Chwalenie w piłce za waleczność i ambicję jest dość niezręczne, bo zewsząd się słyszy, że to powinno wynikać samo z siebie i być tak naturalne jak to, że pracownik biurowy przychodzi do pracy trzeźwy i wyspany. Człowiek jednak nie jest maszyną, nawet przy dobrych chęciach nie każdy jest w stanie wejść w tych aspektach na odpowiedni poziom, co czasami jest kluczowe i znaczy więcej niż same umiejętności. Modelowym przykładem było wejście Pawła Wszołka w naszym wyjazdowym meczu z Holandią.

Z czysto piłkarskiego punktu widzenia zawodnik Legii Warszawa nie zrobił wczoraj niczego wyjątkowego czy spektakularnego. Jeżeli jednak dodamy do tego kontekst mentalny i wpływu w tym względzie na całą drużynę, otrzymamy zmianę wręcz kapitalną.
Wejście Pawła Wszołka w meczu Holandia – Polska było kluczowe
Do momentu wejścia na boisko Karola Świderskiego, a potem tria z Ekstraklasy miało się wrażenie, że Biało-Czerwoni grają jak drużyna od początku pogodzona ze swoim miejscem w szeregu. Może i wielu z nas jest książętami, gramy w dobrych klubach, ale naprzeciwko są królewicze, którzy stoją nad nami i niewiele można z tym faktem zrobić, a do pewnych rzeczy się nie zniżymy, bo nie wypada.
A tu wchodzi taki Wszołek i dwóch innych gości z Ekstraklasy, których na co dzień ta hierarchia już za bardzo nie dotyczy i po prostu mają ją gdzieś. Żadnego kłaniania się i przepraszania za to, że żyjemy. Wychodzimy i się naparzamy, nieważne, z kim.
Wszołek w pierwszym kontakcie z piłką wygrywa pojedynek główkowy z Xavim Simonsem, który od razu sygnalizuje sędziemu grę łokciem u przeciwnika. W drugim kontakcie zawodnik Legii kuriozalnie kiksuje, co mogło się skończyć groźną kontrą. Wtedy pewnie wszystkim przeszło przez myśl, że Jan Urban naprawdę szaleje, wpuszczając trójkę z polskiej ligi za Piotra Zielińskiego, Nicolę Zalewskiego i Sebastiana Szymańskiego.
Ale to zadziałało. Wszołek nie przejmował się gorszym momentem i zaraz agresywnie doskoczył do Denzela Dumfriesa, lekko go odpychając już po zagraniu przezeń piłki. Sygnał miał być jasny: kolego, tu nie będzie żadnego cackania się z tobą, nie licz na łatwe rajdy. I obrońca Interu szybko zaczyna to rozumieć. W następnych akcjach często woli od razu wycofywać, niż szukać wejścia w zwarcie. Już po wyrównaniu, przy którym Wszołek też maczał palce, obrońca Legii walczy z Dumfriesem nawet na czworakach i to dosłownie. Potem podwaja go z Jakubem Kiwiorem i gwiazdor Interu nieudolnie zagrywa piłkę za linię końcową, zaczynamy od bramki.

Denzel Dumfries na pewno nie będzie tęsknił do starć z Pawłem Wszołkiem po meczu Holandia – Polska
Po chwili Wszołek znów jest lepszy w powietrzu, przy okazji smyrając łokciem Jana Paula van Hecke, którego nos ucierpiał, musiało dojść do zmiany. Tutaj spokojnie mogła być żółta kartka dla Polaka, arbiter jednak nawet nie odgwizdał faulu.
Dumfries schowany do kieszeni
Cztery minuty później legionista zalicza kolejny wygrany pojedynek w powietrzu (z Gravenberchem). W doliczonym czasie nie tylko skutecznie zaasekurował Matty’ego Casha, który bardzo nieudanie zgrywał piłkę głową do boku po naszym rzucie rożnym, ale jeszcze dwukrotnie zezłomował Dumfriesa. Najpierw idąc do przodu nie dał mu się przepchnąć i na koniec został sfaulowany. Dało nam to rzut wolny, a potem korner, dzięki czemu przez długi czas odciągaliśmy grę od naszego pola karnego. Na koniec Wszołek wypchnął Dumfriesa z piłką na aut i sędzia zakończył mecz.
Nie było tu niczego spektakularnego, żadnych super dryblingów, pięknych rajdów, kapitalnych otwierających podań czy strzelonego gola. Uważam jednak, że wpływ Pawła Wszołka na morale całego zespołu w ostatnich dwudziestu pięciu minutach był nie do przecenienia. Od początku wysyłał sygnał reszcie, że tu nie ma co się kulić, tylko idziemy na całego i robił to znakomicie. Miał przede wszystkim zneutralizować szalejącego wcześniej Dumfriesa i wywiązał się z zadania kapitalnie. Jasne, rywal był już podmęczony, co stanowiło pewną przewagę na starcie, ale przy kimś z większymi obawami mogłoby nie mieć znaczenia.
A wszystko to w roli lewego wahadłowego, czyli pozycji, na której Wszołek wcześniej wystąpił kilka razy w karierze. Gdybym był trenerem, serdecznie bym go po meczu wyściskał.
Na swój sposób jest to trochę niepokojący znak czasów. Przez lata chwaliliśmy przede wszystkim tych, którzy do naszej dość skostniałej gry wnosili jakikolwiek pierwiastek spektakularności. Teraz chwalimy gościa, który po prostu wszedł na boisko bez najmniejszych kompleksów, nikogo się nie przestraszył i rzucił się w wojenny wir bez cienia zawahania. Czasami jednak właśnie taka postawa jest najważniejsza i stanowi punkt wyjścia do dyskutowania o kolejnych poziomach piłkarskiego zaawansowania.
Na tym przykładzie widzimy też, ile znaczy bycie w formie i rytmie meczowym. Przekonaliśmy się, że nieraz więcej da ktoś o mniejszej puli umiejętności, ale grający co kilka dni w dużym wymiarze minutowym, niż zawodnik z większym potencjałem, który jednak ma problemy w klubie. Zapewne daje to selekcjonerowi do myślenia.
CZYTAJ WIĘCEJ PO MECZU HOLANDIA – POLSKA:
- Trela: Wyciąganie piłki z dołka. Jak Jan Urban rozpoczął sprzątanie kadry
- „Temat opaski jest wyolbrzymiony”. Tak mówi ten, który go zaczął
- Nowa twarz Kamińskiego. Dziesiątka w Kolonii, dziesiątka w kadrze
- Powrót Lewego, czyli wiele się musiało zmienić, żeby nic się nie zmieniło
- „Bądźcie jak Polska”. Transparent o bezpieczeństwie kobiet w Holandii
Fot. FotoPyK/Newspix