Grzegorz Mokry oddałby pokaźny majątek za uniwersalny przewodnik pt. „Jak utrzymać się w Ekstraklasie, gdy wszyscy mówią, że nie utrzymasz się w Ekstraklasie”. Czesław Michniewicz, prowadząc dekadę temu Podbeskidzie Bielsko-Biała w równie beznadziejnych okolicznościach, rzucał z przekąsem, że cudów można wymagać od duchownego, a nie od trenera. Miedź Legnica balansuje nad przepaścią. Jeśli nie zacznie punktować znacznie regularniej, jeśli przytrafi jej się kolejnych kilka porażek, trzeba będzie pożegnać się z Ekstraklasą. Margines błędu praktycznie nie istnieje.
Czy znaczy to jednak, że misja Grzegorza Mokrego jest skazana na niepowodzenie? Nie, skoro jego drużynie do końca sezonu zostały jeszcze dwadzieścia dwa spotkania, w których można zdobyć sześćdziesiąt sześć punktów. Może gdzieś na świecie znalazłby się nawet taki natchniony amerykańskimi filmami gagatek, który wparowałby do szatni Miedzi, żeby rzucić z pełnym przekonaniem: „Tu można wywalczyć nie tylko utrzymanie, ale też mistrzostwo!”. Bądźmy jednak śmiertelnie poważni. Czy Miedź Legnica ma realne szanse na utrzymanie? I co musi się stać, żeby pozostała w elicie?
Mit efektu nowej miotły
Podśmiewujemy się czasami z kultowego „efektu nowej miotły” w polskiej piłce. Potrzebą lub obietnicą jego zaistnienia można wytłumaczyć praktycznie każdą zmianę na ławce trenerskiej. Gotowe wyrażenie-wytrych dla każdego broniącego swoich decyzji prezesa lub właściciela klubu. Można pukać się w czubek głowy, można zżymać się na tę mowę trawę, ale faktycznie nadspodziewanie często zdarza się, że ten nowy szkoleniowiec potrafi otworzyć okna i wpuścić świeże powietrze do ekstraklasowej szatni. Wymiana Wojciecha Łobodzińskiego na Grzegorza Mokrego jest dopiero drugą zmianą na ekstraklasowym rynku trenerskim w trwającym sezonie po gdańskiej podmianie Kaczmarka Tomasza na Kaczmarka Marcina, więc próba badawcza jest za mała, ale z pomocą przychodzi nam miniona kampania. Bardzo umownie ustaliliśmy sobie, że działanie „efektu nowej miotły” w sensie ścisłym ograniczamy do sześciu pierwszych meczów po przejęciu zespołu przez nowego sternika.
- Tomasz Kaczmarek (Lechia Gdańsk) – cztery zwycięstwa, dwa remisy, średnia punktowa: 2,33
- Pavol Stano (Wisła Płock) – cztery zwycięstwa, dwie porażki, średnia punktowa: 2,00
- Jacek Zieliński (Cracovia) – trzy zwycięstwa, jeden remis, dwie porażki, średnia punktowa: 1,66
- Aleksandar Vuković (Legia Warszawa) – trzy zwycięstwa, jeden remis, dwie porażki, średnia punktowa: 1,66
- Radoslav Latal (Bruk-Bet Termalica Nieciecza) – trzy zwycięstwa, jeden remis, dwie porażki, średnia punktowa: 1,66
- Piotr Stokowiec (Zagłębie Lubin) – dwa zwycięstwa, dwa remisy, dwie porażki, średnia punktowa: 1,33
- Dawid Szulczek (Warta Poznań) – jedno zwycięstwo, trzy remisy, dwie porażki, średnia punktowa: 1,0
- Piotr Tworek (Śląsk Wrocław) – jedno zwycięstwo, trzy remisy, dwie porażki, średnia punktowa: 1,0
- Piotr Nowak (Jagiellonia Białystok) – jedno zwycięstwo, trzy remisy, dwie porażki, średnia punktowa: 1,0
- Marcin Prasoł (Górnik Łęczna) – jedno zwycięstwo, jeden remis, cztery porażki, średnia punktowa: 0,6
- Marek Gołębiewski (Legia Warszawa) – jedno zwycięstwo, pięć porażek, średnia punktowa: 0,5
- Jerzy Brzeczek (Wisła Kraków) – trzy remisy, trzy porażki, średnia punktowa: 0,5
Sytuacja sytuacji nierówna. Jeden strażak ma do ugaszenia zwykłe ognisko, a drugi strażak zostaje wrzucony dom płonącego domu bez gaśnicy i choćby butelki wody. Reguły nie ma. Ostatnio trafnie mówił nam o tym Tomasz Kafarski: – Nie ma żadnej formuły i powtarzalności przy efekcie nowej miotły. Gdzieś zadziała, gdzieś nie zadziała. Mirosław Hajdo przychodzi do Resovii i w ciągu trzech meczów robi siedem punktów. Stanislav Varga obejmuje Sandecję i w ciągu trzech spotkań nie zdobywa ani jednego oczka.
Grzegorz Mokry będzie więc kolejnym królikiem doświadczalnym w prawie już odwiecznej dyskusji szkoleniowej: „czy ten efekt nowej miotły naprawdę istnieje i ma zastosowanie w rzeczywistości?”.
Sytuacja punktowa
Sześć punktów po dwunastu meczach. O dwa mniej niż beznadziejna Lechia Gdańsk. O sześć mniej niż słabnąca Korona Kielce, która poprzedni sezon I ligi kończyła ze stratą dwudziestu jeden punktów do Miedzi. I o sześć mniej niż „bezpieczny” Piast Gliwice, który słynie z fatalnych początków rozgrywek i na 99,9% nie spadnie z ligi. O jedenaście mniej niż dwunaste w tabeli Zagłębie Lubin, w którym pali się pod tyłkiem Piotra Stokowca. O siedemnaście mniej niż czwarty Widzew Łódź. Miedź Legnica wisi nad przepaścią. Co do tego, nie ma żadnych wątpliwości, nawet najmniejszych. Tak zaś wyglądała sytuacja punktowa najgorszych drużyn po dwunastu kolejkach w ostatnich latach:
- 2021/22: Górnik Łęczna – sześć punktów, spadek,
- 2020/21: Stal Mielec – dziewięć punktów, utrzymanie; Podbeskidzie Bielsko-Biała – dziewięć punktów, spadek,
- 2019/20: Korona Kielce – osiem punktów, spadek; ŁKS Łódź – osiem punktów, spadek,
- 2018/19: Górnik Zabrze – dziewięć punktów, utrzymanie,
- 2017/18 – Bruk-Bet – dziewięć punktów, spadek; Piast Gliwice – dziewięć punktów, utrzymanie, Pogoń Szczecin – dziewięć punktów, utrzymanie,
- 2016/2017: Ruch Chorzów – siedem punktów, spadek.
- 2015/16: Lech Poznań – sześć punktów, utrzymanie.
Trzy ostatnie kampanie to najlepsza wskazówka. Górnik Łęczna? Spadek, i to nawet mimo kilkumiesięcznego zrywu. Podbeskidzie Bielsko-Biała? Spadek, i to nawet mimo przyzwoitej wiosny. Stal Mielec? Utrzymanie, ale tylko dlatego, że leciał jeden klub. Korona Kielce? Spadek. ŁKS Łódź? Spadek. Jeśli na tym etapie sezonu Miedź ma tylko sześć punktów, najprawdopodobniej w przyszłym sezonie wróci do I ligi, tak podpowiadają logika i historia.
Albo wte, albo wewte
Miedź ma drugą najgorszą defensywę i drugą najgorszą ofensywę w lidze. Za ekstraklasowej kadencji Wojciecha Łobodzińskiego chybotliwie i niepewnie balansowała między asekuranctwem i zachowawczością a fantazją i wesołym futbolem. W jakiś sposób warunkował to letni zaciąg transferowy, który nie tylko zaciemnił obraz o realnym stanie kadrowym tego zespołu, ale też sprawił, że w Legnicy pojawili się gracze, którzy – wedle definicji pochodzących z przeróżnych mniej lub bardziej poważnych źródeł – mieli potrafić grać w piłkę nożną. I wcale nie jest tak, że to ostatnie patałachy. Luciano Narsingh nie tak rzadko wygląda, jakby faktycznie mógł znać się z Memphisem Depayem. Angelo Henriquez strzelił sześć goli w jedenastu meczach i ostatnio dostał ponowne powołanie do reprezentacji Chile…
Dobra, ale nie ma nawet sensu tak tego rozpatrywać, bo:
- a) Narsingh swoje, Henriquez swoje, Dominguez swoje, a Carlos Julio Martinez (legenda tegorocznego zestawienia Badziewiaków), Jon Aurtenetxe (najgorszy stoper ligi?), Olaf Kobacki (od dawna nie rozegrał choćby przyzwoitego meczu), Koldo Obieta (nie każdy Hiszpan z łbem do matematyki będzie gwiazdą w Polsce) czy jeszcze ktoś inny z tej wesołej brygady spierniczą swoją działkę i nici będzie ze zwycięstw,
- b) futbol to gra zespołowa.
A Miedź Legnica – na ten moment – nie stanowi drużyny. To zbiór indywidualności z różnych stron świata, który w żaden sposób nie tworzy spójnej całości. Jest obrona, która nieźle radziła sobie w I lidze, a w Ekstraklasie kompromituje się raz po raz, bo nie działa system. Jest ofensywa, w której nie brakuje postaci o ponadprzeciętnych umiejętnościach, ale w Ekstraklasie kopie się po czołach, bo nie działa system. Tu nie chodzi o to, że ten tygiel kulturowy przypomina Wieżę Babel i wszystko wokół musi runąć, bo sam Mokry mówił nam ostatnio w Weszłopolskich: – Problemem nie są narodowości. Piłkarzy dzielę na dobrych i słabych, a nie na ich kraj pochodzenia. Każdy w zespole mówi po angielsku, więc nie widzę problemu w komunikacji.
Miedź po prostu musi nabrać jakiegoś charakteru. Do tej pory nie dało się zdiagnozować, czy to drużyna stawiająca na prowadzenie gry i narzucenie swoich warunków rywalom, czy też zespół skupiony na przeszkadzaniu i wyprowadzaniu kontraktów. To nie Widzew Łódź, gdzie pomysł na grę i filozofia trenerska są jasne, klarowne i spójne. To nie Stal Mielec, która ma na papierze pewnie słabszy zespół niż Miedź, a potrafi ograć każdego. To nawet nie skromniejsza i biedniejsza Korona Kielce, która przynajmniej szarpie i gryzie, kiedy piłkarsko niewiele się zgadza.
W Miedzi przecieka wszystko, bo Miedź nie zdążyła się urealnić.
Halo, halo, to już nie I liga.
Choć I liga zapewne niedługo tu wróci.
Teraz chodzi jednak o to, żeby nie zwiesić głowy i nie bumelować. W grze wciąż dużo punktów, tylko trzeba w końcu zacząć grać w piłkę nożną. Bo przez dwanaście ostatnich kolejek Miedź tylko pozorowała kopanie pęcherza.
Czytaj więcej o Miedzi Legnica:
- Mokry: Widzę w Miedzi optymizm i poczucie odpowiedzialności za obecną sytuację
- Z nieba do piekła. Podsumowanie kadencji Wojciecha Łobodzińskiego
- Hubert Matynia: Wewnątrz Pogoni miałem opinię obrońcy, który nie daje lipy [WYWIAD]
- Henriquez: Nie żałuję, że nie udało mi się w Manchesterze United
- Narsingh: Gdyby nie futbol, czyściłbym podłogi
- Z Meksyku do Legnicy. Santiago Naveda w pigułce
Fot. Newspix