San Antonio Spurs od niemal trzydziestu lat nie byli w sytuacji, w której na starcie sezonu na ławce trenerskiej zasiadał ktoś inny niż Gregg Popovich. Tak jednak zacznie się dla nich ten sezon. Przy okazji to sezon, w którym Ostrogi mają iść w górę i walczyć o play-offy, a równocześnie znacząco rosną nadzieje pokładane w Victorze Wembanyamie, który zakrzepicę zostawil już za sobą. Nas interesuje też oczywiście to, co stanie się z Jeremym Sochanem, który na razie nie przedłużył kontraktu ze Spurs. Innymi słowy: sporo się w Teksasie dzieje. I warto się nad tym pochylić.

San Antonio Spurs. Początek nowej ery
Niepewność. Tak można opisać uczucia towarzyszące San Antonio Spurs na początku tego sezonu. Co prawda Ostrogi po raz pierwszy od lat przeszły przez preseason niepokonane (bilans 4-0), ale mecze przygotowawcze w sumie niewiele znaczą. Więcej dowiemy się z pierwszych spotkań właściwego sezonu i będą to starcia naprawdę znaczące.
Bo po niemal 30 latach to nie Gregg Popovich będzie w ich trakcie obecny na ławce Spurs.
Owszem, już w trakcie zeszłego sezonu Pop opuścił większość meczów. Po doznanym udarze najpierw dostał urlop zdrowotny, a potem – 2 maja – ostatecznie ze stanowiska trenera zrezygnował. Został jednak w klubie, a wręcz dostał awans – choć i tak wiele od niego i jego zdania zależało – wchodząc na stanowisko prezesa drużyny.
Jego miejsce zajął Mitch Johnson, młody, bo ledwie 38-letni trener. Ale ze Spurs związany już od 2016 roku, najpierw jako asystent w zespole rozwojowym w G-League, a potem (od 2019) w samych Spurs. W zeszłym sezonie to właśnie on prowadził tę ekipę pod nieobecność Popa, jednak nie był to jego autorski projekt. Teraz będzie inaczej. Jak mówi Mateusz Babiarz, kibic Spurs i ekspert do spraw NBA:
– W zeszłym sezonie Mitch Johnson dostał dobry test, w pewnym sensie mógł poprowadzić ten zespół bez dużej presji oczekiwań. On sam mówił, że dopiero teraz przeprowadził swój pierwszy obóz przedsezonowy. Więc ta drużyna ma grać tak, jak sobie tego zażyczy, a nie na modłę Grega Poppovicha, od którego przejął ją w zeszłym sezonie w trybie awaryjnym. Zresztą Johnson sporo konsultował w zeszłym sezonie właśnie z Popem. Teraz to już projekt Mitcha, to dla niego plus, ale będzie też oceniany i rozliczany na swoim.

Przed Mitchem Johnsonem poważne wyzwanie. Czy mu podoła? Fot. Newspix
Oczywiście, Johnson – w pewnym sensie wychowany, jak i wielu innych trenerów, przy Popovichu – pewnie diametralnie filozofii Spurs nie zmieni. Jednak będzie to całkowicie nowe rozdanie, po latach z jednym trenerem. Popovich na ławce Ostróg był przecież nawet dłużej, niż Sir Alex Ferguson prowadził Manchester United. Przez NBA przeszło w tym czasie kilka generacji wielkich koszykarzy, Spurs mieli kilka okresów sukcesów, a w ostatnich latach Pop zdążył rozpocząć przebudowę, która miała doprowadzić ich do kolejnego triumfu.
Teraz dokończyć ma ją Johnson. A to wielkie wyzwanie, zastąpić taką postać – nawet jeśli ta nadal jest w klubie – to coś niezwykle trudnego.
– Spurs nie są drużyną w pierwszym roku przebudowy, oni mają iść do góry – mówi Babiarz. – Jeśli gra będzie rozczarowywać, to na pewno pojawią się głosy, czy aby nie przydałby się nowy trener. A jak będzie faktycznie? Zobaczymy. Na razie podoba mi się u Johnsona to, że jego zespół ma być oparty na bardzo dobrej obronie. To wydaje się naturalne, bo Spurs mają zawodników takich jak Victor Wembanyama, Stephon Castle, Dylan Harper czy Jeremy Sochan. To powinno dać świetne efekty w defensywie. Johnson ma też bardzo dobry kontakt z graczami, przez lata był specjalistą od rozwoju zawodników, w zeszłym sezonie często prowadził rozgrzewkę z Victorem Wembanyamą, a na przykład z Sochanem był w Polsce na campie NBA jako przedstawiciel klubu.
Jak dodaje – wszystko ostatecznie sprowadzi się do tego, jak zaczną sezon. Jeśli dobrze i wyniki będą się zgadzać, w Teksasie powinien zapanować spokój. Jeśli z problemami, Johnson szybko przekona się, że każdy będzie go porównywać do Popovicha, ale równocześnie nie otrzyma takiej taryfy ulgowej, jak jego wielki poprzednik. Bo jeszcze na nią nie zapracował.
Wszystko zależy od Wemby’ego
Już w zeszłym sezonie sporo mówiło się o tym, że Spurs mogliby na papierze walczyć o play-offy. Rzeczywistość okazała się inna, a Ostrogi skończyły sezon na 13. (na 15 możliwych) miejscu w Konferencji Zachodniej. Bilans meczów? 34 wygrane i 48 porażek. W sumie nieco rozczarowujący, jednak problemem Spurs okazała się choroba Victora Wembanyamy – u Francuza w połowie sezonu zasadniczego zdiagnozowano zakrzepicę żył głębokich. Nie było mowy o tym, by mógł kontynuować granie, trzeba było najpierw uporać się z tym problemem.
I udało się. A dziś Wemby – który ominął też EuroBasket – mówi: – Czuję, że muszę grać w koszykówkę.
Jest więc u Francuza wielki głód basketu na najwyższym poziomie, a u fanów Spurs – oglądania swojej największej gwiazdy. Ba, jednej z największych gwiazd ligi. Już teraz mówi się, że Wemby powinien zostać najlepszym obrońcą ligi w rozpoczętym już sezonie, a niektórzy sugerują nawet, że powalczy o tytuł MVP sezonu zasadniczego. Wiele nadziei wzbudzają też treningi, jakie odbywał przez lato – poza tym, że odwiedził słynny klasztor Szaolin (serio), pracował z legendarnymi Kevinem Garnettem i Hakeemem Olajuwonem.
O Wembanyamie mówi Babiarz:
– Jeżeli patrzymy pod względem potencjału, to Wemby jest już teraz w TOP 5 ligi. Ale osiągnięciami? Oczywiście, że nie. W końcu wiele w tej lidze – poza przebłyskami i pojedynczymi znakomitymi meczami – jeszcze nie pokazał. Na pewno nie tyle, by wskoczyć na poziom Giannisa, Luki Doncicia, Nikoli Jokicia czy Shaia Gilgeousa-Alexandra. Jeżeli mówimy o zawodnikach w TOP 5 czy TOP 10 graczy w NBA, to o takich, którzy swoje już pokazali w play-offach i finałach. Czyli na najwyższym szczeblu i na dłuższym dystansie. Jeżeli chodzi jednak o czysty potencjał, to na pewno jest w najlepszej piątce. Wiele osób pewnie by powiedziało, że ma nawet największy potencjał w lidze. Do tej pory nie mieliśmy w NBA takiej kombinacji wzrostu, sprawności i umiejętności. Jeżeli to wszystko kliknie, drużyna będzie dobra, a Wemby zdrowy, to przez kolejną dekadę powinien być najlepszym obrońcą ligi, a do tego regularnie znajdować się w gronie faworytów do tytułu MVP.
Posiadanie takiego zawodnika to oczywiście same plusy (tym bardziej że Wemby wprost mówi o chęci pozostania w Spurs do końca kariery)… i jeden minus, przynajmniej na razie. Spurs są bowiem w sytuacji, w której wszystko kręci się wokół Wembanyamy. Owszem, wiele ekip w NBA tak ma – jest jedna gwiazda i z nią cała gra się układa. A gdy tego najlepszego gościa zabraknie, nagle nie ma mowy o wygranych i walce o wysokie cele. Wemby, mimo że młody, a w lidze zacznie teraz trzeci sezon, już jest taką postacią.
Spurs od niego zależą, po prostu. Gdy jest na parkiecie, wszystko staje się prostsze. W zeszłym sezonie Ostrogi traciły niemal o 10 punktów mniej na 100 posiadań z Francuzem na boisku, niż wtedy, gdy go brakowało. Kluczem będzie więc to, by Wembanyama był zdrowy, w formie i odpowiednio zarządzany. Co do tego ostatniego – Spurs poczynili pewne kroki, sprowadzając do siebie Luke’a Korneta oraz Kelly’ego Olynyka – dwóch weteranów, którzy będą mogli wchodzić na parkiet, by dać Wemby’emu odpocząć.
Kluczowy, tak się zdaje, powinien być tu Kornet, bo jest po prostu lepszym defensorem i powinien zapewniać Spurs mniejszą utratę jakości w tym elemencie pod nieobecność Francuza (bo że utrata będzie – to pewne). Możliwe, że Olynyk będzie grać z drugim centrem u boku (bo on sam radzi też sobie jako silny skrzydłowy), by ten zabezpieczał obręcz, z kolei on skupi się na rozciąganiu gry i zapewnianiu większej liczby opcji w ataku. W dodatku doświadczony, bo 34-letni Kelly, po prostu cieszy się tym, że będzie mógł zagrać z Wembym.
– To jak okazja raz na całe życie. On odmienił grę, po obu stronach parkietu, za sprawą swojego wzrostu, długości rąk, możliwości, jakie ma w swojej grze. Potrafi robić wszystko. Jestem tym naprawdę podekscytowany – twierdził. Widać więc, że Wemby potrafi przyciągnąć. Jasne, weteranów i to takich z raczej drugiego czy nawet trzeciego szeregu, ale potrzebnych zespołowi. Bo nie ulega wątpliwości, że braki na pozycji centra były czymś, co bardzo mocno blokowało rozwój Spurs w zeszłym sezonie.
W tym powinno być już z tym zupełnie inaczej.
Końcówka przebudowy, więc oczekiwania rosną
– Celem na ten sezon powinno być około 50 procent wygranych. To jest przy takich delikatnych założeniach. Do tego walka o play-in, a docelowo nawet play-offy. Tak było też w poprzednim sezonie, ale wtedy Wemby zachorował. A w Spurs wszystko zależy od tego, jak zdrowy będzie – jeśli będzie i zagra 60-70 spotkań, to jestem spokojny o te 50 procent wygranych. Natomiast jeśli wypadnie, to ten skład wciąż jest dość płytki. Lepszy, niż w poprzednim sezonie, ale nadal jesteśmy skazani na opieranie się na tym, jak gra Wembanyama – mówi Babiarz.
Jest więc, jak napisaliśmy – wszystko zależy od Wembanyamy. Równocześnie jednak w Spurs jest teraz możliwość lepiej zarządzać i nim, i minutami reszty składu. Roster Ostróg się bowiem powiększył, jest lepiej zbalansowany. Nie zaliczyli w Teksasie co prawda wybitnego offseasonu, ale już ruchy w zeszłym sezonie pokazały, że ekipa się rozwija. Kluczowy był tu szczególnie jeden.
– Najważniejsza rzecz, którą zrobili w San Antonio, miała miejsce w połowie poprzedniego sezonu – czyli wymiana i pójście po De’Aarona Foxa. On nie pograł jeszcze dużo z Wembanyamą, bo sam złapał uraz, a potem Wemby zachorował, z kolei w ten sezon De’Aaron wchodzi z kontuzją ścięgna udowego. Więc musimy poczekać, żeby zobaczyć, jak będą współpracować. Niemniej tu jest zmiana z Chrisa Paula na De’Aarona Foxa w roli rozgrywającego. Fox powinien być też najlepszym albo drugim najlepszym strzelcem tego zespołu – mówi Babiarz.
Jest więc Wemby, za nim Fox. To dwaj kluczowi zawodnicy, wokół których kręcić będzie się reszta składu. A dalej? Też jest nieźle. Jest Stephon Castle, wybrany w zeszłym sezonie najlepszym pierwszoroczniakiem NBA, mogący grać jako rozgrywający albo rzucający obrońca. W tym roku Spurs mieli szczęście w loterii draftu i wylądowali z drugim pickiem, w którym wzięli do ekipy Dylona Harpera, kolejnego rozgrywającego, natomiast nieco wyższego, bardziej dynamicznego od Foxa. Ale że to newralgiczna pozycja, to pewnie zajmie chwilę, zanim wejdzie na obroty i pokaże swój pełny potencjał na poziomie NBA.
Do tego dochodzą zadaniowcy tacy jak Keldon Johnson, Devin Vassell, Harrison Barnes czy Jeremy Sochan. Plus wspomniani weterani, kilku młodych zawodników i kilku do łapania strzępków minut i uzupełnienia ławki. Innymi słowy: kluczowe okaże się też w tym sezonie to, jak dobrze Mitch Johnson będzie zarządzać ich minutami. Kto wie, może podąży za trendami, jakie tworzą się aktualnie w NBA? Jak mówił nam Mirosław Noculak, trener i komentator koszykarski:
– Moim zdaniem nowy trend w NBA jest taki, by grać rotacją 10, nawet 12 graczy. To dało Oklahomie mistrzostwo, a Indiana doszła dzięki temu do finałów. Widać, że coraz więcej drużyn idzie w tę stronę.
Pytaniem pozostaje, oczywiście, czy jakość graczy numer 8, 9 i dalszych, po prostu na takie rozwiązanie pozwoli. Na razie wydaje się, że nie, ale możliwe, że Johnson umiejętnie tym wszystkim zamiesza, a nawet poświęci kilka meczów na testy konkretnych rozwiązań. Choć to akurat mało prawdopodobne, bo Spurs w tym sezonie po prostu muszą zacząć wygrywać. Jak wspomniał Babiarz – celem są play-offy, a przy tym minimum połowa wygranych. Choć patrząc optymistycznie – 50 zwycięstw mogłoby być wynikiem osiągalnym dla Spurs. A to już właściwie gwarancja awansu do fazy play-off.
Większość ekspertów jest zresztą zgodna i wskazuje Spurs jako jeden z kilku zespołów, który powinien zaliczyć największy „pozytywny przeskok”. Więcej wygranych, lepsza gra, walka o wyższe cele – to wskazania dla Ostróg przed sezonem. Oczywiście, są i problemy – choćby wspominany brak wspólnych meczów Foxa i Wemby’ego, którzy mogą potrzebować chwili na dogranie się. Są też elementy z zeszłego sezonu, które wymagają zmian – choćby skuteczność osobistych czy trójek.
Niemniej – Spurs to młody, głodny wygranych zespół, który może pokazać swój potencjał. W ostatnich latach takie szybkie przeskoki zaliczyły na przykład Oklahoma City Thunder czy Houston Rockets, więc jest to możliwe. Ale w Teksasie raczej pozostają spokojni i myślą długofalowo. Zresztą dlatego nikt tam przesadnie nie napalał się na możliwość – o czym sporo się mówiło – ściągnięcia Giannisa Antentokounmpo, który zapewne dałby natychmiastowy sukces. Nie chcieli jednak tego robić i mieli dobre powody.
Tłumaczy je Mateusz Babiarz:
– Spurs wiedząc o tym, że czeka ich niedługo przedłużenie umowy z Wembym, która będzie maksymalna, nie mogą teraz zaryzykować i pójść na skróty. Potem mogłoby im przez to zabraknąć miejsca w budżecie na podpisanie zawodników do uzupełnienia składu. I tak zrobili już coś nietypowego jak na nich, biorąc De’Aarona Foxa, czyli zawodnika z pogranicza All-Star. Przez to nieco przyspieszyli z przebudową. Były głosy, że Spurs mogą spróbować sięgnąć po Giannisa. Teoretycznie mogliby złożyć ofertę, montując jakieś wybory draftowe, dając salary kilku graczy, żeby wziąć tego jednego zawodnika. Ale problem przy obecnych realiach budżetowych, że jeżeli do składu wrzucisz trzech graczy na kontraktach maksymalnych lub tego bliskich, to dostaniesz w efekcie spore problemy, które nawarstwią się z czasem, bo coraz większe w NBA są też podatki od luksusu. To byłoby za duże obciążenie, po prostu.
W efekcie Spurs przebudowę robią po trochu, a przyspieszenie nastąpiło w momencie trafienia w drafcie na Wembanyamę. Ta jednak nadal trwa i powoli, rok po roku zbliża się do końca Jednak jeśli na mistrzostwo poczekają jeszcze kilka lat, to nikt nie będzie miał z tym problemu. Byle się rozwijać – takie jest oczekiwanie.
Spurs a sprawa polska
Zostaje w tym wszystkim jeden wątek – dla nas najważniejszy: co z Jeremym Sochanem? Wiadomo już, że nie podpisał przedłużenia kontraktu, z końcem czerwca zostanie więc zastrzeżonym wolnym agentem. Oznacza to, że każdy klub będzie mógł złożyć mu ofertę, ale Spurs będą mieli 48 godzin na jej wyrównanie. Jeśli to zrobią – Jeremy zostanie u nich.
Innymi słowy: tak naprawdę ten sezon ma być dla Polaka szansą na pokazanie się, udowodnienie swojej wartości.
Ale łatwo nie będzie. Już teraz wiadomo, że opuści kilka pierwszych spotkań, a to może oznaczać, że spadnie nieco w hierarchii Johnsona. Jeśli urazy nie odpuszczą na przestrzeni całego sezonu, tym trudniej będzie mu pokazać, że warto w niego zainwestować. Z NBA wylecieć nie powinien – jest młody, atletyczny, świetny w defensywie i ma spore boiskowe IQ – ale możliwe, że będzie musiał pogodzić się z mniejszą wypłatą i marginalizacją swojej roli. Czy to w Spurs, czy gdzieś indziej.
– Mam pewne obawy, bo Jeremy po powrocie będzie zapewne wpuszczany z ławki, więc będzie musiał walczyć o minuty. Do tego jeśli będzie wchodzić z ławki, to nie będzie grać w optymalnym ustawieniu dla siebie. Czyli nie będzie czwartym, piątym graczem w ofensywie, który żyje z tego, że trzeba podwajać innych zawodników i on może wychodzić na czyste pozycje. Zamiast tego będzie musiał łatać luki w składzie, być takim dodatkowym rozgrywającym – mam nadzieję, że przynajmniej w tym roku nie będzie musiał grać jako rezerwowy center. Na pewno jednak będzie mu trudniej. Ja cały czas w niego wierzę, ale ten sezon już zaczął się dla niego w sposób nieoptymalny. Miejmy nadzieję, że to złe dobrego początki – mówi Babiarz.

Czy Jeremy Sochan zapracuje na pozostanie w San Antonio Spurs? Fot. Newspix
Kluczowe będzie też to, czy przy nowym trenerze – którego dobrze zna – Sochan zdoła się rozwinąć. Na pewno brakuje mu wciąż odpowiedniego shootingu – jego skuteczność nie jest najlepsza, a wiele do życzenia pozostawiają tu szczególnie trójki. Świetnie potrafi jednak wchodzić pod kosz, dobrze rozumie się z niektórymi z kolegów, a w ostatnich sezonach zdaje się, że poprawił też wizję gry… choć ta i tak jest daleka od optymalnej, nawet u gracza, u którego nie wymaga się, by był to priorytet.
Z pewnością wiele będzie mógł pokazać w obronie. Już w poprzednich sezonach często to on odpowiadał za największe gwiazdy rywali i w tym pewnie – jeśli pojawi się na parkiecie – nie powinno być inaczej. O ile trafi, oczywiście, na moment, gdy te gwiazdy będą na boisku. Ale w gruncie rzeczy wszystko u Sochana zależy u zdrowia. Sezon przygotowawczy poważnie zakłóciły mu dwa urazy. Przez drugi opuści też kilka pierwszych spotkań.
A co będzie dalej – przekonamy się z czasem. Oby u Jeremy’ego wszystko szło ku dobremu. Bo jednak warto mieć choć jednego Polaka w NBA. Nawet jeśli oficjalna strona ligi podaje, że to Brytyjczyk (na co uwagę zwracał sam Sochan). Może dobrymi występami Sochanowi uda się wreszcie sprawić, że ktoś zauważy ten błąd?
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix