Barry Douglas jest jednym z niewielu obcokrajowców, którzy po całkiem udanej zagranicznej karierze wracają do Ekstraklasy. W rozmowie z Weszło szkocki defensor opowiedział o Polsce i drugim podejściu do Lecha Poznań, a także o tym, co robił w przerwie między obydwoma epizodami w Wielkopolsce. Sukcesy w Turcji, praca z Marcelo Bielsą i Nuno Espirito Santo, a także rozwój psychologiczny i chęć pomocy młodym piłkarzom. Wszystkie te historie należą do “Bashera”. Zapraszamy!
Polscy piłkarze często wracają do Ekstraklasy po latach gry w zagranicznych ligach. Ale ty jesteś zagranicznym zawodnikiem, który wraca do Polski.
Czasami w piłce nożnej najważniejszy jest timing. To był właściwy czas w mojej karierze, żeby spróbować nowych wyzwań. Kiedy Lech Poznań złożył mi ofertę, zacząłem ją poważnie rozważać, bo pamiętałem, jak dobre wspomnienia wiążą się z tym miejscem. Zrobiłem research, zresztą zawsze śledziłem wyniki Lecha, więc wiedziałem, że szykuje się tu ciekawy projekt. Wrócił trener Maciej Skorża, którego znam bardzo dobrze i dzięki któremu wiedziałem, że będzie mi tu łatwiej. No i jestem. Oby to był kolejny bardzo udany czas.
Kibice Lecha mówią, że Poznań za tobą tęsknił. A ty tęskniłeś za Poznaniem?
Oczywiście! Mam tylko dobre wspomnienia związane z ludźmi stąd, z miejscami, które pamiętam. Często i długo rozmawiałem o Poznaniu i Polsce, gdy odszedłem z Lecha. Polecam, żeby odwiedzali to miasto i wasz kraj, bo często ludzie, którzy nie byli w Polsce, nie zdają sobie sprawy, jak piękny macie kraj czy jakim cudownym miastem jest Poznań. Teraz jest rzecz jasna trochę inaczej, bo mam dwójkę dzieci, ale cieszę się, że będą mogły poznać to miejsce tak jaka ja.
Pewnie nie przypuszczałeś, że po odejściu z Lecha będziesz miał aż tak udaną karierę.
Zawsze byłem bardzo pewny siebie i swoich umiejętności, ale faktycznie — nie. Tak jak mówiłem: w piłce nożnej timing jest bardzo ważny. Szczęście też. Musisz znaleźć się w odpowiednim klubie, w odpowiednim momencie. Jestem szczęściarzem, bo jak do tej pory wszędzie, gdzie się pojawiałem, przychodziły sukcesy i wielkie chwile. Jestem uzależniony od takich momentów, chcę kolejnych i kolejnych. Robię się coraz starszy, ale wciąż jestem głodny sukcesów.
Udało ci się nawet zadebiutować w reprezentacji Szkocji.
To był wielki zaszczyt, bardzo ważny moment w mojej karierze. Prawdopodobnie jeszcze bardziej przeżyła to moja rodzina, bez ich i mojej pracy i poświęceń, to nie byłoby możliwe. Miło było otrzymać taką “zapłatę” za swoją pracę i dobrą formę.
Tyle że w kontekście kadry masz pecha. Grasz w piłkę w czasach, gdy najlepszymi zawodnikami szkockiej drużyny są dwaj lewi obrońcy: Andy Robertson i Kieran Tiernay.
Tak, to bardzo trudne. Znowu mogę powiedzieć, że w futbolu chodzi o timing. Teraz mamy dwóch piłkarzy klasy światowej na jednej pozycji, mojej pozycji. Zdawałem i zdaję sobie sprawę, że zawsze będzie mi ciężko załapać się do kadry, a wiadomo, że nikt nie chce być w reprezentacji i nie grać. Co mogę zrobić, nie zmienię tego. Pozostaje mi być wdzięcznym, że mimo takich rywali udało mi się zagrać.
Szkocka piłka chyba się podnosi, udało wam się pojechać na EURO 2020.
Jesteśmy w okresie przejściowym, mamy dobry zespół. Przez lata nie udawało nam się grać na takich turniejach. Teraz mamy grupę zawodników, która mentalnie jest na takim poziomie, że szczerze mówiąc musimy jeździć na największe imprezy. Większość naszych zawodników gra w Premier League, więc myślę, że nadchodzi czas, gdy trzeba się przyzwyczajać do naszej obecności na wielkich turniejach.
Wróćmy do twojej klubowej kariery. Z Lecha Poznań przeszedłeś do Konyasporu. W Turcji przeżyłeś pewien incydent ze zdjęciem z wieczoru kawalerskiego — miejscowi uznali, że twoje przebranie (Barry przebrał się za kobietę — przyp.) było zbyt… kontrowersyjne.
Może lepiej zostawmy to na inną rozmowę… (śmiech) Inna kultura, inne pojmowanie świata. To nie było nic poważnego, po prostu lekkie nieporozumienie. Ale mój czas w Konyasporze to bardzo dobry moment. Byłem tu przez półtora roku i w tym czasie zajęliśmy trzecie miejsce w lidze, a to bardzo trudne do zrobienia, mając w lidze Besiktas, Fenerbahce i Galatasaray. Pierwszy raz w historii klubu zagraliśmy w europejskich pucharach. A potem był kolejny historyczny sukces: pierwszy raz Konyaspor sięgnął po Puchar Turcji.
Czytałem, że niektórzy z twoich rodaków dziwili się, że Szkot pojechał grać w piłkę gdzieś poza Wyspy Brytyjskie.
Chyba mam inną mentalność. Oczywiście Premier League to najlepsza liga na świecie, ale poza ligą angielską jest wiele innych możliwości. Nie musisz tylko grać w Szkocji czy w niższych ligach w Anglii. Zawsze chciałem stawiać sobie nowe wyzwania, poznawać inne kultury. No i grać gdzieś, gdzie pogoda jest trochę lepsza niż deszcz i mróz! (śmiech) To wszystko złożyło się na moje decyzje. Rzecz jasna potrzebowałem też szansy, którą dostałem w Lechu czy w Turcji, bo bez niej można sobie tylko mówić “tak, zagrałbym w zagranicznych ligach”.
Czytałem, że odszedłem z Konyasporu z powodów rodzinnych.
Nie, nigdy nie miałem takich wymówek. Myślę, że klub musiał jakoś wybrnąć PR-owo z tej sytuacji, bo miałem długi kontrakt, odnieśliśmy razem kilka sukcesów i kibice nie byliby zadowoleni, że tak po prostu pozwolili mi odejść. Wolverhampton złożyło mi wtedy ekscytującą ofertę. Wiedziałem, że ten klub ma wielkie ambicje, pokazano mi szczegóły tego projektu i myślę, że podjąłem dobrą decyzję. Znów byłem świadkiem historii, bo wywalczyliśmy awans do Premier League. Zagrałem w jednym zespole z zawodnikami, którzy dziś grają w najlepszych klubach świata. Jedyne, czego mi brakowało, to słońce!
To był najlepszy sezon w twojej karierze?
Statystycznie patrząc na pewno. Gdybyś zagłębił się w moje liczby, w szersze statystyki, to grałem podobnie w każdym sezonie. Ale asyst faktycznie zanotowałem najwięcej. Mieliśmy wtedy klasowych piłkarzy w zespole i wszystko, co chcieliśmy zrobić, po prostu nam wychodziło. Dobrze było czuć, że nie jest się tylko świadkiem tej historii, ale jej czynnym i ważnym uczestnikiem.
Co możesz powiedzieć o Nuno Espirito Santo, z którym pracowałeś w Wolves?
Świetny fachowiec, w mojej ocenie to szkoleniowiec klasy światowej. Ma bardzo dużą wiedzą, zna system i potrafi sprawić, że piłka jest piękna. Gdybyś zapytał kibiców Wolverhampton, kiedy grali najlepszą piłkę od lat, powiedzieliby ci, że właśnie w tym sezonie. Wiele się od niego nauczyłem, przekazał mi sporo wiedzy taktycznej, nauczył grać w innym systemie.
Żałujesz, że Wolves zrezygnowali z ciebie po awansie do Premier League, nie dając ci szansy debiutu w lidze?
Nie, niczego nie żałuję. Byłem jednak sfrustrowany, bo czułem, że zasłużyłem na tę szansę. Ciężko na to pracowałem, dużo poświęciłem, żeby ją dostać. Porozmawiałem z trenerem, który mówił mi, że to nic osobistego, jedynie biznes. Wolves zapłaciło za mnie milion euro i chciało mnie sprzedać drożej.
Tyle że w tym samym czasie klub wydał ogromne pieniądze na zawodników z Portugalii.
Początkowo trudno było to zaakceptować, ale wtedy tak naprawdę zrozumiałem, że futbol to biznes. Można mówić o lojalności i tak dalej, jednak zrozumiałem, że w klubie jesteś tylko numerem na koszulce. Dlatego musisz cieszyć się chwilą, tym, co udało się osiągnąć. I nie brać wszystkiego zbyt emocjonalnie, bo w chwilę może się to zmienić.
A cieszyłeś się chwilą z Marcelo Bielsą w Leeds United?
Kompletnie inny człowiek i kompletnie inne doświadczenia niż to, co spotkałem w Wolves. Marcelo Bielsa to oczywiście kolejny trener klasy światowej. Nauczyłem się nowych aspektów związanych z moją grą. To był bardzo wymagający czas. Myślę, że tylko będąc wewnątrz, pracując z Bielsą, można zrozumieć, o co chodzi. Ale mieliśmy swoją nagrodę — sukcesy. Po czasie jeszcze bardziej doceniasz to, ile pracy włożyłeś, żeby tak to wyglądało. Mam bardzo dobrą relację z klubem, kibicami. Miło będzie pokazać moim dzieciom, gdy już dorosną, czego udało nam się dokonać.
Treningi u Bielsy były bardzo ciężkie?
Tak, inne. Pierwszy raz w życiu doświadczyłem czegoś takiego, bo każdy trening był związany z taktyką. Nie było “tradycyjnych” zajęć: małych gier, gier na utrzymanie. Wszystko było przesiąknięte taktyką w najdrobniejszych detalach. Nawet gdy ćwiczyliśmy z manekinami. Ćwiczyliśmy timing wejść w strefę, zajmowanie wolnych przestrzeni. Ci, którzy to przeżyli, zasługują na wielki szacunek. Fizycznie to wyczerpujące zajęcia, ale jeszcze bardziej męczy się głowa. Dzięki takim treningom rozwijasz się jako człowiek.
Chciałem o to spytać, bo pewnie ciężko jest przyswoić te wszystkie taktyczne informacje.
Początkowo tak, ale potem robisz tyle powtórzeń, tyle analiz, że nie obejrzysz się i wchodzi ci to w nawyk. Robisz to automatycznie. Zespół zmienia formację w trakcie meczu i nawet nie pyta trenera o to, co ma robić. Bazuje na instynkcie, na tym, czego się nauczy na treningach.
Ale znowu nie dostałeś szansy, żeby zagrać w Premier League.
Jeśli myślisz, że życie da ci to, czego oczekujesz, zawsze będziesz sfrustrowany. To tak nie działa. Nikt jednak nie zabierze mi mojego wkładu w awans. Zresztą tym razem to była moja decyzja. Rozmawiałem z trenerem, który chciał, żebym został i walczył o miejsce w składzie. Wiedziałem jednak, że teraz będzie jeszcze trudniej o minuty. Miałem 30 lat i chciałem po prostu grać regularnie w piłkę.
Kto był najlepszym zawodnikiem, którego spotkałeś w tych klubach?
Uch, było ich tylu… Zobacz, w jakich klubach dziś grają: Diogo Jota jest w Liverpoolu, Ruben Neves prawdopodobnie zaraz będzie w topowym klubie. Miałem szczęście spotkać takich zawodników, to tez będę mógł pokazać dzieciom: grałem z takimi kozakami. Dobrze wspominam to, że piłkarze, o których mówimy, nie byli jedynie topowymi zawodnikami, ale i świetnymi ludźmi. Zero obnoszenia się. Kluczem do sukcesu zespołów, w których grałem nie było to, że mieliśmy tak dobrych piłkarzy. Chodziło o ich mentalność, o charakter. Tego potrzebujesz najbardziej.
Ok, jeśli mam wybrać najlepszych: Diogo i Ruben z Wolves. W Leeds? Kalvin Phillips to chyba najlepszy zawodnik w Anglii na swojej pozycji. Miał też świetny charakter, można było go pokochać od razu, gdy się go poznało. To chłopak z Leeds, to też było ważne. Ben White był świetnym piłkarzem i świetnym gościem. Najlepszy technicznie był natomiast Pablo Hernandez. Robił niesamowite rzeczy z piłką. Miał już 34 czy 35 lat, a potrafił grać w magiczny sposób.
Podobno interesujesz się psychologią. Skąd się to wzięło?
Dobre pytanie. Zacząłem pracować z psychologiem, gdy byłem w Wolverhampton. Patrzyliśmy na moją grę w inny sposób. Pomoc psychologów to coś, o czym w piłce wciąż mówi się zbyt mało. Być może jesteśmy zbyt dumni, bo ludzie wciąż myślą, że skoro rozmawiasz z psychologiem, to masz jakiś problem. To kompletnie inna sprawa. Umysł, głowa – to są rzeczy równie ważne, a może nawet ważniejsze, od przygotowania fizycznego. Teraz razem z moim przyjacielem, który jest psychologiem, założyliśmy firmę “FC Galactico”.
Myślałem, że to plan na twoją emeryturę.
Nie jestem i nigdy nie będę psychologiem, ale wiem, jak bardzo mi to pomogło. Zwłaszcza w czasie pandemii, lockdownów. Wtedy byłem chyba najszczęśliwszy w całym swoim życiu, bo dobrze czułem się z samym sobą. Nic mnie nie przerażało. Korzyści ze współpracy z psychologiem są niewyobrażalne, jeśli tego nie doświadczysz. Myślę, że każdy zawodnik, każdy sportowiec, który jest na topie albo współpracuje z psychologiem, albo kiedyś to robił. Moim celem jest pomoc dzieciom, uświadamianie ich. Kiedy miałem 15 lat i miałem zły moment, myślałem, że świat jest przeciwko mnie, że nie będę piłkarzem. Chciałbym uświadamiać młodych ludzi, że to nie tak. Żeby to zrozumieć, potrzeba edukacji.
Mówiłeś, że gdybyś wiedział to, co wiesz dziś, 10 lat temu, mógłbyś być lepszym piłkarzem i człowiekiem.
Może tak, może nie. Ale na pewno byłbym silniejszy mentalnie i lepiej rozumiałbym życie, nie tylko piłkę. Ludzie nie widzą, jak wiele emocji wiąże się z grą w piłkę. Można powiedzieć: presji, ale zawsze żartuję, że presja to jest w oponach. Ale tak: presja, oczekiwania — jeśli nie kontrolujesz tego tak, jak trzeba, to negatywne rzeczy, które ci ciążą. Jeśli używasz tego we właściwy sposób, masz dodatkową energię, przekuwasz to w pozytyw.
Jako człowiek zebrałeś wiele doświadczeń, bo grę w piłkę zaczynałeś od amatorskich rozgrywek, gdy łączyłeś ją z pracą.
Powiedzmy, że zaczynałem od “prawdziwego świata”. Pracowałem jako inżynier chłodnictwa i klimatyzacji. Od ósmej rano do 20 wieczorem. Nie chcę powiedzieć, że piłka nożna to przywilej, bo gra w nią kosztuje wiele pracy, musisz mieć też odpowiednie umiejętności. Ale jestem wdzięczny, że teraz mam taką pracę, bo wiem, jak wygląda “prawdziwy świat”. Dlatego nawet w trudnych momentach starałem się szukać pozytywów.
BOGUSZ: NIGDY W ŻYCIU NIE BĘDĘ TRENOWAŁ TAK, JAK U BIELSY
Myślałeś kiedyś o tym, że nie będziesz piłkarzem, skoro grasz amatorsko?
Szczerze mówiąc: nie. Pytanie nie brzmiało “czy będę grał w piłkę?” tylko “kiedy będę grał w piłkę?”. Kiedy zaczynałem karierę w Queens Park, już po roku dostawałem oferty z zawodowych klubów. Tyle że mój dziadek, który zawsze był dla mnie wzorem i mentorem, miał “oldschoolową” mentalność i zawsze powtarzał mi: musisz mieć plan B, musisz mieć coś, na wypadek, gdyby ci nie wyszło. Więc po dwóch czy trzech latach, gdy zdałem egzaminy i skończyłem szkołę, zacząłem profesjonalną karierę. Teraz pewnie te papiery nie są już ważne, ale nigdy nie wiesz, jak potoczy się twoje życie. Jestem szczęśliwy, że to zrobiłem, jestem też szczęśliwy, że nadal gram w piłkę. Chcę to robić, dopóki ciało mi na to pozwoli.
W Poznaniu masz ważną misję: wygrać mistrzostwo Polski, powtórzyć sukcesy sprzed lat.
To powód, dla którego tutaj przyszedłem. Nie przyjechałem na wakacje do fajnego miejsca na ziemi. Lech Poznań musi walczyć o najwyższe cele, wygrywać mistrzostwa, zdobywać puchary. To wielki klub i fani tego oczekują, dobrze o tym wiem. Ostatnie lata dla kibiców nie były łatwe. Teraz widzimy, że są już trochę szczęśliwsi. Mamy bardzo dobry skład, to jednak nie oznacza, że możemy już mówić o wygraniu ligi. Moja kariera nauczyła mnie, że wszystko może się zmienić, a druga część sezonu na pewno będzie trudna.
Jak przez lata zmieniła się Ekstraklasa?
Porównując z moim pierwszym pobytem w Polsce, teraz jest większa intensywność. Jest także coraz więcej drużyn, które skupiają się na ofensywie, chcą atakować. Mecze trwają od pierwszej do ostatniej minuty, co jest dobre dla kibiców i nieco mniej przyjemne dla trenerów (śmiech). Technicznie też widzę poprawę, zwłaszcza w mojej drużynie. Musimy znajdować balans, bo każdy mecz jest inny, zmieniamy systemy, pomysły. Naszym wyzwaniem na rundę wiosenną będzie znalezienie nowych rozwiązań, bo rywale wiedzą już, jak gramy.
Jedna rzecz się nie zmieniła: twoja lewa noga.
Wiem, że jest dobra, wierzę w swoje umiejętności. Dobrze było pokazać w tym sezonie, że nadal strzelam ładne bramki z rzutów wolnych. Przypomnieć wam, że nadal to potrafię.
Jaki jest sekret tych rzutów wolnych?
Gdy dorastasz, podglądasz, jak inni strzelają z rzutów wolnych. David Beckham, Juninho, Roberto Carlos. Ok, Roberto Carlos to trochę inny przypadek, ja nie potrafię kopać aż tak mocno! Ale sekret to po prostu trening. Wy widzicie ten jeden rzut wolny w meczu, po którym pada bramka. Ja wiem, że za nim stoją tysiące takich strzałów na treningach. Nie możesz dopracować czegoś do perfekcji, ale musisz się starać. To też chciałbym przekazać młodszym. Musisz pracować nad swoimi słabościami, ale musisz też poprawiać swoje mocne strony. Nie tylko jeśli chodzi o stałe fragmenty gry, choć wiadomo, że to one często robią różnicę w meczu. Musisz jednak pamiętać, że to, co jest dobre, może być jeszcze lepsze.
WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:
- Nikt nie dryblował jak Velde. „Ale nie nazwałbym go ogromnym norweskim talentem”
- Świetny wynik finansowy Lecha. Ponad 50 milionów na plusie
- Lech nie ściągnie napastnika, co ze środkowym obrońcą?
fot. Newspix