Gdybyśmy wam powiedzieli, że któraś z drużyn rozmontuje drugą maksymalnie trzema zagraniami piłki i to w trzech różnych akcjach bramkowych, pewnie bez wahania wskazalibyście na Barcelonę. Gdybyśmy dodali, że na taki wyczyn porwała się Celta Vigo, która ostatecznie mecz przegrała, wyzywalibyście nas od szaleńców. Ale tak właśnie było – nie wystarczyło dzisiaj skorzystać z faktu, że Wojtek Szczęsny chyba grał na urodzinowym kacu, a Frenkie de Jong z kolegami z defensywy zdecydowanie za długo siedzieli na afterku. Wszystko składało się na kompromitację Barcy, a skończyło się – skąd my to znamy – na jej imponującym powrocie z piłkarskich zaświatów.
Jeśli ukończenie 35. roku życia ma wyglądać tak jak gra Wojtka w pierwszej połowie, strzeżcie się tej daty. Oczywiście nie mówimy tak do końca poważnie, ale też nie będziemy stać murem za Polakiem, jeśli popełnia błędy. Z Celtą w pierwszych kilkudziesięciu minutach zrobił to dwukrotnie: raz wyszedł bardzo daleko z bramki do przecięcia płaskiego dośrodkowania, ale nie zdążył. Iglesias miał najłatwiejszą robotę w życiu, strzelając do pustej. To była pierwsza akcja zespołu z Vigo, na którą składały się trzy zagrania: podanie z własnej połowy, asysta, bramka. Wszyscy poprzedni rywale Barcelony, którzy nie zdołali jej pokonać, mogli złapać się za głowę, że ekipa Hansiego Flicka w tak dziecinny sposób daje zrobić sobie krzywdę.
FC Barcelona – Celta Vigo 4:3. Udana ucieczka przed frajerstwem
Druga sytuacja, która mogła skończyć się potencjalną bramką po błędzie Szczęsnego, to interwencja po strzale Moriby, która przerodziła się w podwójną paradę. Chociaż tę “paradę” lepiej weźmy w cudzysłów, bo Wojtek wypluł piłkę przed siebie, a potem nawet jeśli obronił dobitkę, było to uderzenie prosto w leżącego bramkarza.
𝐂𝐄𝐋𝐓𝐀 𝐕𝐈𝐆𝐎 𝐒𝐙𝐘𝐁𝐊𝐎 𝐎𝐃𝐏𝐎𝐖𝐈𝐀𝐃𝐀! ⚽️
Borja Iglesias wykorzystał błąd 🇵🇱 Wojciecha Szczęsnego i skierował piłkę do siatki! 🎯
Ale mecz! 🔥 #lazabawa 🇪🇸 pic.twitter.com/Nsi3ocFoPn
— ELEVEN SPORTS PL (@ELEVENSPORTSPL) April 19, 2025
Niespodziewanie Polak miał dzisiaj znacznie więcej roboty. W innym momencie meczu, w którym też trzeba było reagować na wrzutkę wzdłuż linii obrony, Szczęsny zareagował już jak należy. Niestety, co zdążyło wpaść do sieci, już wpadło. Mimo dobrego początku w postaci mini-rajdu i gola Ferrana Torresa, trzeba było gonić za wynikiem, a i tak można powiedzieć, że Hiszpan miał sporo szczęścia. Obrona Celty rozstąpiła się przed nim jak morze przed Mojżeszem, wiecie, jakby nagle rywal przełączył się z trybu “zawodowiec” na “amator”.
Ale co w takim razie powiedzieć o defensywie Barcelony? Przecież tutaj określenie “amator” to za mało. Trudno o znalezienie bardziej kompromitujących argumentów niż te, że Celta do drugiej akcji bramkowej potrzebowała takiej samej liczby zagrań jak za pierwszym razem: podanie nr 1, podanie nr 2, gol. Gdyby chodziło o stały fragment gry, okej, dałoby się to jeszcze jakoś wybronić. Ale za drugim razem goście mieli dalszy punkt startowy, dosłownie z własnego pola karnego. Swoje zrobił kolejny indywidualny błąd, tym razem Frenkiego de Jonga, który niczym piłkarz B-klasy obciął się z interwencją na własnej połowie (bez presji!), na czym chwilę później skorzystał Iglesias.
Myśleliście, że to wszystko? Że Barca na tyłach nie jest w stanie skompromitować się jeszcze bardziej? Nic z tych rzeczy. Pułap absurdu w tym spotkaniu był tak wysoki, że Celta postanowiła podnieść poprzeczkę i przy trzecim trafieniu potrzebowała już tylko dwóch zawodników. Wybijającego futbolówkę ze swojej szesnastki Carreirę i… znowu Iglesiasa. Hiszpański napastnik podprowadził piłkę z koła środkowego pod pole karne i lekką wcineczką pokonał Szczęsnego. Co jak co, ale hattrick na Montjuic to nieczęsty widok, a co dopiero ze strony przeciwnika. A jeszcze rzadszy, wręcz niedorzeczny, jeśli na terenie Barcelony ostatecznie nie daje żadnych punktów.
Dramat Celty Vigo z serii “jak do tego doszło, nie wiem”
Na Montjuic zapanowała cisza, ale nie dziwimy się, skoro słaba Barcelona została skarcona po raz trzeci. Obrona bez mapy, atak bez błysku, a na dodatek dzień konia napastnika Celty Vigo. Wypisz, wymaluj – kompletny scenariusz na stratę punktów, od którego jakimś cudem (samobójem) udało się uciec tydzień wcześniej. Teraz wyglądało na to, że nic Barcelonie nie pomoże, że symptomy gorszej formy na przestrzeni ostatniego tygodnia będą miały bolesną puentę.
Na szczęście dla Barcy, wszystko zmieniło się wraz z wejściem z ławki Olmo i Yamala. Pierwszy załadował na 2:3 po ładnej akcji “Lewego” i Raphinhi, a drugi dał asystę przy golu Raphinhi na 3:3. Super, udało się odrobić straty, ale jak inna byłaby to rywalizacja, gdyby Barca we frajerski sposób nie dała sobie wbić aż trzech bramek. Jak inna, czyli spokojniejsza i bez tak ogromnej inwestycji sił, która o ile przyniosła cudowną remontadę, o tyle kosztowała Lewandowskiego kontuzję. Może gdyby kwestia wyniku była rozstrzygnięta po 60-70 minutach, Polak wcześniej zszedłby do bazy, a tak przeciążony już w tygodniu mięsień uda odmówił posłuszeństwa w 78. minucie. Nie wiemy jednak, jak poważny to uraz.
Jeśli tego nie oglądaliście, cóż, ten mecz był tak szalony, jak jego wynik. Z 1:3 zrobić 4:3 w pół godziny? Dla Barcelony Hansiego Flicka, jak widać po raz kolejny, nie ma rzeczy niemożliwych. W obrębie jednego spotkania da się zagrać jak dołująca w każdym aspekcie ekipa z dołu tabeli oraz jak ekipa mistrzowska, oczywiście z finałem w postaci trzech punktów. Zwłaszcza dzięki sprytowi Olmo, który dał się sfaulować w polu karnym, a Raphinha pokazał, że nawet gdy momentami nie trzyma nerwów na wodzy, poniżej pewnego poziomu zwyczajnie nie schodzi. Dziś dwa gole i asysta, ale tytuł MVP musi powędrować do Iglesiasa, który zrobił rzecz historyczną. Bez kropki nad “i”, choćby bez remisu, ale o to może mieć pretensje wyłącznie do kolegów. To oni dali pole Barcelonie do metamorfozy z wstydliwego zera do miana bohaterów.
FC Barcelona – Celta Vigo 4:3 (1:1)
- 1:0 – Torres 12′
- 1:1 – Iglesias 15′
- 1:2 – Iglesias 52′
- 1:3 – Iglesias 62′
- 2:3 – Olmo 64′
- 3:3 – Raphinha 68′
- 4:3 – Raphinha 90+8′
Fot. Newspix