– Koronawirus jest takim egzaminem, który nas wszystkich w najbliższym czasie sprawdzi. Po pierwsze, sprawdza on oczywiście odporność ludzkich organizmów, ale nie tylko. Testuje również sprawność organizacji międzynarodowych, takich jak WHO czy Unia Europejska. Pokazuje też skuteczność poszczególnych państw w obliczu kryzysu. I stanowi płaszczyznę porównawczą – mówi Radosław Pyffel, kierownik studiów „Biznes chiński – jak działać skutecznie w czasach Jedwabnego Szlaku” w Akademii Leona Koźmińskiego, autor licznych publikacji na temat Chin i Azji oraz były przedstawiciel RP w Radzie Dyrektorów Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych.
Rozmawiamy o tym, jak państwa Dalekiego Wschodu poradziły sobie z koronawirusem, a także o wpływie szalejącej pandemii na polityczną sytuację Polski i świata.
***
Jak pan ocenia obecną sytuację na świecie w związku z pandemią koronawirusa? Wszystko zaczęło się przecież w Chinach, czyli w miejscu wyjątkowo panu bliskim.
Muszę przyznać, że wraz z biegiem czasu zmieniłem swoją ocenę, która w pierwszym okresie była dość zachowawcza, na co wpłynęły trzy czynniki. I mogę tutaj zakończyć, przechodząc od razu do konkluzji, albo mogę ten wątek rozwinąć. Tylko ostrzegam, mam tendencję do bardzo długich wypowiedzi.
Proszę rozwijać.
Przede wszystkim, tak naprawdę wciąż niewiele wiemy o tym wirusie. Kiedy zaczął się rozprzestrzeniać pod koniec 2019 roku, to z Chin docierały do Polski absolutnie sensacyjne wiadomości. Zaznaczę od razu na marginesie – ja mieszkałem w Chinach. Studiowałem tam, pracowałem, często je odwiedzam w sprawach zawodowych. Mówię w tym języku, używam mojego chińskiego imienia, po prostu znam ten kraj. Dlatego mam bardzo duży dystans do sposobu, w jaki przedstawia się Chiny w Europie. Taka jest oczywiście specyfika mediów, które żyją dziś z wywoływania emocji. Zwłaszcza mediów społecznościowych, nadających ton tego rodzaju przekazom. Często powoduje to jednak, że mamy w głowie obraz Chin sprzed dziesięciu czy piętnastu lat. Albo kojarzymy ten kraj z absurdalnymi sensacjami o zjadaczach nietoperzy.
I takie były przecież pierwsze doniesienia na temat koronawirusa. Obrazki, jak ktoś jedzie na rowerze i nagle dramatycznie upada. Albo leży nieprzytomny w metrze, po ataku koronawirusa. Sceny jak z hollywoodzkiego horroru. Muszę powiedzieć, że wtedy nie traktowałem tematu aż tak poważnie. Po prostu się przyzwyczaiłem, że ten przekaz medialny na temat Chin zwykle jest skrajnie podkręcony.
To po pierwsze.
Po drugie – patrzyłem na liczby zachorowań na koronawirusa, które były śladowe w stosunku do miliardowej populacji Chin. Do tego dochodził fakt, że obszar zarażeń był tak naprawdę dość niewielki. Głównie prowincja Hubei i miasto Wuhan. Dopiero dzisiaj rozumiemy, że to było wielkie osiągnięcie Chińczyków, ponieważ w Europie zupełnie nie udało się ograniczyć procesu rozprzestrzeniania się wirusa. Łatwo się nam obserwowało, jak Chińczycy zamykają całe miasto, otaczają je kordonem sanitarnym i opanowują sytuację w stosunkowo krótkim czasie. Wydawało się, że to takie proste, prawda? Tymczasem w Europie dopuściliśmy do tego, że wirus pojawił się w każdym państwie kontynentu. Choć mieliśmy czas, żeby się przygotować i poznać zagrożenie nieco lepiej niż Chińczycy.
Mapa obszarów ogarniętych pandemią (16.03.2020). Źródło: Business Insider.
Uspokajało mnie zatem to, że wirus był w kilkudziesięciu procentach skoncentrowany na terenie jednej chińskiej prowincji o wielkości kraju europejskiego. Liczba zachorowań i zgonów również nie napawała lękiem. Wreszcie – trzeci powód. Ja sam na południu Chin przeżyłem swego czasu epidemię SARS. Jeździłem wtedy po prowincji Guangdong. Przebywałem w Hongkongu, który był jednym z epicentrów epidemii. I ten wirus nie wywoływał wówczas aż takiej paniki, choć miał, zdaje się, wyższą śmiertelność niż SARS-CoV-2.
Okazało się jednak, że obecnie zagrażający nam koronawirus nie jest niebezpieczny ze względu na wysoką śmiertelność.
Otóż to. Problem tkwi w dużo większej zaraźliwości niż w przypadku SARS. Dlatego jedynym wyjściem jest przedsięwzięcie bardzo radykalnych środków bezpieczeństwa. Można to prześledzić w mediach społecznościowych czy też w moich oficjalnych wystąpieniach – od razu byłem za tym, żeby w Polsce władze wykonały radykalne kroki. Właśnie na wzór chiński, czy azjatycki, bo było po prostu widać, że te metody – zamknięcie, izolacja, kwarantanna – przynoszą odpowiedni efekt. Ten wirus swoją specyfiką zmusza nas do szeroko zakrojonych, wspólnych i bezwzględnych działań. Dokładnie tak zachowali się Chińczycy i to w dodatku w okresie Chińskiego Nowego Roku. Trzeba mieć świadomość, że to jest taki czas, kiedy miliony mieszkańców kraju udają się w podróż. Coś jak 15 – 23 grudnia w Polsce. Jest niewiarygodnym sukcesem, że udało się nie wywołać paniki w społeczeństwie.
Wygląda więc na to, że Polska właśnie taki model zbliżony do chińskiego przyjęła.
Chińskiego albo azjatyckiego Nieważne czy kot biały, czy czarny, byle łowił myszy. Bardzo się z tego cieszę. Widzę przecież, że wciąż jeszcze bagatelizowana jest sprawa w Wielkiej Brytanii. Już nawet nie wspominam o Italii, gdzie wskutek zaniechań dziś umiera po kilkaset osób dziennie.
Brytyjczycy próbowali zaproponować model stadnej odporności. Chcieli, żeby jak największa część populacji kraju została objęta koronawirusem i się na niego uodporniła. Ja od początku uważałem, że to błędna decyzja. Choć zaznaczam, że nie jestem epidemiologiem, Swoje wnioski snułem na podstawie własnej intuicji i, przede wszystkim, obserwacji azjatyckich rozwiązań. Po pierwsze – wszystko wskazuje na to, że wirusem można się zarazić drugi raz. Po drugie – taktyka polegająca na wystawianiu ludzi na ryzyko stanowi olbrzymie przeciążenie dla służby zdrowia, ponieważ tych przypadków zaraz robi się zwyczajnie za dużo. Pojawiają się również przypadki krytyczne, umierają najstarsi. Nie ukrywam, że budzi to mój sprzeciw. Nie tyle z powodów taktycznych, co po prostu humanitarnych. Nie wyobrażam sobie wystawienia na ryzyko śmierci naszych rodziców czy dziadków. Poza tym strategia Brytyjczyków po prostu nic nie daje. Byłem przerażony, gdy zobaczyłem kibiców Atletico Madryt w Liverpoolu na meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów. Już po tym, gdy było wiadomo, że stolica Hiszpanii jest jednym z ognisk epidemii w Europie.
Naprawdę dziwią mnie te brytyjskie ruchy. Wydaje mi się zresztą, że obserwujemy już wycofywanie się z tej strategii, która jest zwyczajnie niehumanitarna. Wystawia najstarsze jednostki na straszliwe ryzyko. Poza tym powtarzam, że przykłady krajów azjatyckich pokazują nam, jak należy z koronawirusem walczyć. Nie mam tu na myśli wyłącznie Chin.
Pozostałe kraje Dalekiego Wschodu też umiejętnie uporały się z pandemią?
Doskonale spisał się Tajwan. Podejmowano tam bardzo trafne decyzje, często nawet wyprzedzając posunięcia Chin kontynentalnych. Społeczeństwo zademonstrowało wielką dyscyplinę. Do tego dochodzi służba zdrowia na bardzo wysokim poziomie, ale ona nawet nie musiała się wykazać, do tak niewielu zachorowań tam ostatecznie doszło. Oni są świetnie wyposażeni, przygotowani na tego rodzaju niebezpieczeństwa. Kiedyś tam mieszkałem, studiowałem na Tajwanie. Co chwilę występują tam jakieś tajfuny, trzęsienia ziemi, zagrożenia różnego rodzaju. To społeczeństwo cały czas ćwiczy zachowanie w sytuacjach nadzwyczajnych. Dla tamtejszej administracji w zasadzie pojęcie “nadzwyczajne” nie istnieje, dla Tajwańczyków opanowywanie niebezpieczeństwa to zwykła rzecz. Inaczej niż w Polsce, gdzie od lat nie mieliśmy do czynienia z takim zagrożeniem jak koronawirus. Może powódź w latach 90. była wyzwaniem dużego kalibru, ale to jednak nieporównywalne. Zupełnie inna sytuacja, która i tak dotknęła tylko cześć naszego kraju.
Tajwan zdał zatem swój egzamin celująco. Chiny również poradziły sobie bardzo dobrze. Dzisiaj rozmawiam z Chińczykami i oni są wręcz w euforii. Triumfują, bo ich metoda walki z chorobą okazała się skuteczna. Ludzie przez dwa miesiące siedzieli w domach i wreszcie wychodzą do pracy. Pewnie to samo nas czeka, jeśli koronawirusa przewalczymy w podobnym czasie.
Dobrze radzą sobie również Korea Południowa i Japonia. Japończycy wykryli u siebie jedynie kilkaset przypadków zachorowań, w tym niewiele śmiertelnych. Oni są w ogóle niezwykle zdeterminowani, żeby pod koniec lipca odbyły się w Tokio Igrzyska Olimpijskie! Premier Shinzō Abe powiedział, że właściwie nie ma żadnych przeciwwskazań, by taką imprezę latem zorganizować. Domyślam się jednak, że to nie zależy tylko od Japonii, bo przecież wirus może wciąż szaleć na całym świecie.
No tak, trudno byłoby to wszystko organizacyjnie ogarnąć.
Jest bardzo niepokojąca rzecz – dostępne infografiki na razie praktycznie nie pokazują przypadków zachorowań w krajach Globalnego Południa. Prawdopodobnie tam się po prostu nie wykonuje zbyt wielu testów na obecność koronawirusa. Nie wiem zatem, jak miałaby wyglądać taka globalna impreza, bo może i sami Japończycy mają dobre wyniki, ale musieliby przecież z okazji Igrzysk Olimpijskich ugościć u siebie przedstawicieli całego świata. Dziś niektórych krajów zwyczajnie nie stać na testy, co w dłuższej perspektywie może być prawdziwym dramatem dla ludzkości.
Jak z koronawirusem uporała się wspomniana Korea Południowa?
To kolejny z bardzo interesujących przypadków. Koreańczycy zbudowali ciekawy model walki z chorobą, niezwykle skuteczny. Oparty jednak w dużej mierze na świetnie działającej służbie zdrowia. Wykorzystali mnóstwo materiałów medycznych i – à propos tego, o czym mówiliśmy przed chwilą – wykonali całą masę testów na obywatelach. Zrobili ich 270 tysięcy. Trudno się równać z takimi liczbami. Podobno Rosja przeprowadziła 116 tysięcy testów, ale niewielu w tę informację wierzy. Przecież tam jeszcze parę dni temu Grzegorz Krychowiak strzelił jakąś bramkę w meczu Lokomotiwu Moskwa. Na rynku obecnie takie testy kosztują około siedmiu, ośmiu dolarów. To jest droga impreza, dla tych biedniejszych krajów wychodzi naprawdę spora kwota.
Co ciekawe, w Korei około 60% zachorowań wzięło się od wiernych kościoła Shincheonji Church of Jesus. Potem głowa tego kościoła złożyła publiczną samokrytykę, na kolanach bijąc pokłony i płacząc. Na pewno będziemy dokładniej analizować ten przypadek na zajęciach z azjatyckiej kultury biznesu, które w ten weekend odbędą się online (śmiech). Wracając do Korei, w szczytowym okresie, pod koniec lutego, miała ona bodaj 900 przypadków nowych zachorowań dziennie. Ogniskiem były właśnie nabożeństwa w tym kościele.
Przy okazji chciałbym jedną rzecz dodatkowo podkreślić.
Tak?
W Polsce wciąż pokutuje takie lekceważenie Azjatów. Tymczasem mamy 2020 rok, Azja stanowi jedno ze światowych centrów. Te państwa są na ogół bardzo bogate i świetnie rozwinięte, zorganizowane w nowoczesny sposób. W tym także Chiny, które naprawdę od dawna nie są już krajem jednej miski ryżu. Od razu przypomina mi się mundial z 2002 roku… Pan jest z jakiego rocznika?
1993.
Pamięta pan ten mecz z Koreą Południową na mistrzostwach świata?
Pewnie, trauma z dzieciństwa.
No właśnie! Ja ten mecz oglądałem akurat na Tajwanie, zresztą razem z Koreańczykami. Pamiętam, że wtedy w Polsce dominowało takie przekonanie, że: “co tam ci Koreańczycy? Pewnie nie umieją grać w piłkę”. Okazało się, że wygrali z nami, zdominowali nas. Choć do dziś uważamy, że tak jak w Starej Zagorze w latach 70., tak i w Busan skrzywdził nas arbiter. Po latach zawodnicy tamtej kadry Engela, czytałem to również w wywiadach na Weszło, przyznawali się jednak, że trochę ich ten mundial przerósł. Że nie mieli doświadczenia na wielkich imprezach, że przytłoczyła ich atmosfera i podeszli do turnieju zbyt pewnie. Tymczasem taką dobrą cechą Azjatów, której powinniśmy się od nich nauczyć, jest skromność. Pracowitość i pokora. Polska ma teraz wielką szansę, żeby tym narodom zaimponować poprzez efektywną walkę z koronawirusem. Oni bardzo doceniają skuteczność i wyniki. Tak się tam zyskuje szacunek.
Z tego też powodu uważam, że spin doktorzy Joanny Jędrzejczyk fatalnie rozegrali komunikacyjnie jej ostatnią walkę z Zhang Weili. Polka oczywiście pokazała wielką klasę w klatce, była niesamowita i zasłużyła na wielki szacunek. Ale przed walką strasznie obrażała Chinkę. Pojawiała się w maskach gazowych na plakatach. Sugerując, że Zhang jest nosicielką koronawirusa. W walce obie dały taki show, że wszyscy o tym zapomnieli, ale ta arogancja, którą posługiwał się sztab Jędrzejczyk, jest w Azji bardzo źle przyjmowana. Może i napędza zarobek z walki, ale mimo wszystko uważam to za strategię bardzo kontrowersyjną. Dużo bliżej mi do kapitalnego wizerunku, jaki stworzył Robert Lewandowski. Ambitnego chłopaka, który dzięki ciężkiej pracy sięgnął gwiazd. I dlatego jest tak w Azji popularny.
Chwali pan model azjatycki, a moją uwagę przykuwa poruszona kwestia Chińskiego Nowego Roku. Kulturowo – arcyważny czas dla tego olbrzymiego kraju, tymczasem wszelkie imprezy zostały po prostu odwołane. I już. W Europie mamy natomiast spore rozterki, żeby zatrzymać sezon piłkarski. Zmierzam do tego, że trudno będzie w europejskich realiach skutecznie zastosować azjatyckie rozwiązania, prawda?
To jest bardzo dobre pytanie. Czy europejskie społeczeństwa sobie z tym poradzą? Koronawirus jest takim egzaminem, który nas wszystkich w najbliższym czasie sprawdzi. Po pierwsze, sprawdza on oczywiście odporność ludzkich organizmów, ale nie tylko. Testuje również sprawność organizacji międzynarodowych, takich jak WHO czy Unia Europejska. Pokazuje też skuteczność poszczególnych państw w obliczu kryzysu. I ma tę zaletę, że stanowi płaszczyznę porównawczą. Można łatwo zaobserwować, kto działa skutecznie, a kto nieskutecznie. Nie chcę, żeby to tak wyszło, że porównujemy teraz liczbę zakażonych i ofiar śmiertelnych w różnych krajach, ale w jakiś sposób można jednak na bazie tych danych zauważyć, kto jest dobrze zorganizowany, a kto wypada słabo.
Jeżeli mówimy o Azjatach, to tam już na etapie wychowania dzieci premiuje się współpracę kosztem kreatywności. Od przedszkola uczy się dyscypliny. Na te elementy kładzie się zdecydowany nacisk. Powtarzam – kosztem kreatywności, której się nie premiuje, nie pyta się ludzi o zdanie. To z punktu daje Azjatom dużą przewagę w dobie kryzysu, ponieważ ich działania są jednolite. A jak to wygląda w Unii Europejskiej? Najpierw wszystko trzeba uzgodnić, dopiero później można zareagować. Poszczególne kraje podejmują działania na własną rękę.
I nie wypada to chyba najlepiej.
No nie radzimy sobie na razie z tym zbyt dobrze jako Europejczycy, co tu kryć. Włosi już w tej chwili mają większy problem niż Hubei. Dopuściliśmy do tego, że tych ognisk jest na kontynencie kilka. Na tym tle uważam, że akurat działania polskie wypadają bardzo dobrze, przynajmniej na pierwszym etapie walki. Wkrótce czeka nas prawdopodobnie szczytowy moment, jeżeli chodzi o liczbę zakażeń. I wtedy na wysokości zadania będzie musiała stanąć nasza służba zdrowia. Wspierajmy ją. Na razie zareagowaliśmy optymalnie, od razu przyjmując model azjatycki.
Co wcale nie było takie oczywiste.
Prawda. Wielka Brytania, Niemcy czy Szwecja tego nie zrobiły.
Tylko czy na terenie Europy, a zwłaszcza wewnątrz Unii, można pogodzić różne modele walki z koronawirusem?
No właśnie. Te modele – jeden nazwijmy brytyjskim, drugi azjatycko-polskim – często idą w poprzek różnych regionów. Dania zastosowała polski model. Zamknęła granice, zastosowała ostrą kwarantannę. A tymczasem Szwecja zachowuje się bardzo liberalnie, ograniczając się przede wszystkim do ostrzegawczych komunikatów, bez twardych działań. Wymieszanie tych strategii może mieć opłakane konsekwencje. Dlatego jestem zwolennikiem zamknięcia granic Unii. Zarówno zewnętrznych, jak i wewnętrznych. Żeby po prostu zdusić koronawirus, bo jeśli się tego szybko nie zrobi, to ten chaos może potrwać jeszcze przez bardzo długi czas.
Z drugiej strony – zaraz pojawi się presja ze strony krajów najmocniej stratnych gospodarczo. Koszt walki z koronawirusem będzie ogromny. Pamiętajmy, że Chiny na dwa miesiące wzięły na siebie gigantyczne obciążenia. Jeszcze dwa tygodnie temu wszyscy się zastanawiali, dokąd re-lokować produkcję. Jak zastąpić Chiny, którym wieszczono katastrofę ekonomiczną!
Sytuacja się odwróciła.
Chiny straciły dużo. Na dwa miesiące zawiesiły działalność, ale sądzę, że teraz sobie to spokojnie odbiją. Najpierw wizerunkowo, potem gospodarczo, gdy ruszą z produkcją. Widać, że przechodzą obecnie do kontrofensywy. To Europa ma wielki problem i może ponieść największy gospodarczy cios w całym tym zamieszaniu, a Chińczycy wysłali już pierwszy samolot do Włoch z medykamentami i zespołem lekarzy. Mówi się, że wkrótce kolejny wyleci do Hiszpanii. Jack Ma, twórca Alibaby, już w ogóle przesadził – wysłał transport z pomocą do USA. Wczoraj ambasador Chin zadzwonił do ministra Czaputowicza i również zaoferował wsparcie dla Polski. Wizerunkowo sytuacja całkowicie się zatem odwróciła. Chiny utrzymują oczywiście bardzo surową kwarantannę, nie chcą dopuścić do drugiej fali zachorowań, ale zaczynają szybko odbudowywać swoją pozycję.
Tymczasem w kolejnych państwach europejskich będziemy mieli wkrótce szczytowy moment, jeżeli chodzi o liczbę zarażeń. Może zabraknąć medykamentów tak jak we Włoszech. I dzisiaj to właśnie Chiny są tym krajem, który może odpowiednią ilość leków sprezentować, sprzedać, wyprodukować. Taka perspektywa się rysuje.
Jeżeli Chiny rzeczywiście wyjdą z tej zawieruchy z tarczą, to może nie tylko ich model walki z koronawirusem zyska na popularności w Europie, ale w ogóle cały model chińskiego państwa zacznie być kuszący dla społeczeństw Zachodu?
Myślę, że wszyscy dobrze wiemy, iż w czasach kryzysu rozwiązania demokratyczne nie sprawdzają się tak dobrze, jak te autorytarne. Tylko kryzys nigdy nie trwa wiecznie. Większość naszego życia, przynajmniej do tej pory, spędziliśmy przecież w czasach koniunktury, nie kryzysu. Choć oczywiście może się okazać, że globalny system rozbujał się do tego stopnia, że po prostu nie będzie już powrotu do rzeczywistości z 2019 roku. Nie chcę tutaj straszyć czytelników Weszło, ale już przecież słyszymy o przesunięciu wszelkich rozgrywek sportowych, o przełożeniu mistrzostw Europy na 2021 rok. Może zaczyna zatem być kwestionowany świat, jaki znamy – ten z wielkimi koncertami, meczami, otwartymi granicami i tak dalej? Być może idziemy już w zupełnie nieznanym kierunku?
Trudno będzie powrócić do świata w takim kształcie, w jakim on był przed wybuchem pandemii. Niektórzy twierdzą, że koronawirus to jedynie łagodne manewry przed realnymi wyzwaniami, jakie dopiero czekają świat. Jeśli zatem wpadniemy w czas permanentnego, a nie przejściowego kryzysu, to faktycznie – zaczniemy zapewne zmierzać do silniejszego ustroju.
Może skoncentrowania władzy w rękach jakiegoś centralnego rządu, który będzie sobie w stanie radzić z takimi problemami, jak koronawirus albo migracja? Sęk w tym, że europejska kultura polityczna jest inna niż chińska, stąd trudno sobie wyobrazić oddanie wszystkich kompetencji w ręce jednej, centralnej organizacji, na przykład Komisji Europejskiej. Liczę, że znajdziemy efektywny model, bo jeśli nie, to w XXI wieku pozycja Europy może po prostu osłabnąć. Przyzwyczailiśmy się przez dwieście ostatnich lat, że państwa europejskie mają mocną pozycję w globalnym systemie. Może to się definitywnie kończy? Może koronawirus tylko przyspiesza to, co i tak było nieuniknione?
Sporo trudnych pytań.
Tak. Koronawirus pokazał wiele ciekawych rzeczy. Nie tylko w aspekcie epidemiologicznym, ale również społecznym i politycznym.
W takim razie co jeszcze przykuło pana uwagę?
Tak osobiście? Chyba to, że jako Polska nie zatraciliśmy instynktu. W momencie zagrożenia potrafimy odpowiednio się zachować. W przeciwieństwie do innych krajów europejskich, które ten instynkt samozachowawczy jak gdyby gdzieś zgubiły. Poczekajmy jeszcze kilka tygodni, za chwilę będzie już jasne, kto podjął właściwe decyzje, ale wydaję mi się, że my raczej na pewno znajdziemy się tej grupie. Inna sprawa, co się wydarzy, gdy walka z koronawirusem zacznie się przedłużać, ponieważ wtedy – jak na każdej wojnie, mówiąc patetycznie – zacznie decydować nie tylko morale, ale również zasoby i wyposażenie. Na razie jesteśmy jednak mocno do przodu względem wielu innych europejskich państw. Widzieliśmy, co tam się działo. Włosi dostali kwarantannę i zamiast do pracy albo na uczelnię, to poszli do klubów. Kibice Atletico Madryt pojechali sobie do Anglii na mecz. Fani PSG zgromadzili się pod zamkniętym stadionem. To są takie zjawiska, które pokazały olbrzymią beztroskę społeczeństw europejskich. W kontraście nie tylko do zdyscyplinowanej Azji, ale i Polski. To trzeba podkreślać.
Bardzo jestem ciekaw reakcji Stanów Zjednoczonych. To kolejna kluczowa kwestia. Tym bardziej że w USA trwa kampania prezydencka, a trzech kandydatów jest w grupie największego ryzyka zachorowaniem. Wiemy, że Donald Trump już zrobił sobie test, ale oprócz niego są jeszcze Joe Biden i Bernie Sanders. Wszyscy po siedemdziesiątce. Zaskakuje mnie w ogóle ta demokratyczność wirusa. Generał Mika, minister Woś, gubernator Piemontu, Tom Hanks, słynni sportowcy… Wszyscy się zarazili.
W USA kwestia ochrony zdrowia znajduje się na tapecie. Jak zawsze podczas kampanii prezydenckiej.
To jedna sprawa. Ale pamiętajmy, że walka z takim zagrożeniem jak koronawirus premiuje jednak społeczeństwa kolektywistyczne, nastawione na współpracę. Amerykanie to na ogół bardzo twardzi ludzie, doskonale zorganizowani, lecz indywidualiści. Wydaje się zresztą, że oni także przespali ten pierwszy moment walki z pandemią, dopiero teraz zaczęli na masową skalę wykonywać testy. Ponadto – w Stanach jest bardzo dużo biednych ludzi. Ci bogaci, mieszkający w Beverly Hills, spokojnie sobie dadzą radę. Jednak naprawdę nie wiem, jak sobie poradzą mieszkańcy tych najbiedniejszych dzielnic, gdy wirus się tam na dobre rozpleni.
Interesujący jest również przypadek Białorusi. Aleksandr Łukaszenka mógłby wykorzystać to, że rządzi krajem w sposób autorytarny, co daje mu pewną naturalną przewagę w obecnych okolicznościach. A on w ogóle nie reaguje. Stoi na stanowisku, że koronawirus jest wymysłem. Ludzie reagują zatem sami, oddolnie. Nie wysyłają dzieci do szkół, nie przychodzą do pracy. Szefowie patrzą na to przez palce, nie wyciągają konsekwencji. Mieszkańcy sami zaczęli się izolować, nie ma na tym polu żadnej polityki państwa. Niektórzy twierdzą, że Białoruś po prostu nie ma ruchu, ponieważ jest krajem gospodarczo tak słabym, że nie wytrzyma kwarantanny. Dlatego chcą tam w jakiś sposób przeczekać tę sytuację. Nie wiem jednak, co to będzie, jest to na pewno strategia bardzo osobliwa.
Polska w globalnej rozgrywce amerykańsko-chińskiej związała się mocno ze stroną amerykańską. A wygląda na to, że po ewentualną pomoc trzeba się będzie raczej zwrócić do Chin. Już pojawiają się takie sygnały. Jak to rozwiązać?
Pytanie jest absolutnie zasadne, bo już dzisiaj taki scenariusz pojawia się na horyzoncie, choć jeszcze dwa tygodnie temu wydawało się, że to rozważania z gatunku science-fiction. Chińczycy na pewno będą chcieli się teraz wypromować jako pokojowe, harmonijne mocarstwo. Są w stanie produkować sprzęt medyczny, którego wkrótce może zabraknąć w innych częściach świata. Ale jaką decyzję w tych okolicznościach podejmie polski rząd, jakie będzie miał pole manewru – trudno przewidzieć. Dylematy są jednak jak najbardziej realne – mamy już nie tylko przykład Włoch i Hiszpanii, ale również wypowiedź prezydenta Serbii, który nazwał Xi Jinpinga swoim bratem.
To są sytuacje z pozoru niewyobrażalne, które raptem się dzieją na naszych oczach. Myślę, jednak że walka z koronawirusem stała się kwestią ogólnoludzką i preferencje polityczne nie mają znaczenia. Nie wchodziłbym więc tutaj mocno w politykę.
Cóż, dość groźnie się zrobiło. To już czas, by zacząć się naprawdę obawiać?
Na panikę nigdy nie ma dobrego czasu. Dlatego ja do wszystkiego podchodzę bardzo spokojnie i takiego podejścia nie zmienię. Niezależnie od tego, czy obecna sytuacja będzie przejściowa i uporamy się z wirusem w, dajmy na to, dwa miesiące, czy też sprawy się wydłużą. Absolutnie się tym nie ekscytuję i nikomu tego nie polecam.
Sądzę jednak, że czeka nas bardzo długi marsz, jesteśmy dopiero na jego początku. Chciałbym bardzo, żebyśmy skrócili czas walki z koronawirusem do końca czerwca. Chińscy epidemiolodzy twierdzą, że właśnie pod koniec czerwca sprawa powinna być już załatwiona. To bardzo optymistyczny scenariusz – jeśli się zrealizuje, uważam, że poniesione straty uda nam się odrobić. Może nawet władze piłkarskie wymyślą jakiś sposób, żeby dokończyć rozgrywki, albo przynajmniej w terminie rozpocząć kolejne. Ale jeżeli wyjdziemy poza czerwiec… Moim zdaniem wkroczymy wtedy w zupełnie niezbadaną rzeczywistość. Sądzę, że nikt nie jest w stanie przewidzieć ewentualnych konsekwencji społecznych, gospodarczych, politycznych. Ja na pewno się tego nie podejmuję, może pan Krzysztof Jackowski sobie poradzi.
rozmawiał MICHAŁ KOŁKOWSKI
Radosław Pyffel ma swój kanał na YouTube. Możecie go obserwować TUTAJ.