– Gdybyśmy myśleli, że mamy lepszych piłkarzy niż Bayern, przegrywalibyśmy z takimi drużynami 0:4. To nasza największa siła. Nie sądzimy, że jesteśmy lepsi – powiedział przed rokiem Diego Simeone w długim wywiadzie dla hiszpańskiego Canal+. Był rok 2015. Dla Atletico – rok bez trofeów. Z pucharu i Ligi Mistrzów odpadli w ćwierćfinale, a w lidze zajęli trzecie miejsce. Z wypowiedzi piłkarzy dziś przebija jednak prosty przekaz – w 2016 chcemy wygrać Champions League. Tylko tego trofeum brakuje w erze „Cholo” – najbogatszej w sukcesy erze w historii tego klubu. Szczerością powalił zwłaszcza Filipe Luis: – Kto przegra derby, ten przegra ligę? Z mistrzostwem już się pożegnaliśmy. Barca ma zbyt dużą przewagę nad pozostałymi.
Jaka to przewaga? Ośmiu punktów nad Atletico i dziewięciu nad Realem. Do rozegrania zostało jeszcze 13 kolejek, ale fani drużyn z Madrytu muszą się łudzić, że w Katalonii dojdzie do jakiejś katastrofy. Że znów z powodu kontuzji wypadnie Messi albo coś stanie się Pique lub Busquetsowi. Chyba tylko wówczas gra Barcelony mogłaby się posypać, biorąc pod uwagę, jak efektywnie nastroił swą drużynę Luis Enrique. Tego brakuje dziś i Realowi, i Atletico – właśnie takiej wszechstronności i wygrywania nawet tych meczów, które ewidentnie nie układają się po ich myśli.
Po miesiącu miodowym Zinedine’a Zidane’a, kiedy prasa rozpływała się nad nim niemal każdego dnia, nadchodzi czas weryfikacji. Nadchodzi okres oceny, czy faktycznie istnieje coś takiego jak „efecto Zidane”. To, że piłkarze wskoczą za nowym szkoleniowcem w ogień, widać niemal po każdej wypowiedzi. To, że na Beniteza wprost nie mogli patrzeć – podobnie. Fakty są jednak takie, że kiedy Rafa żegnał się z posadą, Real tracił do Barcelony dwa punkty, a dziś traci osiem. Zizou mimo wszystko pozostaje optymistą. – Dla mnie liga nie jest przegrana – stwierdził po ostatnim meczu z Romą. Entuzjazm w grze Realu wrócił, ale punkty jak uciekały, tak uciekają dalej. A przecież właśnie ten okres miał się okazać kluczowy dla „Królewskich”. Okres po „mini pretemporadzie”, czyli nadrabianiu braków z okresu przygotowawczego, jakie zaordynował w styczniu Francuz. Real po aferze z Cadiz szybko odpadł z Copa del Rey, więc Zizou mógł sobie pozwolić na cięższe treningi w środku tygodnia. Typowa „fizyka”, często oparta na bieganiu bez piłki.
Kibicom „Królewskich” może się podobać otwarta gra. Może się podobać, że Zidane nie stawia najpierw na ryglowanie defensywy przecinakiem Casemiro i że przekonał do siebie wszystkich zawodników z ofensywy. Może się podobać, że Francuz – i to z efektami! – walczy o odbudowanie Jese, Isco czy Jamesa. Może się podobać, że namawia Modricia do częstszego oddawania strzałów z dystansu – co dało zwycięstwo nad Granadą – a Kroosa do bardziej otwartej i nieszablonowej gry. Może też imponować charyzma szkoleniowca – że nie musi stać nad zawodnikami z biczem i uczyć Cristiano gry w piłkę od podstaw. Właśnie to wszystko miało się zresztą składać na ten słynny „efecto Zidane”, przy którym Real miał odpiąć wszelkie kłódki, które hamowały tę drużynę w ostatnich miesiącach. Jak się okazuje – po ich odpięciu rezultaty są niemal identyczne jak za Beniteza. Drużyna jest tylko ładniej opakowana.
Atletico też się jednak ostatnio zacięło. Diego Simeone co prawda wciąż pozostaje dla Vicente Calderón bogiem, ale coraz więcej dziennikarzy zaczyna pytać, czy Cholo aby się nie zatracił w swojej ultradefensywnej taktyce. Los Colchoneros praktycznie nie tracą goli. Ich bramkarz niemal na pewno zdobędzie Trofeo Zamora dla najlepszego bramkarza ligi. Diego Godin wyrósł na najlepszego stopera świata, a rywalizacja o miejsce u jego boku sprawia, że Gimenez i Savić tylko rosną w oczach. Juanfran i Filipe Luis? Też absolutna czołówka światowa. Nawet wielomiesięczna kontuzja Tiago, który trzymał to wszystko w ryzach jak Busquets w Barcelonie, nie wybiła tej drużynie równowagi w obronie. Oblak interweniuje średnio dwa razy na mecz (!), a drużyna w 25 kolejkach straciła 11 goli. Problem w tym, że przestała je strzelać…
Rozwiązaniem na problemy ze skutecznością miał być Jackson Martinez. Klasyczna dziewiątka, lis pola karnego i fizyczny potwór wyjęty z Porto za 35 milionów. Koniec końców Kolumbijczyk wylądował w Chinach, a Simeone wciąż nie jest zdecydowany, kto powinien grać obok Griezmanna, który zresztą zaliczył właśnie piąty mecz bez gola – to jego najgorsza passa, odkąd wylądował w Atletico. Do wyboru są Angel Correa, Luciano Vietto i Fernando Torres. Żaden jednak nie złapał takiej regularności, by można było z całą pewnością stwierdzić – to jest napastnik na miarę drużyny, która może wygrać Ligę Mistrzów. Najlepszym podsumowaniem była zresztą dyspozycja El Nino, który na setnego gola w biało-czerwonej koszulce czekał… od września do lutego. Kiedy wreszcie się przełamał z Eibar, tydzień później strzelił też z Getafe, ale już ostatnio na tle Villarreal spisał się mizernie. Panaceum na bolączki w ofensywie mógł być (i był!) Yannick Ferreira-Carrasco, który jednak skręcił kostkę i jego występ do samego końca będzie stał pod znakiem zapytania.
Nie brzmi to wszystko zachęcająco? Dwie drużyny dalekie od życiowej formy, którym na dodatek już odjechała liga? Walka o wicemistrzostwo? Nagroda pocieszenia? Tak rzeczywiście prezentuje się krajobraz przed derbami Madrytu. Fakty są jednak takie, że to mimo wszystko dopiero koniec marca i – jakkolwiek banalnie to brzmi – nie takie remontady oglądał już futbol. Kto jednak dziś przegra, definitywnie mówi lidze „adios”.
Fot. FotoPyK