Legia Warszawa w środę zapewniła sobie mistrzostwo Polski. Nie musiała nawet wychodzić na boisko, bo wystarczyło, że Raków Częstochowa nie wygrał z Jagiellonią Białystok. Niestety musiała to zrobić dziś. I niestety my to obejrzeliśmy.
Kolejka na półmetku, a to trzeci bezbramkowy remis, więc nie powinniśmy być zdziwieni?
No, łudziliśmy się trochę, że świeżo upieczeni mistrzowie będą chcieli raz jeszcze zaakcentować to, że są najlepszą ekipą tego sezonu. Tym bardziej, że to nie tak, iż Czesław Michniewicz zaorał już skład, dokonując eksperymentów na masową skalę. Usiadł Boruc, zagrał Miszta. Po raz pierwszy w wyjściowym składzie zameldował się Ernest Muci, kosztem jednej z nominalnych dziesiątek. Zastępstwo dla galowego duetu uzupełnił Rafa Lopes, ale Portugalczyk ostatnio i tak przecież balansował na granicy podstawowej jedenastki. I tyle.
Innymi słowy – na papierze ta paczka wyglądała zdecydowanie lepiej niż na boisku przeciwko Wiśle Kraków.
Legia 0:0 Wisła. Wakacyjne tempo spotkania
No właśnie, do tego tanga też trzeba dwojga. Białą Gwiazdę rozgrzeszyć za udział w paździerzu jest nam jednak zdecydowanie łatwiej. Raz, że mówimy o drużynie, która w pięciu ostatnich meczach wymęczyła jeden marny punkt, a i jego by nie było, gdyby Sergiu Hanca lepiej pocelował z karnego lub Marcos Alvarez trafił z akcji. A dwa, że Wisła wciąż nie musi oglądać się za siebie, bo utrzymania pewna nie jest. Może i niezbyt nerwowo, ale jednak – w takiej sytuacji każdy punkt się przyda, a taki wywalczony na boisku mistrza Polski to już w ogóle nie śmierdzi.
No dobra, w przeciwieństwie do piłkarzy wykażemy się odrobiną dobrej woli i wyliczymy sytuację, w których były jakieś powody, by poderwać dupy z foteli.
Pierwsza: świetna interwencja Mateusza Lisa po główce Tomasa Pekharta. W końcówce pierwszej połowy fatalny błąd w wyprowadzeniu piłki zaliczył Sadlok. Futbolówka ostatecznie wylądowała na skrzydle u Slisza, ten mięciutko wrzucił na bańkę Czecha, który rzadko marnuje takie sytuacje, ale tym razem lepszy był bramkarz.
Dwa: przytomna interwencja Mateusza Lisa po strzale Tomasa Pekharta. Tu historia jest krótsza – stały fragment, a napastnik uderzał nogą, ale golkiper był dobrze ustawiony.
Trzecia (chronologicznie pierwsza): kapitalną interwencją w defensywie popisał się Michal Frydrych, nożycami wybijając piłkę podcinaną przez Mladenovicia. Co prawda Pekhart był na spalonym, więc gol i tak nie zostałby uznany, ale coś się przynajmniej zadziało.
Czwarta: gol Stefana Savicia po podaniu Gruszkowskiego – Austriak był jednak na niewielkim spalonym i sędzia słusznie użył gwizdka.
Tyle? No niestety tyle. Były jeszcze strzały Yeboaha, kilka mało klarownych sytuacji, ale nie ma czym zaprzątać sobie głowy. Wspomniany Muci swojej szansy nie wykorzystał, Michniewicz ściągnął go już w 56. minucie. Trener mistrzów Polski też chyba miał poczucie, że wypadałoby dziś pokazać coś więcej, bo szybko wpuścił na plac i Luquinhasa, i Kapustkę, i Wszołka, ale te zmiany nic nie dały.
No niestety.