A miało być tak pięknie… Bruno Lage przybył na Molineux jako rewolucjonista, który miał przewietrzyć cały klub. Oczekiwano od niego sporo, bo wszyscy w Wolverhampton byli zmęczeni schyłkowym okresem pracy Nuno Espirito Santo, kiedy to drużyna wpadła w całkowity marazm i nie dało się jej oglądać. Były trener Benfiki podjął się tego wyzwania, dostał ogromne wsparcie od władz, w tym finansowe, ale szybko wcielił się w rolę swojego poprzednika.
I ostatecznie skończył niemal dokładnie tak samo jak on…
Koniec pewnej ery
Aby mieć odpowiedni pogląd na całą sytuację trzeba wrócić wspomnieniami do sezonu 2020/2021, czyli ostatniego w karierze Nuno Espirito Santo na Molineux. Drużyna, która przez dwa wcześniejsze sezony potrafiła walczyć z najlepszymi i zaskakiwała całą Anglię zuchwałymi poczynaniami na boisku, zupełnie straciła swój blask. Z nie do końca jasnych przyczyn miała ogromny problem ze zdobywaniem bramek, co jest jej przekleństwem w zasadzie do dziś. Portugalski szkoleniowiec zaczął więc kombinować z ustawieniem, przeprowadzać niezrozumiałe roszady personalne, a w międzyczasie stracił jeszcze swoich dwóch najlepszych zawodników – Diogo Jotę i Raula Jimeneza.
Ten pierwszy przeniósł się za 45 milionów euro do Liverpoolu, a drugi doznał poważnego urazu głowy i nie wiadomo było kiedy i czy w ogóle wróci jeszcze na boisko. Kryzys w ofensywie jeszcze się pogłębił, więc Nuno postanowił jeszcze bardziej postawić na żelazną defensywę, która była bardzo mocną stroną jego zespołu. Problem w tym, że przez to Wilki stały się całkowicie bezzębne i zaczęły męczyć oczy każdego, kto podjął się próby oglądania ich poczynań boiskowych. Do pewnego utrzymania to wystarczyło, ale 13. miejsce na koniec sezonu i zaledwie 36 strzelonych bramek kosztowało portugalskiego szkoleniowca posadę.
Wraz z odejściem Nuno Espirito Santo na Molineux zakończyła się pewna era. To on był symbolem portugalskiej rewolucji w klubie. To on wprowadził drużynę do Premier League i w końcu to on dał jej europejskie puchary. Ukochany trener doszedł jednak ewidentnie do ściany i nie wiedział zupełnie jak zrobić kolejny krok do przodu. Receptę na to miał znać z kolei inny trener rzecz jasna rodem z Portugalii – Bruno Lage. 46-latek był już zdecydowany na pożegnanie się z Benfiką po tym jak nie udało mu się obronić tytułu mistrza Portugalii, a perspektywa pracy w Anglii była niezwykle atrakcyjna.
Czas bić na alarm? Kolejny dołek Liverpoolu
Ofensywa ponad wszystko
Lage miał całkowicie odmienić obraz Wolverhampton z ostatniego sezonu pod wodzą Nuno. Znany był z Benfiki jako trener, który lubi grę ofensywną i właśnie na ten element stawia największy nacisk. Dlatego wybór padł właśnie na niego. Właściciele klubu oczekiwali znacznie więcej fajerwerków i gry do przodu, a ten człowiek miał być tego gwarancją.
I jedno trzeba mu przyznać – próbował.
Szybko zdał sobie jednak sprawę, że nie ma do tego odpowiednich wykonawców. W poprzednim sezonie podejmował kilka nieśmiałych prób rozbicia defensywy i przeniesienia ciężaru nieco do przodu, ale nie wyglądało to zbyt dobrze. Dlatego postanowił pozostać przy tym co jego zawodnikom wychodziło najlepiej. Szczególnie że przynosiło to bardzo dobre rezultaty. Wolves radziło sobie naprawdę nieźle i utrzymywało się bardzo blisko czołówki. W pewnym momencie sezonu wydawało się już, że muszą wywalczyć sobie europejskie puchary. Zaliczyli jednak nie do końca zrozumiałą serię siedmiu meczów bez zwycięstwa pod koniec sezonu i ostatecznie wylądowali dopiero na 10. pozycji.
Wynik lepszy niż w poprzednim sezonie, ale nie do końca tego oczekiwano od Lage’a. Odmienić miała się przede wszystkim gra, a dopiero dzięki temu miały się poprawić wyniki. A fakty są takie, że drużyna zdobyła tylko dwie bramki więcej niż sezon wcześniej. Gorsi pod tym względem byli tylko trzej spadkowicze.
Ambitny, ale nie magik. Graham Potter przed życiową szansą
Nieprzemyślane ruchy
Lage znalazł się więc pod ścianą i postawił sprawę jasno – będzie ofensywna gra, ale potrzebne są wzmocnienia. Rzadko się to zdarza, ale władze klubu mu zaufały i faktycznie spełniły jego oczekiwania. Przynajmniej na papierze, bo znów naściągano przede wszystkim zawodników dobrze “znających się” z Jorgem Mendesem. Ale były to naprawdę poważne nazwiska – Matheus Nunes, Goncalo Guedes, Sasa Kalajdzić czy Nathan Collins. Ruchy Wilków robiły wrażenie. Wydano ponad 150 milionów euro, więc spodziewano się faktycznej odmiany drużyny.
Lage rzeczywiście znów próbował i to od samego początku okresu przygotowawczego. Ustawienie z czterema obrońcami miało być tym wyjściowym, co otworzyło furtkę dla sprzedaży chociażby Willy’ego Boly’ego, który nie był faworytem trenera. Wcześniej za darmo odszedł też Romain Saiss, ale nie to wzbudzało największe kontrowersje. Tuż przed zakończeniem okienka transferowego zupełnie niespodziewanie pożegnano Conora Coady’ego, który był kapitanem i sercem drużyny. 29-latek udał się do Evertonu na wypożyczenie, ale z opcją wykupu za zaledwie 12 milionów funtów. Z punktu widzenia biznesowego był to być może dobry ruch, bo ściągnięto przecież znacznie młodszego Collinsa, ale tylko z biznesowego.
Defensywa zmieniła się więc znacząco, co zwiastowało już pewne kłopoty. Przebudowie miała bowiem podlegać przede wszystkim ofensywa. Do niedawna wydawało się, że Boly, Coady, Saiss i Kilman już zawsze będą w defensywie Wolverhampton, a ostatecznie na placu boju pozostał tylko ten ostatni.
Nie można jednak powiedzieć, że defensywa jest największym problemem Wolves w tym sezonie. Drużyna Lage’a wciąż traciła mało bramek, choć przydarzały się głupie błędy.
Od Parken do Old Trafford. Odrodzenie Christiana Eriksena
Narastające problemy
Głównym mankamentem wciąż była słaba ofensywa. Piłkarze Wolves stwarzali sobie bardzo mało sytuacji. Statystyka expected goals (xG) za cały okres pracy Lage’a w Wolverhampton jest katastrofalna, bo wynosi niewiele ponad jeden. Ani Guedes, ani Nunes, ani też Pedro Neto, który miał świetny okres przygotowawczy, nie potrafili dać nic z przodu. Brakowało środkowego napastnika z prawdziwego zdarzenia. Jimenez znów doznał kontuzji, a rekonwalescencja się przedłużała. Postanowiono więc sprowadzić Kalajdzicia, który już w debiucie zerwał więzadła krzyżowe i w tym sezonie już raczej nie zagra.
Sprawiło to, że Wilki zostały zmuszone do naprawdę desperackiego ruchu, jakim było sprowadzenie niemal z emerytury Diego Costy. Trudno jednak oczekiwać od reprezentanta Hiszpanii, że od razu odmieni grę ofensywną zespołu, skoro przez ponad pół roku nie grał w piłkę.
Wszystkie te czynniki doprowadziły do tego, że Lage nie spełnił oczekiwań i po sobotniej porażce z West Hamem pożegnał się z posadą. Mniej więcej w połowie minionego sezonu był już na miejscu gwarantującym udział w europejskich pucharach, a teraz zostawia zespół w strefie spadkowej i z jednym zwycięstwem w 15 ostatnich ligowych meczach.
Do niedawna kibice bronili jeszcze Lage’a, ale w trakcie meczu z West Hamem można było usłyszeć kilka niepochlebnych okrzyków. Portugalczyk również wyglądał na zmęczonego i po zakończeniu spotkania nie podszedł nawet do fanów, aby podziękować im za doping, tylko uciekł ze spuszczoną głową do tunelu.
Futbol w służbie jej królewskiej mości
Kolejna rewolucja
W brytyjskich mediach pojawiły się już informacje, że Lage nie tylko miał problemy czysto boiskowe, ale nie potrafił też dotrzeć do zawodników. Szatnię miał już stracić wiosną, mniej więcej w okresie, kiedy zaczęła się seria siedmiu meczów bez zwycięstwa. Brakowało mu charyzmy, nie potrafił nawiązać relacji ze swoimi podopiecznymi, a ci byli coraz bardziej zmęczeni jego metodami. Prezes Jeff Shi miał o tym wiedzieć, ale wspólnie z właścicielem Guo Guangchangiem postanowili dać trenerowi jeszcze jedną szansę. Niestety nie do końca się to opłaciło.
Przez to prawdopodobnie stracono sporo czasu, bo teraz nowy trener znów będzie go potrzebował, aby wprowadzić swoje porządki. W mediach pojawia się już kilka nazwisk potencjalnych następców, a tym najpoważniejszym wydaje się być Julen Lopetegui, który dopiero co został zwolniony z Sevilli. Byłaby to spora rewolucja, jeżeli w klubie pojawiłby się trener niepochodzący z Portugalii, ale być może na Molineux potrzebny jest jakiś poważniejszy impuls. Jest na czym budować, bo kadra jest pełna jakościowych zawodników. Zdaje się jednak, że trzeba liczyć przede wszystkim na olśnienie Diego Costy albo przynajmniej powrót do zdrowia Jimeneza, bo bez tego problemów w ofensywie nie da się zażegnać.
Czytaj więcej o Premier League:
- Bohater czy gwałciciel? Tajemnica Justina Fashanu
- Klich utknął w martwym punkcie, a miejsce w kadrze na mundial odjeżdża
- Tottenham nieźle zaczął sezon? Lepiej zachować spokój
Fot. Newspix