Nie jest łatwo być bramkarzem Korony Kielce, nie ma co do tego wątpliwości. O ile część kolegów po fachu, która załapała się do lepszych drużyn, ma luz i wczasy, tak taki golkiper przeważnie jest bombardowany jak Sarajewo w latach 90-tych. A przy takim nawale pracy, nawet jeśli jesteś dobry, możesz mieć chwilę słabości. Marek Kozioł takich chwil ma jednak niewiele. W tym sezonie jest czołowym bramkarzem ligi i zarazem jednym z najbardziej niedocenianych ligowców. Tymczasem to on, po cichu, podtrzymuje nadzieje Korony na utrzymanie.
Czy Zagłębie mocno stłamsiło wczoraj Koronę? No, aż tak, to nie. Ale czy mogło wygrać? Absolutnie tak. W bramce ekipy Macieja Bartoszka stał jednak Marek Kozioł, który nie dał się pokonać z gry. Dopiero rzut karny uratował lubinian od porażki. Kozioł po tym meczu dostał od nas „szóstkę”. Zagrał bardzo solidnie, nie popełniał dużych błędów, był pewnym punktem drużyny. Gdyby klub z Kielc wygrał, pewnie dostałby „siódemkę”. Nie o jedną notę tu jednak chodzi, a o cały sezon. Sezon, w którym sprowadzony z Sandecji Nowy Sącz bramkarz, zdecydowanie się wyróżnia.
Spójrzmy na noty z całego sezonu.
Najwyżej oceniany przez Weszło bramkarze Ekstraklasy
- Dusan Kuciak – 6,00
- Marek Kozioł – 5,52
- Dominik Hładun – 5,50
- Pavels Steinbors – 5,46
- Matus Putnocky – 5,39
Resztę pominiemy, top 5 w zupełności wystarczy. Dwóch Polaków – Hładun, jednak on ma na koncie tylko 12 gier oraz Kozioł, który zaliczył 21 występów. Poza tym sami importowani golkiperzy. Oczywiście nie stawiamy znaku równości między „najwyżej oceniany” a „najlepszy”. To często zależy np. o tego, że taki Majecki nie ma zbyt wielu okazji, żeby uratować wynik Legii. A Kozioł ma i jeśli się z tego wywiązuje, ocena automatycznie idzie w górę. Nie ukrywajmy jednak – o wszystkich zagranicznych bramkarzach z tej listy, a także o Majeckim czy Dante Stipicy, mówi się sporo. O bramkarzu Korony natomiast – niewiele. Pora więc przyznać wprost, że to spora niesprawiedliwość.
Czołowe liczby w lidze
Zerknijmy na EkstraStats. Banalna statystyka – czyste konta. Kozioł na czwartym miejscu w lidze, pozostali golkiperzy drużyn ze strefy spadkowej daleko w tyle. Passa minut bez straconej bramki? 444. Drugi najlepszy wynik w lidze, zaraz za amatorem kebabów i baboli z Poznania. Na marginesie – to też dowód na to, że nawet absolutny przeciętniak przy odrobinie szczęścia, może stać w takich rankingach wysoko. Ale Kozioł wybija się ponad tę przeciętną, bo już np. biorąc pod uwagę procent obronionych strzałów, van der Żarta Harta wyprzedza. Podobnie zresztą jak większość ligi, bo pod tym względem golkiper Korony plasuje się na trzecim miejscu. Przed nim tylko Plach i Stipica.
Ile punktów wybronił Kozioł Koronie?
Ciężko powiedzieć, natomiast bez większego problemu wskażemy trzy występy, w których bramki strzegł tak pilnie, jak straż królewska Pałacu Buckingham. Tak było w starciach z Cracovią (1:0), Śląskiem (1:0) oraz Jagiellonią (0:0). Dorzucimy do tego kilka innych ważnych interwencji, jak strzał głową z metra w Poznaniu czy odebranie Andre Martinsowi gola roku przy Łazienkowskiej. Być może nie zawsze decydował o zdobyczy punktowej, czasami po prostu ratował Koronę przed totalnym blamażem. Ale i to trzeba przecież docenić.
Gra nogami vs gra na bramce
Mamy wrażenie, że wkład Kozioła w to, że Korona w ogóle ma jeszcze szansę na utrzymanie, jest niedoceniany. Być może dlatego, że nie gra świetnie nogami. Tyle że tak patrzymy na ostatni mecz Wisła – Korona. Thomas Dahne – 94% celnych podań. Marek Kozioł – 64%. Dahne – dwa obronione strzały. Kozioł – pięć. W sieci Wisły cztery gole. W sieci Korony jedna sztuka.
Nie wiemy, jak wy, ale my chyba jednak wolimy, żeby bramkarz kopał po autach, a robił co trzeba na linii niż odwrotnie. Zresztą z Koziołem nie jest też tak, że notorycznie po autach kopie. Akurat mecz z Wisłą miał słabszy jednak, potrafi zaliczyć i ledwo trzy i ledwo dwie niecelne piłki w meczu. Pod tym względem znacznie poprawił się od czasu pierwszych występów w lidze, gdy regularnie podawał w pokrzywy. W całym sezonie wykręcił 81% celnych zagrań. Może i nie jest to wynik powalający, ale tak jak mówiliśmy – w Koronie patrzą raczej na to, że wybronił blisko 78% strzałów, niż na to, że Lloi nie dostał wypieszczonego podania pod bucik.
Widzimy dziś takiego bramkarza. 32-latka, który dopiero teraz na poważnie zaistniał w Ekstraklasie. Który mówił nam niedawno, że mógł rzucić piłkę, zanim na dobre do niej wszedł. – Wiadomo, że jak nie szło – na przykład w Mielcu, gdzie przesiadywałem podczas meczów na trybunach, nie łapiąc się nawet do meczowej osiemnastki – to człowiek się zaczynał zastanawiać, czy jest sens dalej to ciągnąć. Tym bardziej że to był taki okres, gdy do piłki trzeba było bardziej dokładać niż na niej zarabiać. Może to był taki moment kryzysu. Ale moja przygoda tak się ułożyła, że nie zrezygnowałem, podjąłem rękawicę. I jeszcze walczę.
Ostatnia szansa
Kto wie, czy gdyby nie tamta lekcja w Mielcu, która zaowocowała powrotem do Sandecji, Kozioł grałby dziś w Ekstraklasie? A tak miał do niej utorowaną drogę. Mimo ponad 30. lat na karku, ciężko było nie zainteresować się bramkarzem, który zalicza passę 619 minut bez wpuszczonego gola w pierwszej lidze. Broni w niej cztery rzuty karne. Zalicza 16 meczów na zero z tyłu.
To o tyle zabawne, że mimo wielkiej szansy, jaką dał mu los, dla golkipera był to… kłopot. Fragment naszego wywiadu z grudnia. – Myślałem, że już tam osiądziemy, że to już końcówka grania, a okazuje się jednak, że znowu pakujemy walizy. W Sączu mamy już swoje lokum i trzeba było trochę przeorganizować życie. No ale kurczę, spróbowaliśmy i nie żałujemy, zresztą nigdy nie żałujemy swoich decyzji w życiu.
Kozioł zaryzykował, a Ekstraklasa zyskała solidnego bramkarza, który wciąż się rozwija i – to już nasze gdybanie, ale niebezpodstawne – jeszcze trochę meczów Koronie wybroni. A jeśli nie Koronie, to mamy nadzieję, że komu innemu, bo to na pewno jeden z gości, który zasługuje na to, by po ewentualnym spadku kielczan pozostać w najwyższej lidze. Kozioł jest dowodem na to, że podczas gdy jedni wymyślają kwadratowe jaja z van der Hartami, Dahnymi i Santinimi, inni potrafią zajrzeć na zaplecze i wyciągnąć stamtąd kogoś, kto nie tylko potrafi nie przyprawiać kibiców o zawał serca, ale też dać coś ekstra.
Zadamy więc naszym ekstraklasowiczom retoryczne pytanie. Może jednak warto pójść tą drogą?
Fot. 400mm.pl