Możecie pisać i mówić, że to motorynki. Że jedyne co robią, to skręcają w lewo. Że na świecie uprawia to na poważnie pięć krajów. I co to zmieni? Absolutnie nic. Bartosz Zmarzlik jest sześciokrotnym mistrzem świata w sporcie, który w Polsce jest jednym z bardziej popularnych. Reprezentant naszego kraju wyrównuje lub pobija historyczne rekordy. Tymczasem wielu jego rodaków za wszelką cenę chce tym sukcesom umniejszać. Pytam: po co?
![Bartosz Zmarzlik udowodnił jedno: umniejszanie sukcesom to nasz sport narodowy [KOMENTARZ]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/09/bartosz-zmarzlik-10-scaled.jpg)
Bartosz Zmarzlik bije rekordy. A my stale tego nie doceniamy
Jestem wielkim fanem igrzysk olimpijskich. I nie chodzi tylko o te dyscypliny „tradycyjnie polskie”, jak lekkoatletyka czy siatkówka. Lubię na igrzyskach, jeśli tylko mam chwilę, obejrzeć sporty, których na co dzień oglądać nie mam czasu czy możliwości. Zerkam na wiele dyscyplin, tak naprawdę jak najwięcej tylko się da. I wiem, że spora część osób też śledzi to, co dzieje się poza startami Polaków.
Wiem to stąd, że zadają potem pytania. Niektóre zasadne, niektóre mniej.
Zwykle takie jak: „Dlaczego nie możemy być jak (tu wstawcie nazwę kraju) w (nazwa dyscypliny)?”. Na przykład: Nowa Zelandia w kajakarstwie. I to zrozumiałe: Nowozelandczycy w Paryżu z samych kajaków wyjęli cztery złota, a my zgarnęliśmy jedno ogółem. Więc faktycznie jest czego zazdrościć. Gdy przychodzi zima, pytanie to może dotyczyć na przykład Holandii i łyżwiarstwa szybkiego. Na ubiegłorocznych igrzyskach przewijało się jeszcze w wersji z Uzbekistanem i boksem, bo Uzbecy poszli w ringu po pięć złotych medali.
Innymi słowy: dlaczego nie możemy znaleźć swojej dyscypliny i w niej królować?
Tyle że… my już mamy takie sporty. Przez ponad 20 lat XXI wieku byliśmy fantastyczni w skokach narciarskich. Nasi siatkarze od 2006 roku zdobyli medal każdej wielkiej imprezy i tylko igrzysk nie zdołali w tym okresie wygrać. Ale już mistrzostwo świata i Europy zdobyli po dwa razy. Na żużlu Bartek Zmarzlik dobija do największych w historii i możliwe, że za rok ich przerośnie. Lekkoatletyczny stadion przyniósł nam z kolei dwie dekady sukcesów polskiego młota.
To są nasze dyscypliny. Taką stała się teraz na przykład też wspinaczka sportowa na czas. Powinniśmy je celebrować i cieszyć się z sukcesów w nich. Nawet jeśli poza igrzyskami olimpijskimi, ba, nawet jeśli dany sport najpewniej nigdy się na nich nie pojawi.
Podważanie osiągnięć? Ale po co? Komu to potrzebne?
Nie chcę tu analizować podejścia całego narodu – bo, powiedzmy sobie szczerze, to wyzwanie na doktorat. Ale łatwo dostrzec, że sukcesy Zmarzlika tak, jak są celebrowane, tak i przez wiele osób deprecjonowane, a nawet wyśmiewane. Jasne, to nie – wróćmy do tego wątku – sport olimpijski. O ile rzut młotem dał nam medale igrzysk (i to sporo), o tyle żużel tego nie zrobi. Ale nadal to dyscyplina bardzo popularna, w której rywalizacja stoi na wysokim poziomie.
A że uprawia ją na poważnie kilka krajów? No i co z tego?
Nikt nie kwestionuje sukcesów narciarzy alpejskich z Austrii, bo konkurencja dla nich pochodzi z kilku innych krajów na świecie. Nikt nie odbiera Holendrom zasług we wspomnianym łyżwiarstwie szybkim. Czy nawet – wychodząc poza sporty olimpijskie – mało kto mówi Brytyjczykom, że nie powinni się cieszyć z sukcesów w snookerze czy darcie, a więc sportach, które tak naprawdę oni wymyślili i w których świat dopiero powoli ich dogania. Amerykanie za to celebrują na przykład triumfy w baseballu.
Tymczasem my bierzemy ten żużel, rozkręcamy na części pierwsze, po czym wydajemy wyrok – nie ma czego świętować, przecież nikt tego nie uprawia! Raz, że prawdy w tym niewiele, bo tylko w XXI wieku mistrzami zostawali zawodnicy ze Szwecji, Danii, Wielkiej Brytanii, Australii, Stanów Zjednoczonych, Polski i Rosji. A dwa, powtórzmy: co z tego? To nie tak, że w Grand Prix rywalizują sami Polacy. Na stałe jest tam piętnastu gości, najlepszych na świecie, plus jeden z dziką kartą na każdą rundę.
CZYTAJ TEŻ: BARTOSZ ZMARZLIK PO RAZ SZÓSTY! POLAK PRZEGRAŁ GRAND PRIX, ALE WYGRAŁ MISTRZOSTWO!
Polaków w tym roku było tam tylko dwóch.
Jeden z nich okazał się najlepszy w stawce, pokonał wszystkich, w tym trzynastu rywali z innych krajów. W dodatku zrobił to po raz szósty w karierze, potwierdził absolutną dominację w swoim fachu.
Zapytam dosadniej: na cholerę temu umniejszać?
Czy potrafimy jeszcze się cieszyć?
Albo zadajmy inne pytanie: czy my potrafimy się cieszyć z sukcesów? Tak otwarcie, szczerze, bez żadnych „ale”? Gdy wygrywają siatkarze, też jest przecież mowa o tym, że może i to sukces, ale na poważnie uprawia ten sport dziesięć krajów na świecie. Skoki narciarskie? To samo. Rzut młotem? No oczywiście, że też. W ostatnich latach trudno wskazać osiągnięcie, które nie budziłoby jakichś negatywnych komentarzy.
Nawet złoto Oli Mirosław z Paryża też się z takimi spotkało. Bo to „śmieszny sport”, takie wbieganie po ściance.
Wczoraj Julia Szeremeta zdobyła srebrny medal mistrzostw świata w boksie. I też jej się oberwało. Że nie złoto, że gwiazdeczka wygrać nie potrafi. W rok – od srebra igrzysk z Paryża – narracja zaczęła się odwracać, bo wtedy przecież jej osiągnięcie wychwalano.
A to przecież młoda dziewczyna, 22-letnia. To był jej debiut na MŚ, doszła do finału, a tam przegrała w dużej mierze przez różnicę warunków fizycznych oraz kontuzję ręki, z którą walczyła od ćwierćfinału. A i tak z miejsca znaleźli się ludzie, którzy się z tego ucieszyli. Porażki Igi Świątek niektórzy wręcz świętują, bo dwa lata temu grała z ukraińską wstążką na czapce, wyrażając w ten sposób wsparcie dla zaatakowanego narodu. A poza tym jest taka nijaka, mało ekspresywna i obraża się na dziennikarzy na konferencjach prasowych.
Jeśli tylko chcemy, to znajdziemy sobie powód, żeby celebrować porażki, a sukcesy tak pomniejszać, żeby sukcesami być w naszych oczach przestały.
Bo wtedy tym bardziej można się z nich pośmiać.
Mistrzowie świata. W umniejszaniu sukcesom
Wiecie, to już jak gra w bingo – można przygotować arkusz i odkreślać kolejne hasła. Że Zmarzlik na torze to bez szacunku do rywali. Że motorynki. Że tylko jadą w lewo. Że pięć krajów na krzyż. Że o mały włos by nie przegrał z chłopem, który w cyklu debiutował. Że prawdziwym mistrzem to był Tony Rickardsson albo Ivan Mauger. Że konkurenci słabsi niż miał Gollob. I że w ogóle do klasy pana Tomka to Bartkowi – mimo większych osiągnięć – daleko.
W tym momencie już na pewno mamy kogoś, kto może krzyknąć „BINGO!”. I w sumie szkoda, bo oznacza to, że absolutnie nie doceniamy gościa, który jest – napiszę to wielkimi literami, bo wypada – SZEŚCIOKROTNYM MISTRZEM ŚWIATA.
MISTRZ.
MISTRZ
BARTEK MISTRZ ❗❗❗❗🏆🏆🏆🏆🏆🏆#SGP #DanishSGP #FIMSpeedwayGP pic.twitter.com/5d1AMXkTBt
— Eurosport Polska (@Eurosport_PL) September 13, 2025
Niewielu jest takich sportowców w Polsce. Ba, w dyscyplinach popularnych, takich, które faktycznie są często w telewizji – właściwie żadnego. Nawet Paweł Fajdek w młocie wygrał tytuł „tylko” pięć razy. Podobnie Anita Włodarczyk. Adam Małysz skończył na czterech mistrzostwach. Kamil Stoch ma w swoim dorobku tylko jeden indywidualny tytuł.
Zmarzlik zgarnął ich sześć. SZEŚĆ. W tym cztery z rzędu, a w ostatnich siedmiu latach przegrał z rywalem tylko raz. Wiecie, jak trudno jest utrzymać się na szczycie przez taki okres?
Wielu z was pewnie nie. I może stąd te komentarze.
I w sumie trochę szkoda, że nie ma mistrzostw świata w umniejszaniu sukcesom. Bo pewnie regularnie byśmy je wygrywali.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix