W ostatniej dekadzie klub z niewielkiego, górniczego miasta — KRC Genk — niemal połowę sezonów kończył na podium mistrzostw Belgii. Złote i srebrne medale piętrzą się w gablocie tak jak oszczędności na klubowych kontach. O ile pierwsze leżą i błyszczą, tak drugie są wprawiane w ruch. Sukcesy kopciuszka z Flandrii są efektem sprawnego łączenia wybitnej akademii z jeszcze lepszym skautingiem. Przez Genk przewinęli się reprezentanci kilkunastu krajów, klub zarobił na nich ponad 250 milionów euro. Ludzie, którzy za to odpowiadają, zgodzili się pokazać mi, jak to się robi na zachodzie.
Smerfy, tak mówi się o Koninklijke Racing Club Genk. Bajkowy pseudonim towarzyszy drużynie od zarania, bo tak się składa, że KRC to równolatek Roberta Lewandowskiego. Gdy w Polsce szykowano się do wolnych wyborów, na wschodzie Belgii dwa niezbyt utytułowane zespoły łączyły się w nowy twór, który w kolejnych latach odmienił życie zapomnianego, górniczego miasta.
W tym samym czasie rosła popularność belgijskiej animacji o przygodach niebieskich stworzonek, więc reakcja na widok ubranych w niebiesko-białe komplety piłkarzy Genku była oczywista: smerfy na murawie! Nikt wtedy nie mógł zakładać, że na piłkarskiej pustyni wyrośnie klub, który rzuci wyzwanie potęgom z Brukseli, Antwerpii czy Brugii.
Stworzenie w Genk sprawnej akademii było podstawą do tego, żeby w ogóle rywalizować z bogatymi, zasłużonymi markami. Moment, w którym KRC postawiło na odważny skauting, okazał się jednak prawdziwym punktem zwrotnym. Sukcesy stały się regularne, dwudziestotysięczna publika notorycznie miała co świętować.
Jak wychować De Bruyne i Courtoisa? Genk — belgijska fabryka talentów [REPORTAŻ]
W ostatniej dekadzie tylko sześć klubów w Europie spoza pięciu czołowych lig zarobiło więcej na sprzedaży zawodników, których ściągnięto do zespołu. Dimitri de Conde, dyrektor sportowy, który pracuje w Genk od dekady, wzbogacił klub o ponad ćwierć miliarda euro. Piłkarzy szukał w trzydziestu pięciu krajach, na sześciu kontynentach.
Dirk Schoofs — szef rekrutacji KRC Genk — oraz Przemysław Łagożny — asystent trenera — zdradzą wam tajniki transferów, życia klubu oraz wyjątkowego miasta, w którym nie brakuje polskich akcentów.

Stadion KRC Genk ma sponsora tytularnego – potentata IT, efekt przemiany przemysłu ciężkiego w nowe technologie
Spis treści
- Skauting KRC Genk wart ćwierć miliarda euro. Jak skutecznie znaleźć, kupić, rozwinąć i sprzedać zawodnika? Kulisy wielkich transferów
- Belgia to druga najmłodsza liga świata i przedsionek Premier League. To pomaga w transferach
- Jak wygląda skauting w KRC Genk? Oglądają cały świat i wydają miliony
- Przemysław Łagożny - polski trener w KRC Genk. Kulisy pracy i belgijskie derby ciast
Skauting KRC Genk wart ćwierć miliarda euro. Jak skutecznie znaleźć, kupić, rozwinąć i sprzedać zawodnika? Kulisy wielkich transferów
Zanim ktokolwiek pomyślał o Genk w kontekście futbolu, kopalnie uczyniły tę wioskę — tak, wioskę — miasteczkiem tak międzynarodowym, że gdyby tamtejszą dzwonnicę zastąpić Wieżą Babel, nikt nie zorientowałby się, że doszło do podmianki. Kopalnie wygaszano wtedy, gdy do życia powołano Koninklijke Racing Club, ale lokalna społeczność była już bezpowrotnie zmieniona.
Do Belgii ściągali głównie Włosi, w tym ojciec Enzo Scifo, późniejszej legendy drużyny narodowej. Jego familia trafiła akurat do Walonii, lecz już papa Rocco Granaty, za którym cały świat nucił “Marina, Marina, Marina…” przyjechał właśnie do Flandrii.
W okolicy Genk osiedli także górnicy z Polski. Przemysław Łagożny zaskakuje mnie, gdy rzuca, że w klubie pracuje pan Janek. Podobnych przypadków jest więcej, dlatego nie dziwi, że KRC ma polski fanklub, który legitymuje flaga widoczna na trybunach podczas domowych spotkań.

Polscy kibice KRC Genk byli tam jeszcze, zanim Przemysław Łagożny został asystentem trenera zespołu
Cisza, spokój i sport. Oraz jedzenie, bo tam, gdzie mieszają się Grecja, Maroko, Turcja i Włochy, można zjeść jak król na dworze. Gdy kopalnie upadały, w mieście prężnie działała już fabryka Forda, więc emigrantów tylko przybywało. Ona także zniknęła. Ostatniego Mondeo zjeżdżającego z taśmy produkcyjnej żegnały kościelne dzwony.
Genk miał plan C — sztuka, przyroda, innowacje. Galerie, muzea, parki, startupy i korporacje technologiczne zajęły miejsce ciężkiego przemysłu. Obok nich rósł klub piłkarski, duma miasta. Przygarnął dawnych górników, z ich dzieci zrobił talenty takie, jak Konstantinos Karetsas. Wraz z zamknięciem kopalń i fabryk, przeprowadzki nie ustały. Teraz jednak dotyczyły młodych piłkarzy.
Na początku XXI wieku szlak przetarł Didier Zokora. Gdy zamykano linię produkcyjną Forda, furorę robili Senegalczycy: Kalidou Koulibaly i Kara Mbodj. Szatnię dzielił z nimi Grzegorz Sandomierski, ale jemu akurat nie wyszło. Na przestrzeni lat wychodziło za to wielu innym. Leon Bailey, Sander Berge, Joakim Maehle, Rusłan Malinowski, Wilfred Ndidi, Ally Samatta, Jere Uronen. Albo trochę starszym, jak Paul Onuachu i Junya Ito. Mieszanka reprezentantów kraju z czterech kontynentów.
W Genk spotka się ponoć miks blisko stu narodowości; znaczna część miasta może się pochwalić drzewem genealogicznym rozsianym po świecie. Klub z tego korzysta. Szatnię dzielą ze sobą przedstawiciele piętnastu krajów. Rozszerzając o sztab szkoleniowy: dziewiętnastu. Dodając młodzież z Jong Genk: dwudziestu dwóch. Żartuję, że Łagożny, który zna kilka języków, nie mógł lepiej trafić. Dogada się z każdym. Dirk Schoofs tłumaczy jednak, że wszystko jest przemyślane.
— Pomaga nam fakt, że region jest wielokulturowy. Bardzo ważne dla społeczności i rozwoju zawodników jest to, żeby mieć w składzie piłkarzy lokalnych. Kibice się z tym identyfikują, zagranicznym zawodnikom łatwiej się zaadaptować. Obcokrajowcom zapewniamy mentoring poza boiskiem, mają swoich opiekunów. Pomagamy sprowadzić najbliższych, rozwijamy dział opieki nad zawodnikami. Kupiliśmy dom dla zawodników Jong Genk. Mieszka w nim pięciu czy sześciu piłkarzy, mają stałą opiekę, kucharza. Nie chcemy, żeby osiemnastolatek żył sam w obcym kraju.
Przemysław Łagożny w sztabie Thorstena Finka zajmuje się stałymi fragmentami gry, prowadzi odprawy. Jego zdolności lingwistyczne są jednak wyjątkowo przydatne. W Genk mają dobre doświadczenia z transferami z Ameryki Południowej. Ekwador — słynna akademia Independiente del Valle — i Kolumbia to dwa miejsca połowu talentów przez skautów KRC. Hiszpańskojęzycznej części szatni asystent trenera regularnie przekazuje szczegółowe wskazówki.
— Zespół jest na tyle młody, że, mając 32 lata, pierwszy raz nie mam nikogo starszego od siebie w szatni. Rozumiem ich, jesteśmy podobnym pokoleniem, łatwo nam nawiązać relację. Mogę pomóc Adrianowi Palaciosowi czy Yaimarowi Medinie, którzy nie mówią po angielsku, przekazać to, jak coś widzimy. Często jestem ich cieniem, który coś im podpowiada, żeby szybciej przyswoili informacje — mówi mi Polak.
Pierwsze informacje, tłumaczenie: zawsze jest ktoś, z kim można pogadać, dopytać. KRC Genk często sięga po minimum dwóch piłkarzy z podobnego kręgu kulturowego, żeby było do kogo gębę otworzyć. Licząc Jong Genk, w zespole mamy dwóch Koreańczyków, trzech Japończyków, dwóch Ekwadorczyków (i Wenezuelczyka), dwóch Marokańczyków czy sześciu zawodników z dalszych zakątków Afryki.
Wielu z nich znajdzie w mieście knajpkę z przysmakami z dzieciństwa. Pomocny jest też fakt, że w wielokulturowym regionie biegłość lingwistyczna jest normą. Przykładowo Konstantinos Karetsas zna niderlandzki, francuski, angielski i grecki. Łagożny śmieje się, że wystarczy „dobrze się urodzić” i już znasz trzy języki.
Kolejnych nauczysz się w szkole, na którą Genk mocno stawia. W akademii prowadzi zajęcia w kilku językach, łącząc przyjemne z pożytecznym. Wraz z rozwojem Jong Genk wzrosły możliwości sięgania po talenty z całego świata. Osoba dobrze rozeznana w belgijskim futbolu mówi nam, że klub potrafi zadbać o młody narybek. Zapłacić większe pieniądze, załatwić pracę rodzinie. Rok temu za milion euro do drugiej drużyny dołączył Noah Adedeji-Sternberg.
— Czasami trafiamy na osiemnastolatka, dla którego lepiej będzie rozegrać rok w rezerwach niż od razu trafić do jedynki. To daje nam dwa lata na rozwinięcie zawodnika na miejscu, dzięki czemu sięgamy po piłkarzy, którzy nie trafiliby do nas w innej sytuacji, bo nie są gotowi na pierwszy zespół — tłumaczy mi Dirk Schoofs.
Szef rekrutacji KRC Genk żałuje tylko jednego. Nierównych limitów wiekowych: możesz ściągnąć szesnastolatka z Europy, lecz w przypadku gracza spoza UE, jest to zabronione. — To dyskryminujące, bo zabiera piłkarzom Afryki czas na rozwój w kluczowym wieku. Ciężko przez to znaleźć zawodnika w odpowiednim momencie — kwituje, dodając, że ciężko jest i bez tego, bo konkurencja w tym regionie świata stale rośnie.
Belgia to druga najmłodsza liga świata i przedsionek Premier League. To pomaga w transferach
Genk ma określony profil piłkarza, którego szuka na rynku transferowym. Przede wszystkim musi on… nie patrzeć na pieniądze. Schoofs tłumaczy, że jakość jakością, ale KRC jest w stanie przekonać tylko tych, którzy patrzą na swoją karierę jak na projekt.
— Naszym argumentem są marka oraz plan indywidualny. Ostatnie dziesięć lat to przykład na to, że warto do nas przyjść. Nie wygramy rywalizacji o kogoś, kto myśli o pieniądzach, ale o kogoś, kto myśli o karierze, już tak. Także dlatego, że wszyscy w Belgii stworzyliśmy mocną ligę, o intensywności tylko ciut gorszej niż w ligach TOP5, więc jest to idealne miejsce do rozwoju przed transferem do nich.
Faktycznie, Jupiler Pro League to druga najmłodsza liga na świecie według danych CIES Football Observatory. Koninklijke Racing Club wyróżnia się nawet na tle belgijskiej konkurencji — ze średnią wieku 24,3 jest to czwarty najmłodszy zespół w stawce. W dodatku to jeden z najmłodszych liderów tabeli w Europie obok PSG, Sturmu Graz, Sportingu i FC Midtjylland. Od momentu, gdy dyrektorem sportowym klubu jest Dimitri de Conde, Genk ściągnął tylko trzech trzydziestolatków — dwóch z nich to bramkarze. 69% wszystkich transferów to piłkarze z kategorii wiekowej U23.
— To po prostu nasza filozofia — uśmiecha się Dirk Schoofs i chętnie rozwija ten wątek. — Jesteśmy klubem sprzedażowym, nie mamy bogatego inwestora. Nie możemy przeznaczyć pięciu, sześciu miejsc w składzie na doświadczonych zawodników. Czasami można od tego trochę odejść, ale nie w sposób rewolucyjny. Rekrutujemy zawodników z potencjałem na grę w ligach TOP5.
Precyzując: głównie na grę w Premier League. Siedmiu z dziesięciu najdrożej sprzedanych piłkarzy powędrowało na Wyspy Brytyjskie. Sześciu bezpośrednio do najlepszej ligi świata. Kiedyś o tym, jak znaleźć piłkarza dla klubu z Premier League szeroko opowiadał mi Kamil Nowak, szef rekrutacji Southampton, gdzie zresztą gra Paul Onuachu.
Jak znaleźć piłkarza dla klubu z Premier League? Kulisy transferów z Kamilem Nowakiem [REPORTAŻ]
Dirk Schoofs ma jednak nieco trudniejsze zadanie, bo musi dostrzec ten potencjał, zanim zrobią to Anglicy. Czym kierują się skauci KRC Genk?
- wiek: 18-23 lata
- jakość: przede wszystkim technika
- styl: pasujący do dominującego futbolu
— Szukamy uzdolnionych technicznie zawodników, którzy dobrze panują nad piłką i wyróżniają się przynajmniej w jednym aspekcie fizycznym. Ważna jest dla nas szybkość wykonywania ruchu, płynność taktyczno-techniczna. Pierwszeństwo ma zawodnik z akademii. Jeśli na danej pozycji mamy piłkarza z dużym potencjałem, nie szukamy na nią nikogo na rynku transferowym — tłumaczy Schoofs.
Szef rekrutacji Genk objaśnia mi idealną ścieżkę rozwoju zawodnika. Osiemnastolatek trafia do zespołu, ma rok na adaptację, kolejny na regularną grę, w następnym jest już znaczącą postacią zespołu. Transfer powinien nastąpić minimum na dwa lata przed końcem umowy, gdy KRC jest w dobrej pozycji negocjacyjnej.
— Chcemy, żeby zawodnicy, których kupujemy z myślą o nim, byli w stanie wywalczyć sobie miejsce w składzie w ciągu pół roku. Musimy dać piłkarzom czas na adaptację, bo rekrutujemy młodzież z różnych krajów, kultur. Każdy z nich potrzebuje odrębnego procesu wdrożenia — wyjaśnia Dirk Schoofs.
Zdarzają się przypadki takie, jak Mike’a Pendersa. Młody bramkarz był na tyle zdolny, że transfer do Chelsea klepnięto… przed oficjalnym debiutem. Po meczach sparingowych czołowe kluby zabijały się o niego, nie było na co czekać. Genk jest jednak znany przede wszystkim z cierpliwości do zawodników. Spójrzmy na Tolu Arokodare, najlepszego strzelca drużyny, reprezentanta Nigerii.
- 400 minut i 2 gole w pierwszym półroczu,
- 2100 minut i 12 goli w drugim sezonie,
- 2500 minut i 18 goli w trwającym sezonie.

Działacze Genk i Tolu Arokodare. Nigeryjczyk może powtórzyć wyczyn rodaka – Paula Onuachu – i zostać królem strzelców ligi
Albo dwudziestoletni Christopher Bonsu Baah, który już ma na koncie o pięćset minut więcej niż w debiutanckim sezonie. Zanim kupiony z Willem II Mike Tresor zaliczył 24 asysty w lidze, zagrał w niej dwukrotnie mniej minut, na przetarcie.
Pewien belgijski działacz, z którym długo rozmawiałem o kulisach funkcjonowania tamtejszych klubów, był absolutnie zafascynowany tym, że Genk nie tylko ma swoją filozofię, ale uparcie się jej trzyma, bez ustępstw, gdy akurat przytrafi się gorszy okres. Czy KRC zajmie niższe miejsce w lidze, czy też sprzeda najlepszych zawodników — nie wywraca wszystkiego w panice do góry nogami. Jego zdaniem to właśnie klucz do sukcesu.
— Nie wszystko im się udaje, ale zachowują ciągłość pracy. Gorszy okres zdarzy się zawsze. Wiele klubów skreśla zawodników po nieudanym półroczu, sezonie, oni dają im czas. Wystarczy spojrzeć na tych, których sprzedali: początkowo nie robili szału. Podpisują dobrych zawodników, ale przede wszystkim są do nich przekonani. Jeśli wydajesz pięć milionów euro, musisz być gotowy na to, żeby dać piłkarzowi przestrzeń na rozwój. Genk latem sprzedał czołowych zawodników i jest liderem nie dlatego, że kupił nowych, którzy od razu wypalili. W formie są teraz ci, którzy przyszli rok, dwa lata temu — słyszę.
Mój rozmówca docenia to, jak świetnie Genk radzi sobie z wprowadzaniem do drużyny zawodników z Afryki czy Ameryki Południowej. Jego zdaniem działają bardzo odważnie, bo często połowa składu to piłkarze bardzo egzotyczni, przynajmniej w oczach innych klubów.
— Wiedzą, jak z nimi pracować, znają ryzyko. Robią to najlepiej w Europie. Podpisując takich chłopaków, musisz mieć świadomość, że będą z nimi problemy. Będą robili głupie rzeczy, bo pierwszy raz w życiu zarabiają pieniądze, trafiają do wyśnionej rzeczywistości. Trzeba ich zrozumieć, zaopiekować się nimi i zadbać o nich, zamiast na to narzekać.
Dowód na to, jak świetnie Koninklijke Racing Club opiekuje się swoimi ludźmi, przedstawia Przemysław Łagożny. Opowiada, że nie zdążył jeszcze złożyć podpisu na umowie, gdy dostał kluczyki do służbowego auta, które już czekało na parkingu. Klubowy personel błyskawicznie przekazał mu wszystkie instrukcje i był gotowy do pomocy w każdej sprawie. Dom, rodzina, kwestie zawodowe — maksymalny komfort. Łagożny stwierdza tylko, że tzw. hospitality to w Genk warunki rodem z lig TOP5.
Jak wygląda skauting w KRC Genk? Oglądają cały świat i wydają miliony
Na warunki nie narzeka także Dirk Schoofs, który pytany o szczegóły finansowe pracy pionu sportowego, tajemniczo się uśmiecha. Zaznacza, że nie poda dokładnych liczb, ale może nakreślić ogólny zarys struktur klubu. W porządku, wystarczy, lećmy.
— Skauting szuka zawodników do pierwszej drużyny i Jong Genk. Łączymy obserwacje na żywo z oglądaniem wideo. Mamy czterech skautów na pełen etat, jeden z nich poświęca 70% czasu na rynek afrykański. Mamy też kilku skautów na pół etatu, którzy pracują dla pierwszego zespołu oraz wielu skautów młodzieżowych, ale to już inna działka. Najważniejsza jest subiektywna opinia, test oka. Nasza zaleta to niewielki, zgrany zespół, szybki przepływ informacji. Zarząd daje nam niezależność, komfort pracy. Od paru lat mamy stały budżet, który nas zadowala — wyjaśnia.
Podczas godzinnej pracy rozprawiamy także o tym, jak zmienił się skauting zawodników w porównaniu z początkami jego pracy w KRC.
— Wtedy częściej zdarzało się, że mogliśmy obserwować zawodnika przez rok, półtora. Przy obecnej konkurencji ciężej jest dać piłkarzowi, który nam się podoba, czas na rozwój w innym miejscu. Młodych zawodników łatwiej jest śledzić, bo do pewnego wieku nie mogą podpisać kontraktu. Jeśli jednak piłkarz zalicza profesjonalny debiut gdzieś na świecie, od razu wzbudza ogromne zainteresowanie. Jako mniejszy klub musimy być szybsi.
Można sobie wyobrazić, że nastolatek z Kolumbii zalicza pierwsze kroki w seniorskim futbolu i już śledzą go przedstawiciele kilkunastu klubów, które głowią się nad tym, czy warto wydać na niego pieniądze. Dochodzimy do ważnego dylematu: oceny nie tylko potencjału, lecz i ryzyka. Ciekawostką jest, że największe transfery KRC Genk to w większości… niewypały.
Theo Bongonda, rzadki ruch z rynku wewnętrznego. Siedem milionów euro, w statystykach wypadł dobrze, ale na sprzedaży nie tyle nie udało się zarobić, ile przyniosła ona cztery bańki straty. Wypatrzony w USA Mark McKenzie został sprzedany za mniej więcej połowę ceny, w którą w niego zainwestowano. Argentyńczyk Matias Galarza i Duńczyk Markus Ingvartsen także się nie zwrócili.
— Idealny piłkarz to taki dopasowany jakością i charakterem, ale rosnąca konkurencja sprawia, że możemy zaryzykować z utalentowanym zawodnikiem, nad którego mentalnością trzeba popracować. Zbieramy informacje od zaufanych ludzi, żeby zbudować profil charakterologiczny, ale nie da się w stu procentach przewidzieć, kto sobie poradzi — wyznaje mi Dirk Schoofs.
Przez Genk przewinęła się cała masa młodych talentów, którym nie do końca wyszło. Jakuba Piotrowskiego wspominają z żalem. Miał spory potencjał, ale zabrakło mu cierpliwości. Zasada jest taka, że KRC nie walczy z zawodnikami, gdy wie, że nie może im zagwarantować tego, czego oczekują, więc Piotrowskiemu pozwolono odejść. Tak jak na przykład Angelo Preciado czy… Rasmusowi Carstensenowi. Obaj mieli zastąpić Daniela Munoza, ale ofert długo brakowało, więc nie było sensu wstrzymywać ich rozwoju.
Jakub Piotrowski: Genk to idealne miejsce na rozwój [WYWIAD]
W Belgii szansę dostali znani z polskich boisk Bojan Nastić i Luka Zarandia. Nasi rodacy trafiają tu rzadko. Genk korzysta z okazji i obserwuje u nas obcokrajowców, jak Carlosa Cuestę na młodzieżowym mundialu. Nasi zawodnicy albo są dla nich zbyt słabi, albo zbyt drodzy. Albo jedno i drugie, bo nasze kluby przeceniają ich wartość. W Genk szaleli na przykład za Jakubem Moderem, ale nie mieli szans z Brighton.
Ktoś powie, że łatwo jest działać, skoro komfort finansowy pozwala The Smurfs na „przepalenie” pięciu, sześciu, nawet siedmiu milionów euro na piłkarza. Ten komfort to jednak lata pracy pionu sportowego oraz akademii. Szkolenie przyniosło KRC ponad sto milionów euro przychodów z transferów. Skuteczny skauting jeszcze więcej, bo CIES Football Observatory kwalifikuje Genk do ścisłej czołówki klubów sprzedażowych spoza lig TOP5.
W ostatniej dekadzie KRC Genk zarobił na wyskautowanych piłkarzach 267 milionów euro – to siódmy wynik w Europie. Odejmując to, ile wydano na nowych zawodników, otrzymujemy zysk w postaci 117 milionów euro. Tak, Belgowie są w stanie ryzykować zakup za kwoty, o których nie śnimy, ale sami na to zapracowali. Można wrócić do statystyk wieku sprowadzanych piłkarzy i słów Schoofsa: nie stać nas na doświadczonych zawodników.
Według dr Iana Grahama skauting służy głównie do minimalizowania ryzyka transferu. Dokładnie przeprowadzony pełen proces obserwacji może zmniejszyć je nawet o 70% i właśnie dlatego nawet obrzydliwie bogate kluby inwestują w to pieniądze. Również dlatego, że wciąż pozostaje 30% szans na wpadkę. Mimo świetnie wykonanej pracy, te same kluby popełniają błędy.
Graham opowiadał jednak o perspektywie Premier League. Schoofs wspomniał, że jako mniejszy klub, często muszą być szybsi, więc nie mają czasu na perfekcyjne prześwietlenie swoich celów.
— Dam przykład dwóch piłkarzy, którzy przeszli pełen proces skautingu — screening wideoskauting, skauting na żywo — i zostali sprzedani z zyskiem. Sander Berge i Joakim Mahle — mówi Dirk, zaznaczając od razu, że Berge, który został najdrożej sprzedanym przez Genk piłkarzem, trafił do nich tylko dlatego, że Norweg wraz z otoczeniem zdecydował, że lepiej zaliczyć przystanek przed Premier League niż skakać na głęboką wodę, więc, mimo ofert z Anglii, wybrał Belgię.
Przypomnijmy: mówimy o osiemnastolatku po pierwszym pełnym sezonie w norweskiej ekstraklasie. To właśnie ten poziom rywalizacji, gdy mówimy o topowym potencjale. Dlatego Schoofs przechodzi do sytuacji, w których na drodze obserwacji wystąpiły problemy, dylematy, lecz i tak doczekaliśmy się happy endu.
— Przykładem zawodnika, który nie zrobił tak dobrego wrażenia podczas obserwacji na żywo, jak w wideoskautingu, jest Jhon Lucumi. Nie wypadł dobrze, gdy byliśmy w Kolumbii, ale widzieliśmy w nim potencjał i postanowiliśmy go ściągnąć. Zdarzyło się też, że nie doszliśmy nawet do etapu obserwacji na żywo. Gdy timing – kontuzja, sytuacja innego zawodnika, decyzja trenera – zmusza cię do działania, musisz przyśpieszyć. Tak było z Junya Ito. Miałem zaplanowaną podróż do Japonii w lutym, ale musieliśmy przyśpieszyć działania i wypożyczyliśmy go w styczniu.
Lucumi kosztował 2,5 miliona euro, odszedł za osiem. Rozgrywa już trzeci udany sezon w Serie A. Ito był starszy, więc dla pewności najpierw go wypożyczono. Sprawdził się, pozwolił zarobić dziesięć baniek. Mój rozmówca sypie kolejnymi anegdotami o nietypowym procesie skautingu. Leon Bailey przyszedł do Genk ze słowackiej ligi juniorów i jest jednym z bardziej znanych piłkarzy, jacy przewinęli się przez ten klub.
— Trafił do nas, bo Dimitri de Conde miał go na testach w zespole U17. Poznał jego rodzinę, nawiązali dobre relacje. Gdy został dyrektorem technicznym, Leon decydował o przyszłości i wybrał Genk. On i Wilfred Ndidi zapewnili nam stresujące okienko, bo obaj jesienią dogadali się z Bayerem Leverkusen i Leicester City. W moim pierwszym okienku musieliśmy więc znaleźć zastępstwa dla dwóch kluczowych zawodników w środku sezonu. Do tego w okolicach świąt poważnej kontuzji doznał nasz podstawowy napastnik — wspomina z uśmiechem.
Pięknym przykładem konieczności wypraw skautingowych mimo możliwości bazowania na wideo i wszechobecnych danych jest natomiast jeden z największych idoli trybun w Genk. Alejandro Pozuelo. Facet, o którym Nastić mówił, że był to największy kozak, z jakim dzielił szatnię, trafił do Belgii dlatego, że Dimitri de Conde był akurat na obserwacji w Hiszpanii. Oglądał kogoś innego, Pozuelo wszedł z ławki na ledwie kwadrans i od razu przykuł jego uwagę.
— Mieliśmy wątpliwości, ale na koniec okienka potrzebowaliśmy dziesiątki, więc go kupiliśmy — przyznaje Schoofs. Reszta: dwadzieścia pięć goli i aż sześćdziesiąt asyst, a potem transfer za dziewięć milionów, to już historia.
Bojan Nastić opowiada o KRC Genk [WYWIAD]
Przemysław Łagożny – polski trener w KRC Genk. Kulisy pracy i belgijskie derby ciast
W Genk na wielu poziomach widoczny jest profesjonalizm, mądrość i rozważne podejście. To wręcz tradycja, bo już Jos Vaessen na przełomie wieków wiedział, że pieniądze ze sprzedaży zawodników trzeba inwestować w obiekty, struktury i podobne sprawy, które zostaną z KRC na dłużej. Ciekawe jest więc to, jak często The Smurfs zmieniają trenerów. Thorsten Fink to jedenasty szkoleniowiec w dziesięcioletniej kadencji Dimitriego de Conde.
Zdarzało się, że trenera Genk po prostu podbierano. Philippe Clement wykonał tam tak dobrą pracę, że sięgnęli po niego bogacze z Club Brugge. I tak dobrze, że po sezonie, bo Jess Thorup odszedł do Kopenhagi po… pięciu meczach na stanowisku. Częściej jednak KRC zmieniał szkoleniowców z własnej woli. Pracował tam nawet John van den Brom — od Łagożnego wiem, że mieszkał w tym samym budynku co on. Tyle że w penthousie! Jakież tam musiały być grille…

Przemysław Łagożny, Thorsten Fink i zespół KRC Genk
Wspominany już belgijski działacz, który przygotował mnie do wizyty w Genk, także zwrócił uwagę na to, że KRC zdarza się fatalnie spudłować z trenerami. Podaje przykład Bernda Storcka, czyli „trenera spuszczającego zespoły z ligi”.
— Wyszło mu w Belgii, wiec go zatrudnili. To dowód, że i oni podejmują złe decyzje. Ciekawe jest jednak to, że Genk często i odważnie stawia na obcokrajowców. W części kraju bliższej Holandii wciąż popularne jest przekonanie, że trener powinien być stąd, z Flandrii — słyszę.
Zapowiada się jednak, że Fink — a wraz z nim Przemysław Łagożny — znajdą w Genk stabilizację. Gdy odwiedzałem klub, polski trener wspominał mi o trudnym początku. Publika na KRC wymaga, i to bardzo. Remis oraz porażka na starcie pracy sprawiły, że na nowy sztab buczano, gwizdano. Łagożny przywołuje, jak zaskoczeni byli tym jego znajomi, którzy nie spodziewali się tak dużej presji już na starcie rozgrywek.
Z czasem jednak ekipa Finka zyskała nie tyle aprobatę, ile wręcz miłość trybun. Walnie przyczynił się do tego jeden mecz — wyjazdowe derby z St. Truidense. Genk ostatni raz wygrał na terenie odwiecznego rywala trzy lata wcześniej, więc gdy The Smurfs rozbili przeciwnika 4:0, zapanowało szaleństwo. Polski trener zdradza mi nietypową ciekawostkę dotyczącą tej rywalizacji.
— Sint-Truiden to miasto w rolniczym regionie, który słynie z jabłek. Pewną tradycją jest, że zwycięski zespół świętuje, jedząc konkretne ciasto. Gdy wygrywa Genk, w klubie wszyscy dostają szarlotkę. Na strzelców bramek czekają z kolei przeciery, soki — wszystko, co da się zrobić z jabłek, żeby wbić szpilkę rywalowi. Gdy wygrywa St. Truidense, jedzą… smerfetkę. To popularne ciasto w Genk, tak się odpłacają.
“Survival of the Fittest”.
A 2017 display by KRC Genk ultras “Drughi Genk” prior to the Limburg Derby versus Sint-Truidense VV in the Belgian Pro League.#DrughiGenk #LimburgDerby pic.twitter.com/tOmZmPzGLZ
— Through The Turnstiles (@tt_turnstiles) September 8, 2020
Tegoroczne derby były o tyle ciekawe, że Thorsten Fink przed tym, jak objął stołek w KRC, prowadził właśnie St. Truidense. To malutki zespół środka stawki, w którym Niemiec wykonał doskonałą pracę. The Canaries grali ofensywnie, dominowali z piłką mimo przeciętnej kadry. Taki styl gry pasował do Genk i zespół Finka okazał się rewelacją sezonu. Gra dynamicznie, intensywnie, to drużyna — jak na Belgię — kompletna.
Przykład Finka pokazuje, że trenerzy potrafią mieć duży wpływ na budowę KRC i pion sportowy stara się dobrać ich tak, żeby nie występował konflikt interesów, rozbieżności w filozofii budowania zespołu. Nowy trener ściągnął ze sobą dwóch wychowanków Genku, którzy przed laty odeszli do St. Truidense. Tak się składa, że Matte Smets i Jarne Steuckers uchodzą za gości, których za moment uda się sprzedać za duże pieniądze.
— Trudno jest ściągnąć Belga, który ma ponad 20 lat, bo rywalizuje o niego sześć topowych klubów. W tym przypadku zgrały się trzy warunki: wywodzą się z naszej akademii, więc znali klub; znali trenera; wygasały im kontrakty — wyjaśnia mi Dirk Schoofs.
Koninklijke Racing Club właśnie stracił fotel lidera rozgrywek, lecz to żadna ujma. Raz, że Club Brugge to finansowy potentat, hegemon. Dwa, że wszystkiemu winny jest system rozgrywek, cholerne dzielenie punktów, którego w Polsce na szczęście dawno się pozbyliśmy. Nawet jeśli Genk skończy z wicemistrzostwem, będzie to sukces. Fink, Łagożny i spółka już przedłużyli kontrakty na kolejny rok. Dimitri de Conde wystawił im laurkę, chwaląc rozwój zespołu.
— Thorsten bardzo dobrze wie, dokąd zmierzamy. Nie ulega złudzeniom, nie osiada na laurach, jego entuzjazm zaraża wszystkich. Razem z nim i jego sztabem patrzymy ambitnie w przyszłość — czytamy na oficjalnej stronie klubu.

Oprawa kibiców KRC Genk
Ambicją jest na przykład powrót do Ligi Mistrzów. Trzy sezony, które spędził w niej KRC Genk, to zbiór traum i cierpień. Osiemnaście spotkań, zero zwycięstw i zaledwie dziewięć strzelonych goli — trzy Salzburgowi, najmniej ekskluzywnemu z rywali. To interesujące, że The Smurfs są w stanie regularnie sprzedawać piłkarzy za dobre pieniądze, mimo że nie są corocznym uczestnikiem pucharowych zmagań.
Ostatnia dekada to pięć startów Genku w Europie, z których dwa zakończyły się wyjściem z grupy. Pamiętam, jak pisałem o Slavii Praga, której wierchuszka twierdzi, że duże transfery są możliwe tylko dzięki uwiarygodnieniu się na rynku międzynarodowym. To, że KRC radzi sobie i bez tego, tylko podkreśla, jak dużą, godną zaufania marką, stał się ten klub.
Zbliżamy się do końca naszej rozmowy, więc pytam Dirka Schoofsa właśnie o to. Jak łatwo sprzedać piłkarza, gdy jesteś KRC Genk? Szef rekrutacji klubu stwierdza, że nie ucieknie w banał i pychę.
— Czasami jest wielkie zainteresowanie na wczesnym etapie, a czasami zastanawiasz się, dlaczego nie ma ofert — odpowiada i posługuje się przykładem Daniela Munoza, obecnie wyróżniającego się piłkarza Crystal Palace z aspiracją na transfer do jeszcze lepszego klubu. Tego samego, który przeżył dwóch swoich następców w Genk, bo tak ciężko było go sprzedać.
— Spodziewaliśmy się, że zawodnik tej klasy szybciej trafi do Premier League, tymczasem przez długi czas ofert nie było. W końcu walczące o utrzymanie Crystal Palace zgłosiło się w zimowym oknie. Podobnie było z Paulem Onuachu, który co roku strzelał mnóstwo bramek, a były okienka, w których nikt o niego nie pytał. Czasami wynika to z faktu, że niektórzy nawet nie próbują, bo wiedzą, na jakim poziomie robimy transfery i wiedzą, że ich na to nie stać — stwierdza Schoofs.
Teraz Genk takich problemów nie ma. Wręcz przeciwnie: po wyrwaniu niemal stu milionów euro przed obecnym sezonem, Belgowie znaleźli się w wybornej sytuacji. Nic już nie muszą, jak Piotr Siara, KęKę.
— Mamy ten komfort, że możemy wyznaczyć zawodników, których na pewno nie chcemy sprzedać i w najbliższych okienkach nie przyjmiemy za nich ofert. Potrafimy powiedzieć „nie” i czekać na odpowiedni moment do sprzedaży, do tego dążyliśmy, bo to bardzo ważne dla klubu. Są jednak wyjątki, jak oferta Chelsea za Mike’a Pendersa. Pewnych propozycji nie da się odrzucić.
„Do tego dążyliśmy” — mówi Schoofs i zostawia mnie z refleksją. KRC Genk osiągnięcie oczekiwanej stabilizacji, komfortu, pewne celu, zajęło mniej więcej dekadę. W tym czasie wiernie trzymali się nie tylko określonej filozofii, lecz nawet konkretnych ludzi, którzy ją wdrażali i modyfikowali, dbając o to, żeby nadążać za światem. Tym właśnie jest projekt, taki prawdziwy, nie ten, który istnieje tylko w wywiadach z prezesami i dyrektorami, którzy próbują ubrać mizerię w ładne słowa, zrobić z niej tzatziki.
Czy to takie łatwe, że wystarczy wyznaczyć kierunek, podążać nim bez względu na pogodę i osiągnie się oczekiwany rezultat? Jeśli tak, to dlaczego tak wielu w moment, po wejściu na wspomnianą drogę, od razu szuka skrótów i objazdów?
WIĘCEJ ZAGRANICZNYCH REPORTAŻY NA WESZŁO:
- Bogaci jak Club, mądrzy jak Cercle, piękni jak Brugge [REPORTAŻ Z BELGII]
- Lepszy niż Old Trafford. Parken: stadion-legenda [REPORTAŻ Z KOPENHAGI]
- Walijski trzecioligowiec ma miliony fanów. W czym tkwi sekret? [REPORTAŻ Z WREXHAM]
- Jak znaleźć piłkarza w Premier League? [REPORTAŻ Z ANGLII]
- Ruina i dzieło sztuki. Fiorentina – więzień Stadio Artemio Franchi [REPORTAŻ Z WŁOCH]
- Mlada Boleslav uzależniona. Miasto i klub pod kroplówką Skody [REPORTAŻ Z CZECH]
- Niewielka mieścina – tu zaczynał Erling Haaland [REPORTAŻ Z NORWEGII]
- Milwall, Chelsea, Fulham – jak wyglądają puby kibiców w Londynie? [REPORTAŻ Z ANGLII]
- Ulice Dortmundu gonią nazioli i towar [REPORTAŻ Z NIEMIEC]
- Lekcje od pilota, intensywność i oddana społeczność. Kulisy sukcesu Bodo/Glimt [REPORTAŻ Z NORWEGII]
fot. Newspix