Reklama

Jak wychować następcę Kubota i ile to kosztuje

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

18 lipca 2017, 21:38 • 5 min czytania 11 komentarzy

„A gdyby tak mój syn został słynnym tenisistą? Spróbujmy tego dokonać!” Po sobotnim sukcesie Łukasza Kubota na Wimbledonie zapewne niejednemu polskiemu rodzicowi zaświtała w głowie taka myśl. I nic w tym dziwnego, gra na korcie na odpowiednim poziomie może przecież zapewnić nie tylko sławę, ale przede wszystkim spore pieniądze – lubinianin za swój sukces w Londynie dostał 200 tysięcy funtów. Któż z nas nie chciałby mieć potomka zarabiającego taką kasę? Niestety, w sporcie jak w życiu, nie ma nic za darmo. Zanim przyjdzie czas na odbieranie tłustych czeków, trzeba więc najpierw zainwestować w dzieciaka pokaźną sumkę. I to bez żadnej gwarancji, że włożony kapitał kiedykolwiek się zwróci…

Jak wychować następcę Kubota i ile to kosztuje

Jak „stworzyć” mistrza? To pytanie zadaliśmy ojcu Łukasza, Januszowi Kubotowi. Piłkarski trener od razu zaznaczył jedną rzecz: nie ma nic gorszego niż rodzic, który na siłę próbuje zrobić z dziecka sportowca.

– Jeśli ktoś od samego początku myśli o profitach, jakie płyną z gry w tenisa na wysokim poziomie, nic z tego nie będzie. Taki tatuś zafunduje tylko dziecku stres, na zasadzie: „mnie twoje treningi kosztują dużo kasy, a ty nie angażujesz się tak, jakbym chciał.” Coś takiego nie może zakończyć się dobrze. Jeżeli chcemy, by dziecko uprawiało daną dyscyplinę, trzeba rozpalić w nim zapał, trzeba sprawić, żeby złapało bakcyla i na przykład cieszyło się z tego, że idzie na trening, że dostaje nową rakietę czy buty. Ta przyjemność potomka jest najważniejsza, tego się nie da przeliczyć na żadne pieniądze. No i dopiero wtedy, gdy coś takiego powstanie, można liczyć na zaangażowanie prowadzące w przyszłości do profesjonalnego uprawiania sportu.

A zatem – tatusiom zamordystom mówimy stanowcze „nie”. Załóżmy jednak, że ojciec, który chce zapisać latorośl na tenisa, jest normalny. W jakim wieku powinien być brzdąc, który pójdzie na pierwsze zajęcia? Standardowo to 5-7 lat, ale zdarzają się i młodsi. Mówi Lech Sidor, dyrektor sportowy Akademii Tenisowej Legii Warszawa:

– Mamy u siebie dzieciaki, które skończyły trzy lata, ale wyglądają na pięć. Przychodzą bawić się do przedszkola tenisowego, ciężko tu oczywiście mówić o poważnym trenowaniu. Uczą się podstaw, żeby w przyszłości szkoleniowcy nie musieli sobie zawracać gitary takimi rzeczami, jak prowadzenie rakiety czy skręt nóg.

Reklama

Ile płaci się za treningi w szkółce? Spokojnie można znaleźć takie, w których ceny wahają się w granicach 100-250 zł miesięcznie, czyli nie ma dramatu. Oczywiście pod warunkiem, że nie chcemy fundować naszemu przyszłemu mistrzowi indywidualnych lekcji z instruktorem. Jeśli jednak uznamy, że np. zdolnemu dziewięciolatkowi są potrzebne, wtedy nasza kieszeń po każdej wypłacie może być uboższa o nawet kilka tysięcy PLN…

Idźmy dalej: jak zapewnia Sidor, rakieta dla dziecka nie jest dużym wydatkiem, za około sto złotych można nabyć całkiem porządny sprzęt. – Bardziej uciążliwe jest kupowanie butów do tenisa. Na nich nie można oszczędzać, taka jest moja teoria. Muszą mieć porządną wkładkę, powinny „oddychać”. Para kosztuje kilkaset złotych, a wiadomo, że małolatom szybko rosną stopy, poza tym takie obuwie się zużywa. Dlatego często trzeba zmieniać je nawet co dwa miesiące.

Kolejne koszta trzeba wziąć pod uwagę wtedy, gdy podróżujemy ze swoim małym tenisistą na turnieje. – Jeśli ktoś pochodzi ze słabego okręgu, w którym niewiele się dzieje, to musi jeździć po Polsce. Paliwo na podróż, nocleg, jedzenie – to wszystko sprawia, że za każdym razem kilka ładnych setek na pewno „pęknie” – opowiada Sidor, mając tu na myśli dzieci do dziesiątego roku życia.

Kiedy zawodnik dorasta i ma około dwanaście lat, zaczyna wojaże po Europie. – To jest pierwszy poważny próg do przeskoczenia. Takie wyjazdy nie są tanie, a jeśli ktoś ma duże ambicje, a większość rodziców ma, to pilnuje, żeby dzieciak spróbował sił za granicą. Gdy taki małolat coś ugra, to wiadomo, mama i tata wysyłają go na kolejne imprezy, bo nie chcą by stracił kontakt z czołówką. W takiej sytuacji dobrze załapać się do kadry Polski U-12 czy U-14, bo wtedy organizator płaci za hotel i daję michę dopóki grasz, a tylko dojazd trzeba opłacić samemu – tłumaczy Sidor. Oczywiście wielu rodziców nie wytrzymuje na tym etapie finansowo i mówi pas. Nie każdy ma takie szczęście jak Kubot, który jako nastolatek otrzymał pożyczkę na rozwój od Andrzeja Szarmacha. „Diabeł” prowadził wówczas Zagłębie Lubin, a ojciec tenisisty był jego asystentem.

– Zachował się wspaniale, będziemy mu za to zawsze wdzięczni. Andrzej dał mi pieniądze na zasadzie „oddasz jak będziesz miał”. Spłaciłem go chyba po dwóch latach – wspomina Kubot. A przy okazji opowiada, jak kiedyś podróżowano na turnieje z młodymi zawodnikami.

– Gdy masz dziecko w klubie piłkarskim, praktycznie o nic nie musisz się martwić, klub zapewnia buty, wyjazdy i tak dalej. Natomiast tenis jest arcytrudny jeśli chodzi o organizację. Na szczęście za młodzieńczych czasów Łukasza w Zagłębiu Lubin było pięciu zawodników na wysokim poziomie. Na turniej jechał rodzic jednego z nich i zostawał do końca imprezy. Opiekował się grupą bez względu na to, kiedy jego dziecko odpadło. A musi pan wiedzieć, że wtedy junior mógł rozegrać maksymalnie dwa spotkania dziennie, tenisistów było wielu, bywało, że turniej trwał nawet tydzień. Fajne jest to, że z tamtych czasów synowi pozostało wiele przyjaźni. Niektórzy z tych gości są instruktorami w akademiach na całym świecie albo w dużych hotelach. Chłopak ze Złotoryi mieszka na Mauritiusie, Łukasz odwiedził go tam podczas wakacji. Inny urządził się w Hongkongu, a kolejny w Kuwejcie. To są wspaniałe znajomości, na całe życie, zawiązane dzięki tenisowi.

Reklama

Podsumowując temat pieniędzy – Jerzy Janowicz ocenił kiedyś, że rodzice wydali na jego rozwój około dwa miliony złotych! Jeśli ta suma i wspomniane wcześniej przeciwności losu nie zniechęciły was do inwestowania w dziecko pod kątem sportu, na koniec tekstu mamy dobrą wiadomość – sukces Kubota raczej nie sprawi, że Polacy zaczną walić do akademii tenisowych drzwiami i oknami, więc konkurencja na krajowym podwórku nie stanie się nagle trzy razy większa niż dotychczas. Sidor:

– Kiedy Agnieszka Radwańska doszła do finału Wimbledonu, liczyliśmy, że pociągnie to za sobą wzrost liczby uczniów naszej szkółki. Byliśmy w błędzie, nic takiego się nie wydarzyło. Śmiało można stwierdzić, że nawet jeśli podczas meczów „Isi” czy Łukasza w głowie widza przed telewizorem kiełkuje myśl o milionach dolarów, które może zarabiać jego dziecko, rzadko kiedy przekuwa ją w czyn…

KG

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Tenis

Komentarze

11 komentarzy

Loading...