o pas ostatecznie zapewniła mu organizacja IBF, choć przez pewien czas mogło się wydawać, że Polak pójdzie drogą WBC.

Nie jest to jedyny powód, dla którego Kamil Szeremeta to przypadek wyjątkowy. Przez większość kariery wyróżniał go… brak nokautów. Na sparingach i podczas treningów wszystko wychodziło jak trzeba, ale w ringu rywale po prostu nie chcieli padać. Pozytywna zmiana w tym względzie zbiegła się w czasie z rozpoczęciem współpracy z trenerem Fiodorem Łapinem – z sześciu wspólnych wygranych pojedynków trzy udało się wygrać przed czasem.

Reklama

Trener potrafił dotrzeć do mnie psychicznie. To jedyny szkoleniowiec, którego naprawdę słucham w narożniku. Mało tego – jak trener krzyknie podczas walki to słyszę go i potrafię wcielić te wskazówki w życie. W treningu zmieniło się to, że ćwiczymy więcej techniki. Wcześniej biłem na siłę – samą rękątłumaczył nam Szeremeta w 2019 roku.

14 miesięcy czekania

Harmonijnie rozwijająca się współpraca doprowadziła pięściarza do upragnionej mistrzowskiej walki. Na ostatniej prostej pojawiło się realne zagrożenie, że trenera Łapina zabraknie w narożniku podczas walki z Gołowkinem. Za zamieszanie odpowiada koronawirus, z którym szkoleniowiec zmagał się w ostatnich tygodniach. Problemy z zakażeniem mieli inni jego podopieczni – Fiodor Czerkaszyn (16-0, 11 KO) i Krzysztof Głowacki (31-2, 19 KO). Temu drugiemu znów przepadła walka o mistrzowski tytuł. Na szczęście nie stracił miejsca w kolejce i powalczy o pas wiosną 2021 roku.

Szeremeta też ma za sobą zakażenie. – Najbardziej zapamiętałem cholerny ból mięśni i kości. Nawet jak brałem kubek z kawą to mnie bolało. Dziękować Bogu nie miałem problemów z płucami i oddychaniem, bo podobno to jest najgorsze. Trenowałem nawet na kwarantannie u siebie na tarasie, bo czułem wtedy, że ta walka z Gołowkinem jest blisko – zdradził pochodzący z Białegostoku pięściarz.

Przez pandemię pojedynek mocno się opóźnił. Mógł dojść do skutku… już w październiku 2019 roku. Wtedy Szeremeta wystąpił na amerykańskiej gali przed Gołowkinem, który w walce wieczoru pokonał twardego Siergieja Derewjanczenkę (13-2), zdobywając wakujący pas federacji IBF. Polak był następny w kolejce do tego trofeum. Według promotora gdyby rywal Kazacha na ostatniej prostej wypadł wtedy z powodu kontuzji, to 30-latek był gotowy zająć jego miejsce.

Na piątkową walkę obaj zawodnicy czekali tyle samo – 14 miesięcy. Dla obu to najdłuższa przerwa w profesjonalnej karierze. Taki zastój nigdy nie jest dobry, ale bardziej daje do myślenia chyba w przypadku Gołowkina. Mowa w końcu o pięściarzu, który w kwietniu skończy 39 lat, a ostatnio brał udział w wielu wyniszczających ringowych wojnach. W ostatnim występie przyjął 230 ciosów od Derewjanczenki – żaden z wcześniejszych rywali nie trafiał go tak często.

Reklama

Wygrać z Gołowkinem próbowali już dwaj Polacy. W 2012 roku Grzegorz Proksa (28-1) wziął walkę z krótkim wyprzedzeniem i zderzył się z potworną siłą. Na deskach lądował już w pierwszej rundzie, ale zdołał dotrwać do piątej. Do kraju wrócił mocno poobijany, ale i pełen uznania do nieznanego wtedy szerzej rywala.

Będę trzymał kciuki za Kamila. Z dzisiejszą wersją Kazacha może zaprezentować się dobrze. Pewnie nawet lepiej ode mnie, bo to już nie ten sam Gołowkin co w 2012 roku. Walczy inaczej – nie składa już kombinacji tak jak kiedyś i nastawia się na pojedyncze uderzenia. Mimo to walka z nim będzie pięściarskim uniwersytetem, który może dać Szeremecie bezcenną wiedzę na kolejnych etapach jego kariery – mówił nam niedawno Proksa.

Znaki zapytania dotyczą nie tylko przebiegu Gołowkina, ale także jego trenera. Po latach dominowania w kategorii średniej pięściarz rozstał się z Abelem Sanchezem. Ta decyzja zaskoczyła chyba wszystkich, bo panowie uchodzili za naprawdę zgrany duet. Okazało się, że poróżniły ich sprawy finansowe, a „GGG” w ostatnim etapie kariery postanowił zaufać Johnathonowi Banksowi. Polscy kibice mogą pamiętać go z walki z Tomaszem Adamkiem, który zafundował mu efektowny nokaut.

W pracy szkoleniowej Banks miał trochę szczęścia. Na początku drogi trafił mu się samograj – Władimir Kliczko (64-5, 53 KO). Oczywiście sielanka trwała do czasu dwóch ostatnich porażek, za które krytykowano także szkoleniowca. Amerykanin zdążył już usłyszeć sporo cierpkich słów po ostatnim występie Gołowkina. Słabszą postawę Kazacha tłumaczono jednak chorobą, która mocno osłabiła jego organizm i prawie doprowadziła do wycofania się z pojedynku.

Ile w tym prawdy? Więcej dowiemy się w piątek. Na ważeniu Gołowkin wydawał się wyżyłowany i umięśniony jak nigdy. Nie zlekceważył rywala i ostatnie miesiące był w nieustannym treningu. Szeremeta doskonale zdaje sobie sprawę, że porywa się na Mount Everest bez zaliczenia kilku obowiązkowych siedmiotysięczników, ale chce się wreszcie sprawdzić na tym najwyższym poziomie. A przy wyzwaniu mistrzowskiego kalibru wypłata też musi być godna. Według nieoficjalnych informacji pięściarz z Białegostoku pod tym względem rozbił bank i może liczyć na kwotę w okolicy 500 tysięcy dolarów.

Canelo wstrzymuje trylogię

Gołowkin pierwotnie miał zarobić 12 milionów, ale po długich negocjacjach z platformą DAZN przyjął wypłatę dużo niższą. W międzyczasie zmieniło się jednak jedno – umowę z dotychczasowym partnerem telewizyjnym rozwiązał Canelo. Meksykanin w 2018 roku podpisał podobno „najdroższy kontrakt w historii boksu”, jak deklarował jego promotor Oscar de la Hoya. Za 11 walk miał dostać 365 milionów dolarów, ale szybko pojawiły się tarcia.

Canelo sam chciał dobierać sobie kolejne wyzwania i niespecjalnie palił się zwłaszcza do trzeciej walki z Gołowkinem. Kazach po długich negocjacjach wybrał ofertę DAZN w dużej mierze przez to, że po dwóch walkach z Meksykaninem czuł się oszukany i chciał trylogii, którą mniej lub bardziej bezpośrednio mu obiecano. Alvarez tymczasem postanowił podbijać wyższe kategorie wagowe – ostatnio walczył w wadze półciężkiej (limit – 79,4 kg), a teraz wraca do superśredniej (76,2 kg).

Naturalnym środowiskiem Gołowkina jest za to kategoria średnia (72,6 kg). To właśnie tam doszło do dwóch pierwszych walk z Canelo. W maju 2017 roku sędziowie ogłosili kontrowersyjny remis, a niemal dokładnie rok później równie dyskusyjne zwycięstwo pięściarza z Meksyku. Kazach miał podstawy, by nie czuć się gorszym w obu tych walkach, ale oficjalnie nie wygrał żadnej z nich.

W ostatnich tygodniach wokół Alvareza działo się sporo. Szerokim echem odbiło się rozstanie nie tylko z platformą DAZN, ale także z dotychczasowym promotorem. Karierę Meksykanina od lat z sukcesami prowadził wspomniany de la Hoya. „Złoty Chłopiec” ostatni raz pojawił się w ringu w 2008 roku, ale od niedawna coraz głośniej mówi o powrocie na ring. W jednym z wywiadów przyznał, że chciałby… walki z Gołowkinem.

Wiecie jak łatwa byłaby dla mnie walka z GGG? O Boże! Zawsze potrafiłem przyjąć cios i nie miałem problemów z demolowaniem pięściarzy takich jak on. W mojej głowie to naprawdę łatwa walka – prowokował de la Hoya. Niedawno doczekał się odpowiedzi – i to dosyć brutalnej. – Dla Oscara wszystko związane z Gołowkinem jest koszmarem. Niech mówi co chce. Ale powiem tak – jeśli dostanę możliwość zamordowania kogoś w ringu, to mogę z niej skorzystać – odparował Kazach trochę nie w swoim stylu.

Trzeba przyznać, że Gołowkin ma pełne prawo czuć się ofiarą bokserskiego systemu. W najlepszych latach był unikany przez ówczesnych mistrzów – także przez Canelo. Meksykanin w pewnym momencie wolał nawet zrzec się mistrzowskiego pasa i poczekać na pierwsze oznaki bokserskiej starości groźnego rywala. Kiedy już zdecydował się na walkę, to rewanż opóźnił się ze względu na jego dopingową wpadkę. Doświadczony GGG to wciąż pięściarz z elity, ale w tym równaniu liczy się także ego. Alvarez powiedział wprost – nie chce dać Kazachowi trzeciej walki, bo uważa, że ten… nie zasłużył na trzecią ogromną wypłatę.

Smith spróbuje wywrócić stolik

Porównanie weekendowych występów obu gwiazd współczesnego boksu zawodowego będzie więc czymś oczywistym. I o ile Gołowkin jest wyraźnym faworytem w starciu z Szeremetą, tak przed Canelo kolejne fascynujące wyzwanie. Kategoria superśrednia może stać się jego nowym domem na dłużej, a w sobotę spotka w ringu być może najlepszego obecnie pięściarza w tym limicie.

Callum Smith (27-0, 19 KO) jest na szczycie rankingu magazynu „The Ring” oraz w statystycznym portalu Boxrec. Oprócz tego posiada mistrzowski pas federacji WBA. W sobotę w puli znajdzie się również podobne trofeum organizacji WBC. Brytyjczyk ma 30 lat – jest w najlepszym boksersko wieku. Na koncie ma także wygraną w prestiżowym turnieju World Boxing Super Series z 2018 roku.

Jeden z głównych atutów Smitha widać już na pierwszy rzut oka – jest o Canelo o głowę wyższy i ma zdecydowaną przewagę również jeśli chodzi o zasięg ramion. Motywować może go też rodzinna historia. We wrześniu 2016 roku pięściarz z Meksyku pobił jego brata – Liama Smitha (23-0-1). Sytuacja była pod wieloma względami podobna. Alvarez stawiał pierwsze kroki w nowej wadze (choć był to powrót do kategorii, w której przed laty startował) i wybrał Brytyjczyka jako mistrzowskie wyzwanie, które nie niosło za sobą wielkiego ryzyka.

Część ekspertów przewiduje zresztą, że sobotni pojedynek może mieć podobny przebieg. Wtedy Canelo metodycznie rozmontował przeciwnika ciosami na korpus. Ostatni występ Calluma pokazał z kolei, że jest podatny na takie uderzenia. Zresztą za występ z Johnem Ryderem (28-4) spadła na niego lawina krytyki. Sędziowie punktowali przez różowe okulary i wskazali na zdecydowanie zbyt wysoką wygraną faworyta w walce, która była blisko remisu.

To był pojedynek na rozgrzewkę, ale ludzie uwielbiają szukać dziury w całym. Wszystkie dobre walki zostały zapomniane, a tam podobno pokazałem moje prawdziwe oblicze. To bzdura! Wiem na co mnie stać i wiem, że jeśli zaboksuję tak jak w ostatniej walce to przegram. Natomiast jeśli pojawię się w najlepszej wersji, to wygram – tłumaczył Smith.

W natłoku argumentów czysto bokserskich warto pamiętać o jeszcze jednym aspekcie. Canelo dziś jest już jednoosobową firmą. Czy bez wsparcia machiny promotorskiej de la Hoyi znów będzie miał szczęście do sędziów i będzie cały czas traktowany jak gwiazda? Sobotnią walkę ze Smithem pokaże przecież… platforma DAZN. Pięściarz z Meksyku znów robi interesy z firmą, z którą się niedawno rozstał. Teraz pojawi się tam w innej roli. Już nie będzie kurą znoszącą złote jajka, a gwiazdą zaproszoną na jednorazowy występ. Nagle może się okazać, że wcale nie będzie mógł liczyć na przychylne traktowanie.

Wszystkie rozważania będą aktualne jeśli pojedynek będzie wyrównany i rozstrzygnie się na punkty. Canelo ma po swojej stronie wiele argumentów, które pozwalają mu myśleć o wygranej przed czasem. Jeśli on i Gołowkin wygrają w ten sposób, to temat dokończenia trylogii wróci z pełną mocą. Na taki prezent w 2021 roku nie obraziłby się chyba żaden fan boksu. Poza tym z Polski, który do końca pewnie nieco naiwnie będzie wierzył w sensacyjną wygraną Kamila Szeremety. To byłaby jedna z największych sportowych sensacji XXI wieku.

KACPER BARTOSIAK

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

1 liga

Lider Lechii Gdańsk nabawił się kolejnej kontuzji. Klub wydał komunikat

Piotr Rzepecki
1
Lider Lechii Gdańsk nabawił się kolejnej kontuzji. Klub wydał komunikat

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...