Może i w ostatnich tygodniach kwestia tytułu dla Legii trochę się przeciągała. Może i koronację trzeba było odkładać w czasie. Ale faktem jest, że ten dzień prędzej czy później musiał nadejść, bo w takich okolicznościach ciężko było spodziewać się innego rozwiązania. Warszawski klub wraca na tron i jest to efekt stabilnego, w miarę równego sezonu. Legia nie dała rywalom zbyt wielu szans na to, żeby ci mogli ją gonić. Ta brawurowa ucieczka reszcie stawki nie byłaby możliwa, gdyby nie kilku gości, którzy wzięli na klatę odpowiedzialność za grę zespołu.
Kogo możemy uznać za architekta sukcesu Legii Warszawa?
1. Aleksandar Vuković
To prawda, przed startem rozgrywek nie każdy w niego wierzył. Być może nawet miał więcej przeciwników niż zwolenników. Powiedzmy sobie szczerze, że były ku temu powody. Po pierwsze, gdy przejął drużynę po Ricardo Sa Pinto, Legia wykoleiła się w walce o tytuł, z czego skorzystał Piast Gliwice. Była to wpadka sporych rozmiarów, niezależnie od tego, że “Piastunki” same bardzo mocno pracowały na sukces. Potem były europejskie puchary – znów bez błysku. Spora krytyka na “Vuko” wylewała się choćby za wystawianie Sandro Kulenovicia. Wówczas Serb faktycznie przekombinował. Ale potem pokazywał już, że wyciąga lekcje, dojrzewa trenersko i przede wszystkim – wie, co robi.
Bo jak nie dostrzegać jego zasług, gdy Legia gromiła rywala za rywalem? Zdarzały się jeszcze marudy, które mówiły: a, to samograj przecież. Z taką kadrą nie sztuka dominować. Okej, to pokażcie nam tak efektowne wygrane Legii, jak te z tego sezonu, w poprzednich latach. Odnoszone z taką regularnością i łatwością. Tyle było już samograjów, tyle razy warszawianie mieli dominować, bo na papierze wyglądali najlepiej, a rzeczywistość wyglądała brutalnie: o tytuł trzeba było drżeć niemal zawsze.
Aż przyszedł “Vuko” i Legia w zasadzie od dwóch czy trzech kolejek śpi spokojnie. Gdyby mistrzostwo udało się zaklepać nieco wcześniej, przy pierwszej okazji, wyglądałoby to jeszcze efektowniej, gdyby udało się wygrać też Puchar Polski, sukces byłby pełny, ale nie ma co umniejszać Vukoviciowi. Czapki z głów.
2. Skuteczni napastnicy
Zepniemy klamrą dokonania wszystkich trzech snajperów Legii, bo nie sposób wyróżnić tu jedną osobę – i to także odegrało ważną rolę w kwestii zdominowania ligi. Spójrzcie sami:
- Jarosław Niezgoda – 14 goli
- Jose Kante – 10 goli
- Tomas Pekhart – 5 goli (może i mało, ale za to – jak ważne)
- Maciej Rosołek i Vamara Sanogo – łącznie 4 gole
Blisko połowę wszystkich bramek dla Legii strzelili napastnicy. Oczywiście my kłaniamy się zwłaszcza trzem pierwszym, bo to oni mieli największy wkład w końcowy sukces. Ale Rosołek i Sanogo ładnie dopinają tę statystykę. 69 goli Legii w sezonie, 33 zdobyte przez snajperów. Co ważne – każda z trzech dziewiątek odznacza się wyjątkową w skali ligi efektywnością. Nikt nie trafiał do siatki częściej niż Niezgoda, który robił to średnio co 76 minut. Kante wpisywał się na listę strzelców średnio co 127 minut, natomiast na gole Pekharta trzeba było czekać średnio o dwie minuty dłużej. Takiego komfortu zdecydowanie brakowało Legii w ostatnich latach. Jak skuteczność napastników prezentowała się w poprzednich sezonach?
- 18/19: Carlitos – 16, Kulenović – 4, Kante – 2
- 17/18: Niezgoda – 13, Sadiku – 2, Eduardo, Chukwu – 0
- 16/17: Nikolić – 12, Prijović – 5, Necid – 1
- 15/16: Nikolić – 28, Prijović – 8
Żeby znaleźć sezon, w którym snajperzy Legii zakręcili się wokół wyniku 30 bramek w sezonie, trzeba się cofnąć blisko pięć lat. Wymowne. A przecież kluczem jest tu też to, że w takim sezonie 2016/2017 dziury po odejściu duetu Nikolić – Prijović załatać się nie udało. Teraz Jarosław Niezgoda został godnie zastąpiony i to jest właśnie największy sukces Kante oraz Pekharta.
3. Michał Karbownik
Zanim zaczniecie mówić, że na wyrost i próbować zrobić nam Ice Bucket Challenge, dobrze się zastanówcie. Czy Michał Karbownik aby na pewno nie był jednym z architektów mistrzowskiej drużyny? Zerkamy w nasze oceny – średnia 5.69, druga najwyższa w zespole. To sporo mówimy, ale pewnie chcecie konkretów, więc łapcie.
- Załatanie luki na lewej obronie, gdzie nasze drużyny często mają problem
- 6 asyst, 5 asyst drugiego stopnia
11 bramek wypracowanych przez bocznego obrońcę. Przecież to są liczby, za które każdy defensor grający bliżej linii bocznej boiska, byłby chwalony i nagradzany na wszelkie sposoby. Pójdziemy nawet dalej. Jeśli weźmiemy pod uwagę jedynie asysty oraz asysty drugiego stopnia, klasyfikacja indywidualna legionistów wygląda tak.
- Michał Karbownik – 11
- Paweł Wszołek – 11
- Domagoj Antolić – 8
- Luquinhas – 8
- Walerian Gwilia – 7
Krótko mówiąc – “Karbo” był najlepszym asystentem swojej drużyny, na równi z Pawłem Wszołkiem, który wyraźnie przerasta ligę umiejętnościami i miał zdecydowanie więcej okazji, żeby zaliczyć ostatnie podanie, bo po prostu gra bliżej bramki rywala. Wróćmy też na chwilę do pierwszego argumentu. Nie zapominajcie, że gdyby nie Karbownik, Legia byłaby w naprawdę głębokiej dupie, jeśli chodzi o obsadę lewej strony. Dobrze wiemy, że Ivan Obradović nie podbił nawet Ząbek. Luis Rocha? Ostatnio wyglądał fajnie, ale przecież wcześniej zawodził, więc czy na dłuższą metę byłby tak mocnym punktem drużyny, czy może wręcz przeciwnie?
No właśnie. Dlatego młodego zawodnika należy doceniać nie tylko za to, ile pieniędzy może przynieść do klubowej kasy.
4. Paweł Wszołek
Kiedy Legia Warszawa sięgała po Pawła Wszołka, wiele osób od razu zapowiadało, że to będzie transfer na miarę mistrzostwa Polski. I – co tu dużo mówić – te osoby się nie pomyliły. O tym, jak ważne dla drużyny Vukovicia były skrzydła, pisaliśmy szeroko w jednym z tekstów. Tu skupimy się na samym Wszołku. Z miejsca jasne jest, że musi być kozakiem, skoro omijając 10 kolejek zdołał być jednym z najskuteczniejszych piłkarzy Legii. 19 wypracowanych goli to wynik, którego nie należy umniejszać. A wręcz – nie wypada. Wszołek może nie zawsze był liderem, ale jeśli już wpadał w “beast mode”, ciężko było go zatrzymać. Dowody?
Tylko dwóch graczy Legii dostało od nas notę “osiem” więcej niż raz. Pierwszym z nich jest Jose Kante, który zasłużył na taką ocenę dwukrotnie. Drugim? Wszołek, który rozbił bank, zgarniając trzy “ósemki”. Do tego należy doliczyć dwie noty “siedem”, których przecież też nie dostał za nic, i mamy dowód na to, że w optymalnej dyspozycji Wszołek to absolutny top ligi. Były piłkarz QPR błyszczał głównie przy pogromach, fakt. Inna sprawa jednak, że zwykle to on był ich motorem napędowym. Nie przychodził na gotowe.
- Wisła? Asysta na 2:0, zamknięcie meczu we wczesnej fazie
- Górnik? Gol na 1:0
- Śląsk? Bramka na 1:0
- Zagłębie Lubin? Asysta na 1:0
- Lechia? Gol na 1:0
- Arka? Gol na 1:1, asysta na 2:1
Wszołek praktycznie zawsze miał udział przy otwarciu wyniku, a mówimy tylko o najłatwiejszych do sprawdzenia rzeczach, czyli bramkach i asystach, bez kluczowych podań. Ale Wszołek to także inny plus. Bardzo często przy okazji rozmów z młodymi piłkarzami pojawia się wątek tego, jak były reprezentant Polski pomaga “świeżakom” wejść na salony. Co to ma do rzeczy? Ano to, że być może nie byłoby świetnej formy młodzieży, gdyby nie pomocna ręka Wszołka. Taki gracz to skarb w szatni, dlatego warto na to zwrócić uwagę.
5. Walerian Gwilia
Nazwisko gruzińskiego pomocnika może niektórych zdziwić. Faktem jestem, że Gwilia nie zawsze był filarem. Zdarzały mu się mecze słabe i bardzo słabe, ale z drugiej strony… Według EkstraStats Gruzin maczał palce przy 29% trafień ekipy Vukovicia. A gdy przyjrzymy się nie procentom, a liczbom, okaże się, że Gwilia jest odpowiedzialny za największą liczbę bramek Legii w tym sezonie – 20. Co prawda Niezgodę i Wszołka wyprzedził tylko o gola, w dodatku zdobytego dzisiaj, ale jednak – ciężko mówić o przypadku, gdy chodzi o co trzeciego gola. Zresztą nie chodzi już tylko liczby widoczne gołym okiem. Piotr Kamieniecki z TVP Sport wyliczał dziś, że pomocnik jest piłkarzem, który w ostatnim czasie biega najwięcej ze wszystkich zawodników Legii. Poza tym wzrosła też jego skuteczność.
– Przez cały sezon pomocnik wykonywał zagrania na poziomie celności wynoszącym 82,2%. Teraz wskaźnik zatrzymał się na 88 procentach. Gwilia rzadziej traci piłkę niż na wcześniejszym etapie sezonu, ale gorzej wypada w pojedynkach z rywalami. Wniosek jest taki, że dopóki gracz nie próbuje dryblować lub wdawać się w indywidualną walką z przeciwnikami, to trudno mówić o wielu złych zachowaniach. Reprezentant Gruzji potrafi być też pożyteczny w destrukcji. W spotkaniu ze Śląskiem Wrocław miał aż dziesięć odbiorów. Względem całego sezonu, to także statystyka, która w ostatnim miesiącu wypada lepiej (z 3,3 do 4,4/na mecz) – czytamy we wspomnianym tekście.
Dodamy do tego jeszcze jedną rzecz, na którą zwrócił uwagę także “Przegląd Sportowy”. To wierny żołnierz Vukovicia, u którego zagrał aż 47 razy – nikt w lidze nie zaliczył tylu występów. Tylko trzech graczy z pola spędziło na boisku więcej minut od niego we wszystkich rozgrywkach w tym sezonie: Artur Jędrzejczyk, Luquinhas oraz Andre Martins. Gwilia to płuca drużyny, w dodatku płuca, które równie często wcielają się w rolę mózgu i znacząco wpływają na to, co dzieje się na boisku. Udany transfer.
SZYMON JANCZYK
Fot. Newspix