Na boisku potrafił zabiegać każdego – dlatego podejrzewano go o afrykańskie geny. Od czwartej klasy szkoły podstawowej dojeżdżał do szkoły 20 km w samotności. Wciskał się w fotel za kierowcą, nakładał bluzę z kapturem i puszczał sobie hiphopowe kawałki. Nie był najbardziej utalentowanym chłopakiem w roczniku w zielonogórskim UKP, ale wyrósł na kadrowicza pełną gębą. Tomasz Kędziora – chłopak spod poligonu.
Mirosław Kędziora to lokalna ikona futbolu. Rozegrał setki meczów w miejscowych drużynach – czy to w Zielonej Górze, czy to w Świebodzinie, czy jeszcze w kilku innych klubach. Balansował na granicy II i III ligi, a na koniec kariery wyjechał kilkadziesiąt kilometrów na zachód, by pokopać w niższym ligach niemieckich. Wtedy na świecie był już Tomek, kilkuletni szkrab, który ojca raczej widywał niż bywał z nim regularnie. Tato jeździł na mecze, zgrupowania, treningi, a na pierwsze amatorskie kopanie piłki zabierała go mama. – Jak Tomek był malutki, to ja jeszcze jeździłem na mecze, później na treningi w Zielonej Górze, pracowałem w szkole. A że Tomek garnął się do piłki, to na boisko przy bloku chodził z mamą – opowiada pan Mirosław.
Kędziora senior został trenerem w zielonogórskim UKP i na jeden z treningów zabrał swojego syna. Tomek miał wtedy pięć lat. Na przełomie wieków mało która drużyna w regionie prowadziła zespoły żaków, więc Kędziora junior trafił do grupy z zawodnikami o cztery lata starszymi. – No nie miał wyboru, hartował się od najmłodszych lat – śmieje się po latach ojciec. Syn trafił pod skrzydła trenera Piotra Żaka, u którego trenował przez kolejne dziewięć lat.
– Czy to był największy talent, który przewinął się przez moje ręce? Nie sądzę. Wydaje mi się, że nie był nawet najbardziej utalentowany w swojej drużynie w Zielonej Górze – mówi Żak: – Ale to chłopak, który ma do głowy wbity etos pracy. Jest chorobliwie zakręcony na punkcie rozwoju, szalenie ambitny i bardzo, ale to bardzo pracowity. Może to brzmi jak laurka, ale gdybym miał inną opinię na temat Tomka, to bym panu o tym powiedział. Ale naprawdę ze świecą szukać takiego pracusia.
Młody Tomek był pewnym paradoksem. Wcześnie zaczął nosić wielkie bluzy z kapturem, wciągnął się w kulturę hiphopową, z łatwością przychodziło mu utożsamianie się z muzyką klasyków polskiego rapu. Takich, którzy raczej nawijali o ciężkim życiu w blokach i kieliszku chleba niż o drinkach z palemką i sushi na obiad. Ale Kędziora mimo wizerunku łobuziaka bardzo dobrze radził sobie w szkole.
– Mamo, patrz, mam pasek na świadectwie. Ja ze swojej umowy się wywiązałem, teraz twoja kolej – powiedział po przyjściu do domu z rozdania świadectw po trzeciej klasie szkoły podstawowej. Rodzice obiecali mu, że jeśli będzie miał świadectwo z czerwonym paskiem, to przeniosą go do szkoły w Zielonej Górze. Tam mógł się uczyć, a po lekcjach pobiec na trening. – No dobra… – westchnęła mama i poszukała najwygodniejszego połączenia Sulechowa z Zieloną Górą.
Przez pierwsze dwa tygodnie roku szkolnego mama dojeżdżała autobusem do szkoły razem z synem. Ale trzeba było wrócić do obowiązków zawodowych, więc jedenastolatek sam pakował się do starego Jelcza i jechał na prawie cały dzień do stolicy województwa. – Komórki nie były wtedy tak popularne, a poza tym w autobusie jeździły jakieś podejrzane typy, więc strach było dawać chłopakowi telefon na drogę. O tym, czy wszystko w porządku, dowiadywaliśmy się dopiero od wychowawców albo trenera w UKP. Znaliśmy też kierowców, więc prosiliśmy, by mieli na niego oko w tym autobusie. Czasy były różne, różni ludzie wtedy jeździli do Zielonej Góry – wspomina ojciec. Tomek przez kolejne lata siadał tuż za plecami kierowcy, naciągał na głowę kaptur o wiele za dużej bluzy Stoprocent, na uszy naciągał słuchawki i puszczał z MP3 Rycha Peję. To słowami tekstów poznańskiego rapera będzie motywował się blisko dekadę później, gdy Lech będzie gonił Legię w wyścigu po mistrzostwo Polski. „Mistrz powrócił, ma się zdrów” – napisze Kędziora pod zdjęciem z fety na placu Adama Mickiewicza. To cytat z kawałka „Randori”, jednego z jego ulubionych.
***
“Konsekwentnie zamykałeś przede mną każde drzwi/
Jak mogłeś przypuszczać, że zabraknie mi sił?/
A tu pokłady energii w jednej chwili uwolnione/
Teraz my jesteśmy górą, decyduję co wybiorę/
Ochłapy nie dla mnie, myślisz, że gadasz z baranem?/
Nikt z Was nie przypuszczał, że otworzę drzwi taranem/”
***
Obrońcą został przez słowa, które do głowy kładł mu ojciec. – Ci najbardziej odpowiedzialni grają w obronie – mówił. A Tomek brał sobie to do serca. – Czasami to aż mu piana z ust szła, gdy jego zespół przegrywał – wspomina z uśmiechem trener Żak: – I to mało istotne, czy na treningu, czy w lidze, czy przy zwykłej gierce na podwórku.
Bywało, że na boisku w ruch szły pięści. – Ja się w jego sprawy nie wtrącałem. Podwórko to podwórko, jak sobie dzieciaki czasami czegoś nie wytłumaczą, to się nie nauczą na resztę życia – opowiada pan Mirosław. Z mieszkania Kędzior w Sulechowie widać jeden z miejscowych poligonów wojskowych. Dziś stacjonuje tam 5. Lubuski Pułk Artylerii. To tam przenosiła się zabawa Tomka i jego kumpli, gdy boisko już się znudziło i ferajna szukała mocniejszych wrażeń. Dzieciaki upodobały sobie małpi gaj, ale i kopali tam piłkę. Zabawa kończyła się, gdy żołnierze usłyszeli dziecięce krzyki i śmiechy. Grupka brała nogi za pas i uciekała z powrotem na osiedle. Kędziora był jednym z najszybszych w ekipie, więc nigdy nie trzeba było odbierać go z wojskowej komendy.
***
UKP szkolił wtedy bardzo dobrze. W ogóle z Zielonej Góry w świat wypłynęło kilku niezłych ligowców. – Kiedyś to liczyliśmy w klubie i wyszło nam, że około 40 chłopaków zagrało na poziomie Ekstraklasy lub I ligi – mówi Kędziora senior. Wydaje się, że największy talent z nich wszystkich miał Michał Janota. Ale w jego przypadku nie dojechało to, co u Kędziory dojeżdżało za dwóch. Czyli mentalność.
Po przejściu do Lecha bywało, że trenerzy musieli go wyganiać z boiska, bo tak długo zostawał po treningu, a dla jednego czy dwóch chłopaków nie chciano odpalać jupiterów. Gdy Lech przegrał mecz o mistrzostwo Polski juniorów z Arką, to Kędziora prawie zdemolował ławkę rezerwowych. – Jeden powie, że to na pokaz. Ale my Tomka znamy. Jego po porażkach roznosi z irytacji – mówi trener Żak.
Ale po mistrzostwach Polski juniorów w 2010 roku mógł być dumny. Jego UKP Zielona Góra zajęła trzecie miejsce w kraju, wyprzedzając chociaż Zagłębie Lubin z Piotrem Zielińskim w składzie. Z Zieliński grał kilka razy w jednej drużynie. – Piotrusia znałem, bo znaliśmy się z jego tatą. Przez jakiś czas prowadziłem starszego brata Pawła, który później trafił do Śląska Wrocław. A Piotr przyjeżdżał do Zielonej Góry i zdarzało się, że brał udział w zajęciach razem z Tomkiem – tłumaczy Mirosław Kędziora. W zespole Kędziory podczas Mistrzostw Polski 2009/10 przeważał rocznik 1993, ale wśród nich było trzech o rok młodszych chłopaków. UKP udało się wyprzedzić Zagłębie, a Kędziora junior był rozchwytywany. Chciał go Górnik Zabrze, Legia Warszawa czy Zagłębie Lubin. Ale 15-latek decydował wtedy między Lechem, a… Zawiszą Bydgoszcz. – Z Lechem byliśmy już po słowie, to Tomek był z nimi na obozie zimowym i generalnie było nam najbliżej do Kolejorza. Bo blisko, bo uznana marka, bo znaliśmy tam ludzi. Ale Tomek zastanawiał się nad tym Zawiszą, bo w Zielonej Górze grał w już w seniorach u Macieja Murawskiego, który przenosił się właśnie do Bydgoszczy. „Tato, zobaczysz, zaraz będę grał w seniorach!”, tak nam Tomek mówił. A my do niego, że co on, piłki nie zna? Pana Macieja za pół roku nie będzie, a on zostanie w tej Bydgoszczy sam. No i ten rozsądek zwyciężył, Tomek poszedł do Lecha – opowiada ojciec.
***
“Dzisiaj na jutro pewnie czekam bez strachu/
Wita mnie świt, witam go na luzaku/
Radości łzy i smutku pół na pół/
Cały czas życiu stawiam czoła bez strachu/”
***
Warunek przenosin do Lecha był jeden – Kędziora idzie od razu do zespołu Młodej Ekstraklasy, a nie do juniorów. W domu rodzinnym wiedzieli, jak wyglądała wówczas rywalizacja Lecha z innymi ekipami w regionie – maksymalne spięcie na mecz z Wartą, a poza tym golenie znacznie słabszych zespołów. Wychowanek UKP trafił zatem od razu do Młodej Ekstraklasy, gdzie trenerem był wówczas Karol Brodowski. W zespole z Karolem Linettym, Szymonem Drewniakiem czy Bartoszem Bereszyńskim w składzie wkrótce został kapitanem.
Nieco ponad rok później zadebiutował w pierwszym zespole Kolejorz. I to od razu przeciwko Borussii Dortmund. Tamten sparing był częścią rozliczenia się Niemców z poznaniakami za transfer Roberta Lewandowskiego, więc BVB z Lewym w składzie przyjechała na stadion przy Bułgarskiej. Kędziora na stadion też przyjechał – tramwajem numer 6. Razem z Drewniakiem wysiedli na dworcu, a że nie mieli kasy na taksówkę, to przespacerowali się na przystanek Bałtyk. Dziś stoi tam piękny wieżowiec, wtedy lechici wsiadali do „szóstki” przy placu budowy obok hotelu Sheraton. Wokół nich mnóstwo kibiców w niebiesko-białych szalikach, a oni w jechali ze sportowymi torbami w upchanym tramwaju, by w tym meczu zagrać.
Do szatni pierwszego zespołu wprowadzał go Ivan Djurdjević, który wówczas pełnił w drużynie rolę ojca-przewodnika. Przy Bułgarskiej grali wtedy m.in. Manuel Arboleda, Grzegorz Wojtkowiak, Bartosz Bosacki. Kędziora miał się od kogo uczyć, ale gdy po raz pierwszy wchodził do szatni, to przez chwilę się zawahał. – Nie wiedziałem, czy mam powiedzieć „dzień dobry”, zbić piątki czy po prostu usiąść gdzieś z boku i się zamknąć – wspominał po latach.
W Lechu sukcesywnie budował swoją pozycję. Wkurzał się niemiłosiernie, gdy już po oficjalnym debiucie na prawej obronie grali piłkarze, od których czuł się lepszy. Nie mógł znieść sytuacji, gdy w pierwszym składzie oglądał Kebbę Ceesaya albo przesuwanego ze środka pomocy Mateusza Możdżenia. Mimo, że z Możdżeniem się znał i kumplował, to i tak irytował się na Mariusza Rumaka. Paradoksalnie tamta sytuacja nie pasowała też Możdżeniowi, który wolał grać jako pomocnik. Kędziorze po głowie chodził pomysł z wypożyczeniem do innego klubu, ale wkrótce zaczął dostawać regularne szanse gry w wyjściowej jedenastce.
Z czasem stawał się coraz ważniejszą postacią w szatni. Mimo, że zawsze należał do tych najmłodszych w szatni, to reszta zespołu liczyła się z jego zdaniem. Miał szacunek od starszyzny i posłuch wśród młodzieży. Dobrze łączył te dwa pokolenia. Kumpli w szatni miał wielu – Karol Linettego, Szymona Drewniaka, Macieja Gajosa, Macieja Gostomskiego czy przede wszystkim Łukasza Teodorczyka. To z „Teo” zaprzyjaźnił się najbardziej – dwa silne charaktery, fani hiphopu, podobne spojrzenia na świat. Razem wychodzili do knajp, razem bawili się po zwycięstwach, razem zostawali po treningach. Kędziora dośrodkowywał, Teodorczyk uderzał piłkę głową. Taki schemat duet Kędziora-Teodorczyk odtworzyli w ostatni meczu Rumaka w Lechu – po dwóch asystach wychowanka UKP i dwóch trafieniach ówczesnego króla strzelców Ekstraklasy Kolejorz wygrał 2:1. Na trybunach zasiadał wtedy skaut Dynama Kijów, który przyjechał oglądać właśnie Teodorczyka. Ten przekonał Ukraińców do tego, że warto go wykupić, a przy okazji wypromował nieco młodszego kumpla. Wysłannik Dynama także zanotował nazwisko Kędziory, ale do transferu wtedy było daleko.
Stolicę Wielkopolski “Kendi” opuścił z medalem mistrzowskim, dwoma superpucharami na koncie i z goryczą porażki po trzech przegranych finałach krajowego pucharu. Dynamo przypomniało sobie o chłopaku, który błysnął przed ich skautem kilka lat temu. I wyłożyli kasę, by mieć go u siebie.
***
Na podwórku przed blokiem śmiano się, że musi mieć jakieś afrykańskie geny. Wołano na niego „Kenijczyk”, bo był chudziutki i cherlawy, ale potrafił zabiegać każdego. Świetna wydolność i timing w grze głową – to odziedziczył po tacie. Warunki fizyczne ma nieco lepsze od ojca, a muskulaturę atlety wypracował na siłowni. Już we Wronkach trenerzy delikatnie hamowali jego zapędy kulturystyczne, bo gdy Kędziora z rówieśnikami dorwali się do salki ze sztangami i atlasami, to nie szło ich stamtąd wygonić.
Już w pierwszym zespole Lecha zaczął chodzić na indywidualne treningi. Razem z m.in. Łukaszem Trałką, Janem Bednarkiem czy Kamilem Jóźwiakiem pracował nad funkcjonalnością swojego ciała. Prawidłowy oddech, koordynacja, siła mięśni głębokich – na tym skupiał się podczas zajęć pod okiem duetu „Luta Criativa”, który tworzą Piotr Kurek i Patryk Kusiński. Do swoich trenerów przyjechał też podczas zimowej przerwy w rozgrywkach ukraińskiej ekstraklasy. Poprosił szkoleniowców o zorganizowanie mu tygodniowego okresu przygotowawczego.
– Mieliśmy zajęciach na siłowni, ale i w terenie. Biegaliśmy interwały w parku Cytadela. Pod względem kondycyjnym nie mamy sobie nic do zarzucenia, ale Tomek to fenomen. Pierwszy interwał – ok, to dopiero początek. Drugi, trzeci, czwarty i kolejny, a Tomek wciąż się nie męczy. Wreszcie zwalniamy po raz ostatni i przed nami decydująca prosta. My już oddychaliśmy rękawami, a „Kendi” włączył najwyższy bieg, jakby zapomniał, że ma w nogach kilka kilometrów sprintów. Na metę wbiegł z okrzykiem „a teraz, myk!, rzucasz piłeczkę, dojeżdżam do linii i wrzutka!” – opowiadają Kurek i Kusiński.
W Lechu śmiano się, że Kędziora mógł zostać kapitanem drużyny już wcześniej (ostatecznie skończyło się tylko na kilku epizodach), ale nigdy w klubie nie mogli znaleźć opaski, która pasowałaby na jego biceps.
***
“Dużo miłości dla ludzi i tych miejsc, w którym zdarza się być/
i nie po to by mieć/
Dziś mówię cześć, każdemu kto zasłużył/
każdemu co nie stchórzył, który dobrze mi wróżył/
podczas niejednej burzy podał pomocną dłoń/
a nie celował mi w skroń, więc Boże wszystkich nas chroń/”
***
Kędziora za dzieciaka interesował się też żużlem, ale dziś już rzadko bywa na meczach. Rajcowały go tylko spotkania oglądane na żywo, w telewizji to nie było to samo. Ale do Zielonej Góry często przyjeżdża. – Dzieciaki w klubie mają ogromną frajdę, gdy Tomek wpada w gościnę, ubiera sportowy strój i prowadzi trening. Tutaj rozpozna go każdy. To taki chłopak do rany przyłóż, który „swoim” zawsze pomoże. A to wpadnie na kawę do byłego trenera, a to przywiezie jakieś gadżety Lecha dla chłopców – opowiada trener Żak.
O Kędziorze mówi się, że ma mentalność „dobrego chłopaka z bloków”. Czyli za swoimi skoczy w ogień, ale od obcych odgradza się murem. Łatwo nawiązuje znajomości, ale gdy nadepniesz mu na odcisk, to masz u niego przechlapane. Nie lubi kontaktów z mediami, woli grono rodziny i przyjaciół. Regularnie wpada do kumpli z Sulechowa i Zielonej Góry, a w Poznaniu ma ulubioną ławkę na „tauzenie”, czyli na Osiedlu Tysiąclecia na poznańskim Chartowie. Gdy grał jeszcze w Lechu, to właśnie na ławeczce pod blokiem można go było spotkać podczas posiadówek z paczką kumpli. „Brat Bratu Bratem” – to kolejny cytat z kawałka nieżyjącego rapera Chady, który często motywował Kędziorę w drodze na mecz. Poza wspomnianym już Peją z poznańskich klimatów słucha też Palucha. Zresztą byłego piłkarza Lecha, który trenował nawet w juniorach Kolejorza, ale jego karierę zatrzymały urazy. Kędziory nie zatrzymały dojazdy do Zielonej Góry czy opinie, że brakuje mu talentu. Być może niektórzy koledzy z zespołu mieli większe możliwości, ale to on jest bliski wyjazdu na mundial. Ten sam chłopak, który za małolata siadał zaraz za kierowcą autobusu w drodze do szkoły, bo bał się, że podejrzane typki skroją mu “empetrójkę” z ulubionymi kawałkami.
DAMIAN SMYK
fot. 400mm.pl / FotoPyk / Jakub Gruca
Cytowane teksty pochodzą z utworów: Peja – Randori, Paluch – Bez Strachu, Peja – Szacunek Ludzi Ulicy
PRZECZYTAJ TAKŻE POZOSTAŁE TEKSTY Z SERII “KIERUNEK JEST JEDEN:
– Najmniejszy, najsprytniejszy, najlepszy
– Jeszcze nie gram w kadrze tego, co potrafię w Sampdorii
– Franek, co ruszył z Szarej w świat
– Jak trzeba się bić, to Góral idzie na bitkę
– Najskromniejszy chłopak z najlepszą lewą nogą
– Wyciskam ile mogę z tego, co mi jeszcze zostało
– Piotruś został w Ząbkowicach. Rodzinne pogotowie, nagrody na zeszyt, łzy we Francji
– Jeśli nie u Brosza, to u Kloppa
– Sport był mu pisany. Ale na transfer do Premier League zapracował sam