Zakuć, zdać, zapomnieć. Do takiej studenckiej metafory dążył Lech w meczu z Cracovią. Wygrać bez nerwów, najlepiej bez straty gola i bez kontuzji w obliczu walki o kolejną rundę eliminacji do Ligi Europy. Przed przerwą trafił Jevtić, w końcówce meczu dobił Gytkjaer i było po sprawie. Cracovia w Poznaniu pokazała, że trener Probierz może mówić o walce o mistrzostwo, ale trudno będzie to wcielić w życie grając bez linii pomocy.
Grę Cracovii idealnie obrazuje zachowanie całego bloku defensywnego wspieranego (tylko teoretycznie) przez pomoc przy golu na 1:0 dla Lecha. Najpierw na środku boiska goście zaliczyli stratę przy rozegraniu, później bez przekonania zakładali pressing, wreszcie dali się rozklepać na skrzydle, aż w końcu stali w polu karnym niczym figury woskowe w Muzeum Madame Tussauds.
Inaczej wygląda ta akcja z perspektywy gospodarzy – świetny odbiór Trałki, przytomna klepka Tiby z Kostewyczem na skrzydle, strzał Gytkjaera w Gostomskiego i pewna dobitka Jevticia. Tego tak intensywnie krytykowanego Jevticia, który w swoim stylu snuje się po boisku, a tymczasem od początku sezonu zdołał strzelić gola i zaliczyć dwie asysty. Cały Szwajcar – niby truchta, niby nic nie gra, a co jakiś czas robi coś fajnego. To dobicie było formalnością, ale uciec stojącemu w miejscu Serafinowi też trzeba umieć.
Lech wyglądał bodaj najpewniej w tym sezonie. Nawet w tym pierwszym wygranym meczu z Gandzasarem ekipa Ivana Djurdjevicia pozwalała rywalom na konkretne hasanie w ich polu karnym. Tymczasem Cracovia przez całe spotkanie stworzyła sobie jedną szansę bramkową. I było to przy rzucie karnym, po przypadkowym zagraniu ręką przez Rafała Janickiego. Do piłki podszedł Michał Helik, ale palnął… chcieliśmy napisać, że w ręce kibiców, ale ich przecież wciąż przy Bułgarskiej nie ma. Więc palnął w krzesełka na trybunie. Może powinien strzelać głową, bo przecież to mu wychodziło do tej pory znakomicie.
Lechici mieli absolutną kontrolę nad meczem, a Cracovia – podobnie jak we Wrocławiu – męczyła bułę. I tak na sucho. Jeśli goście przeprowadzali jakąś udaną akcję, to kończyło się to lagą ze skrzydła na Olivę, który walczył z trójką stoperów Kolejorza. Lech potrzebował domknięcia meczu i go zamknął.
Świetną wrzutkę Gajosa wykończył bardzo nieskuteczny do tego momentu Gytkjaer. A że gol padł już w ostatnich minutach meczu, to chyba czas obwieścić „IvanTime”, bo przecież Kolejorz już w czwartym meczu z rzędu zdobywa bramkę w końcówce spotkania – tak było w Erywaniu, tak było w Płocku, tak było w Soligorsku, no i wreszcie tak też się stało dziś w Poznaniu.
Gładko, pewnie i bez komplikacji. Lech dopisuje sobie na luziku trzy punkty i skupia się już na rewanżu z Szachtiorem Soligorsk.
[event_results 509754]
fot. 400mm.pl