No wreszcie! Po 99 dniach wraca Premier League. Brytyjski “Projekt Restart”, choć kwestionowany i owiany wieloma wątpliwościami, wreszcie zostanie wcielony w życie. Dziś o 19:00 Aston Villa zmierzy się z Sheffield United, następie Manchester City podejmie Arsenal. To początek prawdziwego futbolowego szaleństwa na Wyspach. Tempo jeszcze bardziej zawrotne niż do tej pory, emocji też nie zabraknie. Kwestia mistrzostwa jest już wprawdzie niemal definitywnie rozstrzygnięta, ale to wcale nie oznacza, że wszystko w angielskiej ekstraklasie jest jasne i pewne. Wręcz przeciwnie: niewiadomych zdecydowanie nie brakuje.
W ramach szerokiej, przedrestartowej zapowiedzi mamy dla was dwadzieścia pytań o dwadzieścia klubów Premier League. Leicester City utrzyma się w czołówce? Jose Mourinho odnalazł pomysł na Tottenham? Manchester United wkręci się do Ligi Mistrzów? Kto zanotuje spadek, a kto może zaszokować formą na finiszu rozgrywek? Co czeka kluby Jana Bednarka i Łukasza Fabiańskiego?
Zapraszamy.
NORWICH CITY PODŹWIGNIE SIĘ Z DNA?
21 punktów po 29 kolejkach. Przy całej sympatii dla dzielnej i ambitnie grającej ekipy Norwich, trudno oczekiwać, by mieli oni na finiszu rozgrywek zanotować cudowną zwyżkę formy, która pozwoli wspiąć się ponad strefę spadkową. To trudna, która potrafi się fenomenalnie zmobilizować na mecze z rywalami z czołówki. Pokonała już w tym sezonie Leicester City, Manchester City, wyeliminowała Tottenham z Pucharu Anglii, pogroziła Liverpoolowi czy Chelsea. Ale do regularnego punktowania brakuje tam cwaniactwa, ogrania w meczach na najwyższym poziomie, no i zwyczajnie umiejętności.
“Kanarki” to ekipa zbudowana – żeby nie powiedzieć: sklecona – za grosze. Daniel Farke oparł swój zespół na zawodnikach, na których działacze pozostałych klubów Premier League pewnie by nawet nie spojrzeli. I wyszło z tego mnóstw fajnych historii. Teemu Pukki wyrósł na jednego z bohaterów sezonu, Todd Cantwell i Max Aarons pięknie się wypromowali.
Przede wszystkim jednak, taka a nie inna polityka klubu pozwoli Norwich na zaliczenie bezbolesnego powrotu do Championship.
Daniel Farke: “Niektórzy mówią mi: nie kombinuj. Ja mam inne spojrzenie na futbol”
Już przed sezonem dyrektor klubu Stuart Webber zapowiadał, by nie nastawiać się na transferowe szaleństwa z okazji awansu do Premier League. – Teraz będziemy mieli jeden z najniższych budżetów w ostatnich latach – mówił Webber. – Oczywiście moglibyśmy uzyskać kredyty, mamy odpowiednie gwarancje. Banki chętnie by nas namawiały, żeby wydać całą tę fortunę w jednym okienku transferowym. Ale wybieramy inną drogę. Można zaryzykować, to też jest metoda. Jeśli wygrasz – zostajesz w Premier League. Ale jeśli spadniesz, pozostaje ci sprzedawać, sprzedawać, sprzedawać i sprzedawać. Z niektórych umów trudno się uwolnić. Na mojej zmianie to się nie stanie. Wiem, ile nas kosztowało doprowadzenie klubu do stanu, w którym jest on dzisiaj. Nie chcę przechodzić tego ponownie.
Trener Farke również pozostaje wierny swojej filozofii.
– Niektórzy mówią: „Nie kombinuj. Oddaj piłkę rywalowi, potem skontruj. Nie utrudniaj sobie życia”. Ja mam inne spojrzenie na futbol. Wolę skoncentrować się na kontrolowaniu gry, tworzeniu odpowiedniej struktury posiadania i utrzymywania kontroli nad piłką. Co nie oznacza, że nie chcę rozwijać szybkiej gry po odbiorze – dodał Farke. – Ciągle słyszę, że w Anglii gra się inaczej. Zwłaszcza w Championship. To samo gada się w Niemczech. „Nie filozofuj, tu trzeba walczyć, wygrywać główki i grać na wślizgu”. Tak, trzeba. Ale kiedy wszyscy to robią i wszyscy to potrafią, musisz się czymś wyróżnić.
Utrzymania sobie Norwich w ten sposób nie zapewni, przy całym szacunku dla ich ambicji. Ale gdy awansują do Premier League raz jeszcze, a bardzo możliwe, że stanie się to niebawem po degradacji, to z pewnością będą znacznie groźniejsi dla konkurencji niż w sezonie 2019/20. Przyszłość przykładowej Aston Villi nie rysuje się w aż tak kolorowych barwach.
Nasz typ: Spadek z ostatniego miejsca.
JAK BYĆ OPTYMISTĄ, GDY OSTATNIE WSPOMNIENIA TO PORAŻKI?
Tak po ludzku nie zazdrościmy piłkarzom Aston Villi położenia, w jakim znaleźli się w momencie zawieszenia rozgrywek Premier League. Rozpamiętywanie porażek może przyprawić o niezły ból głowy, a ci odnieśli przecież pięć kolejnych, nieprzedzielonych choćby jednym, skromnym remisikiem.
- 1:2 w dziób od Bournemouth
- 2:3 w czapę od Tottenhamu
- 0:2 w cymbał od Southampton
- 1:2 z City w finale pucharu ligi
- 0:4 z Leicester na pożegnanie z Premier League na ponad trzy miesiące
No można dostać fisia od rozgrywania tych meczów w głowie. I wypada tylko mieć nadzieję, że gdzieś tam z tyłu głowy siedziała wygrana batalia z faworyzowanym Leicester w półfinale pucharu ligi, czy ostatnie zwycięstwo w lidze z Watfordem, jeszcze w styczniu.
Michael Cox: „Grealish mnie rozczarował”
Niestety, najwidoczniej nie wszyscy poradzili sobie z kotłowaniną myśli. Najgorzej – Jack Grealish, który złamał zasady kwarantanny, popisując się ponadprzeciętną hipokryzją. Jednego dnia apeluje do kibiców Aston Villi, by ci dla własnego bezpieczeństwa pozostali w domach. Drugiego w brytyjskich tabloidach ląduje zdjęcie, na którym wyraźnie nieświeży Grealish stoi w dwóch różnych klapkach obok rozbitego samochodu.
Co się wydarzyło? Otóż Grealish postanowił skoczyć sobie na imprezę, która wymknęła mu się spod kontroli. Finałem było obicie dwóch zaparkowanych przy ulicy samochodów, gdy po całonocnym bailando towarzystwo próbowało dostać się do domów.
— Irytująca była postawa ludzi ze świecznika. Kiedy w Anglii wzrastała liczba chorych, Kyle Walker i kilku innych zawodników bawili się w najlepsze. Rozczarował mnie np. Jack Grealish, bo uważałem go za odpowiedzialnego, inteligentnego gościa. Tych złych przykładów było za dużo — powiedział w rozmowie z Newonce Sport Michael Cox, dziennikarz „The Athletic” i autor książek o taktyce w Premier League.
Jeśli tylko Grealish będzie tańczył z obrońcami tak, jak pewnie hulał po parkiecie podczas rzeczonej imprezy, Aston Villa może się jeszcze uratować. Jeśli jednak on – i koledzy z obrony nawalający w tym sezonie raz po raz – poruszać się będą z gracją obijającego inne auta Range Rovera gwiazdora „The Villans”? Cóż, marny ich los.
Ten, tak swoją drogą, najwidoczniej nie bardzo im sprzyjał przy układaniu terminarza. Aston Villa do końca rozgrywek zmierzy się bowiem jeszcze z Chelsea, Wolves, Manchesterem United, Liverpoolem czy Arsenalem. Według używanego przez miłośników Fantasy Premier League narzędzia do obliczania skali trudności kalendarza, „The Villans” mają jeden z czterech najtrudniejszych kalendarzy w lidze.
Nasz typ: Spadek z przedostatniego.
BOURNEMOUTH POŻEGNA SIĘ Z LIGĄ?
Źle to wygląda. Podopieczni Eddiego Howe’a od początku listopada wygrali zaledwie cztery mecze w angielskiej ekstraklasie, notując w tym samym okresie aż trzynaście porażek. Polegli między innymi z Watfordem, Norwich, West Hamem, Brighton. W pewnym momencie sytuacja “Wisienek” wyglądała naprawdę nędznie, a przecież nie brakuje tam zawodników, którzy mają pojęcie o grze w piłkę. A jednak coś się ewidentnie zacięło i z ekipy, która po jedenastu ligowych kolejkach zajmowała siódmą pozycję w stawce nie pozostał już ślad. Być może piąty sezon Bournemouth w Premier League okaże się zatem tym ostatnim.
Sprzymierzeńcem podopiecznych Howe’a zdaje się być terminarz. Trzy ostatnie kolejki, które mogą być kluczowe w kontekście utrzymania w lidze, Bournemouth rozegra z przeciwnikami, którzy prawdopodobnie nie będą już w dwustu procentach zmobilizowani, by walczyć o trzy punkty. Będą to kolejno: Manchester City, Southampton i Everton. Z drugiej strony do finiszu ligowych zmagań trzeba jakoś dotrwać, a wcześniej przed ekipą z Vitality Stadium batalie między innymi z Wolverhampton, Manchesterem United, Tottenhamem i Leicester City. Czyli zespołami uwikłanymi w walkę o miejsce premiowane udziałem w Champions League.
Obecne tarapaty klubu to pokłosie kiepskich inwestycji w ostatnich okienkach transferowych. Bournemouth dokonało paru transferów o wartości przekraczającej 10 milionów funtów i właściwie o żadnym z tych ruchów nie można powiedzieć, by był trafiony w samą dziesiątkę. Znany z przywiązania do nazwisk Howe też momentami nie pomagał drużynie, zapewniając zdecydowanie zbyt pokaźny kredyt zaufania zawodnikom, którzy na taki kredyt nie zasłużyli. Manager ewidentnie szukał w bieżących rozgrywkach sposobu na usprawnienie defensywy, która w ostatnich latach była bolączką klubu.
Eddie Howe: “Musimy punktować natychmiast”
“Wisienki” w sezonie 2018/19 straciły aż 70 goli w lidze. Teraz jest z tym lepiej – 47 straconych bramek na tym etapie sezonu to rezultat przyzwoity. Ale równolegle ofensywa Bournemouth przestała hulać i należy niespodziewanie do najmniej skutecznych w lidze.
Czy podczas wymuszonej przerwy szkoleniowcowi udało się znaleźć równowagę między solidną obroną a efektywnym atakiem? Przekonamy się. Howe nie ma wątpliwości, że najważniejsze dla losów walki o utrzymanie będą pierwsze spotkania. Przede wszystkim to najbliższe, przeciwko Crystal Palace. Trener chce jak najszybciej wydostać się ze strefy spadkowej. – Musimy punktować natychmiast. Jesteśmy w strefie spadkowej, należy działać od razu – mówi Howe. – Mam wrażenie, że przed przerwą nasze występy były już niezłe. Nadal nierówne, ale coraz lepsze. Mam nadzieję, że pociągniemy ten trend po powrocie na boisko. Tym bardziej że pomogą nam w tym zawodnicy, którzy powracają do gry po kontuzjach.
Nasz typ: Dadzą radę. Utrzymanie.
NIGEL PEARSON NATCHNIE WATFORD RAZ JESZCZE?
Efekt Nigela Pearsona w Watfordzie był czymś kompletnie nieoczekiwanym. Menedżer, którego ostatnia robota w Premier League skończyła się utratą posady w Leicester tuż przed mistrzowskim sezonem, natchnął „Szerszenie” do gry, jakiej nikt się po nich już w tym sezonie nie spodziewał. Zblazowany Watford zaczął punktować, pozostał niepokonany w siedmiu kolejnych meczach. Ograł Manchester United, zremisował z Tottenhamem. Ale – co najistotniejsze – wygrał po 3:0 z dwoma rywalami w grze o utrzymanie. Z Aston Villą u siebie i Bournemouth na wyjeździe.
Ale potem zaczęły się schody. Początkowy entuzjazm ustąpił, Watford wyleciał z FA Cup z trzecioligowym Tranmere Rovers, w lidze zanotował serię pięciu meczów bez wygranej. Aż przyszło spotkanie z Liverpoolem i rozbicie w pył marzeń drużyny Juergena Kloppa o statusie niepokonanych na finiszu rozgrywek. Jedyny lepszy mecz w rzece beznadziei, jaką płynął Watford od końcówki stycznia.
Wbić zawodnikom do głów, że są w stanie zagrać tak, jak z Liverpoolem jeszcze kilka razy, nim sezon dobiegnie końca. Sprawić, by w optymalnej formie był duet Deeney-Sarr. I wymyślić coś pod nieobecność świetnie rozumiejącego się z tą dwójką Gerarda Deulofeu.
Troy Deeney: „Byłem jak Denis Rodman”
– Myślę, że w moich pierwszych latach w Watfordzie byłem jak Denis Rodman. Opuszczanie treningów i takie tam. Ale dostrzegłem w końcu, że sport profesjonalny jest bezwzględny. Wymaga od ciebie nie tylko, byś codziennie był najlepszy, ale też byś nieustannie rywalizował. Lubię myśleć o sobie, że jak Michael Jordan wyciągam ludzi ze strefy komfortu. To wyciąga wszystko, co najlepsze nie tylko z nich, ale i ze mnie – mówi Deeney w rozmowie z „The Athletic”.
Takiego właśnie lidera jak on Watford potrzebuje w nadchodzących tygodniach najbardziej. W wolicjonalne aspekty gry Deeneya doprawdy trudno wątpić i jeśli nawet miałby przyjść spadek, to po walce do ostatniej sekundy, do ostatniego tchu. Tak, jak w pamiętnym barażu o Premier League, gdy karny Anthony’ego Knockaerta mający dać Leicester finał baraży, zamienił się w kontrę Watfordu i piękną bramkę Deeneya.
Trudno jednak powiedzieć, jak to będzie z formą sportową. Tym bardziej, że wielu zawodników „Szerszeni” – na czele z Deeneyem – długo opierało się przed powrotem do treningów, ze względu na obawy o zdrowie najbliższych. Podczas gdy w innych klubach były przypadki łamania kwarantanny, tutaj poszło to w zupełnie inną stronę.
Nasz typ: Utrzymanie o włos
“MŁOTY” UCIEKNĄ SPOD TOPORA?
24 bańki na Pablo Fornalsa. 45 (!) na Sebastiena Hallera. 22 na Jarroda Bowena. West Ham United tylko w poprzednim letnim okienku transferowym wywalił na wzmocnienia blisko stu milionów funtów, a przecież podobne kwoty wchodziły w grę również w 2018 roku. I znów nie gwarantuje to “Młotom” niczego więcej niż walka o ligowy byt. Właściwie to rok temu londyńska ekipa poradziła sobie nawet lepiej. Przez kilka pierwszych kolejek sezonu tkwiła na ostatnim miejscu w tabeli Premier League, no ale po początkowej zapaści przyszło jakieś tam odrodzenie i finalnie udało się zakończyć rozgrywki na przyzwoitej, dziesiątej lokacie.
A teraz? Teraz jest szesnasta lokata, z identycznym dorobkiem punktowym z osiemnaste w stawce Bournemouth. David Moyes, który objął posadę pierwszego trenera West Hamu w samej końcówce 2019 roku na razie jeszcze nie wymyślił sposobu, by wyciągnąć zespół z tarapatów. Dwa mecze ligowe wygrał, dwa zremisował. Przegrał sześć. W sumie to pogorszył sytuację.
Fabiański: “Patrząc przez pryzmat kadrowy, powinniśmy być w zupełnie innym miejscu”
Fakt, że nie pomogły West Hamowi kontuzje Łukasza Fabiańskiego. Polski bramkarz był chyba najmocniejszym, a już na pewno najstabilniejszym punktem zespołu w poprzednim sezonie, natomiast w obecnym albo nie grał, albo brakowało mu rytmu meczowego, więc znakomite interwencje przeplatał niepewnymi. Stąd aż 50 straconych bramek “Młotów” po 29. serii gier. Mimo to, Fabiański zachowuje pewność siebie. – Wszystko jest w naszych rękach. Nie powinniśmy oglądać się na nikogo. Musimy cisnąć z tego, co mamy do zagrania i ugrać jak najwięcej punktów. Nie zapominajmy, że znajdujemy się na pozycji, która daje nam utrzymanie. Trzeba walczyć. Kolejka w kolejkę. (…) Patrząc przez pryzmat czysto kadrowy, to powinniśmy być w zupełnie innym miejscu. Ale ten sezon potoczył się tak, a nie inaczej. Nic nie poradzimy na to. Teraz trzeba się z tego wykaraskać i zakończyć rozgrywki w dobrym stylu.
Mimo wszystko, tuż przed lockdownem widać było jakieś pozytywy w grze ekipy Moyesa. Minimalnie porażki z Arsenalem i Liverpoolem nie dały punktów, ale dały powody do optymizmu. Pewne zwycięstwo nad Southampton wyraźnie zasygnalizowało natomiast, że “Młoty” mają argumenty, by wygrzebać się z okolic strefy spadkowej. Po przerwie w rozgrywkach powinno być tylko lepiej, bo Moyes mimo wszystko dostał nieco gratisowego czasu, by popracować sobie z zespołem. Zimą tych przerw na porządne treningi jest przecież w Anglii niewiele.
Kluczowa będzie, jak to często bywa w grze o utrzymanie, postawa defensywy. Angelo Ogbonna oraz Issa Diop muszą wystrzegać się pomyłek w ustawieniu, których wcześniej przytrafiało im się całe mnóstwo. Jeśli oni pokażą dobrą formę, “Młoty” powinny wyjść cało z opresji. Kłopotem może być jednak trudne wejście w sezon po restarcie. Potyczki z Wolverhampton, Tottenhamem i Chelsea to nie jest najbardziej fortunny zestaw do rozpędzenia się i złapania wiatru w żagle. Potem przed West Hamem starcia łatwiejsze, między innymi z bezpośrednimi rywalami w walce o utrzymanie. Może być nerwowo.
Nasz typ: Mimo wszystko – za mocni, by spaść.
CZY ZADZIAŁAJĄ CZARY POTTERA?
Harry Potter czarował w Hogwarcie, Graham Potter w zdecydowanie trudniejszym otoczeniu. W szwedzkim Östersunds FK. Wziął klub z czwartej ligi szwedzkiej, doprowadził go do fazy pucharowej Ligi Europy i zwycięstwa nad Arsenalem na The Emirates.
Ryzyko związane z ściągnięciem menedżera niesprawdzonego na wyspach podjęła Swansea. Strzał w dziesiątkę, „Łabędzie” oglądało się w Championship znakomicie, choć najbardziej pamiętnym – bo i najszerzej oglądanym – było starcie z Manchesterem City w ćwierćfinale FA Cup. Ekipa Pottera prowadziła 2:0, dała się jednak dopaść i wyeliminować. Co jednak napędzili stracha City, to ich.
Nic dziwnego, że Potter niedługo później odebrał telefon od Tony’ego Blooma, właściciela Brighton. Chris Hughton utrzymał jego zespół w Premier League, ale ani się tego dobrze nie oglądało, ani młodzież nie dostawała dość szans. A przecież akademia pracowała cały czas na wysokich obrotach.
No więc dostał Pottera, wcześniej ściągnął też Dana Ashwortha, byłego dyrektora ds. rozwoju w FA, za którego pracy przyjęto plan „England DNA”, który dał młodzieżowym reprezentacją pasmo sukcesów. Wygrali mundial do lat 17 i do lat 20, Euro U-19, a także prestiżowy turniej w Toulonie, co poprawili srebrem Euro U-17 i brązem z Euro U-21 w Polsce.
Potter zdecydowanie chętniej sięgał po wychowanków – między innymi Aarona Connolly’ego czy Stevena Alzate. Zaliczył też kilka naprawdę spektakularnych meczów, na czele ze zwycięstwem nad Tottenhamem, swoją drogą przy ogromnych zasługach Connolly’ego (dublet w wygranym 3:0 spotkaniu).
Długo było miło i przyjemnie, aż przyszedł rok 2020. Gdyby był ciastem, dla wielu byłby sernikiem z rodzynkami. Dla kibiców Brighton w dodatku przypalonym od dołu i bez kruszonki. Graham Potter po świetnym początku podpisał sześcioletni kontrakt, więc zaufanie do menedżera było jeszcze w listopadzie ogromne. Czy nie stopnieje?
Graham Potter: „Za nami najlepsze dwa-trzy tygodnie, od kiedy jestem w klubie”
Potter jest przekonany, że jego zespół najlepiej jak mógł wykorzystał ostatnie tygodnie. Że wróci w pełni formy, walcząc o przypomnienie sobie formy z pierwszych miesięcy pod jego wodzą. – Spożytkowaliśmy czas od powrotu do zajęć całkiem dobrze. Jestem szczęśliwy, bo chłopcy są gotowi i palą się do gry – mówił cytowany przez „The Argus”.
Palić się muszą też do wygrywania, bo w 2020 roku jeszcze nie zaznali jego smaku. Sporo było remisów, ale wiktorii – ani jednej. Terminarz na pewno nie jest sprzymierzeńcem. Końcówka sezonu jest całkiem znośna – starcia z Southampton, Newcastle i Burnley. Ale wcześniej to prawdziwa droga krzyżowa:
- u siebie z Arsenalem
- na wyjeździe z Leicester
- u siebie z Manchesterem United
- na wyjeździe z Norwich
- u siebie z Liverpoolem
- u siebie z Manchesterem City
Nasz typ: Niekorzystny kalendarz rozprawi się z Brighton. To będzie trzeci spadkowicz.
“ŚWIĘCI” MOGĄ SPAĆ SPOKOJNIE?
Wydaje się, że mogą. Jeszcze po siedemnastu ligowych kolejkach Southampton tkwił w strefie spadkowej i był kojarzony przede wszystkim z żenującą klęską 0:9 w konfrontacji z Leicester City. Oczywiście pamięć o tej haniebnej porażce nie minęła, mecz z “Lisami” będzie “Świętym” wypominany przez całe lata, albo i dekady. No ale później podopieczni Ralpha Hasenhüttla poniekąd zrehabilitowali się za tę wpadkę. Wygrali ligowy rewanż z Leicester i dzięki niezłej postawie na przełomie 2019 i 2020 roku udało im się wygrzebać z okolic dna tabeli na w miarę bezpieczną pozycję. A wspomniany szkoleniowiec podpisał nowy kontrakt z klubem, wiążący jego przyszłość z Southampton do 2024 roku. To kolejna oznaka tego, że sytuacja jest już stabilna.
Martin Semmens: “Ralph Hasenhüttl to właściwy człowiek na właściwym miejscu”
To była prosta decyzja – komentował Hasenhüttl. – Dla mnie nowy kontrakt to kolejny ważny krok w podróży. Moi piłkarze, sztab i kibice wiedzą, jak bardzo poświęcam się pracy dla klubu. Staramy się tutaj coś zbudować. Wszyscy wyznajemy tę samą filozofię, dlatego bardzo chciałem zostać. Mam nadzieję, że przed nami pasmo sukcesów – dodał. Z kolei jego szef Martin Semmens oznajmił: – Ani przez moment nie przemknęła w mojej głowie myśl kwestionująca fakt, że Ralph to właściwy człowiek we właściwym miejscu.
Nowa umowa z trenerem to również dobra wiadomość dla Jana Bednarka, który u Hasenhüttla od początku był pewniakiem do grania w wyjściowej jedenastce, a wcześniej nie była to tak oczywista kwestia. Kolejną dobrą wiadomością jest fakt, iż “Święci” już w pierwszej kolejce po restarcie mierzą się z Norwich City. Jeżeli uda im się zatriumfować w tym spotkaniu, kwestia utrzymania będzie już raczej formalnością.
Kibice “Świętych” na pewno liczą, że znakomitą formę sprzed przymusowej przerwy w rozgrywkach podtrzyma Danny Ings. 27-letni angielski napastnik niespodziewanie wskoczył na najwyższe strzeleckie obroty i zdobył dotychczas aż 15 bramek w Premier League. Ostatni raz taką skutecznością Ings popisywał się sześć lat temu, no i nie na poziomie Premier League, lecz piętro niżej, gdy w Championship zdobył w sumie 21 bramek. Jeżeli uda mu się taki rezultat wykręcić w bieżącej kampanii, będzie to naprawdę nie lada wyczyn, bo Southampton generalnie z ofensywnego rozmachu nie słynie. 15 bramek Ingsa stanowi aż 43% strzeleckiego dorobku całego klubu.
Nasz typ: Spokojny finisz sezonu.
JAKI GRUNT POD INTERESY PRZYGOTUJE SZEJKOM BRUCE?
Kto by się spodziewał, że prawdopodobnie najważniejsze dla kształtu czołówki Premier League w nadchodzących latach zdarzenia będą związane właśnie ze „Srokami”?
Przejęcie przez saudyjskich inwestorów – fundusz sterowany przez księcia koronnego Muhammada bin Salmana – wciąż jeszcze się nie dokonało. W Newcastle unikają komentarzy, najnowsze wieści to te poniedziałkowe. O raporcie Światowej Organizacji Handlu, która przyjrzała się zarzucanemu Arabii Saudyjskiej piractwu – nielegalnemu udostępnianiu meczów ligi angielskiej przez stację BeOutQ. To właśnie 123-stronicowy, opublikowany wczoraj raport WTO ma być decydujący dla kwestii przejścia (lub oblania) testu dla właścicieli i dyrektorów. Testu, który nie był w ostatnich latach najszczelniejszy, ale na przykład Massimo Cellino powstrzymał przed przejęciem Leeds United.
I w takim zawieszeniu – pomiędzy skąpym, znienawidzonym przez kibiców Mikem Ashleyem, a potencjalnym wielkim zastrzykiem finansowym – tkwi cały czas Newcastle. Zespół tak mało spektakularny, z tak mało „seksownym” menedżerem na ławce, że aż trudno uwierzyć, by zaraz miał się zmienić w jednego z najgłośniej ryczących lwów. A już pojawiały się pierwsze duże plotki. Że Saudyjczycy zrobią trenerem niedawnego finalistę Ligi Mistrzów Mauricio Pochettino. Że może będzie mieć do dyspozycji Ciro Immobile, może Philippe Coutinho, a może Kaia Havertza.
Z tego, co piszą lokalni dziennikarze, raport przedstawia Saudyjczyków w korzystnym świetle, co może oznaczać, że wszystkie światła zapalą się na zielono już wkrótce. I zacznie się szaleństwo.
Steve Bruce: „Powrót Premier League jest ważny dla ludzkiej psychiki”
– Miejmy nadzieję, że świat wróci do porządku i że będziemy mogli oddać kibicom wydarzenia sportowe. Mnie ta przerwa uświadomiła, jak bardzo brak jest tego wszystkiego. Restart ligi jest czymś, na co się czekało. Co da fanom Newcastle i wszystkim innym nieco mentalnego odpoczynku – mówi cytowany przez Daily Mirror Steve Bruce.
Pytanie, w jakim stanie psychicznym będą kibice „Srok”, gdy już ich zespół wróci do grania. Nie pomylimy się chyba mówiąc, że to najmniej efektownie grająca z ekip Premier League. Wymowne, że tylko jeden jej piłkarz ma więcej niż dwa gole w lidze, a najlepszym strzelcem jest Jonjo Shelvey. Że podstawowy napastnik Joelinton, dla którego bito rekord transferowy, ma sześć razy więcej żółtych kartek niż goli.
Ale to jednocześnie bardzo solidna w tyłach paka (tylko 2 gole stracone więcej niż 4. Chelsea). Trudno się gra przeciwko Newcastle i jeśli tylko Bruce zbudował wytrzymałość, siłę i kondycję swojego zespołu, „Sroki” powinny jeszcze kilka punktów wyszarpać. A i Manchester City może nie mieć w ćwierćfinale FA Cup łatwej przeprawy. Nikt w Newcastle-upon-Tyne nie ukrywa bowiem, że przyjemnie byłoby przywitać nowych chlebodawców jakimś trofeum.
Nasz typ: Nie bez stresu, ale utrzymanie.
CO ANCELOTTI ZBUDUJE NA GOODISON PARK?
0:4 z Chelsea. To ostatni występ Evertonu przed przerwą w rozgrywkach. Występ, jak wskazuje sam wynik, wyjątkowo marny. Pytanie jednak, czy ekipę Carlo Ancelottiego należy oceniać przez pryzmat tej wstydliwej klęski, czy może jednak zwracać uwagę raczej na pozytywy, czyli regularne punktowanie w starciach ze średniakami i dołem tabeli? Kiedy doświadczony włoski manager obejmował ekipę z Goodison Park w połowie grudnia, miał do czynienia z zespołem rozbitym. Szwendającym się bardzo blisko strefy spadkowej. Dość szybko udało się jednak Ancelottiemu wyciągnąć drużynę z bagna. Dwunasta lokata w tabeli Premier League to wciąż za mało jak na ambicje klubu, no ale wiadomo – lepszy środek tabeli niż spadek, na który się jesienią przez moment zanosiło.
Everton ma wielkie plany. Nowy, przepięknie ulokowany stadion za 500 milionów euro. Ale pan Farhad Moshiri, większościowy udziałowiec klubu, myśli nie tylko o przyszłości. Oczekuje też odpowiednich rezultatów na już. Stąd zresztą pomysł z zatrudnieniem managera o takiej renomie jak Ancelotti. Carletto ma przyciągać do Evertonu piłkarzy dużego kalibru. A także przekonać tych, którzy już na Goodison Park zdążyli trafić, że nie warto czmychać przy pierwszej okazji.
Chodzi przede wszystkim o takich zawodników jak Richarlison i Dominic Calvert-Lewin. Ten drugi podpisał ostatnio nową, pięcioletnią umowę z ekipą z niebieskiej części Liverpoolu.
Mason Holgate: “Ancelotti pozwala mi pokazywać, co potrafię”
Biorąc pod uwagę, że Evertonowi nie grozi raczej spadek, a walka o cokolwiek więcej też już dawno wymknęła się zespołowi z rąk, Carlo Ancelotti może więcej uwagi poświęcić młodym zawodnikom. Przede wszystkim Moise Keanowi, bo młody napastnik momentami wystawiany był w Anglii na pośmiewisko i na pewno potrzebuje wsparcia ze strony trenera. Podobnie jak 24-letni Jean-Philippe Gbamin, który kompletnie nie spełnił pokładanych w nim nadziei wskutek serii urazów, choć przecież miał być ważnym elementem zespołu w środkowej strefie boiska. Bardziej dynamicznego rozwoju oczekują również na Goodison Park od Masona Holgate’a czy Anthony’ego Gordona. Wiele pracy trenerskiej wymagać będzie również poukładanie Yerry’ego Miny, choć 25-letni Kolumbijczyk chyba jest po prostu niereformowalnym przypadkiem i Carletto wiele tu nie pomoże.
– Ancelotti pozwala mi pokazywać, co potrafię – chwali trenera Holgate.
Po restarcie rozgrywek przekonamy się, jaki tak naprawdę plan na Everton ma Ancelotti. Zimą Włoch w dużej mierze skorzystał na solidnej pracy Duncana Fergusona, który sprawdził się jako tymczasowy manager i siłą swojego charakteru pomógł podopiecznym w przejściu w miarę suchą stopą przez najtrudniejszy moment sezonu po rozstaniu z Marco Silvą. Dodatkowy okres przygotowawczy na pewno się Ancelottiemu przyda. Tym bardziej że bolesna porażka z Chelsea w znacznej mierze była efektem licznych kontuzji, które wczesną wiosną dotknęły Everton. Obecnie sytuacja nie jest zresztą o wiele lepsza.
Na kłopoty zdrowotne wciąż narzeka wspomniany Gbamin, z mniejszymi bądź większymi urazami zmagają się również Fabian Delph, Yerry Mina, Morgan Schneiderlin i Theo Walcott. Sytuacja w defensywie wygląda zatem niewesoło. Tym bardziej że na pierwszy ogień podopiecznych Ancelottiego czeka derbowa konfrontacja z Liverpoolem. Ostatni raz Everton zatriumfował w ligowych derbach Merseyside… w 2010 roku.
Nasz typ: Derby w czajnik, poza tym solidne punktowanie.
CZY ROY HODGSON DOCZEKA SIĘ POWAŻNYCH WZMOCNIEŃ?
Crystal Palace to klub na ostrym zakręcie. Nie widać tego po miejscu w tabeli, bo Roy Hodgson wykonuje świetną robotę. Trochę niedocenianą, bo Palace to nie rewelacja rozgrywek, tylko po prostu zespół trudny do złamania.
Ale warunki, w jakich Hodgsonowi przychodzi to osiągnąć, są bardzo trudne. Menedżer przestał ukrywać, że przeszkadza mu fakt bardzo sporadycznych wzmocnień. I to raczej takich po kosztach.
– Wypożyczony zimą Cenk Tosun to zdecydowanie mniej niż oczekiwaliśmy. Prezes Steve Parish i dyrektor sportowy Doug Freedman będą musieli sporo przemyśleć. W następnym okienku ten zespół musi stać się mocniejszy, jeśli się utrzymamy – musimy wejść w sezon mocniejsi – mówił po jednym ze spotkań przed przerwą.
Zimowe okienko było rozczarowujące, ale poprzednie okresy transferowe to również nie był czas, kiedy Hodgsonowi wręczono książeczkę czekową i pozwolono na dobór piłkarzy według swojego klucza.
Crystal Palace wydało na transfery w ostatnich pięciu okienkach zaledwie 31,5 mln euro. W ostatnich trzech okienkach nie wydali na nikogo więcej niż 2,5 miliona funtów. Jednocześnie wydatki na płace są rozdmuchane do niewyobrażalnych rozmiarów. Wilfried Zaha, Max Meyer czy Christian Benteke (przed przerwą strzelił pierwszego gola od kwietnia 2019!) zarabiają niewiele mniej niż najlepiej opłacani piłkarze Chelsea.
Palace dopadł też zwyczajny pech, bo zimą miał przyjść Christian Kouame, ale zerwał więzadła w kolanie podczas Pucharu Narodów Afryki U-23. Inne potencjalne wzmocnienie, Rayan Ait-Nouri? Złamana szczęka w styczniowym meczu z Niceą. Miał się pojawić Nathan Ferguson z WBA, ale nie przeszedł testów medycznych. Mógł dojść Yannick Carrasco, ale ostatecznie zdecydował się na powrót do Atletico.
Co gorsza, Amerykańscy właściciele Palace nie wypowiadają się za często o ambicjach klubu. Tak naprawdę trudno ocenić ich zaangażowanie i plan na najbliższe lata.
Hodgsonowi trudno więc o poczucie, że jego praca i sukcesy (samo utrzymanie, nie mówiąc o spokojnej pozycji w środku tabeli, to w tych warunkach wielka rzecz) przekładają się na poważne traktowanie. Ale chyba wciąż w to wierzy, skoro w marcu podpisał kontrakt do 2021 roku.
Roy Hodgson: „To dobry czas, by zobaczyć, kogo mamy poza pierwszym zespołem”
Menedżer Palace jest zmuszony do ciągłych poszukiwań. A że w aktywności na rynku trudno pokładać jedyne nadzieje, liczy, że okres po powrocie będzie dobrym czasem na wypróbowanie chłopaków z zaplecza pierwszej drużyny.
Oto, co Hodgson powiedział w rozmowie z „BT Sport”: – Nadchodzi czas gry dziewięciu meczów w bardzo krótkich odstępach. To dobry okres, by zobaczyć, kogo mamy poza pierwszym zespołem. W normalnych warunkach pewnie byśmy nie zaryzykowali w drodze po nasze cele, ale możemy w tych szczególnych okolicznościach z nich skorzystać. To może się okazać ciekawy eksperyment. Oglądając Bundesligę zauważyłem, że wielu młodych graczy zostało wprowadzonych. Często rekrutujemy za granicą, patrząc: „o, tu jest fajny 18-latek, tam jest świetny 19-latek”. Może to czas, by zajrzeć w swoje szeregi, na młodych graczy, których już mamy u siebie. Niewykluczone, że jesteśmy bogatsi w talenty niż nam się wydawało.
Brytyjskie media spekulują, że najprędzej swoje szanse może dostać trio: 18-letni Brandon Pierrick oraz 20-latkowie Nya Kirby i Tyrick Mitchell.
Nasz typ: Bez większych nerwów do brzegu.
BURNLEY MA W OGÓLE JESZCZE O CO GRAĆ?
Podopieczni Seana Dyche’a to jedna z tych ekip, gdzie wakacyjny powrót na boisko nie wzbudza aż tak wielkiej ekscytacji. Utrzymanie? Pewne niemalże jak w banku. Puchary? Niby w zasięgu, ale też wątpliwe, by ktoś chciał się tam zabijać o udział w Lidze Europy. Dla takich klubów jak Burnley to raczej dodatkowy kłopot niż atrakcja. Co tu dużo mówić, ekipa z Turf Moor może do wznowionych rozgrywek podejść z dużą dozą spokoju, którego nie należy oczywiście utożsamiać z lekceważeniem.
Burnley spokój zapewniło sobie przede wszystkim znakomitymi wynikami po Nowym Roku. Zaczęło się wprawdzie od dwóch wpadek, ale potem przyszła passa siedmiu ligowych meczów bez porażki, która pozwoliła The Clarets wskoczyć na dziesiątą lokatę.
McNeil: “Dyche każe mi się uśmiechać”
Po powrocie trudno będzie te znakomite wyniki powtórzyć ze względu na urazy dwóch bardzo ważnych zawodników. Chris Wood i Ashley Barnes narzekają na urazy, które mogą ich wykluczyć z udziału w pierwszych meczach po wznowieniu rozgrywek Premier League. Ale cóż – pewnie Sean Dyche i tak planuje wykorzystać część nadchodzących spotkań na przetestowanie zawodników, którzy wcześniej otrzymywali mniej szans na grę. Po pierwsze dlatego, że rotacja i tak będzie niezbędna przy takim natężeniu gier. A po drugie z tego względu, że presja wyniku jest znacznie mniej niż w normalnych okolicznościach.
To tym lepsza wiadomość, że w Burnley prym wiodą zawodnicy doświadczeni, co najmniej 24-letni. Wyjątkiem jest dwudziestolatek,
Dyche pracuje w Burnley od 2012 roku i na pewno w najbliższym czasie roboty nie straci. W sezonie 2019/20 drużyna miała swoje gorsze momenty, ale summa summarum trzeba te rozgrywki zapisać trenerowi i całemu zespołowi na plus.
A przecież The Clarets jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa.
Nasz typ: Bezpieczne dryfowanie w środku stawki.
DWA LATA BEZ CHAMPIONS LEAGUE I ANI ROKU DŁUŻEJ?
Jest parę takich tematów, które kibicowi Arsenalu nie dają spokojnie zasnąć.
Jednym z nich na pewno jest wyjazdowa forma londyńczyków. Na finiszu to właśnie oni – i Sheffield – rozegrają najwięcej spotkań poza domem. Podopiecznym Mikela Artety pozostało sześć takich starć. Z dotychczasowych 13 wygrali tylko 2. Ostatni raz poza The Emirates w lidze zwyciężyli 9 grudnia, gdy trzeba było przemieścić się na inną stronę miasta i zagrać z West Hamem.
Innym – drama z kontraktem Pierre’a-Emericka Aubameyanga. I Bukayo Saki oczywiście, ale niewątpliwie to kwestia Gabończyka jest tą bardziej palącą. Umowa wygasa za rok, wciąż nie widać jej przedłużenia, a eksperci są zgodni. Wielu zawodników poświęciłoby rok, by później móc negocjować z nowym klubem z pozycji siły. Mając kartę na ręku i biorąc wielki kontrakt w pakiecie z potężną kwotą za podpis. Coś o tym wie Aaron Ramsey, który na tej zasadzie zamieniał klub z północnego Londynu na Juventus. Dziś jest w włoskim zespole drugim najlepiej zarabiajacym po Cristiano Ronaldo zawodnikiem.
A w przypadku Pierre’a-Emericka Aubameyanga mówimy przecież o wciąż urzędującym królu strzelców ligi angielskiej. Zawodniku odpowiedzialnego w tym sezonie za 42,5% bramek „The Gunners” w przerwanych rozgrywkach.
W klimacie niepewności, co z najlepszym zawodnikiem, trzeba zaś walczyć o wspinaczkę w górę tabeli. Najlepiej na miejsca gwarantujące udział w Champions League, bo każdy rok banicji oznacza ogromne straty finansowe. A i prestiż klubu w oczach potencjalnych wzmocnień spada. Gdy bowiem zawodnik ma do wyboru uczestnika Ligi Mistrzów i Ligi Europy, dużo łatwiej go skusić, gdy jest się tym pierwszym.
Mikel Arteta: „Cel? Powrót do Ligi Mistrzów”
Że taki jest cel numer jeden, o tym mówił na konferencji prasowej przed dzisiejszym meczem z City Mikel Arteta.
– To, że nie dostaliśmy się do Ligi Mistrzów, nałożyło na klub ogromną finansową presję. Wiemy, co jest naszą odpowiedzialnością i że musimy polepszyć nasze finansowe położenie. Mecz po meczu. Znamy cel, jesteśmy świadomi skali trudności i liczby zespołów, jakie będą w tę walkę zaangażowane. W ostatnich trzech latach klub nie osiągnął swoich założeń. Jeśli tego nie zmienimy, przepaść między nami a czołówką będzie się tylko powiększać. A ja nie przyszedłem tu, by to zaakceptować.
Postęp pod wodzą Artety jest widoczny – obrona stała się stabilniejsza i nie wali już babola za babolem. – Od kiedy przyszedł Mikel, Sokratis i Luiz dużo lepiej się uzupełniają. Arsenal nie traci już tak wielu goli, więc trzeba przyznać, że to się poprawiło – ocenia na łamach goal.com Bakary Sagna, były defensor „Kanonierów”.
Angielskie media donoszą, że Arteta w ogromnej mierze pracował nad mentalem zawodników. Nad wypracowaniem więzi pomiędzy nimi. Przestał nieustannie mieszać w taktyce i składzie, co było symbolem tego, jak bardzo gubił się w swojej robocie Unai Emery.
Arteta pod tym względem wygląda dużo bardziej jak człowiek, który wie, czego chce. Czas, by jego zawodnicy mu to dostarczyli.
Nasz typ: Big 6. Konkretniej? 6.
CZY MOURINHO WPROWADZI TOTTENHAM DO LIGI MISTRZÓW?
Odpowiadając krótko na to pytanie: nie. Po prostu nie.
Choć Portugalczyk to – jakkolwiek okrutnie by to stwierdzenie nie zabrzmiało – jeden z największych beneficjentów pandemii. Nie tylko dlatego, że dał się poznać jako porządny gość, gdy zaangażował się w wolontariat. Nie od dziś przecież wiadomo, że za maską aroganta i pyszałka Mourinho ukrywa też inną, znacznie sympatyczniejszą twarz. Przede wszystkim chodzi o kwestie czysto piłkarskie. Tottenham przed przerwą w rozgrywkach się po prostu sypał. Wprawdzie na początku lutego “Koguty” pokonały Manchester City, ale było to zwycięstwo odniesione na totalnym farcie. Trzy ostatnie mecze poprzedzające lockdown? Porażka z Chelsea, porażka z Wolverhampton, remis z Burnley. Mnóstwo kontuzji, fatalny styl gry, babole w defensywie.
Mourinho dostał zatem trochę czasu, by poukładać sytuację. Do zdrowia powrócili Harry Kane, Son Heung-Min czy Moussa Sissoko. Zawodnicy bez wątpienia kluczowi dla drużyny. Pytanie, jak wiele Mourinho zdoła z tego towarzystwa wykrzesać. Początek był obiecujący, bo jego Spurs chętnie szli z rywalami na wymianę ciosów i wygrywali mecz w całkiem przyjemnym dla oka stylu. Ale potem powróciła taktyczna siermięga, od jakiegoś czasu kojarzona z portugalskim managerem.
Ian Wright: “Nie odbieram szans Tottenhamowi ze względu na powrót Kane’a i Sona”
W tej chwili Tottenham traci aż siedem punktów do czwartej w tabeli Chelsea. To sporo, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, jak nieprzyjemny terminarz czeka londyńczyków. Starcia z Manchesterem United, Sheffield United, Leicester City, Arsenalem… Trzeba będzie zgarnąć naprawdę sporo punktów z bezpośrednimi rywalami w walce o Ligę Mistrzów. A przecież krótkoterminowo właśnie w tym celu w Spurs postawiono na Mourinho. Miał uratować sezon i wskoczyć na miejsce premiowane udziałem w Champions League.
Na razie się na to nie zanosi. A to może oznaczać, że paru zawodników poszuka drogi ucieczki z Tottenhamu już w trakcie najbliższego okienka transferowego. Najwięcej oczywiście mówi się o potencjalnym transferze Harry’ego Kane’a. – Myślę, że Kane bardzo potrzebował odpoczynku. Od lat go nie miał, był zmuszony do gry z urazami. Wymuszona przerwa dobrze mu zrobiła – uważa legendarny Ian Wright. Jego zdaniem powrót Kane’a i Sona na boisko to główny argument Tottenhamu przed najbliższym meczem ligowym, w którym Spurs zmierzą się z Manchesterem United. Dla Mourinho to naturalnie spotkanie o podwyższonym ciężarze gatunkowym.
– Nie odbieram szans Tottenhamowi właśnie ze względu na tę dwójkę – mówi Wright.
Nasz typ: Liga Mistrzów poza zasięgiem, pachnie sporą klapą.
SENSACYJNI DO SAMEGO KOŃCA?
Arsenal. Tottenham. Everton. West Ham. Gdybyście kibicom każdego z tych klubów o naprawdę dużych ambicjach powiedzieli, że cały kwartet będzie w lidze po 28 seriach oglądać plecy Sheffield United, popukaliby się w czoło. Aston Villa czy Norwich dokonały latem, po awansie do Premier League, zdecydowanie większych wzmocnień. Przynajmniej na papierze. Sheffield od początku podeszło do sprawy skromnie. Tak jak wraz z awansami na coraz wyższe poziomy nie skończyło się zaufanie do Chrisa Wildera, tak i menedżer nie pozbywał się lekką ręką zawodników. Oni wywalczyli mu awans, więc należy się im nagroda w postaci jego skonsumowania.
Stoke City by w sezonie 18/19 powrócić do Premier League wydało na transfery prawie 57 milionów funtów, Nottingham Forest 24,7 miliona, Middlesbrough – 19,3. Żaden z tych zespołów nie doczłapał się nawet do baraży. Sheffield United wydało zaledwie sześć milionów, dokonało tylko dwóch transferów gotówkowych. Mało? Pięciu graczy, którzy dwa lata temu dali Sheffield awans z League One, było jednocześnie kluczowymi zawodnikami także i dla zeszłorocznego awansu do Premier League.
Gdy więc przyszła promocja, Wilder pozostał wierny swoim ludziom. Może podskórnie czuł, że jeśli zachwieje równowagę w drużynie i ściągnie masę nowych nazwisk, jego system nie będzie tak dobrze funkcjonował?
Bo Sheffield gra futbol wyjątkowy. Wilder to gość, z którym chętnie wyskoczylibyście na piwo, kiedy to opowiedziałby o swoich ukochanych miejscach w mieście, do którego jako 19-latek trafił z Southampton. A jednocześnie innowator, bo czegoś takiego, jak podłączanie się skrajnych stoperów w roli wahadłowych, wcześniej w Premier League nie było.
Billy Sharp: „Przeklinanie zostawimy menedżerom”
– Rozmawialiśmy o wulgaryzmach. Chcemy, by przemawiały nasze nogi, ale czasami jakieś przekleństwo się wymknie. Jeśli chodzi o plucie, ciężko pamiętać o jego zakazie, gdy jest się na boisku, gdy do głosu dochodzą emocje. Normalnie plujesz na ziemię, ale trzeba będzie na to uważać. Wszyscy na nas patrzą, a takie są zasady – komentował granie w nowej rzeczywistości napastnik Sheffield United, Billy Sharp.
Duże ograniczenia dla piłkarzy, to jedno. Bardzo wiele tracą jednak też menedżerowie i zobaczymy, jak zadziała to na ekipę Chrisa Wildera. Menedżera zdolnego na przedmeczowych odprawach wzniecić w swoich piłkarzach ogień.
Teraz będzie ograniczony do piętnastominutowego spotkania przed pierwszym gwizdkiem. Trzeba się będzie streszczać do tego, co najważniejsze. Wilder jest jednak spokojny: – Gdybym to ja musiał ich motywować, a nie robili tego sami, byłbym zdruzgotany – mówi.
O motywację powinno być o tyle łatwiej, że spośród dziesięciu nadchodzących starć, sześć to mecze z bezpośrednimi rywalami w grze o marzenia. O europejskie puchary.
Nasz typ: Awans do Ligi Europy
JAK WYSOKO MIERZY WOLVERHAMPTON?
Początek sezonu w wykonaniu Wolverhampton Wanderers był koszmarny. Pewnie gdyby pozostałe ekipy z czołówki Premier League punktowały nieco bardziej regularnie, to już dziś “Wilki” nie mogłyby liczyć na udział w Lidze Mistrzów. Ale ani Chelsea, ani Manchester United, ani Tottenham, ani Arsenal nie grzeszyły dotychczas stabilnością formy. No i dlatego podopieczni Nuno Espirito Santo wciąż mają całkiem spore szanse na miejsce w ligowym TOP4. A przecież trzeba pamiętać, że jeśli apelacja Manchesteru City nie przyniesie zmiany werdyktu, to również piąta ekipa w tabeli zakwalifikuje się do Champions League. Tymczasem Wolves do piątej lokaty tracą zaledwie dwa punkty. Kwestia jednego spotkania, dystans jak najbardziej do nadrobienia.
Tak naprawdę w najbliższym czasie przekonamy się, na ile realne są mocarstwowe ambicje działaczy z Molineux Stadium. Ekipa budowana w oparciu o doradztwo i kontakty Jorge Mendesa wylansowała w ostatnich latach kilka gwiazd ligi. Raul Jimenez, Ruben Neves, Adama Traore, Diogo Jota – to wszystko zawodnicy będący na celowniku największych piłkarskich potęg Starego Kontynentu. Jeżeli “Wilki” stracą wkrótce swoich gwiazdorów, cóż, będzie to sygnał, że wyżej pewnego poziomu na razie nie podskoczą.
Ale jeżeli uda im się ich zatrzymać, a może nawet poczynić dalsze wzmocnienia? No, no. To będzie z kolei znak, że Wolverhampton wraca po sześćdziesięciu latach do ścisłej, ligowej czołówki.
Adama Traore: “Naszą siłą nie są indywidualności”
Nie ma co ukrywać, że zakwalifikowanie się do Champions League bardzo by pomogło w utrzymaniu najważniejszych zawodników w klubie. Tu już nawet nie chodzi o Adamę Traore, który wzbudza chyba najwięcej ekscytacji i zainteresowania ze względu na dość spektakularny styl gry. Analitycy dowodzą, że bezcenny dla ofensywy Wolves jest przede wszystkim duet Jimenez – Jota.
– Chociaż Jimenez nie wyróżnia się w statystykach jako jeden z najciężej pracujących napastników, z przeciętną średnią 3,71 skutecznych pressingów na mecz, on naprawdę wykonuje olbrzymią pracę na boisku – dowodzi Owen Parkes z portalu Pundit Feed. – Jednak jego głównym atutem jest umiejętność utrzymania się przy piłce w świetle bramki. Jego skuteczność dryblingów wynosi 63,6% i jest kluczowa dla kontrataków Wolves, zwłaszcza na wyjazdach. Ponadto, Jimenez doskonale dogaduje się na boisku z Diogo Jotą. I vice versa. Ich współczynnik spodziewanych asyst po wzajemnych podaniach wynosi odpowiedni 0,2 na mecz dla Jimeneza i 0,14 dla Joty. Ta para tworzy naprawdę zgrany, kreatywny duet atakujących.
Z drugiej strony – mocne poleganie na grze z kontry w przypadku “Wilków” kończy się dość częstymi remisami, których wiele nie powinno się temu zespołowi przytrafić. W sumie ekipa z Molineux już trzynastokrotnie podzieliła się w tym sezonie ligowym punktami z przeciwnikiem. Przed pandemią Wolves zanotowali aż trzy bezbramkowe remisy w pięciu meczach. Chapeau bas przed solidną defensywą i Ruim Patricio, wciąż trochę niedocenianym bramkarzem, ale remisami się miejsca w topowej czwórce czy piątce nie wywalczy.
Choć trzeba pamiętać, że Wolves to wciąż tylko pretendent, a nie pewniak do miejsca w czołówce. – Jesteśmy mocni jako drużyna. Manager wykonuje z nami niewiarygodną pracę – mówi Adama Traore. – Naszą siłą nie są indywidualności. Robimy świetną robotę jako grupa: piłkarze, trenerzy, lekarze. Wszyscy w klubie.
Nasz typ: Mimo wszystko poza czołową piątką.
JAK ODZYSKAĆ FORMĘ SPRZED LOCKDOWNU?
Gdyby piłkarze Aston Villi mieli podczas pandemii problem z przypomnieniem sobie smaku innego rezultatu niż porażka, mogliby przekręcić do swoich kolegów po fachu z Old Trafford. Dla nich bowiem przerwa przyszła w momencie, gdy byli w konkretnym sztosie. Jedenaście meczów bez porażki. Trzy zwycięstwa z co najmniej pięcioma strzelonymi bramkami, z czego dwa wyjazdowe. Rozjechanie w derbach City 2:0. Trzy czyste konta z rzędu przed przerwą. Dziewięć spotkań na zero z tyłu spośród wspomnianych jedenastu bez przegranej.
Można było uwierzyć, że zespół z Ole na kole jedzie wreszcie prostą drogą bez większych wybojów. Okazało się, że Bruno Fernandes praktycznie nie potrzebuje czasu, by przełożyć niesamowitą dyspozycję z ligi portugalskiej na warunki Premier League. Może ktoś po prostu zapomniał mu dać znać, że ma być trudniej…
W każdym razie przerwa przyszła w złym momencie, bo zdawało się, że United są w stanie zmieść każdego kolejnego przeciwnika. Pożegnalny mecz w Linzu to był koncert. Totalna dominacja nad rywalem. 5 goli strzelonych przy 22 oddanych strzałach i nie dopuszczeniu przeciwników do choćby jednej celnej próby.
Marcus Rashford: „Nie chodzi o politykę, chodzi o człowieczeństwo”
United imponowali przed wybuchem pandemii w Wielkiej Brytanii swoją grą. Piłkarz United – Marcus Rashford – zaimponował też ostatnio, gdy piłka wciąż jeszcze się po murawach angielskich nie toczyła.
– Nie chodzi o politykę, chodzi o człowieczeństwo. Patrząc w lustro musimy być pewni, że zrobiliśmy, co w naszej mocy, by ochronić tych, którzy nie umieją tego zrobić. Polityka na bok. Czy nie zgadzamy się, że dzieci nie powinny kłaść się spać głodne? – spytał, gdy brytyjski rząd cofnął dotacje na letnie posiłki dla dzieciaków z najbiedniejszych rodzin. Posiłki, z których korzystało w Anglii blisko 1,5 miliona najmłodszych.
I to nie tak, że Rashford wrzucił swoje stanowisko na Twittera, zbił piątkę z PR-owcem, założył świeży t-shirt za kilka stów i ruszył na trening. Podczas pandemii wspierana przez niego bardzo mocno fundacja FareShare zebrała 20 milionów funtów na cele charytatywne.
Jeśli karma wraca w błyskawicznym tempie, no to można się spodziewać, że Manchester United będzie grał, jak grał przed przerwą. Rashfordowi już życie nieco oddało – Euro 2020 zostało przełożone, a przecież z powodu kontuzji miał nie być na swoje drugie mistrzostwa Europy gotów. Teraz sam twierdzi, że jest już zdrów i może walczyć z „Czerwonymi Diabłami” o jak najwyższą pozycję w lidze.
Jak duże to wzmocnienie? Cóż, mówimy o najlepszym strzelcu i drugim najlepszym asystencie licząc wszystkie rozgrywki. Czyli naprawdę spore.
Nasz typ: Tuż za podium.
CZY CHELSEA UTRZYMA SIĘ W TOPOWEJ CZWÓRCE?
Czyżby Roman Abramowicz szykował ofensywę transferową, która dorówna tej sprzed przeszło piętnastu lat? Wówczas rosyjski oligarcha wstrząsnął nie tylko brytyjskim, ale światowym rynkiem transferowym. Choć nie wydawał może na poszczególnych zawodników rekordowych kwot, to skupował nowych graczy hurtowo, wzmacniając drużynę w tempie dotychczas niespotykanym. Oczywiście obecnie trudno będzie transferowe szaleństwo powtórzyć co do joty. Sam Abramowicz ma mnóstwo kłopotów natury polityczno-prawnej, sprawiał nawet wrażenie nieco znudzonego swoją futbolową zabawką. Ale ostatnie ruchy Chelsea na rynku transferowym zdają się temu zaprzeczać. Jest już niemal w stu procentach pewne, że do Londynu przeprowadzi się Timo Werner. Już wcześniej przyklepano zakup Hakima Ziyecha. A wiele wskazuje, że to nie koniec bardzo poważnych wzmocnień ekipy Franka Lamparda.
Mówi się, że londyńczycy staną do walki o transfer Kaia Havertza i Bena Chilwella.
Czyżby zatem Lampard miał znów poprowadzić ekipę The Blues do ścisłej, europejskiej czołówki? Najpierw uczynił to jako piłkarz, regularnie grając w barwach Chelsea o najwyższą stawkę w Champions League, by wreszcie w 2012 roku zwyciężyć w tych rozgrywkach. Teraz dowodzi zespołem już nie z boiska, ale z ławki rezerwowych. I też nieźle mu to wychodzi.
Lampard: “Nie chcę, by Chelsea była postrzegana tylko jako platforma do rozwoju wychowanków”
Na ten moment The Blues zajmują czwarte miejsce w ligowej tabeli. I można się pokusić o stwierdzenie, że jest to wynik nieco ponad stan. Lampard bowiem przebudowuje drużynę. W sposób wręcz brawurowy postawił w pierwszym składzie na szereg młodych zawodników, takich jak Abraham, Mount, Tomori, James czy Hudson-Odoi, choć tego ostatniego akurat nieco zastopowały kontuzje. W kolejce do regularnej gry stoją zresztą następne perełki, choćby Billy Gilmour. Dotychczas akademia Chelsea, owszem, słynęła z produkowania wielu niezłych zawodników, ale rzadko który przebijał się do pierwszego zespołu. Większość zwiedzała Europę za sprawą kolejnych wypożyczeń. Angielski szkoleniowiec pomału odmienia ten trend. Naturalnie ze szkodą dla wyników zespołu – na dziewięć kolejek przed końcem rozgrywek Chelsea ma na swoim koncie 48 punktów. O jedenaście oczek mniej niż na tym samym etapie sezonu 2018/19. Ale tak się szczęśliwie dla The Blues złożyło, że pozostałe ekipy z czołówki też mają swoje problemy.
Co otwiera podopiecznym Lamparda furtkę do Champions League.
A jeżeli Abramowicz ma rzeczywiście zamiar powalczyć o tak gorące nazwiska europejskiego futbolu jak Kai Havertz, musi w negocjacjach dysponować kluczowym argumentem, jakim są występy w Lidze Mistrzów. Tym bardziej że w przypadku Lamparda apetyt zdaje się rosnąć w miarę jedzenia. – Nie chcę, by Chelsea była postrzegana tylko jako platforma do rozwoju wychowanków – powiedział niedawno Anglik.
Przed The Blues niełatwy terminarz. Sporo starć z zespołami uwikłanymi w walkę o utrzymanie i europejskie puchary, a niewiele konfrontacji z zespołami plasującymi się bezpiecznie w środkowej części tabeli. Bardzo interesująco zapowiadają się zwłaszcza dwie najbliższe kolejki. Najpierw londyńczycy zmierzą się z broniącą się przed spadkiem Aston Villą, potem czeka ich starcie z Manchesterem City. Pogubienie punktów w tych dwóch spotkaniach może nieść za sobą opłakane konsekwencje. Chelsea ma obecnie tylko trzy punkty przewagi nad piątym w tabeli Manchesterem United.
Najwięcej wątpliwości budzi defensywa The Blues, być może najbardziej dziurawa biorąc pod uwagę całą czołówkę Premier League. Krótki okres przygotowawczy raczej nie sprzyjał poprawie gry tej formacji i to może się okazać zabójcze dla podopiecznych Lamparda. Ale zawsze mogą liczyć na to, że Manchester City karnie wyleci z pucharów i miejsce w LM przypadnie również piątej ekipie sezonu.
Nasz typ: Wypadną z TOP4.
CZY POWRÓT DO CHAMPIONS LEAGUE MOŻNA JESZCZE SPAPRAĆ?
Brendanowi Rodgersowi nie przestanie się wypominać wywrotki z Liverpoolem jeszcze dłużej, niż grać będzie Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. No i siłą rzeczy to musi wpływać też na niepewność przy odpowiedzi na tytułowe pytanie. No bo tak: Leicester ma osiem punktów przewagi nad piątym Manchesterem United. Ba, zakładając podtrzymanie decyzji o wykluczeniu Manchesteru City z Ligi Mistrzów 2020/21, tak naprawdę i piąte miejsce da awans do europejskiej elity. Teoretycznie więc „Lisom” nie powinno się stać nic złego. 10 punktów przewagi nad Wolves czy Sheffield, 12 nad Tottenhamem, 13 nad Arsenalem… Bufor bezpieczeństwa jest ogromny.
Leicester w grze o swoje cele ma też pewien spory atut. Brendan Rodgers dysponuje godnymi pozazdroszczenia jokerami w talii. Otóż żaden zespół nie może się pochwalić nawet zbliżoną do Leicester liczbą bramek i asyst, jakie dali rezerwowi:
- Leicester City – 13 (5 goli + 8 asyst)
- Manchester City – 9 (6 goli + 3 asysty)
- Burnley – 8 (5 goli + 3 asysty)
- Aston Villa – 7 (4 gole + 3 asysty)
Arsenal – 7 (4 gole + 3 asysty)
Sheffield United – 7 (5 goli + 2 asysty)
Terminarz “Lisów” też nie wygląda na naszpikowany kolcami. Przynajmniej nie ten na najbliższe tygodnie. Wyjazd na Watford, mecz u siebie z Brighton – w dyspozycji z początku sezonu to byłyby dwie pewne wygrane i duży spokój na kolejne tygodnie.
Tenże spokój będzie już do końca, jeśli tylko banda Rodgersa zapewni sobie udział w Lidze Mistrzów już na dwie-trzy kolejki przed końcem. Z pewnością „Lisy” nie chciałyby stawiać sprawy na ostrzu noża w kolejkach 37. i 38., kiedy to czeka wyjazd na Tottenham Hotspur Stadium i starcie u siebie z Manchesterem United.
Brendan Rodgers: „Z trudem chodziłem. Czułem się, jakbym wchodził na Kilimandżaro”
– Jadłem i nie czułem smaku, ani zapachu jedzenia. Straciłem siły. Ledwo przeszedłem kilka metrów, a już z trudem przychodziło mi oddychanie. Czułem się, jak podczas wspinaczki na Kilimandżaro, gdy przebywaliśmy na dużej wysokości. Kiedy próbowałem trenować, ale z trudem przebiegałem kilka metrów – wyznał niedawno Brendan Rodgers, który wraz z żoną pokonał koronawirusa podczas zawieszenia rozgrywek.
Pokonał przeciwności, tak jak jego zespół tuż przed lockdownem, gdy nie potrafił wygrać pięciu kolejnych meczów i roztrwonił część przewagi nad zespołami patrzącymi ochoczo na podium. Pozwolił się wyprzedzić Manchesterowi City, gdy wydawało się, że nawet i wicemistrzostwo jest jak najbardziej w zasięgu.
Ono celem samym w sobie nie jest, co w wywiadzie dla „The Athletic” ujawnił Youri Tielemans. – Musimy odzyskać rytm i wrócić do tego, co robiliśmy przed przerwą. Głównym celem jest grać tak, jak wcześniej, próbować robić to jeszcze lepiej i utrzymać miejsce w Lidze Mistrzów. To dla nas fundamentalny cel do końca sezonu. Musimy wywalczyć sobie awans do tych rozgrywek.
Nasz typ: Trzecie miejsce.
“OBYWATELE” MYŚLAMI SĄ PRZY LIDZE MISTRZÓW?
Dwadzieścia pięć punktów straty do liderującego Liverpoolu. Powiedzmy sobie szczerze – Manchester City w tym sezonie tytułu mistrza Anglii nie obroni, szanse na to są iluzoryczne. Prędzej The Citizens muszą się niepokoić o pościg wiszący im na ogonie, choć z drugiej strony… Zwycięstwo w dzisiejszym starciu z Arsenalem zagwarantuje im siedmiopunktową przewagę nad Leicester City. Oczywiście do rozegrania pozostało potem aż dziewięć kolejek, więc taki zapas punktowy można łatwo roztrwonić, lecz nie wydaje się to zbyt prawdopodobne. “Obywatele” na ten moment są po prostu pewniakami do drugiej lokaty w tabeli. Ni mniej, ni więcej.
Czy taki rezultat usatysfakcjonuje drużynę, Pepa Guardiolę i właścicieli klubu? Z pewnością nie. Nie po dwóch sezonach spektakularnej dominacji, gdy ekipa z niebieskiej części Manchesteru zdobyła łącznie 198 punktów, co jest przecież rezultatem kosmicznym. Bieżące rozgrywki na tym tle muszą zostać uznane za rozczarowanie. No chyba, że “Obywatele” w końcu nie zawiodą w Lidze Mistrzów.
Być może lepszej okazji na europejski sukces dla drużyny w tym kształcie już nie będzie. Pamiętajmy, że Manchesterowi grozi wykluczenie z dwóch kolejnych edycji europejskich pucharów z uwagi na pogwałcenie zasad Finansowego Fair Play.
Guardiola: “Będziemy musieli rotować składem”
– Nie mam powodów do narzekań. Moi zawodnicy do treningów wrócili w dobrej kondycji – mówił Pep Guardiola podczas konferencji prasowej, naturalnie przeprowadzonej w formacie wideo. – W tej chwili jesteśmy jednak w takim samym położeniu jak wszyscy inni. Niczego nie wiemy. Zawodnicy odpowiednio trenowali, ale trudno powiedzieć, w jakiej są dyspozycji. Przekonamy się na boisku w środę, jaki poziom w tej chwili prezentujemy. Na podstawie tego meczu wyciągniemy dalsze wnioski. Trzy i pół tygodnia na przygotowania to nie jest wystarczający okres, lecz na to nic nie poradzimy. Każdy poniósł jednakowe straty w wyniku tej sytuacji. Jesteśmy obecnie przygotowani do zagrania jednego meczu, ale na pewno nie kolejnego za trzy i następnego za cztery dni. Będziemy musieli rotować składem, korzystać ze wszystkich zawodników.
To dość ciekawe słowa, ponieważ szerokość kadry – o dziwo, biorąc pod uwagę fortunę, jaką Guardiola przeznaczył w Manchesterze na transfery – nie była w tym sezonie atutem “Obywateli”. W tym sensie przerwa w rozgrywkach przydała się Hiszpanowi, który obecnie ma już do dyspozycji większość zawodników, cierpiących przed paroma miesiącami na rozmaite urazy.
Guardiola w swoim stylu gdera, lecz trzeba dodać, że przed Manchesterem generalnie dość wygodny terminarz. Aż sześć z dziesięciu ligowych spotkań The Citizens rozegrają bowiem przeciwko zespołom z dolnej połówki tabeli. Do tego przed nimi konfrontacje z Burnley, Chelsea, dzisiejsza z Arsenalem, no i mecz na szczycie z Liverpoolem. Choć wielce prawdopodobne, że stawką tego ostatniego spotkania, zaplanowanego na 2 lipca, będzie już wyłącznie prestiż. Wydaje się zatem, że Manchester City końcówkę ligowych zmagań postara się przebrnąć bardzo bezpiecznie, budując formę na sierpniowe rozstrzygnięcia w Champions League. Natomiast zapowiadana przez Guardiolę rotacja w wyjściowym składzie oznacza szansę dla zawodników takich jak Phil Foden. – Manager zwykle pomijał Fodena przy ustalaniu składu, ale teraz zdecydowanie trudniej będzie mu o wymówkę – pisze James Robson, publicysta z Manchesteru.
NASZ TYP: Pozostaną na drugim miejscu w tabeli.
TO KIEDY TA KORONACJA?
Jordan Henderson mógłby się do końca sezonu poślizgnąć tyle razy, ile dzieciak podczas pierwszej wizyty na lodowisku, a i tak pewnie Liverpool zostałby mistrzem Anglii. Wreszcie. To już nie jest wyścig dwóch koni, kwestią jest jak najszybsze zapewnienie sobie triumfu, by móc wrzucić na luz. By nie było konieczności wrzucania piłkarzy na najwyższe obroty w każdym ze spotkań, co – Bundesliga najlepszym przykładem – kończyć się może urazami przeciążeniowymi.
Kiedy może nastąpić przyklepanie tytułu? Przy sprzyjających wiatrach, już w spotkaniu derbowym z Evertonem. Aby tak się stało, Arsenal musiałby dziś ograć Manchester City. To oznaczałoby, że „The Reds” potrzebują trzech „oczek”, by przyklepać długo wyczekiwany triumf. Dołączyć do elitarnego, liczącego zaledwie sześć ekip, grona mistrzów Premier League.
Zakładając natomiast, że podobnie jak na finiszu poprzedniego sezonu Manchester City wygra dziewięć ostatnich spotkań, dorobek „Obywateli” może maksymalnie osiągnąć 87 punktów. Czyli o pięć więcej niż obecnie ma Liverpool. Krótko mówiąc – bez oglądania się na kogokolwiek, „The Reds” potrzebują dwóch wygranych.
Tak tylko przypomnimy, że do tej pory zwyciężali w 27 z 29 rozegranych w lidze spotkań.
Steven Gerrard: „Klopp zasługuje na pomnik przed Anfield”
– Gdy patrzysz na skalę roboty, jaką wykonał, z pewnością zasługuje, by wymieniać go w jednym szeregu z Billem Shanklym, Bobem Paislayem czy Sir Kennym Dalglishem. Trzeba pamiętać, że kiedy Juergen Klopp przejmował Liverpool, klub nie był nawet blisko statusu najlepszego w kraju. Był poza pierwszą czwórką. On awansował do finałów, zrobił z „The Reds” zwycięzcę Ligi Mistrzów, za moment dostarczy pierwsze od trzydziestu lat mistrzostwo – nie może się nachwalić niemieckiego menedżera Steven Gerrard.
I trudno mu nie przyznać racji. Tym bardziej, że oto Niemiec dokonuje odkupienia jego win z 2014 roku. Wreszcie dostarcza Liverpoolowi trofeum, na którym nie udało się Gerrardowi położyć łap przez całą długą i piękną karierę na Anfield.
NASZ TYP: Mistrzostwo klepnięte w drugim meczu po powrocie – u siebie z Crystal Palace.
MICHAŁ KOŁKOWSKI
SZYMON PODSTUFKA
fot. NewsPix.pl