Nie masz pieniędzy na transfery, w ataku przez pół sezonu wystawiasz Piotra Krawczyka, a najlepsi obrońcy po sezonie odchodzą za darmo z klubu. W gabinetach co chwilę spotykasz innych ludzi, którzy mają ogarnąć ten pierdolnik, a na trybunach masz kibiców, którzy są wkurwieni, bo mają tego pierdolnika dosyć. Praca w Górniku Zabrze nie była spełnieniem twoich marzeń, mogłeś w tym czasie wygrzewać się w Hiszpanii, ale cóż, czego się nie robi dla klubu, do którego żywi się sporą sympatię. Warto się przemęczyć – myślisz i robisz solidny wynik. Warto się przemęczyć jeszcze raz – myślisz i zostajesz w klubie na kolejny rok. A potem dostajesz kopa w dupę.
Jan Urban podczas dwuletniego okresu posuchy, gdy pozostawał bezrobotny, powiedział nam, że mógł mieć pracę, ale nie chciał. Nie chciał, bo nie widział sensu przyjmowania ofert tylko dlatego, że tak trzeba. Nie był przekonany, więc wolał cierpliwie czekać. Na swój los nie narzekał, ale cóż, mieszkając w Hiszpanii też pewnie nie znajdowalibyśmy wielu powodów do narzekania. W końcu jednak do Urbana zgłosił się Górnik Zabrze. Górnik, z którym był związany jako piłkarz i kibic. Górnik, który był w potrzebie, bo w Zabrzu wiele rzeczy się sypało i przestawało spinać. Przeciętna kadra, odejście Marcina Brosza i Artura Płatka.
Jedynym pozytywem w tamtym okresie był Lukas Podolski, ale i o nim nie wiedzieliśmy wówczas zbyt wiele. Czy przyjedzie do Polski, żeby czarować, czy odcinać kupony? Będzie urządzał sobie wypady na “Mam Talent”, czy ciągnął zabrzan przez cały sezon? Krótko mówiąc, Jan Urban zgodził się na pracę w przeciętnym klubie z przeciętnymi perspektywami, który dryfował i nikt nie był w stanie przewidzieć czy dobije do ziemi obiecanej, czy roztrzaska się o skały. Przypominamy o tym, bo w obliczu jego zwolnienia, tło tej historii jest bardzo ważne. To Urban mógł olać Górnik i nikt nie miałby do niego pretensji, że nie władował się w zabrzańskie bagienko.
A skoro tego nie zrobił, to wypadało odwdzięczyć się tym samym.
Jak nie zostać zwolnionym: nasze porady dla trenerów z Ekstraklasy
Górnik Zabrze zwolnił Jana Urbana
Jan Urban zajął z Górnikiem Zabrze ósme miejsce w tabeli. Mógł skończyć ciut wyżej, mógł też ciut niżej. Nikt o zdrowych zmysłach nie pomyślałby jednak, że mógł skończyć znacznie wyżej, więc taki wynik trzeba było przyjąć za solidny rezultat. Kibice wydawali się usatysfakcjonowani — gdy spekulowano o przyszłości trenera, wśród fanów dominowały głównie komentarze o treści “zostań z nami”. Urban faktycznie został, choć wiedział, że będzie trudniej niż ostatnio. Żeby zobrazować sytuację: długo nie wiadomo było, czy Lukas Podolski przedłuży swoją umowę, a na teraz w kadrze Górnika znajduje się dwóch stoperów, przy czym jeden to junior. Można było pomyśleć: cholera, skoro facet chce nam pomóc mimo takiej bryndzy (bo wiadomo, że jak to w Zabrzu bywa, na transfery będzie zero złotych, zero euro), trzeba przychylić mu nieba, grzecznie podziękować i zrobić wszystko, żeby choć trochę mu pomóc.
Logiczne, prawda? Sensowne? Naturalne?
Tak, więc stało się dokładnie odwrotnie. Kilka dni temu pojawiły się informacje o konflikcie Jana Urbana z prezesem Arkadiuszem Szymankiem, a potem ruszyło domino:
- przeciek zdradził, że w klubie najpewniej zostanie jeden z nich
- Szymanek dogadał się z ekipą rządzącą Górnikiem
- Urban został zwolniony
– Jest mi zwyczajnie przykro, bo Górnik to szczególny klub w moim życiu i zawsze dawałem temu wyraz. Nic więcej nie jestem teraz w stanie powiedzieć — wyznał “Przeglądowi Sportowemu” sam zainteresowany. I wcale mu się nie dziwimy, bo w Zabrzu zdzielili go mokrą szmatą w twarz.
Kompromitacja Górnika Zabrze
Możemy jednak pana pocieszyć, panie Janku. Jasne, dziś jest smutek, złość i rozczarowanie, ale niech pan nam wierzy na słowo: to nie pan jest w tej sprawie przegranym. Polska Myśl Działaczowska jest ostatnio w rozkwicie, wybitni myśliciele walczą o pole position w wyścigu na najgłupsze zwolnienie trenera. Są tacy, którzy lecą, bo zajęli zbyt wysokie miejsce jesienią i niepotrzebnie rozbudzali apetyt. Inni utrzymali zespół w lidze, ale władze klubu stwierdziły, że dawno nie było trzech trenerów na liście płac, więc trzeba to zmienić. No i w końcu absolutny klasyk, choć chwilę niewidziany, czyli konflikt z prezesem. Najwyższy poziom wtajemniczenia, finalny boss, karta wyjścia z więzienia.
Konfrontację z tym hasłem wytrzymuje niewielu trenerów, dlatego Jan Urban nie powinien się martwić. To nie on się tutaj skompromitował. W Zabrzu pracował rok, ale i tak zdążył przeżyć trzech prezesów. To wiele mówi o tym, w jakim stylu zarządzany jest Górnik, może nawet więcej niż liczba stoperów w kadrze pierwszego zespołu. A skoro ostatni z tych prezesów po kilku miesiącach pracy czuje się na tyle pewnie, że stawia ultimatum: ja albo trener, i takie starcie wygrywa, to Urban naprawdę powinien odetchnąć z ulgą i przypomnieć sobie o tym, o czym barwnie nam opowiadał: o hiszpańskim optymizmie luzie.
Zamiast martwić się, czy będzie miał kogo wystawić na środku obrony, będzie mógł odpoczywać na plaży. Zamiast denerwować się na kopiących się po czołach ligowców, będzie mógł pójść na mecz Osasuny i zobaczyć kawałek dobrej piłeczki. Zero nerwów z powodu pyskówek Erika Janży do sędziów, żadnych stresów spowodowanych sprzedaniem najlepszego zawodnika bez następcy tuż przed startem ligi. Panie Janie, naprawdę, nie ma za czym płakać, to już nie te lata, gdy Górnik grał z Realem Madryt. Wypady do Grodziska Wielkopolskiego czy potencjalna wpadka z drugoligowcem w Pucharze Polski nie są na tyle cennym przeżyciem, żeby żałować zakończenia współpracy z niepoważnymi ludźmi. A taki jest właśnie obraz tych, którzy rządzą Górnikiem.
WIĘCEJ O GÓRNIKU ZABRZE:
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix