Angielski futbol dostarczył nam już tak wielu absurdów, że czasem naprawdę jesteśmy przekonani, iż to niemożliwe, aby wydarzyło się tam coś ponad to, co już znamy. Na wyspach nie znają jednak umiaru i ku powszechnemu zdziwieniu przesuwają granice coraz dalej i dalej. Ostatnio za ich rewizję wzięli się dwaj piłkarze Sunderlandu – Papy Djilobodji i Didier Ndong. Pierwszy łaskawie raczył pojawić się w klubie 72 dni po wyznaczonym terminie. Drugiego na oczy nie widzieli do tej pory.
Zacznijmy od Ndonga, o którym z dość oczywistych przyczyn na razie wiadomo mniej. Facet jest najdroższym piłkarzem w historii Sunderlandu (w 2016 roku wykupiono go z Lorient za 20 milionów euro) i jednocześnie pewnie najgorszym transferem w ponad stuletniej historii klubu ze Stadium of Lights. Gabończyk na angielskich boiskach zdołał bowiem strzelić tylko jednego gola, zanotować trzy asysty i zaliczyć mało spektakularną ucieczkę z Sunderlandu, która świadczy wyłącznie o jego mizernej inteligencji. Ndong najwyraźniej uznał, że ani mu się widzi grać na poziomie League One, a skoro tak, to po prostu oleje treningi i pewnie jakoś to będzie. Najwyraźniej nie wziął jednak pod uwagę, że nikt w Sunderlandzie nie zwolni go ot tak z kontraktu, a jego niesubordynacja może mieć poważne konsekwencje. W klubie nie mają zamiaru ceregielić się z niezdyscyplinowanym zawodnikiem i zamierzają rozwiązać obowiązującą umowę z jego winy. Ciężko jednak stwierdzić, czy Ndong choć trochę się tym przejmuje, bo kiedy reszta drużyny zajmuje się trenowaniem, on uaktualnia swój profil na Instagramie.
Ladies and gentlemen…
Didier Ndong!!! @SunderlandAFC #SAFC pic.twitter.com/YjOBaMMOkI— E-Sunderland (@e_sunderland) 5 września 2018
Ciekawiej wygląda przypadek Djilobodji’ego, który najpierw kazał długo na siebie czekać, potem dość nieoczekiwanie pojawił się w klubie, a za chwilę najpewniej zostanie z niego pogoniony. Na nic zabiegi agenta piłkarza, który tłumaczył, że jego klient wcale nie spóźnił się aż 72 dni, bo wolne – i to za zgodą Sunderlandu – miał tak naprawdę aż do sierpnia. Na Senegalczyku postawiono już krzyżyk i naprawdę ciężko się temu dziwić.
Djilobodji, który ostatni sezon spędził na wypożyczeniu w Dijon, z powrotem ociągał się z prostego powodu – liczył, że w międzyczasie znajdzie inny klub chętny na jego usługi. Najbardziej na rękę było mu pozostanie w Dijon, gdzie w poprzednim sezonie rozegrał aż 30 spotkań, wszystkie w pełnym wymiarze czasowym, ale Francuzi nie zdołali dogadać się z Sunderlandem i temat definitywnie upadł. W związku z tym Anglicy nakazali Senegalczykowi stawić się na zajęciach w bazie treningowej Sunderlandu, ale ten niespecjalnie wziął to sobie do serca. Podobnie zresztą, jak odbieranie telefonów i odpisywanie na wiadomości.
Dalszy los Djilobodji’ego, który bardziej niż ze swoich boiskowych osiągnięć, jest znany z takich wybryków, jak uderzenie w twarz Darrena Fletchera czy wykonanie gestu podcięcia gardła, który skierował w stronę Pablo de Blasisa, gdy grał na wypożyczeniu w Werderze Brema jest łatwy do sprecyzowania. W Sunderlandzie, podobnie zresztą jak dla Ndonga, nie ma dla niego miejsca, co jasno do zrozumienia dał trener „Czarnych Kotów”, Jack Ross. – Nie jestem nimi zainteresowany, ponieważ ci zawodnicy nie są częścią tego co staramy się tutaj zbudować. Nigdy nawet nie zakładałem, że będą razem z nami – skomentował całe zamieszanie.
Krótko mówiąc, urlop, który obaj zawodnicy bezprawnie sobie przedłużyli, może jeszcze trochę potrwać.
Fot. Newspix.pl