W ostatnim meczu I ligi Zagłębie Sosnowiec zremisowało 3:3 z Sandecją Nowy Sącz. Więcej niż o sytuacji w tabeli obu drużyn, mówi się o patologicznej sytuacji z wprowadzeniem kontuzjowanego wychowanka Kacpra Smolenia dla pieniędzy z Pro Junior System. Nie jest to ostatnia tak pokręcona akcja z udziałem klubu znad Brynicy.
Na dwie kolejki przed końcem sezonu Zagłębie Sosnowiec wciąż nie jest pewne pierwszoligowego bytu. Po remisie 3:3 z Sandecją Nowy Sącz podopieczni Artura Skowronka potrzebują zwycięstwa nad Stomilem Olsztyn w najbliższej kolejce, by się utrzymać. Nie tak miał jednak wyglądać obecny sezon dla klubu znad Brynicy. A istnieją obawy, że również przyszłe rozgrywki, w których sosnowiczanie będą mogli już grać na nowym, mogącym pomieścić ponad 11 tys. kibiców stadionie, nie będą na miarę oczekiwań fanów. Zagłębie z poważnego klubu stało się klubem poważnie porąbanym i właśnie dlatego po spadku z Ekstraklasy, który nastąpił trzy lata temu, bliżej mu do II ligi niż gry w elicie.
Ryzykowne decyzje
By poznać genezę patologicznej sytuacji, jaka miała miejsce z udziałem Kacpra Smolenia w poniedziałkowym meczu z Sandecją – o niej więcej w tekście Szymona Janczyka – należy cofnąć się o ponad 3,5 roku. To wtedy zdecydowano, że Zagłębie za wszelką cenę będzie starało się uratować Ekstraklasę dla Sosnowca. Co wobec tego się wydarzyło? Do klubu przyszedł nowy, nieznany wcześniej w Polsce litewski szkoleniowiec Valdas Ivanauskas, a zimą nastąpił tradycyjny w obliczu spadku przypływ armii zaciężnej.
Możdżeń, Gabedawa, Hrosso, Gressak, Toth, Iwaniszwili, Ryndak, Szwed, Nawotka, Olaf Nowak. Tylko z zimowych transferów można ułożyć wyjściowy skład, bowiem do Sosnowca trafiło aż 11 piłkarzy. Efekt? Tylko jeden z nich, 33-letni już Dawid Ryndak utrzymał się w zespole przez trzy lata. Jak można się łatwo domyślić żaden z nich nie przyszedł grać za czapkę gruszek, a i swoje do kieszeni wpadło kolejnym agentom reprezentującym piłkarzy. O dziwo ta zbieranina nie zdołała utrzymać się w lidze. Mało tego, do bezpiecznej lokaty straciła aż 12 punktów.
Po spadku na nowo trzeba było organizować skład już z nowym trenerem. Efekt? Z klubu odeszło 32 zawodników, a przyszło 33. Nieźle jak na sport, w którym 11 osób biega po boisku. Łącznie Zagłębie mogłoby wystawić cztery jedenastki, bowiem w drużynie po spadku zostali niektórzy zawodnicy m.in. Szymon Pawłowski. Otrzymując kolejną zbieraninę zawodników trener Radosław Mroczkowski miał sklecić skład na miarę powrotu do Ekstraklasy. Jak nie trudno się domyślić, nie udało mu się to. Ani jemu, ani trzem innym szkoleniowcom zatrudnionym w sezonie 2019/20.
Łącznie po spadku w Sosnowcu pracowało ośmiu trenerów, włączając to tymczasowych. Każdy z nich spędził w drużynie średnio cztery miesiące i 20 dni, co daje blisko trzech szkoleniowców na rok. Słabe wyniki, brak cierpliwości, zmiana trenera, chwilowy efekt nowej miotły, poprawa pozycji w lidze, słabe wyniki, brak cierpliwości… To stała pętla, w której kręcą się wszyscy w Zagłębiu. Czy było warto ratować za wszelką cenę Ekstraklasę, choć można było przewidzieć z góry rozwiązanie? Nie, ale…
– Czy to był błąd? Ogromny. Tylko jak miałbym wtedy zimą spojrzeć w oczy naszym kibicom i powiedzieć: Wiecie co? My jednak odpuszczamy – powiedział w rozmowie z Łukaszem Olkowiczem dla “Przeglądu Sportowego” były już prezes Zagłębia Marcin Jaroszewski.
Presja miasta
Te słowa zwolnionego w sierpniu zeszłego roku sternika sosnowiczan pokazują jedną zależność, którą w nauce często obrazuje się historią o budowie Parlamentu Szkocji w Edynburgu, a nazywa się złudzeniem planowania. W lipcu 1997 roku postanowiono wznieść gmach parlamentu za 40 mln funtów. W czerwcu 1999 roku budżet urósł do 109 mln funtów. W kwietniu 2000 roku było to już 195 mln funtów, natomiast 19 miesięcy później 241 mln. W samym 2002 roku koszt wzrósł dwukrotnie, a w 2003 budżet zmieniano jeszcze trzykrotnie. Ostatecznie gmach ukończono w 2004 roku za 431 mln funtów.
Jak to się ma do Zagłębia? Klub jest spółką miejską, która oczekuje odpowiednich wyników. Ich brak tłumaczy się za małymi funduszami i prosi się o więcej, więcej i więcej. Bo dlaczego by nie? W końcu to pieniądze podatników. A efektów jak nie było, tak nie ma, bo życie w ciągłym stresie o wynik każdego meczu nie przynosi nic dobrego. Wszystkim w klubie począwszy od piłkarzy, przez trenera, aż po pracowników biurowych i prezesa, patrzy się na ręce. Jaroszewski do tego stopnia przeżywał każdy mecz Zagłębia, że nie pojawiał się na stadionie i nie sprawdzał wyników swojej drużyny.
W pewnym momencie nawet i publiczne pieniądze się kończą, a wtedy pojawiają się kłopoty. Najpoważniejsze problemy z wypłacalnością sosnowiczanie mieli w 2019 roku. Kolejne dwa nie były najlepsze, ale udało się jakość spinać koniec z końcem. O zaległościach finansowych mówiło się również na początku tego roku. Nic więc dziwnego, że Zagłębie Sosnowiec znalazło się w gronie czterech najgorzej zarządzanych klubów miejskich w Polsce w przygotowanej ankiecie na Twitterze przez Łukasza Olkowicza. Ekipa znad Brynicy zajęła w głosowaniu, w którym wzięło udział blisko 6,5 tys. użytkowników, trzecie miejsce z 12,6% głosów. Wyraźnie wygrał Śląsk Wrocław (60,2%), choć wpływ na to mogły mieć aktualne wtedy wydarzenia, czyli zamrożenie pensji piłkarzom WKS za słabe wyniki
Niemniej trzecie miejsce wśród najgorszych nie jest powodem do dumy. A problemy finansowe pociągają takie rozpaczliwe decyzje, jakie miały miejsce z meczu z Sandecją. Dla wciąż niepewnych kilkuset tysięcy złotych ryzykowano zdrowiem swojego wychowanka. A dlaczego by tak nie postąpić, jeśli pozwalają na to przepisy – mogliby pomyśleć, niektórzy fani Zagłębia, a jestem przekonany, że kilku takich się znajdzie albo już się znalazło czytając komentarze po dzisiejszych wybrykach. Co tam z reputacją! Potrzebne nam pieniądze na wzmocnienia, bo w kolejnym sezonie nie możemy się bronić przed spadkiem. A wychowankowie? Byli, są i będą.
Problemy w szatni
Jest jednak powiedzenie: – Jak kto dba, tak też i ma. Fama po tej decyzji Zagłębia rozeszła się już po środowisku. Potencjalni młodzi piłkarze dwa razy zastanowią się, czy aby na pewno wybrać Zagłębie. Swoją drogą sytuacja ze Smoleniem pokazuje trzy elementy presji, jaka ciąży na drużynie. Presja finansowa zapewne determinowana przez miasto. Presja kibiców na odpowiedni wynik sportowy. Wykracza ona poza klub i przeniosła się nawet na codzienne życie ludzi związanymi z Zagłębiem. Opowiedział o tym Jaroszewski, mówiąc, że kasjerka w supermarkecie nie chciała go obsłużyć, bo jej mąż nie był zadowolony z wyników drużyny. Presja zarządcza, w szczególności na trenerze, który zgodził się na tak obrzydliwe zagranie. Swoją drogą ciekawe, co o “swojej decyzji” Artur Skowronek powie po meczu.
Nie jest to pierwszy raz, kiedy dziwne standardy kierują szatnią Zagłębia. Jeszcze nie tak dawno piłkarze musieli płacić klubowi za porażki! Jak to wyglądało? Stworzono regulamin, na mocy którego za serię zwycięstw zawodnicy mieli do podniesienia premie, w odwrotnym przypadku, w razie porażek, to gracze mieli zwrócić pieniądze. W pewnym momencie było to aż 30 tys. zł.
Szambo z szatni Zagłębia wybiło również przed rokiem, gdy zawieszono w prawach zawodnika Patryka Małeckiego. Skrzydłowy w obelżywych słowach zwrócił się w kierunku asystenta trenera Kazimierza Moskala Łukasza Matusiaka. “Małemu” chciano jednak przylepić łatkę agresora, który dopuścił się rękoczynów, co zdaniem świadków się nie wydarzyło. Mogło to jednak znacznie pomóc w rozwiązaniu kontraktu z winy zawodnika, co Zagłębiu było na rękę ze względu na zaległości finansowe, ok. 250 tys. zł, jakie klub miał wobec gracza. Gracza, który został odsunięty od treningów z pierwszą drużyną przez trenera Moskala. Finalnie Małecki rozstał się z Zagłębiem Sosnowiec i przeszedł do Stali Rzeszów, choć o polubownym pożegnaniu mowy być nie mogło.
Jak widać szambo i patologiczne sytuacje w Sosnowcu wybijają w regularnych odstępach czasu. Sam klub zamiast oczyszczać atmosferę, raz po raz podrzuca sobie kłody pod nogi. Sytuacja w dużej mierze przypomina tę, którą można było zastać przed laty w Katowicach. Kibice GKS i miasto wywierali ogromną presję na zespole, który miał albo awansować do Ekstraklasy, albo zginąć. Skończyło się spadkiem do II ligi w dramatycznych okolicznościach przed własną publiką po golu bramkarza Andrzeja Witana w meczu z Bytovią (1:2).
Czy Zagłębie pójdzie drogą GKS-u Katowice? Z pewnością byłoby szkoda, gdyby sosnowiczanie w przyszłym sezonie rozgrywali mecze na swoim nowym stadionie w II lidze. Jednak nawet i ona potrzebuje pięknych obiektów dla zwiększenia swojej atrakcyjności. A scenariusz ze spadkiem Zagłębia jest wciąż realny.
WIĘCEJ O 1. LIDZE:
- Arkadiusz Aleksander: Nikt w I lidze nie ma lepszej bazy treningowej niż my. Pozostaje rozwój innych frontów [WYWIAD]
- Szymon Sobczak: Ekstraklasa nadal jest moim celem. Nie zostałem w niej rzetelnie zweryfikowany [WYWIAD]
Fot. Newspix