Reklama

Matynia: Wewnątrz Pogoni miałem opinię obrońcy, który nie daje lipy

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

16 września 2022, 12:14 • 18 min czytania 10 komentarzy

Hubert Matynia niemal całe życie spędził w Szczecinie, w tym przez 8 lat bronił barw Pogoni. Tam spotkały go najlepsze i najgorsze momenty – powołanie do dorosłej reprezentacji Polski, ale też ciężka kontuzja kolana. Dzisiaj jest zawodnikiem Miedzi Legnica, choć mógł trafić do Śląska Wrocław. Większość rozmowy poświęciliśmy jednak wątkom związanym z ekipą „Portowców”.

Matynia: Wewnątrz Pogoni miałem opinię obrońcy, który nie daje lipy

Porozmawialiśmy z Hubertem Matynią m.in. o niejednoznacznej krytyce kibiców Pogoni, hierarchii lewych obrońców, trudnych momentach z psychiką, anegdotach z szatni, brakach w zespole w kontekście gry o mistrzostwo Polski, wyjątkowym spotkaniu z Rafałem Kurzawą, słynnym „leżakowaniu”, najlepszych piłkarzach Pogoni, memicznych rozciętych getrach, mentalności polskich piłkarzy, pieniądzach, pretensji do sędziów i początku nowego otwarcia już w zespole beniaminka Ekstraklasy.

Prawie całe życie spędziłeś w Szczecinie. Jak się teraz czujesz, będąc w zupełnie innym miejscu?

Czuję się bardzo dobrze, ponieważ potrzebowałem zmiany. Miałem wrażenie już wcześniej, że jestem za długo w jednym miejscu. Nie miałem pozwolenia na odejście, bo Pogoń potrzebowała lewego obrońcy, mówiła, że będę przydatny. Koniec końców, wyszło inaczej.

Były takie mecze, kiedy wyżej w hierarchii lewych obrońców był Michał Kucharczyk.

Reklama

Pewnie mówisz o okresie, kiedy miałem lekko naciągnięte więzadło. Wtedy nie mogłem grać na pełnych obrotach. Ale rzeczywiście były takie mecze, kiedy prędzej byli brani pod uwagę Bartkowski albo Stolarski. Zamiast mnie grali prawi obrońcy, spadłem w hierarchii. Trener Runjaić tłumaczył mi to tak, że statystycznie z nimi na boisku zespół zdobywał więcej punktów. Dlatego nie grałem, kiedy brakowało podstawowego lewego obrońcy.

Usłyszałem taką opinię ze Szczecina, że byłeś zmiennikiem kogoś, kogo nie ma. Co o tym sądzisz?

Przez większość czasu rywalizowałem z Ricardo Nunesem, dobrym piłkarzem. Rotowaliśmy się, trochę tych spotkań miałem. 120 meczów w Ekstraklasie nie wzięło się znikąd. Na pewno miałem wrażenie, że inni zawodnicy byli chwaleni bardziej niż ja, nawet jeśli zagrałem dobry mecz. Czasami na piłkarza z Polski inaczej patrzą, nie wiem, trudno mi to wyjaśnić. Inaczej też wygląda odbiór kibiców, a inaczej ludzi w klubie. Wewnątrz uważano mnie za lewego obrońcę, który nie daje lipy.

Wątek kibiców jest ciekawy, bo byłeś mocno krytykowanym piłkarzem, czasami wręcz wyszydzanym w Szczecinie. Czułeś to? A jeśli tak, to uważasz, że mogło być przesadzone?

Z perspektywy czasu nie wydaje mi się, żeby ta krytyka była jakaś ogromna. Nie przypominam sobie, żeby każdy kibic Pogoni mówił „Matynia jest tragiczny”. Były momenty, kiedy nawet mecz się nie zaczął albo zagrałem fajnie, w których opinia kibiców na mój temat rzeczywiście była słaba. A w tym samym czasie dziennikarze czy trenerzy mówili coś innego. Chyba miałem już taką łatkę. To tak właśnie jest, że jak jesteś długo w jednym miejscu, to trudno potem taką łatkę zerwać.

Zastanawiały mnie te ciągłe pretensje do dośrodkowań, bo o ile nie zawsze wrzutka mi wyjdzie, o tyle wiele z nich było dobrych. Ale łatwiej jechać z Polakiem, szczególnie mocno związanym z klubem. Psychicznie jednak jestem mocny, odcinałem się od tego. Z biegiem czasu opinie o sobie czytałem w coraz mniejszym stopniu. Jak człowiek jest młody, to na to patrzy, ale później zdaje sobie sprawę, że warto brać pod uwagę tylko merytoryczną krytykę ludzi, którzy znają się na piłce. Wiedziałem, że jestem dobrym piłkarzem i komentarze kibiców tego nie zmieniały.

Reklama

Czasami widziałem czy słyszałem, że wyzywali mnie moi byli koledzy z niższych lig albo zespołów juniorskich. Nawet bliższe otoczenie może mieć więc problem z tym, że jednemu się udało, a drugiemu nie. Nie wiem, trudno mi to inaczej wyjaśnić. Może to jakiś rodzaj frustracji, zawiści. Znam wielu zawodników, którym coś się wcześniej nie udało i nie chodzili już na stadion.

Zdarzyło się, żeby ktoś powiedział ci coś niemiłego na ulicy?

Właśnie nie, a przecież mieszkałem w Szczecinie tyle lat. Zawsze spotykałem się z pozytywnymi opiniami. Nawet jak ostatnio odwiedzałem miasto, to jakiś kibic podszedł do mojego auta, zapukał w szybę i zaczął pytać „Matynia, Matynia? Co ty tu robisz!”. Był bardzo miły, chwilkę pogadaliśmy.

Bo to nie jest do końca tak, że po tobie jechali. Mam wrażenie, że dużo jest w tym „beki”, pozytywnej szyderki.

Też to zauważyłem. Niby to jest hejt, ale inny, są w nim jakieś pozytywne akcenty. Szczególnie w ostatnich miesiącach w Pogoni to czułem. Generalnie nie mam pojęcia, czy podobnie jest w innych miastach, że z taką mocą potrafią hejtować, czy może to normalne. Nie mam porównania, ale wydaje mi się, że nie w każdym klubie to wygląda tak samo. Nie wiem, w każdym klubie mają jakiś hejterski portal?

Tak, prawie wszędzie są strony zakładane przez kibiców-dziennikarzy. Gdybyś przeszedł do Śląska Wrocław, pod tym względem byłoby podobnie jak w Pogoni.

Nie śledzę tego, ale rozumiem to. W większych miastach więcej ludzi żyje tym wszystkim, zbiera się więcej emocji do wylania w Internecie.

Powiedziałeś wcześniej o silnej psychice, która została wystawiona na trudną próbę, kiedy odniosłeś ciężką kontuzję kolana…

To mnie wiele nauczyło. Szczerze mówiąc, po tym zdarzeniu bardziej pokochałem piłkę nożną. I to była kluczowa składowa tej mocnej mentalności.

Doktor Paprota powiedział, że nigdy nie widział tak rozwalonego kolana.

Dokładnie. Z kolei pielęgniarka powiedziała mi po operacji „Już pan nie pogra”. Nie usłyszałem żadnych słów wsparcia. Skubana chciała mnie dobić! Po takich gestach w moją stronę powiedziałem sobie, że wszystkim pokażę, jak się mylą. Rokowania rzeczywiście nie były jakieś świetne, ale bardzo dużo trenowałem, nawet więcej niż zakładał plan rehabilitacji. Ze Słonecznego na Turzyn zawsze jeździłem rowerem, to prawie codziennie 10-15 km w jedną stronę. W międzyczasie trening na drążkach, wizyty u fizjoterapeuty i trening w klubie. Często robiłem trzy treningi dziennie, nie zważając na to, że jadę rowerem w wichurę czy mocny deszcz. To mnie hartowało. Chciałem wrócić zdecydowanie mocniejszy niż przed kontuzją, bo miałem swoje cele.

Bardzo chciałem wrócić do reprezentacji U-21 i pojechać na turniej. Byłem w rezerwowej kadrze, czekałem na rozwój wydarzeń i wiedziałem, że muszę mocno rywalizować. Miałem na to ograniczony czas, a wybory trenerów zadecydowały, że nie wróciłem do gry w Ekstraklasie szybciej. Z drugiej strony dobrze wyszło, bo w kolanie wszystko zrosło się jak należy. Nie było pośpiechu, który często bywa obecny u zawodników. Okazało się, że los zwrócił mi coś innego, bo nie było kadry U-21, a powołanie do dorosłej reprezentacji. Cieszyłem się, że walka z samym sobą została jakoś wynagrodzona. To naprawdę piękne uczucie.

Jak dostałeś powołanie, to jaka była reakcja szatni Pogoni?

Na pewno nie było szoku i niedowierzania. Miałem dobry sezon i słyszałem w klubie kilka tygodni przed tym faktem „Hubert, coś może się wydarzyć”. Nie było wtedy w kadrze podstawowych lewych obrońców, dlatego stałem się alternatywą. Generalnie graliśmy dobrze jako zespół, nie tylko ja na tym korzystałem.

Szkoda, że najczęściej takie refleksje o lepszym przygotowaniu ciała, mocniejszym treningu, generalnie prewencji i tym wszystkim przychodzą dopiero po szkodzie.

Niestety. Dlatego bardzo ważne dla młodych zawodników jest to, żeby nie tylko przygotowywać się do każdego treningu, ale przede wszystkim zadbać o ubezpieczenie, najlepiej prywatne. Taka polisa potrafi uratować życie. Ja miałem to szczęście, że Pogoń zapłaciła mi za wszystko. Gdybym taki nieszczęśliwy wypadek miał rok wcześniej, kiedy grałem jeszcze w IV-ligowej Vinecie Wolin, mogłoby mnie tutaj nie być. Wtedy zbiórki pieniędzy nie były jeszcze tak popularne jak dzisiaj. Dziś sam pomagam znajomym, kiedy widzę, że komuś coś się stało. Teraz jest z tym łatwiej.

Zapewne dzisiaj szpitale omijasz szerokim łukiem.

Nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Źle się tam czuję, ale niestety potem przydarzyła się kolejna kontuzja, to już dwa sezony temu. Te momenty w życiu mocno mi przeszkodziły w osiągnięciu celów, które sobie zakładałem. Czułem ogromny żal, bo nie do końca miałem na to wpływ. Chciałem zagrać gdzieś za granicą, nauczyć się choćby piłki włoskiej. Poznanie czegoś zupełnie nowego z perspektywy zawodnika to bardzo cenna rzecz. Polska liga nie jest słaba, ale mogłaby być wyżej, gdybyśmy mieli trochę więcej szczęścia. Tak jak Raków w losowaniu czy ostatnim meczu eliminacji w tym roku.

Szkoda, bo mam wrażenie, że mamy potencjał. A realia są takie, że Cypr, o którym mówimy, że jedzie się tam na wakacje albo emeryturę, potrafi mieć kilka drużyn w europejskich pucharach. Trochę ich bagatelizujemy, a warto brać z nich jakiś przykład. To nie przypadek, że takie kraje nie mają problemów z dotarciem do fazy grupowej, a my się męczymy, żeby zobaczyć w niej chociaż jeden zespół.

Wróćmy jeszcze do tematu kontuzji. Jak wyglądała twoja pierwsza styczność z Rafałem Kurzawą w Pogoni?

Dobrze się przygotowałeś. Jak przychodził, to wiedziałem, że muszę dać mu lekkie dymy. Żeby sobie przypomniał, co się wydarzyło [faul, który dla Huberta skończył się ciężką kontuzją], ale on sam potem powiedział, że dobrze to pamięta. Powiedziałem mu w żartach „Przyjechałeś mnie przeprosić”…

Na początku podobno był milczący.

Nie jest osobą, która z hukiem weszła do szatni. Ale po moich słowach wszystko sobie fajnie wyjaśniliśmy jeszcze przed treningiem. Wcześniej byłem zły, że Rafał nawet nie przeprosił za to, co się wydarzyło. W końcu stała się zła rzecz, myślałem, że tak powinno być. Jeśli robisz komuś coś poważnego, to chociaż zadzwoń albo napisz. Jeśli ja kogoś nie przeprosiłem, to przepraszam, ale wydaje mi się, że nikogo chyba tak nie skasowałem. A co do Rafała – nic do niego nie miałem, nie chciałem mu niczego udowadniać. Po tylu latach chciałem tylko usłyszeć słowo „przepraszam”. Mamy dzisiaj dobre relacje.

Ile prawdy jest w tym, że swego czasu jako młodzi zawodnicy Pogoni mieliście srogą suszarkę od starszyzny, głównie Radka Janukiewicza i Rafała Murawskiego, bo zadowalaliście się tylko wejściem do górnej ósemki?

Nie kojarzę konkretnej sytuacji, choć pamiętam mecz z Ruchem, kiedy na nas krzyczeli, że też mamy bardziej żyć i się odzywać. Ale wtedy co mógł powiedzieć młody zawodnik do takiego Janukiewicza? Dawaj chłopie, wygramy następny mecz? Miałem wtedy bodaj 19 lat i myślę, że trudno było wymagać ode mnie czegoś takiego.

A czy zadowalaliśmy się górną ósemką? Nie sądzę. Te słynne leżaki w Szczecinie to przesada. Graliśmy z najlepszymi zespołami i po prostu byliśmy na takie rywalizacje za słabi. Byliśmy ekipą na środek tabeli, a nie podium. Robiliśmy wszystko, żeby wygrywać. Przecież my graliśmy o swoje pieniądze, prestiż, o to, żeby się pokazać w kontekście transferu. Jak graliśmy o podium, to mogliśmy się spodziewać choćby dużych bonusów od prezesa. A jak przegrywaliśmy, to byliśmy niezadowoleni. Nikt nie szedł wtedy plażować, bo miał wywalone.

Od młodego zawodnika nie wymagajmy, że ma brać na siebie jakiś większy ciężar. Od tego są bardziej doświadczeni piłkarze. Po meczu jestem wkurzony, nie jestem obojętny, kiedy przegrywamy, chcę się poprawiać. Ale największą odpowiedzialność powinni brać na siebie starsi. Oni powinni wiedzieć, co powiedzieć, żeby dobrze wpłynąć na drużynę. Dzisiaj to ja jestem w takim miejscu, korzystam z tego doświadczenia, które zdobyłem. Pomagam w Miedzi, żeby podtrzymywać atmosferę.

Słyszałem, że twoja komunikacja w języku angielskim mogłaby być zdecydowanie lepsza. W Miedzi jest więcej obcokrajowców.

Co tydzień mam lekcje angielskiego od prawie roku. Wziąłem się za siebie pod tym względem! A jeszcze co do tych rozmów – trzeba rozmawiać, nawet jeśli wstydzisz się jakichś rzeczy. Warto się przełamywać, żyć w towarzystwie, a nie być tylko kimś w stylu kaktusa na scenie. Tutaj w szatni nie miałem problemu, żeby złapać kontakt z chłopakami, z zagranicznymi piłkarzami też. Nie mam barier, jestem otwartym człowiekiem. I uważam, że trzeba dbać o te relacje, bo tak tworzy się drużyna.

Najlepszy piłkarz Pogoni, z jakim grałeś?

Kilku bym wymienił. Dałbym za przykład Marcina Robaka, któremu jak zagrywałem piłkę, to praktycznie zawsze potrafił się przy niej utrzymać czy wymusić faul. Dzięki niemu ja wyglądałem lepiej. Jest inaczej, kiedy dajesz wrzutkę, która okazuje się niecelna, bo ktoś nie był w odpowiednim miejscu w polu karnym. Marcin dawał komfort, wpłynął na mój rozwój. Cieszę się, że w swoim pierwszym sezonie w Pogoni miałem napastnika, na którym zawsze mogłem polegać.

Oczywiście muszę też wskazać Rafała Murawskiego. Dobry piłkarz i fajny człowiek poza szatnią. Fajna była w nim ta pozytywna złość, którą po czasie bardzo zacząłem doceniać. On chciał zawsze wygrywać, on to nabył, kiedy był w dobrych klubach, grał w reprezentacji i walczył o wyższe cele. Ta wola walki i dbałość o detale, żeby być lepszym – nie każdy piłkarz to ma. Są tacy, którzy zadowalają się tym, co jest. Mówią sobie „Okej, co miesiąc dostaję dobre pieniążki, będę grał tu i tam, więc bez różnicy, ile punktów zdobędziemy”. Ta mentalność jest kluczowa.

Mam przykład sytuacji z rezerw Pogoni. Takie zdarzają się pewnie też w innych tego typu drużynach. Piłkarze grają w drugim zespole, są blisko „jedynki”, ale robią raz krok w przód, raz w tył. Dostają wędkę, a potem wracają do rezerw i z biegiem czasu stają się zniechęceni. Jeżeli złapie się taką złą mentalność, wsiąknie w taką otoczkę, to potem trudno z tego wyjść. A trzeba otaczać się ludźmi, którzy są mentalnie zwycięzcami. I są zdenerwowani na to, że nie wyszła im jakaś akcja, przeanalizują to szybko i będą próbować dalej, dopóki nie wyjdzie, przy okazji dając dobry przykład innym. Tacy piłkarze w klubach są bardzo cenni, szczególnie u nas w PKO BP Ekstraklasie.

Jako młody piłkarz jeszcze nie łapiesz takich zależności, możesz myśleć sobie „Ale o co mu chodzi? Przecież wszystko robię dobrze”. A potem z biegiem lat widzisz, jakie to ma znaczenie i że słowo „dobrze” nie może wystarczać. W Miedzi doskonale pokazuje to Angelo, taką zawziętość, tę dobrą mentalność. Kiedy graliśmy sparing przed sezonem w Czechach, mógł dostać czerwoną kartkę. Obrońca ciągle uderzał go łokciem, grał nie fair-play i w końcu Angelo się zdenerwował, kiedy zobaczył, że sędzia ileś razy nie reaguje. Wtedy mu się dziwiłem, ale jak go poznałem, to zobaczyłem, że on ma w sobie taki gen zwycięstwa. Że nie daje sobie w kaszę dmuchać, ma duże ambicje. Nie wiem, czy taką mentalność miał od początku, aczkolwiek jestem pewien, że pod tym kątem wiele dało mu granie w wielkich klubach. I od takiego obcokrajowca można się uczyć.

Ta mentalność cechuje najlepszych, a ty nawet takiego jegomościa poznałeś. Dzisiaj pyka w piłeczkę w Barcelonie.

Tam to już jest kosmos. Co z tego, że masz pieniądze, status, wielkie dokonania, skoro ciągle jesteś nienasycony. Pod tym względem Robert jest inspiracją nie tylko dla Polaków, ale ludzi na całym świecie. Wielu miało pieniądze, a potem już nie. Dochodzą na szczyt i się tym zadowalają. Z jednej strony to nie musi być złe, ale wyjątkowy podziw mam dla ludzi, których celem jest utrzymanie się na szczycie w jakiejś dziedzinie, a nie tylko samo wejście na niego.

W nawiązaniu do tej mentalności teraz to pytanie może lepiej wybrzmieć – czego twoim zdaniem zabrakło Pogoni w poprzednim sezonie? Mówiliście, że macie ekipę na mistrzostwo, ale znów skończyło się na trzecim miejscu. Z jednej strony fajnie, ale z drugiej czuliście przecież spory niedosyt.

Szczerze mówiąc, trudno mi powiedzieć, czego zabrakło. Mogę natomiast określić, co było dobre. Byliśmy zadziorni i nie zadowalaliśmy się tym, że wygraliśmy jakiś mecz, co kiedyś nie było normą. Mieliśmy ustawione w głowie, że jest jeszcze wiele do zrobienia. I tu muszę przytoczyć postać Kamila Grosickiego, który ma „to coś”, tę odpowiednią mentalność. Chce zawsze wygrywać i potrafi tym zarażać. Dodał nam kolejny bodziec do szatni, choć oczywiście mieliśmy już wcześniej takich zawodników.

Duża musiała być w tym także rola trenera Runjaica.

Też. Dbał o detal, dużo zmienił w klubie. Braki, które były w Pogoni, on po prostu uzupełniał. Wymieniał nawet szafki w szatni, bo były za stare. Nie chciałbym go też za bardzo chwalić, no wiesz! Ale muszę mu przyznać, że każdy go szanował, miał respekt absolutnie wszystkich. Tylko i tak bardziej muszę te sukcesy przypisać drużynie. Uważam, że to, jak się spajaliśmy wewnętrznie, było bardziej istotne. Spotykaliśmy się poza klubem, dobrze ze sobą żyliśmy i to przekładało się na lepsze rozumienie na boisku.

Dużo dobrego zrobił prezes Mroczek. Teraz ten piękny stadion… Pierwotnie miały być trzy trybuny, ale dzięki niemu to wygląda zdecydowanie lepiej. Infrastruktura, finanse, baza, sprzęt – brakuje tylko gry w europejskich pucharach. Europa powinna widzieć, co do zaoferowania ma Pogoń. Dobrze też, że klub ma tak ogromną grupę oddanych kibiców. Zawsze czuliśmy wsparcie, choć w Internecie bywa różnie. Ale tak już jest, że w Internecie ktoś coś pisze, a potem przychodzi na stadion i zachowuje się inaczej.

Michał Skóraś powiedział ostatnio ciekawą rzecz w wywiadzie, że bardzo cienka jest granica między obrażaniem a proszeniem o autografy.

Widzisz, mi w twarz nikt nigdy obelgi nie powiedział. I pewnie zdecydowana większość piłkarzy mogłaby powiedzieć to samo.

Rozcięte getry – wyjaśnij mi tę tajemnicę, bo chyba nigdzie o tym nie mówiłeś. Poszedłeś śladami Forsella, więc Miedź ewidentnie była ci pisana.

Nie wiedziałem, że to tak tragicznie wygląda! Zrobiłem tak drugi albo trzeci raz. Wtedy uciąłem jeszcze bardziej, robiłem dziurkę po dziurce. Ale jakbym wiedział, jakbym spojrzał w lustro… No nie, nie wyszedłbym na mecz w takich getrach. A chciałem mieć po prostu luz, czułem dyskomfort w łydkach. Na szczęście od tamtej pory takich dziwnych rzeczy już nie wymyślam. Mam inne metody.

Piłkarze Pogoni chyba generalnie lubią wymyślać. Wiesz, dostarczać obrazków do komentowania w Internecie, takich zapadające w pamięć…

Hmm, zmierzasz do pewnej fryzury?

Być może!

Haha, nieważne jak, byleby mówili. Teraz cała Polska wie, kim jest Fornal.

Zrobiłbyś sobie taką fryzurę?

Bez serduszek.

Oczywiście za to go nie oceniamy, bo ważne, jak gra w piłkę.

Dokładnie. Po prostu niektórzy zawodnicy lubią iść na przekór wszystkim, mieć wyrazisty styl bycia, choć to generuje ryzyko. Jak robisz coś takiego, to jeszcze bardziej musisz udowadniać coś na boisku. Jak podwinie mu się noga, to będą mu to wyciągali. Zresztą – Fornal ma mocny mental. Jest z Bytomia.

 

Podobno robiłeś mocny research przed odejściem z Pogoni w kontekście nowego miejsca pracy.

Tak. Mamy deficyt piłkarzy lewonożnych, szczególnie lewych obrońców. Kiedy szukasz nowego klubu, to naturalnie się rozglądasz. No i to był jeden kluczowych czynników, na jaki zwracałem uwagę. Widziałem, że tu i tam jest jakiś dobry zagraniczny piłkarz, czy dwóch lewonożnych na pozycję. Wtedy wiem, że raczej masz zamknięta furtkę, tak jak myślałem, że będzie w Miedzi. Na kontrakcie byli tutaj Carolina i Azikiewicz. Wiadomo, że tym normalnie zajmuje się agent, ale sam też lubię robić ten research.

Przez tyle lat nie musiałem się takimi rzeczami martwić, miałem jedynie podpisywane kontrakty na kolejne lata w jednym klubie. Nie miałem takiego stresu jak w czerwcu, kiedy nie chciałem czekać na ostatni gwizdek, tylko jak najszybciej znaleźć klub, żeby być w treningu. Nie miałem takiego podejścia, żeby walczyć o każdy tysiąc złotych czy jakiekolwiek inne pieniądze. Lepiej mniej zarabiać i mieć pewność. Nie być chytrym na pieniądze, to dla mnie klucz, bo w innym razie różne furtki mogą się zamykać. Chytry dwa razy traci. No i nie byłem też w idealnej pozycji, bo w poprzednim sezonie grałem mało.

Lubisz kolor czerwony? Słyszałem, że masz coś do powiedzenia na temat rzutu karnego dla Jagiellonii i wylotu z boiska za drugą żółtą kartkę.

Oj, tutaj mam dużo powiedzenia, bo nie dotknąłem piłki ręką po strzale. To tak wygląda z kamery, którą mieli sędziowie i telewizja. Piłka uderzyła mnie w klatkę piersiową, ale chyba kamery nie są jeszcze na tyle zaawansowane, żeby zobaczyć tak silny strzał w odpowiedniej stopklatce i we właściwym kącie. Sędzia miał obraz zza moich pleców, a gdyby miał lepszą perspektywę, na pewno nie podyktowałby rzutu karnego. Ja zrobiłem ruch ręką, ale wynikający z tego, że piłka uderzyła mnie właśnie w klatkę. Gdybym dostał tak mocny strzał bezpośrednio i tylko w rękę, to przecież ona ułożyłaby się zupełnie inaczej, odleciała dalej. Szkoda, że sędziowie podeszli do tego tak pochopnie. Może dlatego, że w pierwszej połowie my dostaliśmy rzut karny.

Już nie pamiętam tej stopklatki, potem zweryfikuję twoje zeznania. Tak czy siak, na początku sezonu mieliście sporo pecha w Miedzi.

Tak jak z sytuacją Santiago Navedy. Wygrał pozycję, chciał dobrze, ale w jego sytuacji nie dało się już schować tej nogi. Siła pędu była duża, to niestety musiała być czerwona kartka. Tamten mecz wygraliśmy, ale w innych rzeczywiście czasami brakowało szczęścia.

Generalnie nie macie daleko do wygrywania meczów. Nikt was jeszcze nie wkręcił w ziemię tak, żebyście mogli powiedzieć, że absolutnie zasłużyliście na porażkę.

To prawda. Widzisz, Piast gra ze Stalą i wygrywa 4:0. Potem my gramy z Piastem, jesteśmy lepszą drużyną, a przegrywamy. Nie jesteśmy tak słabym zespołem, jak można by sądzić po pozycji w tabeli. Nie czujemy się gorsi, mamy tego strasznego pecha. Zdobyliśmy tylko cztery punkty, ale wydaje mi się, że z gry nie wygląda to źle. Na pewno nie jesteśmy załamani. Powinniśmy więcej ze sobą rozmawiać w zespole, wspierać się wzajemnie. W takim momencie najłatwiej się denerwować jeden na drugiego i bardziej się zapaść. Można powiedzieć, że ten moment, który przeżywamy obecnie w Legnicy, to taki okres po kontuzji. Jesteśmy zdołowani tymi porażkami, ale światełko w tunelu zawsze jest. Jeśli wygramy trzy mecze z rzędu, to zaraz możemy być nawet w środku tabeli. Tak wygląda PKO BP Ekstraklasa.

Potrzebujemy trochę więcej koncentracji. W tej lidze bardziej doświadczeni zawodnicy są sprytniejsi, lepiej się ustawiają, co widać szczególnie w stałych fragmentach gry. Często stosują proste środki, co działa. Ja się dałem trochę nabrać właśnie w Gliwicach, mogłem zachować się lepiej przy straconym golu. Ale nie będę się biczował, taka jest piłka. Miałem inny plan na pojedynek, ale go przegrałem. Szkoda, że akurat ten kosztował bramkę. Myślę jednak, że będziemy wyglądać coraz lepiej, jeśli chodzi przede wszystkim o komunikację. Docieramy się w drużynie.

Na koniec – czego ci życzyć?

Wiesz co, zawsze mama mnie pytała przed urodzinami, co mi kupić. Odpowiadałem, że nic, ale dobra – po prostu chciałbym być zdrowy. I grać na najwyższym poziomie, jaki potrafię osiągnąć. Zdrowie jest najważniejsze. Bez niego nic nie ma, z nim jesteśmy zadowoleni. Dobrze, żeby z niego korzystać, korzystać z życia, a nie tylko siedzieć w fotelu i oglądać telewizję. Życzę tego zdrowia wszystkim, którzy to czytają!

WIĘCEJ O PIŁKARZACH MIEDZI LEGNICA:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Komentarze

10 komentarzy

Loading...