Reklama

„Ekstraklasa nadal jest moim celem. Nie zostałem w niej rzetelnie zweryfikowany”

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

06 stycznia 2022, 09:49 • 14 min czytania 13 komentarzy

Szymon Sobczak w wieku 29 lat osiągnął życiową formę. Jesienią strzelił dla Zagłębia Sosnowiec 11 goli w I lidze i trzy w Pucharze Polski. W dużej mierze dzięki niemu drużyna zdołała na finiszu roku wydostać się ze strefy spadkowej. Wychowanek Wisły Kraków nadal ma ambicje, by zaistnieć w Ekstraklasie i nie ukrywa, że być może coś się w jego temacie wydarzy w tym okienku. Dlaczego wiosną 2021 tak słabo szło mu w Sosnowcu? Czemu Zagłębie tak często zawodzi? Jak komentuje swój kompletnie nieudany pobyt w Jagiellonii? Jak wspomina Górnika Zabrze Adama Nawałki? Na którym etapie kariery powinien zachować więcej spokoju? Jaka cecha raczej nie pomaga mu w życiu? Zapraszamy. 

„Ekstraklasa nadal jest moim celem. Nie zostałem w niej rzetelnie zweryfikowany”
Nie będzie kontrowersji, gdy stwierdzę, że miniona runda była dla ciebie najlepszym czasem w karierze.

Nie będzie, bo w jednej rundzie strzeliłem więcej goli niż wcześniej w swoim rekordowym sezonie. Ten fakt mówi wszystko.

Patrząc na wyniki Zagłębia, eksplozja twojej formy tym bardziej jest godna podkreślenia.

Sytuacja zespołu na pewno nie ułatwiała mi zadania. Dużo łatwiej napastnikowi zdobywać bramki w drużynie, która znajduje się w górnej części tabeli i kreuje sobie więcej sytuacji. Jesienią jednak czułem się bardzo dobrze. Ostatni czas poświęciłem w pełni na to, żeby wrócić na najwyższy poziom rozgrywkowy w Polsce – to jest i zawsze był mój cel. Co nie znaczy, że myślałem tylko o sobie. Skupiałem się przede wszystkim na pomocy zespołowi. W ciężkich momentach kreują się liderzy, na których drużyna liczy. Starałem się być jedną z takich postaci, ułatwiających zadanie reszcie. Nasza sytuacja przez większość rundy była bardzo trudna, do niedawna znajdowaliśmy się w strefie spadkowej. Nie mogliśmy sobie pozwolić, żeby tak zakończyć rok, bo wiedzieliśmy, że wiosna będzie jeszcze cięższa.

Jak wyjaśnić tak słabą postawę Zagłębia? Na papierze macie całkiem sensowny skład i prędzej spodziewalibyśmy się was w okolicach strefy barażowej niż strefy spadkowej.

To raczej nie pytanie do mnie, ale gdybym się miał do niego w jakikolwiek sposób odnieść, to nie warto składać jakichś deklaracji przed sezonem. Jak wiemy, w praktyce często wychodzi inaczej. Widzimy to nawet w Ekstraklasie, patrząc chociażby na sytuację Legii. Potencjał na papierze nie zawsze przekłada się na wyniki. Ten sezon dobitnie pokazuje, że za każdym razem trzeba dawać sto procent. Optymizmem napawają nasze ostatnie mecze. Potrafiliśmy się zebrać do kupy i pokazać, że umiemy grać w piłkę, mimo że terminarz nas nie rozpieszczał. Również w przegranym spotkaniu na Widzewie dobrze się prezentowaliśmy, szczegóły przesądziły, że w czterech ostatnich kolejkach nie zdobyliśmy kompletu punktów. Na pewno stać nas na dużo więcej.

Postaw na siebie w Fuksiarz.pl!

Reklama
Mówisz o potrzebie dawania za każdym razem stu procent. Brzmi to tak, jakbyście chwilami byli zbyt pewni siebie, swojego papierowego potencjału.

No właśnie myślę, że niekiedy tej pewności totalnie nam brakowało. Potrafiliśmy prowadzić 2:0 w derbowym starciu z GKS-em Katowice i nie zdobyć nawet punktu. Nie wyobrażam sobie, że drużyna pewna siebie, mająca jakość piłkarską – a tę bez wątpienia mamy – może wypuścić taki wynik. Były mecze, w których naszą postawę można było określić jako kuriozalną, ale najważniejsze, że na koniec roku się odbiliśmy. Liczy się tylko to, co przed nami.

Co masz na myśli, mówiąc, że robiłeś ostatnio wszystko, żeby wrócić na najwyższy poziom? Chodzi o coś nowego, czego wcześniej nie robiłeś?

Zawsze byłem profesjonalistą, starającym się w pełni poświęcać piłce, ale ostatnio doszły do tego nowe elementy. Mam tu na myśli przede wszystkim sesje z trenerem mentalnym Arturem Gołasiem, na których sporo zyskałem. Zmieniło się także nastawienie całego klubu. Zagłębie Sosnowiec potrzebuje organizacyjnego spokoju. Będąc tutaj przez rok zdążyłem już zauważyć, że czasami niektóre rzeczy pod względem wytrzymywania presji nie sprzyjały rozwojowi. Zmiany nie zawsze są dobre. Dziś potrzebujemy stabilizacji. Wymiana połowy składu musiała być odczuwalna, do tego wcześniejsze tendencje do wymieniania trenerów… Każdy potrzebuje czasu, u poszczególnych zawodników różne jest tempo aklimatyzacji. Wierzę, że końcówka rundy pokazała, że weszliśmy na właściwe tory i będziemy się trzymać tego kierunku.

Początki w Zagłębiu miałeś trudne. Wiosną 2021 strzeliłeś jednego gola w czternastu meczach.

Nie szukam tanich usprawiedliwień, ale praktycznie przez całą rundę grałem ze złamanymi palcami dłoni. Zdecydowanie nie ułatwiało mi to zadania. Piłka to jednak sport kontaktowy, praca rękami bywa u napastnika kluczowa. Kontuzji doznałem w pierwszym meczu z Termaliką i trochę się ona ciągnęła. Sytuacja zespołu była taka, że robiłem wszystko, by być w gotowości. Przychodziłem w bardzo trudnym okresie. Mimo że spadała tylko jedna drużyna, Zagłębie praktycznie do ostatniej kolejki walczyło o utrzymanie. Nie chciałem osłabiać zespołu i cieszę się, że zacisnąłem zęby. Statystykami nie błyszczałem, ale walką na boisku pomogłem osiągnąć cel.

Dla ciebie granie z taką kontuzją musiało być tym trudniejsze, że generalnie dużo walczysz z obrońcami i często jesteś faulowany. W tym ostatnim aspekcie prowadzisz po rundzie jesiennej spośród wszystkich zawodników I ligi.

Na pewno nie było to dla mnie komfortowe. Nie chodziło o złamanie pozwalające się lekko otejpować i grać jakby nigdy nic. Miałem najpierw ortezę, a później usztywnienie palców, więc dużo trudniej grało mi się w kontakcie.

11 goli w I lidze zapewne nie uszło uwadze klubów Ekstraklasy. Coś się dzieje w twoim temacie?

Od początku okienka są jakieś przymiarki, ale staram się na tym nie skupiać, bo to nie jest moja działka. Ja jestem odpowiedzialny za to, co pokazuję na boisku, to jest moja robota. Tutaj mam osobę, która jest w stanie w pełni nad tematem zapanować. Najbliższe tygodnie pokażą, jaka będzie moja sytuacja. Na razie jestem zawodnikiem Zagłębia.

Reklama
Brzmi to tak, że każdy scenariusz wchodzi w grę i nie możesz obiecać, że wiosną dalej będziesz w Sosnowcu.

Wolę nie składać obietnic bez pokrycia. Niech czas wszystko zweryfikuje.

Widzisz w swojej historii analogie do Fabiana Piaseckiego? On też pierwsze dwa podejścia do Ekstraklasy miał nieudane, pokazał się w Sosnowcu i dziś również w elicie daje radę.

Mimo wszystko uważam, że każdemu zawodnikowi wyróżniającemu się w I lidze należy się pełna weryfikacja. Pełna, czyli taka umożliwiająca porządne pokazanie się. Nie da się tego zrobić bez odpowiedniej liczby minut na boisku. W Jagiellonii zagrałem jeden mecz ligowy, wchodząc z ławki w wygranym meczu na Łazienkowskiej i tyle. Po czymś takim niewiele można powiedzieć. Analogii z Fabianem Piaseckim bym nie szukał, aczkolwiek uważam, że jestem gotowy na nowe wyzwania. A czy one przyjdą? Sądzę, że przekonam się o tym może nawet szybciej niż później.

O co chodziło z twoim pobytem w Jagiellonii? Epizod z Legią, potem ławka, aż wreszcie zupełnie wypadłeś z obiegu i grałeś jedynie w trzecioligowych rezerwach. W międzyczasie problemy w ataku „Jagi” były na tyle duże, że na tej pozycji ustawiany był nawet Maciej Makuszewski…

Trudno cokolwiek tu komentować. Ludzie, którzy znają się na piłce, potrafią sobie dopowiedzieć pewne kwestie. Przychodziłem do Jagiellonii z ogromnymi nadziejami na tę rzetelną weryfikację w Ekstraklasie. Jeśli dochodzi do tego, że ktoś wypada i tworzy się luka na pozycji, to chyba po to sprowadza się kogoś takiego jak ja, żeby się pokazał w akcji. Swoją postawą w drugim zespole, do którego przesuwano masę zawodników, pokazywałem, że cały czas pozostaję w gotowości. Skończyło się na szybkim rozstaniu i nie za bardzo jest do czego wracać. Szkoda, bo jak pokazały kolejne miesiące, Jagiellonia nie znalazła recepty na obsadę pozycji napastnika, ale to już nie mój problem. Mimo wszystko życzę temu klubowi jak najlepiej, poznałem tam masę fajnych ludzi. Mają potencjał, żeby być w tabeli znacznie wyżej.

Szymon Janczyk rok temu opisywał twoją sytuację w Jagiellonii. Z jego informacji wynikało, że na początku w Białymstoku uznawali, iż potrzebują napastnika o takim profilu jak twój, lecz później okazało się, że plan na grę jest zupełnie inny.

Interpretacja może być przeróżna, każdy szuka wymówek. Nie uważam, żeby istniał system gry, do którego nie mógłbym się wkomponować. Czy potrzeba „dziewiątki” grającej tyłem do bramki, czy „dziewiątki” grającej z kontry – jestem w stanie się do tego dostosować. W Zagłębiu zdarza mi się nawet występować jako „dziesiątka”. Nie zgadzam się więc, że to było problemem w moim przypadku, ale jeśli ktoś chce znaleźć jakiś powód, to zawsze znajdzie. Mając za sobą takiego zawodnika jak Jesus Imaz, granie byłoby raczej przyjemnością niż udręką.

Wiedziałeś, dlaczego nie dostawałeś szansy, rozmawiałeś z trenerem?

W późniejszym etapie sam próbowałem inicjować rozmowy. Nie ukrywam, że będąc ambitną osobą byłem zirytowany tą sytuacją. Żadnych konkretów nie otrzymałem. Rozmowa o tym, że swoją wartość trzeba potwierdzać w drugim zespole… Jeśli ktoś prześledzi moje dokonania z rezerw, mówiły one same za siebie. Nie miały jednak żadnego przełożenia na moją sytuację w pierwszym zespole.

Przychodząc do Jagiellonii, czułeś się jednoznacznie chciany? Nie było tak, że przeforsował cię któryś ze współwłaścicieli?

Nigdy nie szukałem jakichś układów czy znajomości przy transferach. Zawsze interesował mnie rozwój sportowy. Jagiellonia wydawała się dobrym wyborem, bo klub szukał napastnika, potrzebował nowych twarzy na tej pozycji. Nie było jeszcze Fedora Cernycha, który później wrócił do Białegostoku i chwilowo grał na „dziewiątce”. To był dobry moment, żeby spróbować, ale wyszło jak wyszło. W każdym razie, nigdy nie czułem, żeby mój transfer był dla kogoś w klubie powodem dyskomfortu. Cezary Kulesza kilka razy ze mną rozmawiał, widział moje zaangażowanie w walce o skład. Myślę, że rozstaliśmy się w dobrych relacjach, ale pozostawanie po to, żeby wygrzewać ławkę nie miało sensu. Nigdy coś takiego mnie nie interesowało, zawsze liczyło się granie.

Na ekstraklasowe wody wypłynąłeś dość szybko, ale przez dwa lata w Górniku Zabrze Adama Nawałki rozegrałeś raptem pięć meczów. Odzwierciedlało to twoje możliwości w tamtym czasie czy miałeś poczucie, że powinieneś dostać więcej szans?

Dość szybko mogłem się pokazać, ale myślę, że na to zasłużyłem swoją postawą w Młodej Ekstraklasie. To były jednak zupełnie inne czasy, bez przepisu o młodzieżowcu, który wiele zmienił. Jako 17-latek rywalizowałem z zawodnikami, którzy w tamtym momencie otrzymywali nawet powołania do reprezentacji. Zachowałem fajne wspomnienia z Zabrza. Szkoda, że nie pograłem więcej, ale doceniam szansę, którą dał mi Adam Nawałka. Ugruntowało to moje cele i pragnienia, wiedziałem, do czego powinienem dążyć. Teraz mamy trochę inną tendencję, obowiązek wystawiania młodzieżowca sprawia, że ci zawodnicy często z musu stają się istotną częścią zespołu. To duże ułatwienie, choć nieraz na dłuższą metę z korzyścią dla klubu.

Jak się odnalazłeś w szatni pełnej mocnych charakterów i doświadczonych ligowców?

Nigdy nie miałem problemu z charakterem, dlatego dobrze się czułem w ich towarzystwie. Mogłem od nich wiele wyciągnąć. Mocny charakter jest w piłce niezbędny, inaczej nie będziesz w stanie się rozwijać. To była dobra szkoła, poznałem reprezentantów kraju i z niektórymi do dziś mam kontakt.

Adam Nawałka wielu piłkarzy potrafił stawiać do pionu. Miałeś tu jakąś historię?

Nic szczególnego nie znajdę, ale faktycznie, trener potrafił jasno określać zasady. To pomagało zrozumieć pewne kwestie na przyszłość. Chyba każdy zawodnik współpracujący z Adamem Nawałką wyciągał dobre rzeczy co do dyscypliny i patrzenia przede wszystkim na zespół. To od zespołu wszystko się zaczyna w klubie, on jest najważniejszy.

Rywalizowałeś o miejsce w ataku m.in. z młodym Arkadiuszem Milikiem. Byłeś wtedy przekonany, że zrobi tak dużą karierę?

Jak dobrze wiemy, w piłce często decydują detale. Arek dostał spory kredyt zaufania, nie zmarnował go i wypłynął na głębokie wody. Gdyby nie problemy z kontuzjami, być może zaszedłby jeszcze dalej w swojej karierze, ale i tak robi dobrą reklamę polskim piłkarzom, pokazując, że mogą oni grać na topowym poziomie w Europie. Jako indywidualności nie mamy problemu, czasami widać go w aspekcie zespołowym, otworzenia się na pewne sprawy. Patrząc na nazwiska w naszej reprezentacji i status poszczególnych zawodników, uważam, że powinniśmy sobie trochę lepiej radzić.

Zaczęła się twoja wędrówka po klubach – najpierw jako zawodnik wypożyczony z Górnika, później już definitywnie pożegnany w Zabrzu. Którego okresu żałujesz najbardziej?

Nigdy czegoś mocniej nie żałowałem, bo życia piłkarza nie da się zaprogramować. Nieraz trzeba dokonywać trudnych wyborów, zrobić krok w tył, żeby potem zrobić dwa do przodu. Byłem młodzieżowcem w walczącej o awans do Ekstraklasy Termalice i poszedłem do drugoligowej Calisii Kalisz, co w tamtym czasie wydawało się niezrozumiałe, ale miałem w sobie ogromną chęć gry. W Kaliszu poznałem trenera Piotra Zajączkowskiego. Po paru latach spotkałem się z nim Stomilu Olsztyn, w którym moja kariera poszła do przodu. Czasami jakaś decyzja w danym momencie może zaskakiwać, a owoce przynosi dużo później. Ludzie mówią, że często zmieniałem kluby. Nigdy nie unikałem rywalizacji, o ile polega ona na tym, że każdy ma równe szanse, a na koniec gra lepszy. Na coś takiego trudno się obrażać.

To inaczej: w którym przypadku miałeś poczucie, że wycisnąłeś za mało, że powinno być lepiej?

Po przejściu do Podbeskidzia ze Stali mogłem trochę chłodniej spojrzeć na niektóre rzeczy. Summa summarum w Bielsku chcieli mnie zatrzymać, ale ja już byłem nastawiony na to, żeby Stal mnie odkupiła. Na starcie w Podbeskidziu założenie było takie, że gramy o awans, ale rzeczywistość okazała się inna. Trener w Stali chciał mojego powrotu, a klub miał pieniądze na odkup, więc zdecydowałem się. Ciągle mierzyłem w Ekstraklasę i tylko o to chodziło, a nie o aklimatyzację czy to, że źle mi się gdzieś żyło.

Zacząłeś kiedyś wątpić w powrót do Ekstraklasy?

Nie. Nigdy nie wątpię w swoje umiejętności. Jeśli tylko jest zdrowie, to wiem, na co mnie stać. Z klubami typu Stal Mielec czy Podbeskidzie szansa na awans była, ale życie piłkarza bywa różne i, jak mówiłem, wiąże się z ciężkimi wyborami. Jeśli masz przesiedzieć rok na ławce, to warto szukać wyzwań. Wszystkie moje ruchy były spowodowane chęcią rozwoju, bo to jedyna droga do tego, żeby po karierze spojrzeć w lustro i nie mieć do siebie żadnych pretensji. Mnie nakręca rywalizacja i chęć zwycięstwa, a nie pójście na łatwiznę i zadowalanie się rolą rezerwowego.

W końcu trafiłeś do Stomilu, w którym odpaliłeś pod wodzą trenera Zajączkowskiego. Rozumiem, że to najważniejszy trener w twojej karierze?

To przede wszystkim bardzo dobry człowiek. Zjadł zęby na piłce, ma olbrzymie doświadczenie. Sztab, który wtedy mieliśmy w Stomilu, był godny pozazdroszczenia. Wiemy, w jakiej sytuacji Stomil się znajdował. Pod każdym względem była ona bardzo ciężka, nasze położenie w tabeli wyglądało jeszcze gorzej. Pokazaliśmy, że ludzie z doświadczeniem piłkarskim powinni być częściej wykorzystywani. Dzięki temu jak dobrano nasz skład, Stomil zdołał się utrzymać i do dziś jest w I lidze. Robota, którą wtedy wykonaliśmy, dla mnie jest nie do powtórzenia. Nikt nie zakładał, że może nam się udać, a jednak przekonaliśmy się, że w futbolu wszystko weryfikuje boisko i zawsze tak do tego podchodzę.

Pod względem szeroko pojętych warunków to twój najtrudniejszy czas w karierze?

Zdecydowanie tak. Przekonałem się dobitnie, że nie liczy się potencjał na papierze. Bywa, że atmosfera w szatni, więź między zawodnikami i zdrowa rywalizacja potrafią zrobić wielką różnicę i pchać drużynę do przodu.

Dziś wszystko się u ciebie zgadza, ale lata lecą. W tym roku będziesz miał trójkę z przodu.

To tylko liczba. Kiedyś zawodnik przekraczający trzydziestkę mógł mieć problem, ale teraz to mniej istotne. Niejeden piłkarz dopiero w takim wieku wchodzi w najlepszy okres kariery, dlatego zupełnie się takimi rzeczami nie przejmuję, zwłaszcza że zawsze profesjonalnie się prowadziłem.

Jesteś wychowankiem Wisły Kraków, ale szybko z niej odszedłeś. Nie widziałeś przyszłości dla siebie?

Powody były dwa. Wisła w tamtych czasach grała w europejskich pucharach i promowanie młodych zawodników było na bardzo niskim poziomie, o ile w ogóle istniało. Skład drużyny był jednym z najlepszych w historii, więc niezwykle trudno byłoby mi rywalizować. Druga sprawa – trener Marcin Bochynek, prowadzący wtedy pierwszą drużynę Górnika Zabrze, gdzieś mnie wypatrzył i zaproponował pójście do Młodej Ekstraklasy, żebym zaczął się ogrywać z ludźmi mającymi doświadczenie na arenie ekstraklasowej. Sądzę, że była to dobra decyzja.

Z dziesięć lat temu przebąkiwano, że mógłbyś wrócić do Wisły.

Jeśli jesteś wychowankiem tego klubu i debiutujesz w Ekstraklasie mając 17 lat, jest to pewne wyróżnienie. Mało kto z mojego rocznika debiutował wcześniej. Pojawiały się jakieś tematy, nawet trwały rozmowy, ale nigdy nic nie zostało sfinalizowane. Obowiązywał mnie kontrakt z Górnikiem i nie było tak łatwo odejść.

Nie odbiła ci sodówka po tak szybkim debiucie, nie poczułeś się panem świata?

Nie, mimo że mam ciężki, góralski charakter. Takie rzeczy zawsze bardziej mnie mobilizowały do rozwoju, niż nasycały. Celami i marzeniami sięgałem dużo wyżej niż parę występów w Ekstraklasie. Wiem, że gdy młody zawodnik szybko się pokaże w lidze, panuje przekonanie, że zapewne prędzej czy później mu odbije i zacznie być o nim głośno poza boiskiem, ale mnie nakręcało granie i rywalizowanie. Do dziś tak mam.

W czym objawia się twój ciężki charakter?

Wolę powiedzieć prawdę, zamiast sobie słodzić i unikać wymiany konkretnych argumentów. Nawiązuję tu nawet do mojej sytuacji w Jagiellonii. Wolę gorzką prawdę od owijania w bawełnę.

Dużo miałeś problemów z takim podejściem?

Idziemy w tym kierunku, że coraz częściej ceni się osoby mówiące szczerze, choć czasami może to być trudne do przyjęcia. Ale wiadomo, że ludzie, nie tylko w piłce, często mają problem z usłyszeniem prawdy i wolą udawać, że rzeczywistość wygląda inaczej.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ TAKŻE:

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Betclic 1 liga

Betclic 1 liga

„Rozumie grę lepiej od Linettego”. Droga Kozubala od Legii, przez Lecha do kadry

Jakub Radomski
47
„Rozumie grę lepiej od Linettego”. Droga Kozubala od Legii, przez Lecha do kadry

Komentarze

13 komentarzy

Loading...